Prawda zawsze wyjdzie na jaw




- Alastorze? – zawołał Dumbledore. – Veritaserum, proszę.

Harry patrzył w szoku jak Moody wyjmuje fiolkę z eliksirem, czuł się zdradzony i w ogóle... Nie wierzyli mu? Dlaczego? – może dlatego, że nie mają powodu by ci wierzyć. – odpowiedział głupi, zdradziecki głosik w jego głowie.

Z mrugnięciem oka eliksir ześlizgnął się w dół jego gardła.

Miał dziwny smak i Harry na chwilę przymknął oczy, przygotowując się na jego efekt.

- Działa? – zapytał Kingsley cicho.

- Zaraz się przekonamy. – stwierdził Snape. – Który mamy rok?

- 1999. – odpowiedział Harry prawie monotonnym głosem, choć był on nieco zniekształcony.

- Działa. – odparł Dumbledore spokojnie. – Dobrze, a teraz, jak masz na imię?

- Harry James Potter.

- To nie możliwe! – wykrzyknął Severus, a Moody zgniótł coś w ręce, ale Harry nie widział co.

- A twoi rodzice to? – kontynuował niezrażony Dumbledore.

Harry zacisnął zęby. Właściwie nie wiedział dlaczego stawia opór, to wydawało się po prostu w jakiś sposób właściwe.

Oni mu niczego nie ułatwiali, więc dlaczego on by miał?

Jeśli jest w alternatywnej rzeczywistości, czy czymś takim, to skąd może mieć pewność czy Voldemort żyje, a oni dla niego pracują? Albo, że oni są po prostu źli? Albo to wszystko tylko głupia gra, żeby wyciągnąć z niego informacje...

- Li...Lily i James Pot... - siłował się z działaniem veritaserum, ale to było na nic. – Potter.

Zaczął szybko wciągać powietrze, jakby odpowiedź naprawdę go zmęczyła. I tak właśnie było.

- Czy jesteś śmierciożercą?

- Nie!

- Czy wspierasz Tego Kogo Imienia Nie Wolno Wymawiać w jakiś sposób?

- Nie! Nigdy!

Snape nachylił się do Dumbledora i wyszeptał coś do jego ucha, a dyrektor z aprobatą skinął głową.

- Czy masz jakiekolwiek powiązania z czarną magią? – zapytał oschle mistrz eliksirów.

Harry czuł jaka odpowiedź ciśnie mu się na usta, ale naprawdę nie chciał, żeby wyszła na jaw przed tymi ludźmi.

Jednak są rzeczy z którymi po prostu nie da się walczyć i jedną z tych rzeczy jest serum prawdy.

- Tak. – stęknął z bólem, który pojawił się przez opieranie działaniu eliksiru.

- Jakie? – warknął Moody.

- Do 1998 roku byłem... byłem h... hor... A! – nie skończył mówić, bo Albus przesłonił mu usta dłonią i rzucił zaklęcie uciszające.

Nie potrzebował, żeby chłopak kontynuował.

- Wystarczy. – powiedział stanowczo. – Alastorze, antidotum.

Moody z ociąganiem podał Harry'emu drugą fiolkę, którą Harry szybko przyjął.

Przez długi czas nikt się nie odzywał.

- No cóż panie Potter, należą się panu przeprosiny. Nie wiem jak mógłbym panu wynagrodzić obrót tej całej sytuacji. – powiedział w końcu Dumbledore. – Kingsley, zwołaj proszę zebranie, zaproś wszystkich.

- Na kiedy? – zapytał mężczyzna po pierwszym szoku, nadal nie rozumiejący, co sprawiło, że dyrektor zmienił nastawienie do chłopaka.

- Na dziś wieczór, choć raczej lepiej powiedzieć noc.

Kingsley nie odezwał się więcej, tylko szybko wyszedł nawet nie patrząc na Harry'ego.

- Severusie? Wiem jak to może wyglądać i że prędzej czy później plotki dotrą do Toma, ale póki co tożsamość naszego gościa i jego obecność musi pozostać w absolutnej tajemnicy... - Snape rzucił zdenerwowane spojrzenie na dyrektora poczym na Harry'ego.

- Ach, nie musisz się bać. Podejrzewam, że Harry zna twoją rolę?

- Znam. – przyznał cicho, nie patrząc na Snapa, tylko na Dumbledora.

- Świetnie. Nie musisz być na zebraniu, wyjaśnię ci wszystko później, lepiej, żebyś poszedł złożyć raport do Toma, poradzisz sobie?

- Oczywiście. – powiedział po chwili i mierząc Harry'ego od stóp do głów wyszedł z pokoju.

- Możemy porozmawiać sami, panie Potter?

Harry potaknął. Widział jak pozostali rzucają mu nieufne spojrzenia, ale  nic sobie z tego nie robił. Czuł się urażony, ale słysząc co dyrektor mówił po podaniu mu antidotum, wiedział, że nie są poplecznikami Voldemorta, ale jego wrogami.

- Nie potrafię sobie wyobrazić, jak musisz się czuć. – powiedział Dumbledore wchodząc do jakiegoś pokoju, który Harry rozpoznał jako mniejszy salon na Grimmuald Place. – Dobrze podejrzewam, że w twojej rzeczywistości Tom nie żyje?

- Tak, został pokonany tak jak przepowiedziała Sybilla. Profesorze, ale nie rozumiem...

- Dlaczego cię nie poznaliśmy, chociaż powinniśmy się znać i to całkiem dobrze? Cóż to dość proste, Harry. – Albus usiadł w wielkim fotelu i zachęcił Harry'ego, żeby zajął drugie miejsce. – Harry Potter zginął 31 października 1981 roku, z ręki samego Voldemorta.

Harry siedział sztywno.

Zginął, ale jak to możliwe? Dlaczego?

- Co mnie ciekawi, jest, jak ty przeżyłeś? Voldemort musiał oczywiście wiedzieć o przepowiedni, skoro zostałeś przez niego naznaczony. – wzrok dyrektora na sekundę ześlizgnął się na bliznę na czole. – W związku z tym na pewno zaczął by cię szukać, ciebie i Nevilla Longbottoma rzecz jasna. 

- Tak Voldemort – dyrektor uśmiechnął się szerzej słysząc, że Harry po prostu wymówił imię Czarnego Pana. – Przybył do mojego domu tej nocy... - Harry odchrząknął czując się niekomfortowo tłumacząc to samo, dyrektorowi, co dyrektor tłumaczył jemu. – Zabił mojego ojca i poszedł po mnie, ale moja matka oddała za mnie życie, działo się to przez jakąś starą magię... Więc kiedy Voldemort próbował mnie zabić, zaklęcie odbiło się i ugodziło jego. Mówi się, że był to jego pierwszy upadek.

- Pierwszy? – zapytał dyrektor, a iskierki w jego oczach szalały z ciekawości.

- Tak, powrócił na moim czwartym roku i został pokonany na dobre podczas bitwy o Hogwart w 1998.

- Rozumiem. To dużo wyjaśnia... - stwierdził starzec, a widząc niezrozumiałe spojrzenie młodzieńca, kontynuował. – Tutaj, było ... inaczej. Ty zginąłeś w to pamiętne Halloween, ale James i Lily, przeżyli.

- Przeżyli? To znaczy, że żyją?

Dyrektor potaknął.

- Żyją, ale mam podejrzenie, że przez pana Blacka, umierają z ciekawości, żeby cię zobaczyć. Cóż na pewno James, Lily może być nie tak łatwowierna.

- Więc to naprawdę był on? Mam na myśli, Syriusz Black?

- Rozumiem, że w twoim świecie też był twoim ojcem chrzestnym?

Harry potaknął i odwrócił wzrok, żeby dyrektor nie zobaczył żalu i poczucia winy.

Z kolei dyrektor błędnie rozszyfrował reakcje Harry'ego. Cóż, wydało mu się oczywiste, że skoro rodzice Harry'ego nie żyją, osobą która się nim zajmowała musiał być Syriusz.

-  Czy wiem pan jak odesłać mnie do domu? – zapytał Harry cicho.

- Ach! Byłby zapomniał. Tak, tak wiem.

Głowa Harry'ego podskoczyła w nadziei.

- Ale to może nie być takie proste.

- Co ma pan przez to na myśli?

- Mam na myśli to, że nie jestem w stanie odesłać cię do twojego świata w obecnej sytuacji. Widzisz, przedmiot który cię tutaj przeniósł jest rozładowany, i jedyny sposób, żeby go naładować i przenieść cię do twojego świata, to przywołać jego drugą część, która aktualnie znajduje się w twojej rzeczywistości.

- Więc, nie mogę wrócić do domu, dopóki, ktoś nie dostarczy do tego świata tej drugiej części?

- Zgadza się. – odparł smutno dyrektor. – Muszę przyznać, że masz też wyjątkowe szczęście, że nie żyjesz w tym świecie, choć może to brzmieć dość głupio. Ale gdybyś żył, to i ty i twój odpowiednik, gdybyście się spotkali, zniknęlibyście. Na dobre.

Nagle drzwi otworzyły się z głośnym hukiem.

- Gdzie on jest?! – wrzasnął ktoś z wejścia.

- Nie, James, poczekaj, Albus prosił...

- Oh daj mu spokój Lily! Też chcę go zobaczyć! – ten głos Harry rozpoznał i nie mógł powstrzymać uśmiechu, który cisnął mu się na usta.

- Merlinie złoty... - w progu stała piękna, rudowłosa kobieta z głębokimi, zielonymi oczami. Była taka jaką zapamiętał z fotografii, ale... żywa, mówiąca...

Patrzyła prosto na niego, a Harry patrzył na nią. Na swoją matkę.

Przed nią stał mężczyzna, którym widział się Harry za dobre parę lat, tyle, że z piwnymi oczami i okularami w prostokątnych oprawkach, a nie w okrągłych.

Ale jak piękna mogła się wydawać ta sytuacja, wzrok Harry'ego w końcu skupił się na twarzy Syriusza i coś boleśnie zacisnęło się wokół jego serca.

Syriusz wyglądał prawie tak jak go zapamiętał, ale wyglądał młodziej, zdrowiej, lepiej. Nie było śladu po 12 latach Azkabanu, żałoby i bólu. Na ustach jego ojca chrzestnego rozciągał się szeroki uśmiech, jakiego Harry nigdy przedtem nie widział.

- Prawda? Prawda, że podobny? Mówiłem ci James! – wyszeptał szczerząc się do Harry'ego. – I wiesz co? On wie kim jestem! Wiesz prawda? Powiedz?

- Jesteś Syriusz Black. – odpowiedział Harry i nie mógł uwierzyć w to co się działo. – Jesteś... jesteś...

- No dalej, to nie takie trudne słowo! Rymuje się z bezszelestny albo .... Yyy niechrzestny!

James zdusił słaby śmiech.

- Niechrzestny? – powtórzył. – Oh to łatwe, na pewno chodzi ci o słowo... Idiota.

- Nie Rogaczu, idiota rymuje się z psota, tak samo jak...

- Oh na litość boską skończcie z tymi rymami! – krzyknęła Lily, a dyrektor cicho zachichotał ze swojego fotela.

Kobieta zgromiła obu facetów bardzo niebezpiecznym spojrzeniem, po czym spojrzała na dyrektora, który skinął do niej głową. Aż w końcu spojrzała na Harry'ego.

W jej oczach zalśniły pojedyncze łzy, które powoli spłynęły po jednym policzku.

- Jesteś Harry. – wyszeptała. – Jesteś moim synem?

Harry nie mógł odpowiedzieć. Miał gulę w gardle, a poza tym, to były pierwsze słowa, które usłyszał z ust swojej mamy – tak na poważnie, tak w prawdziwym życiu.

Ale Lily nie potrzebowała tak naprawdę odpowiedzi. Kiedy tylko go zobaczyła wiedziała kim jest.

To Harry, jej Harry.

Miłość matczyna jest bezwarunkowa i przetrwa nawet w innych wymiarach.








I oto jest!
Może nie najlepszy, ale nie wszystko musi być idealne, a już szczególnie nie Syriusz Black :P
Mam nadzieję, że podoba wam się ta wersja charakterów, bo czeka na was jeszcze sporo niespodzianek!
:)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top