Nie ten Harry
James Potter spojrzał na niego.
I Harry poczuł się dziwnie. Źle. Przedtem, w tamtym śnie, to było, jakby zobaczył dawno niewidzianego znajomego, a teraz... To był jego ojciec, prawdziwy, oddychający, żywy... Nie wytwór wyobraźni.
James zerknął na niego i Harry już spodziewał się zobaczyć tę samą odrazę, którą wcześniej wyczuł w jego głosie, ale... w jego oczach mignęło zaniepokojenie i troska. Oddech, który wypuścił ukradkiem świadczył także o uldze, którą poczuł widząc swojego syna żywego. Zdegenerowanego, ale żywego.
Harry'emu zaschło w ustach i nie mógł oderwać wzroku od swojego ojca. James był rzeczywiście do niego podobny. Włosy mieli prawie inwentyczne, choć James bardziej brązowe, kiedy Harry'ego były kruczoczarne. James był także wyższy od niego...
Harry otrząsnął się i zorientował, że i Syriusz i James przyglądają mu się dziwnie.
- Przepraszam. – powiedział cicho Harry.
James wybałuszył oczy i zerknął na Syriusza, jakby nie mógł uwierzyć, co usłyszał, ale Syriusz miał podobną reakcję.
Harry westchnął i spuścił wzrok, próbując znaleźć w sobie więcej pewności siebie.
To nie jest twój ojciec. – powtarzał sobie. – A to nie jest ten sam Syriusz. To inni, obcy ludzie.
- Muszę zobaczyć się z profesorem Dumbledorem. – powiedział pewniejszym głosem.
James się skrzywił na jego ton, choć zaciekawienie złagodziło jego twarz.
- Dlaczego? – zapytał.
Żeby to tylko było takie proste...
- Odpowiem tylko na pytania Dumbledora. – odparł uparcie, starając się patrzeć wszędzie tylko nie na nich.
- Nie znajdujesz się w najlepszej pozycji do stawianie warunków, Potter. – przemówił Moody, wpadając do środka. – Black, jeśli tylko zaczniesz coś kombinować miej pewność, że tym razem nie ujdzie ci to na sucho. To samo dotyczy ciebie. – trącił Jamesa swoją laską w łydkę.
Za Moody'm do środka weszli dwaj inni czarodzieje, których Harry nie rozpoznał, ale i tak nie zwrócił na nich uwagi, zbyt przejęty stanem Alastora.
Moody wyglądał prawie tak jak go zapamiętał, z tą różnicą, że nie miał jednej ręki, a cała lewa część jego twarzy była różową, poskręcaną tkanką, oparzonej skóry... Pomiędzy kącikami ust widać mu było dwa zęby, a ucho przykleiło się do czaszki.
Wyglądał strasznie, o wiele bardziej przerażająco niż... w świecie Harry'ego.
- Zabieramy go na dół. Remus przyniósł eliksiry...
Harry zauważył, że Syriusz i James się spięli, ale ze wszystkich sił starali się tego po sobie nie poznać.
- Udało się wyjąć zawartość z jego kieszeni? – zapytał James, wskazując prawie od niechcenia na Harry'ego.
- Nie. – warknął bardzo rozdrażniony z tego powodu Alastor.
Harry wtedy zorientował się, że nie ma na sobie ubrań, które przedtem nosił... Miał zwykłą koszulkę o szarym kolorze i luźne spodnie.
- Nie przeglądaj się tak ślicznotko. – zawołał do niego Moody. – Chyba nie wolałbyś zostać w tamtych szmatach z oparami Azkabanu i oddechem dementorów?
Harry nie odpowiedział, ale zastanawiał się czy to możliwe, żeby w kieszeni miał sztylet, który go tu przeniósł...
- Dziękuję. – odchrząknął starając się zignorować zdziwione spojrzenia, które otrzymał. – Że mnie stamtąd wyciągnęliście. – uściślił.
Moody omiótł go wzrokiem i skinął na dwóch obcych czarodziei.
Harry nie stawił oporu, kiedy do niego podeszli, a zauważył, że tego się po nim wyraźnie spodziewano.
Od spojrzeń, które otrzymywał robiło mu się niedobrze.
Nie był śmierciożercą... Nie zaatakowałby ich, wiedząc, że nie są dla niego zagrożeniem, a nie byli. Prawda?
James i Syriusz chcieli go wypuścić, do Voldemorta co prawda, ale... chcieli. Moody oczywiście tego nie chciał, ale Harry go nie winił.
Jeśli w tej rzeczywistości był śmierciożercą, Merlin mu świadkiem, że nie miał pojęcia jakim cudem, to byłby zdziwiony, gdyby traktowano go inaczej.
Jak mógł służyć Voldemortowi? Prędzej by zginął, co właściwie zrobił, niż się do niego przyłączył.
Poza tym, jego rodzice żyli, Syriusz żył, dlaczego miałby ich tak zdradzać?!
Takie pytania krążyły wokół jego głowy, kiedy prowadzono, go na dół, gdzie Harry pamiętał, była spora sala... W jego rzeczywistości stała pusta, a czasem robiła za magazyn, ale tutaj była pełna. Cała jedna ściana była zajęta obszernymi regałami na książki, które piętrzyły się także na podłodze, nie mieszcząc się na półkach.
Długi stół połączony z drugim i nakryty kilkoma mapami, stał po lewej stronie sali, krzesła były poukładane wokół niego.
Kilka foteli, każdy inny i w najróżniejszym stanie były zbite po jednej stronie w kącie.
Portrety znajdowały się na przeciwległej od drzwi ścianie, stojąc w równym szeregu, a nad nimi rynna z przewieszonym materiałem – niby zasłona.
I ludzie.
Stali dyskutując ze sobą w grupkach, niektórzy siedzieli przy stole inni przeglądali książki, czy zajmowali fotele. A prawie na środku stał Albus Dumbledore i dyskutował coś z chłopakiem, którego Harry nigdy wcześniej nie widział.
Kątem oka, kiedy zbliżali się do dyrektora, Harry zauważył, że James zaciska szczękę i przyspiesza kroku.
Czarodzieje wokół rozstępowali się, kiedy prowadzono Harry i porzucali swoje rozmowy obserwując go.
Dumbledore zwrócił uwagę na znajome stąpanie Moody'ego i odwrócił się do nich.
Harry głośno wessał powietrze.
Albus wyglądał tak samo, jak przedtem... z jedną różnicą. Jego oczy były szare, zamglone... ślepe.
Chłopak poruszył się niespokojnie u jego boku i wreszcie odwrócił do nich twarzą.
Miał rdzawy, ciemny kolor włosów i brązowe oczy... Jak tylko ujrzał Harry'ego jego twarz rozciągnęła się w grymasie wściekłości i przez chwilę wyglądał jakby gotował się, żeby na niego skoczyć, ale Dumbledore położył mu dłoń na ramieniu w uspokajającym geście.
- Spokojnie Jeremy. Harry nie jest uzbrojony i nie zaatakuje nikogo, mimo to nie potrzebuje twojej prowokacji.
Chłopak zacisnął szczęki i próbował wyglądać, jakby odpuszczał.
Dumbledore lekko się uśmiechnął.
- Dobrze. – westchnął krótko. – Długo się nie widzieliśmy Harry.
Harry dopiero po chwili zrozumiał, że dyrektor zwraca się do niego i przełknął gulę w gardle.
- Nawet pan nie wie jak bardzo. – odpowiedział zdławionym głosem.
Dyrektor przekrzywił głowę na bok w zaciekawieniu, a Jeremy, łypnął z zaintrygowaniem i nadal obrzydzeniem na Harry'ego.
- Czyżby...?
Harry odetchnął ciężko.
To nie jest Albus Dumbledore, którego znasz... - powtarzał sobie w kółko, żeby nie wypuścić emocji. – To nie jest twój ojciec stojący obok ciebie, ani twój Syriusz za tobą.
- Dyrektorze... wiem, że to może wydać się panu dziwnie, ale...
Albus przerwał mu śmiejąc się cicho.
- Dyrektorze? Nie słyszałem, żeby ktoś mnie tak nazywał od prawie 8 lat...
- To znaczy, że nie jest już pan dyrektorem Hogwartu? – zapytał Harry kompletnie zdziwiony.
Nie zauważył zaskoczonych z przerażenia twarzy, które patrzały na niego po tak dziwnym pytaniu.
Nawet Dumbledore stracił swój humor po jego pytaniu, ale zaciekawienie wzrosło.
Najpierw uprzejmy i spokojny Harry Potter pojawia się w Pałacu Prawd, idąc u boku Jamesa i Syriusza, jakby wcale ich nie nienawidził, potem nazywa go dyrektorem, a teraz... to?
- Hogwart nie istnieje, chłopcze. – odparł mrużąc powieki.
Harry nie mógł uwierzyć w to, co słyszy.
- Nie istnieje? – powtórzył. – Ale... Jak? Przecież to Hogwart! Najbezpieczniejsze miejsce w czarodziejskim świecie, nie rozumiem, jak...
- Ma amnezje. – stwierdził cicho Syriusz. – Wiedziałem, że coś jest nie tak...
- Nie ma amnezji. – żachnął się Jeremy. – Udaje. Znasz go. Myśli, że w ten sposób zdobędzie przewagę i zdoła uciec.
Harry wywrócił oczami.
Kim był ten chłopak? Czym mu się naraził, że ten AŻ tak go nie lubił.
- Przepraszam, ale kim jesteś? – zapytał przewiązując ręce na piersi.
- O tym mówię! – parsknął chłopak. – Nadal mi nie wierzycie? Przecież to, co się tutaj dzieje jest żałosne.
Harry westchnął zirytowany.
- Wybacz, ale naprawdę nie mam pojęcia kim jesteś, pomimo tego, że masz rację. Nie mam amnezji. Mam wszystkie wspomnienia, które powinienem mieć. I... Właściwie... Nie ważne. Nie muszę się tobie tłumaczyć. Przyszedłem do Albusa Dumbledora.
- Po co? – syknął Jeremy robiąc krok w przód. – Żeby go zabić?
- Nie! – zawołał szczerze urażony. – Tylko on może mi pomóc.
- Jeremy, przestań. – powiedział James, kiedy ten otwierał usta, żeby odpowiedzieć. – Wystarczy.
Jeremy mierzył się przez chwilę wzrokiem z Jamesem, a potem podniósł obie ręce nad głowę w geście kapitulacji.
- Żeby później nie było. Ostrzegałem was.
- Obaj jesteście głupi. – warknął Syriusz zdenerwowany. – Ty – wskazał na Jeremy'ego. – Że nie potrafisz się pohamować i zastanowić. I ty – pokazał na Harry'ego. – Za... całą resztę.
Harry uśmiechnął się z pobłażaniem.
Jacy oni byli tępi...
- Dość. – przerwał Dumbledore. – Harry. Powiedziałeś, że jestem jedyną osobą, która może ci pomóc.
- Tak. – odpowiedział Harry, ciesząc się, że w końcu rozmowa wróciła na odpowiednie tory. – Ale... - obejrzał się na ludzi wokół siebie. – Nie wiem, czy nie lepiej omówić to na osobności...
- Po moim trupie. – stwierdził James.
Dumbledore się nie ruszył i to trochę zaniepokoiło Harry'go.
Czy w tym świecie było z nim aż tak źle, że nawet Albus Dumbledore bał się rozmawiać z nim sam na sam?
Harry westchnął.
- Dobrze... Nie wiem, jak do końca to wyjaśnić, sam tego nie rozumiem, liczyłem, że pan będzie wiedział coś więcej, zawsze mogłem liczyć, że znajdzie pan odpowiedź i rozwiązanie...
Starzec zmarszczył brwi w konsternacji.
- Więc... Nie jestem Harry'm Potterem, którego znacie... Nie mam też pojęcia dlaczego znalazłem się akurat w Azkabanie, bo w moim świecie zdecydowanie nie znajdowałem się tam, kiedy...
- W twoim świecie? – powtórzył cicho Albus.
Harry potaknął.
- Mówię w moim, bo... ten zdecydowanie nie jest tym, który pamiętam. Wszystko jest... inne.
- To znaczy? – zapytał.
- Cóż...
- Powiedziałeś wcześniej, że powinienem nie żyć. – odezwał się Syriusz głosem wypranym z emocji.
Albus odchrząknął i wyglądał nagle na dość zaniepokojonego.
- Wiem, o czym mówisz. – powiedział w końcu. – Alternatywne wymiary i rzeczywistości... Słyszałem o ludziach podróżujących pomiędzy wymiarami, łączy się to z bardzo silną czarną magią i wymaga poświęcenia...
- Nie. – przerwał mu szybko Harry. – Nie chciałem się tu znaleźć. Przeniósł mnie tutaj przedmiot. Sztylet...
- Temporbis. – wymruczał Moody i spojrzał na Jamesa oskarżającym spojrzeniem. – Ty idioto.
- Skąd miałem wiedzieć, że do tego dojdzie?! – wściekł się mężczyzna. – Walczyłem wtedy o życie. Nie zastanawiałem się czy lepiej użyć tego tajemniczego, magicznego sztyletu czy dać się zabić, działałem i dzięki temu żyję!
- Nott zniknął razem ze sztyletem. – odparł Dumbledore. – A Harry tutaj... twierdzi, że został przeniesiony do nas za jego pomocą. A więc, gdzie urządzenie?
- Już mnie o niego pytałeś. – zauważył Syriusz. – I tak jak mówiłem, nie widziałem nic, kiedy odbijaliśmy ludzi z Azkabanu...
- Może będzie z moimi rzeczami? Słyszałem, że nie potrafiliście opróżnić ich zawartości.
- To prawda. – potwierdził Dumbledore. – To dobre zaklęcie prywatności.
- Nie wiedziałem, że tam jest. – mruknął Harry.
Moody machnął ręką na jednego z czarodziei, żeby przyniósł rzeczy Harry'ego, a James przyglądał się Harry'emu coraz intensywniej.
- Czyli nie jesteś... - przerwał nie potrafiąc zadać odpowiedniego pytania.
Harry'emu zrobiło się niedobrze.
Po pierwsze- jego ojciec mówił wprost do niego, a po drugie- pytał o...
- Nie jestem twoim synem. – powiedział, a było to o wiele cięższe niż mogłoby się wydawać.
James powoli skinął głową.
- Rozumiem... I nie jesteś śmierciożercą? – zerknął na Jeremy'ego, który nagle przestał wyglądać na tak wściekłego.
- Nie. Zdecydowanie nie jestem i nigdy nie byłem. – odpowiedział Harry z lekkim uśmiechem, który nie sięgał jego oczu.
Czarodziej wrócił niosąc jego szatę, zwiniętą srebrną wstęgą grubości nici i podał dyrektorowi.
Harry miał przez większość czasu wrażenie, że ten musi być ślepy z takim stanem oczu, ale nie miał już takiej pewności, kiedy Albus odwrócił się i jak gdyby nigdy nic podszedł do stołu kładąc tam zawiniątko.
Harry, Syriusz, James, Jeremy i Moody w towarzystwie swoich dwóch typków do pomiatania na prawo i lewo, poszli zaraz za nim.
Harry delikatnie odwiązał linkę i bez żadnego problemu zanurzył dłoń w pierwszej zewnętrznej kieszonce.
Okazała się pusta, więc sprawdził drugą, gdzie ku swojej uldze znalazł różdżkę. Nie chcąc szerzyć paniki, kiedy usłyszał przerażony pisk kogoś obserwującego z dala, odłożył różdżkę na stół i obejrzał się na boki.
- Pamiętam tę różdżkę. – wyszeptał Jeremy. – Złamałeś ją na drugim roku niedługo zanim zniknąłeś... To znaczy... On ją złamał, nie ty...
Harry zerknął na niego i z powrotem na różdżkę.
- Też ją kiedyś złamałem, ale udało mi się ją naprawić... przy pomocy innej różdżki.
Moody podniósł brew na to, ale nie skomentował.
Harry sprawdził wewnętrzną kieszeń i pod palcami wyczuł coś jak kartkę papieru.
Zmarszczył brwi i ostrożnie ją wyjął.
Kiedy tylko ją zobaczył oddech uwiązł mu w gardle.
To nie była zwykła kartka. To była fotografia. Fotografia z jego ślubu, którą zrobił George. Był na nim on, trzymający małego Teddy'ego na rękach, Ginny w swojej pięknej sukni obok niego oraz Hermiona i Ron śmiejący się do aparatu.
- Czy to Ron Weasley? – zapytał Jeremy delikatnie wyjmując zdjęcie z dłoni Harry'ego, który musiał wesprzeć się stołu.
Jeremy wydawał się bardzo przejęty zdjęciem, podobnie jak reszta...
- Tak. – wydusił Harry. – To mój najlepszy przyjaciel.
Jeremy spojrzał na niego z zaskoczeniem.
- Ron Weasley to twój najlepszy przyjaciel? – zapytał z niedowierzaniem.
Harry potaknął i uśmiechnął się smutno.
James odchrząknął zwracając na siebie uwagę Harry'ego, fotografia w jego ręce.
- A ta dziewczyna?
Harry przymknął na krótko oczy.
- To Ginny. – powiedział ledwo poznając własny głos. – Moja żona.
Jeremy okazał się niezbędny.
Pewnie łatwo się domyślić kim jest, ale suspend nie jest teraz taki ważny
:)
Wątek z tą fotografią planowałam od chwili, gdy George zrobił zdjęcie w pierwszym rozdziale i OKROPNIE się cieszę, że w końcu doszło do tego, że Harry ją znalazł :D
Myślę, że zachowanie wszystkich jest dość adekwatne do ich nietypowej sytuacji, natura Jamesa nie jest łatwa do odgadnięcia w tym świecie, zwłaszcza, że w kanonie wiedzieliśmy o nim tak mało, ale... chyba nie
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top