Pierwsze koty za płoty
- Twoja co?! – pisnął Jeremy. – Masz żonę?!
- Mam taką nadzieję... - mruknął i zrobiło mu się nagle niedobrze.
Merlinie... całkowicie zapomniał o Ginny przez to wszystko! Oby nic jej nie było... Nie. Na pewno nic jej nie było, nie mogło jej się stać nic złego.
Syriusz wyrwał Jeremy'emu fotografię z dłoni i mrużąc oczy przyglądał się twarzą.
- A ten dzieciak? – zapytał i nagle zbladł. – Chyba jesteś trochę za młody, żeby mieć takiego syna?
Harry uśmiechnął się smutno.
- To mój syn chrzestny Teddy. Zajmuję się nim po śmierci jego rodziców, ale oczywiście jego babcia jest dla niego sporym oparciem.
Wszyscy spochmurnieli wyobrażając sobie wizję życia tego chłopca, bo znali tylko niewielką jego część. Teddy, jakby nie było, był sierotą.
- Nie poznaję tej dziewczyny... - powiedział James wskazując na Hermionę.
- To Hermiona Granger, moja najlepsza przyjaciółka i dziewczyna Rona. Byliśmy w tym samym domu i roku. - Harry poczuł lęk, z powodu, że Hermiona nie została przez nich rozpoznana, ale tłumaczył sobie, że to nie jest ta sama Hermiona, to nie jest jego przyjaciółka, w tym świecie nic nie jest jego.
Jeremy zagwizdał pod nosem.
- Przepraszam, ale po prostu nie potrafię sobie tego wyobrazić... Ty i Ron Weasley? Jakim cudem się polubiliście?
Harry zmarszczył brwi.
- To znaczy... Na pewno musisz być w porządku, tylko... - zaczął tłumaczyć się chłopak niezręcznie, a James zgromił go spojrzeniem. – Czy nie byłeś przypadkiem w Slytherinie?
- Nie. Byłem w Gryffindorze. – odpowiedział Harry, uciszając zdradziecki głosik, który mówił mu, powiedz: prawie w Slytherinie.
- W Gryffindorze?! – zawołał Syriusz.
Harry już rozumiał dlaczego wszystkich aż tak to dziwiło i robiło mu się od tego niedobrze...
James odwrócił się i zamknął twarz w dłoniach.
Odetchnął kilka razy głęboko i powoli zaczął dochodzić do siebie. W końcu nie codziennie dowiadujesz się, że twój zepsuty do szpiku kości syn wraca z martwych, okazuje się być dokładnie takim jakim zawsze chciałeś żeby był, tylko po to, żeby dowiedzieć się, że to ktoś inny...
Nie mógł się powstrzymać i zadawał sobie pytanie – gdzie popełnił błąd? Dlaczego Harry w tym świecie był taki, a tam nie?
Nie zauważył jak wszyscy wokół niego ucichli i Harry, nie, ten inny chłopak, podszedł do niego. Wyglądał na nieśmiałego i zawstydzonego, ale jego oczy świeciły się lekkim podekscytowaniem i ogromnym żalem.
- To nie wasza wina. – powiedział cicho, a James nie potrafił mu odpowiedzieć, więc tylko zaciskając usta, pokiwał głową.
- To zdjęcie zostało zrobione w Pałacu Prawd? – zapytał nagle Dumbledore, teraz trzymając fotografię.
- Zgadza się. – odpowiedział Harry po odchrząknięciu. – W ogrodach.
- I dobrze przypuszczam, że... „przeniesienie" odbyło się tego samego dnia i w tym samym miejscu?
Harry potaknął.
Następna godzina minęła im na ustalaniu, co zrobić aby jak najszybciej pomóc Harry'emu. Ustalono, że niemożliwe będzie odstawienie go do jego świata bez drugiej części Temporbis, nadal znajdującej się w innej rzeczywistości... Ale nic nie stało nie przeszkodzie, aby ją odszukać.
- Musimy być bardzo ostrożni. – powiedział Albus. – Voldemort nie może się dowiedzieć, że Harry żyje, a zwłaszcza, że jest z innego wymiaru. Musimy go ukryć i to jak najszybciej.
Na wzmiankę o Voldemorcie, Harry się wzdrygnął, ale nie tyle ze strachu, ile z rozdrażnienia...
- To nie moja sprawa... - odezwał się pierwszy raz od dłuższego czasu i wszyscy zdawali się tylko czekać na ten moment. – Ale chciałbym wiedzieć jak daleko posunął się Voldemort ze swoimi planami. Mógłbym pomóc, w moim świecie jego problem został... rozwiązany.
Znajdowali się w niedużym pokoju, w Pałacu Prawd na trzecim piętrze, z dala od wścibskich uszu.
Był tylko Albus, Moody, James, Syriusz, Jeremy i dwóch innych, których Harry nie rozpoznawał.
- Voldemort nie żyje ? – zapytał Syriusz z niedowierzaniem. – Został pokonany?
Harry przełknął ślinę, nigdy nie czując się za pewnie z całą uwagą na sobie.
- Tak, rok temu, w Bitwie o Hogwart.
- Byłeś wtedy na swoim ostatnim roku, zgadza się? – zapytał Jeremy. – Więc chyba niewiele możesz nam powiedzieć. Twój świat zdaje się sielanką w porównaniu z tym, co przechodzimy tutaj. – prychnął lekceważącą.
Harry czuł, że skądś zna tego chłopaka, ale nie mógł przywołać w pamięci skąd... Nie zaszkodzi zapytać, prawda?
Po pierwsze, miał zamiar zignorować zniewagi.
- Może zacznijmy od podstaw? – zaproponował. – Znam część z was, a wam się wydaje, że znacie mnie, ale śmiem twierdzić, że posiadam o wiele większą wiedzę niż ktokolwiek na temat wojny w moim świecie. A w każdym razie na temat mojej wojny.
Jeremy miał taką minę, jakby Harry powiedział nudną oczywistość, w którą nawet nie warto uwierzyć. Coś takiego, jak że słońce wcale nie kręci się wokół ziemi, ale i tak obchodziło go to mniej niż zeszłoroczny śnieg. I może nawet miał rację, ale to nie oznaczało, że zachowywał się tak przyzwoicie jak życzyłby sobie tego Harry czy najwyraźniej James, znowu piorunujący go wzrokiem...
- Myślę, że Harry ma racje. – odezwał się Albus. – Harry twierdzi, że w jego świecie na pewno zostaną przedsięwzięte jakieś kroki mające na celu sprowadzenie go do domu, zgadza się?
- Tak, jestem tego pewny.
- A to dlaczego? – prychnął ponownie Jeremy. – Jesteś tam taki ważny, żeby specjalnie cię ratować? Dlaczego wogóle ktokolwiek miałby się pozbywać, dzięki Temporbis, akurat ciebie, a nie na przykład Dumbledora?
- Może dlatego, że Dumbledore nie żyje w moim świecie? –zapytał retorycznie Harry, najspokojniej jak potrafił. – Poza tym. Nie musisz mi wierzyć, ale moi przyjaciele na pewno już od dawna szukają sposobu, żeby mnie odesłać.
Jeremy wyglądał jakby chciał jeszcze coś dodać, ale Syriusz uderzył pięścią w stół.
- Wystarczy! Wy dwaj. Na Merlina. Jeremy... To nie jest ten sam Harry, przecież wiesz, to dlaczego musisz cały czas się z nim kłócić? On nie jest naszym wrogiem, a zwłaszcza twoim! To. Nie. Jest. Ten. Sam. Harry. – powiedział, wyraźnie zdenerwowany.
Jeremy zacisnął szczęki i nie spojrzał na nikogo.
W miedzy czasie Dumbledore odchrząknął.
- Dobrze... Jak już zdążyliśmy ustalić, Harry tutaj, nie jest naszym Harry'm i twierdzi, że posiada wiedzę mogącą pomóc nam w walce.
- Gada tylko, że może pomóc, ale póki co nie powiedział nic przydatnego! – warknął Moody zniecierpliwiony.
Dumbledore potaknął.
- W pierwszej kolejności chciałbym dowiedzieć się, gdzie leży różnica między naszymi wymiarami. Dlaczego w innym świecie zdołano już pozbyć się Voldemorta...
Harry zagryzł wargę i odchylił na chwilę głowę na bok zastanawiając się.
- Profesorze? – zapytał przywołując ponownie do siebie całą uwagę. – Co z przepowiednią?
Harry wiedział, że długo nie zapomni miny Albusa Dumbledora, kiedy zapytał go o przepowiednie. Wyglądał na ... zaskoczonego.
- Skąd wiesz o przepowiedni? – zapytał go szybko i unikał zdezorientowanych spojrzeń ludzi wokół.
Harry zdusił uśmiech.
- Od pana. – odpowiedział. – Zdradził mi pan całą jej treść pod koniec mojego piątego roku.
- I została spełniona? – zapytał z niezwykłą zażartością.
- Tak.
- Rozumiem. – powiedział Dumbledore z zadowoleniem. – Nie dożyłem do tej chwili, zgadza się?
Harry pokręcił smutno głową.
- Tak... - mruknął starzec. – Więc pewnie powinienem powiedzieć, że jestem z ciebie dumny chłopcze. – uśmiechnął się do niego.
Harry'emu zrobiło się nagle smutno...
- Przepraszam. – odchrząknął Syriusz. – Ale czy ktoś może mi, na litość Merlina, powiedzieć, o co chodzi z tą całą przepowiednią?
Harry zerknął na Dumbledora, który po długim wahaniu, potaknął.
- Przepowiednia mówiła o chłopcu, który miał urodzić się pod koniec lipca, będącym zdolnym do pokonania Czarnego Pana. – wyjaśnił Harry nie spotykając niczyjego wzroku.
James najszybciej zrozumiał, o co chodzi.
- To dlatego Voldemort nas wtedy szukał? – zapytał Albusa. – Dlatego chciał zabić Harry'ego?
- W rzeczy samej. – odpowiedział starzec. – Jednak, kiedy zrozumiał, że nie jest w stanie dopiąć swego, zrezygnował, a przynajmniej tak nam się zdawało... Dobrze wiemy, co się wydarzyło później...
Nikt nie odpowiedział na te słowa, a Harry zdawał się być jedynym, który nie orientował się w sytuacji.
(nie licząc was)
- Moglibyśmy... może to uściślić? – zaproponował nieśmiało Harry.
Jeremy spojrzał na niego jakoś dziwnie. Właściwie to od dłuższego czasu przyglądał się Harry'emu jakoś dziwnie. W jego oczach było coś jak tęsknota i głęboka gorycz, której Harry nie widział u nikogo w tym wieku... Oczywiście nie liczył siebie, bo i tak nigdy nie zwracał uwagi na swoje uczucia w pierwszej kolejności. Zawsze najpierw oglądał się na innych.
Jeremy z jakiegoś powodu go nie lubił, a raczej tego drugiego Harry'ego, a jego obecność tutaj wydawała się go w jakiś sposób dołować... A przynajmniej tak się zdawało Harry'emu.
- Nie znasz mnie, prawda? – zapytał nagle, a jego głos był cichy i troszkę smutny. – Nigdy mnie nie poznałeś?
Harry pozwolił sobie trochę dłużej przypatrzeć się chłopakowi.
Na oko mógł być w jego wieku, choć może niewiele młodszy... Miał ciemne, trochę rdzawe włosy i brązowe oczy. Twarz ciągle wydawała mu się znajoma, ale nie potrafił skojarzyć skąd.
- Przykro mi. – odparł. – Widzę cię pierwszy raz w życiu.
Jeremy potaknął i szybko zerknął na skamieniałego Syriusza i James, po czym powoli wstał od stołu, przy którym siedzieli.
- Muszę odetchnąć. – wyszeptał i szybko skierował się do drzwi.
Kiedy wyszedł, nadal nikt się nie odzywał.
- Kto to jest? – wydusił z siebie Harry, czując z jakiegoś powodu poczucie winy.
James przetarł twarz w dłonią i nie spojrzał na niego, podobnie Syriusz, który wbijał wzrok w stół, ale jego myśli wyraźnie pędziły wokół niego jak szalone... Tylko Dumbledore, z tym swoim ślepym spojrzeniem był w stanie mu odpowiedzieć.
- To Jeremy Potter. Najmłodszy syn Jamesa i Lily, i zarazem... twój brat.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top