Co niedostępne


Może życie Harry'ego po prostu nigdy nie miało być spokojne? Może tak po prostu został spisany jego los i kropka?

- Spotkamy się za dwa dni w parku w Little Whinging przed zachodem słońca, pamiętaj żeby mieć jakąś różdżkę i kaptur. Nie wychodź dopóki nie dam ci znać. – poinstruował Harry Ginny, która zapinała swój płaszcz przed wyjściem z piwnicy.

- Mogę wziąć ze sobą Hermionę? – zapytała.

Harry podniósł sceptycznie brew i zerknął w stronę, gdzie stała wspomniana dziewczyna, zajęta teraz zalewaniem sobie herbaty. W dłoni trzymała jakąś mapę, a włosy miała bardziej napuszone niż zwykle.

- Nie jestem pewny czy to byłoby roztropne. Może zrobić się niebezpiecznie. Ale jeśli uważasz, że będzie bezpieczniejsza z tobą niż tutaj i będzie chciała iść, nie mam nic przeciwko.

Ginny wytrzymała jego spojrzenie i schowała różdżkę do wewnętrznej kieszeni płaszcza.

- W twoim świecie... - zaczęła przerywając i układając ostrożnie słowa. – Hermiona była czarownicą, zgadza się?

- Tak, mugolakiem. Była najzdolniejszą czarownicą w naszym pokoleniu. – Harry uśmiechnął się lekko na wspomnienie.

Ginny pokiwała głową, a jej wzrok na chwilę uciekł gdzieś za niego.

- Postaram się przekonać ją, żeby poszła z nami.

Harry potaknął krótko na zgodę i obrócił się w stronę wyjścia, ale zanim mógł sięgnąć do drzwi, Ginny złapała go za ramię.

- Jej miejsce nie jest w świecie mugoli. – wyszeptała ostrożnie i spojrzała mu w oczy dobitnie. – Ona o tym nie wie.

- Rozumiem. – mruknął Harry. – Jak to się stało? Dlaczego nie poszła do Hogwartu? Przecież zanim zamknęli szkołę, powinna być na... drugim, trzecim roku?

Ginny wzruszyła ramionami.

- Voldemort panoszy się od kilku dekad, mugolaki były rzadkością w szkole nawet kiedy ja tam chodziłam. Mogli jej nie wyłapać. Wojna rozkręciła się na dobre dopiero po zamknięciu Hogwartu, choć niektórzy uważają, że wtedy się skończyła.

Harry'ego przeszedł dreszcz.

- System mógł ją pominąć. Jej rodzice zostali zabici w jednym z najazdów śmierciożerców na początku zeszłego roku. W tym samym czasie, kiedy ją poznałam. Pomogła mi, nawet o tym nie wie i nadal to robi, ale sama chcę zrobić coś dla niej. Jest zafascynowana światem magii, żałuję tylko, że nie może go zobaczyć.

- Zobaczy. – odpowiedział jej i uśmiechnął się lekko. – I mam nadzieję, że wy wszyscy będziecie w przyszłości mogli poznać prawdziwy magiczny świat, a nie to, czym jest teraz.

Ginny patrzyła na niego dziwnie, a w jej oczach był błysk, którego Harry nie widział wcześniej.

- Nie jesteś stąd. – odparła cicho. – Nikt już nie mówi tak jak ty.

Przez chwilę wyglądała jakby chciała sięgnąć i dotknąć jego twarzy, ale tego nie zrobiła, choć jej wzrok opadł na jego usta.

- Mówisz trochę jak mój Harry.

- To znaczy jak? – zapytał delikatnie, a ona spojrzała mu w oczy ze smutkiem, ale uśmiechem.

- Z nadzieją.

Słowa Ginny dźwięczały mu w uszach przez całą drogę do lochów. Aportowali się ku podnóża góry, którą Harry znał z drugiej stroną. Ginny pokazała mu wejście do jaskini, którą oświetlili zaklęciem i w ciszy, prawie bezszelestnej, nie licząc ich kroków i uderzeń skrzydeł nietoperzy, posuwali się do przodu.

Po kilku minutach korytarz stawał się coraz węższy i niższy, tak że Harry miał wrażenie, że dostanie ataku klaustrofobicznego, ale ta myśl nawet do końca nie wybrzmiała w jego głowie, kiedy wyszli do wysokiej na dwanaście metrów komnaty.

Pilary w równych odstępach od siebie tworzyły sześciokąt, a po środku pokoju na posadzce była wyrysowana głowa gryfa, duszona przez węża, którego oczy wydrapywał kruk, a jego pióra rwał borsuk.

Harry obszedł dziwną mozaikę dookoła.

- Nie taką wersję herbu pewnie znasz. – odezwała się Ginny, a jej głos odbił się echem po pustym pomieszczeniu.

- Nie.

- Ale nie różni się to tak bardzo od tradycyjnego herbu. – powiedziała podchodząc bliżej. – Gdyby się nad tym zastanowić, to w herbie każde zwierze jest oddzielone od siebie, uwięzione w ¼ pola, a tutaj po prostu nie. Nie mając żadnych barier, bez schematów, bez ograniczeń, następuje chaos...

Harry'emu nie podobała się ta wizja, ale wiedział, że Ginny ma rację.

Prawo, zasady itd. Zawsze były potrzebne, choć – nawet kiedy były dobre, w ogólnym wymiarze, ograniczały wolność. Najgorsze było jednak to, że najczęściej nie były nawet pozytywne, ale to zależało, kto zasady ustalał.

- Daleko jeszcze? – zapytał odrywając wzrok od morderczej sceny.

- Nie. Za szkieletem smoka i jesteśmy na miejscu.

- Smoka? – powtórzył Harry doganiając ją i wychodząc przejściem pomiędzy dwoma filarami.

- Smoka. A co? Myślałeś, że ta gadka o „Nigdy nie drażnij śpiącego smoka" to tylko żart? – prychnęła i nie czekając na jego odpowiedź wyprzedziła go.

Harry podniósł brwi, ale się nie odezwał.

Może i na początku miał wrażenie, że to on będzie mógł sporo nauczyć tutejszych czarodziei, ale może to oni go czegoś nauczą?

Na przykład- nie wiedział o tajnym wyjściu z lochów. Zdecydowanie nawet nie pamiętał, że w lochach jest miejsce przypominające prawdziwe lochy – a nie same dormitoria ślizgonów.

Jeśli kiedyś uda mu się wrócić do domu, zdecydowanie będzie musiał to sprawdzić i może nawet skorygować mapę huncwotów.

I tak myśląc, stanął nagle oko w oko z gigantycznym, martwym smokiem.

- Lepiej wstrzymaj oddech albo coś. – powiedziała Ginny zakrywając nos skrawkiem płaszcza.

W tej części jaskini cuchniało, jakby ktoś tu umarł... I właściwie to tak właśnie było.

Smok był największym jaszczurem jakiego Harry widział w życiu. Nie mógł się nawet równać z rogogonem węgierskim. Był dłuższy niż sam Bazyliszek, a to już sporo mówiło.

Jego sam ząb był prawdopodobnie tak wysoki jak dom Dursleyów.

- To nie muzeum, chodź szybciej. – syknęła Ginny popędzając go.

Przebiegli przez kolejny korytarz w ciszy.

- Tutaj. – wskazała na ścianę, na której znajdował się ślad po jakiejś mozaice - nie dało się już zidentyfikować, co przedstawiała.

Harry zmarszczył brwi i spojrzał na nią pytająco.

Dziewczyna wywróciła oczami.

- To magiczne przejście. Kiedy przejdziesz przez ścianę, tak samo jak na King's Cross znajdziesz się w najgłębszej części lochów, idąc cały czas przed siebie dojdziesz do kraty, tej przy której cię znalazłam. Postaraj się nie zgubić. Kto wie jakie pokraki leżą po kątach.

Harry przełknął ciężko ślinę i wyciągnął dłoń po różdżkę Ginny, która podała mu ją z grymasem.

Oczywiście, nie miał własnej – bo została mu zabrana przez śmierciożerców. Ginny na początku bardzo protestowała, co wcale go nie zdziwiło, ale w końcu uległa i zgodziła się mu ją pożyczyć.

- Dasz sobie dalej radę sama? – zapytał ją zaciskając dłoń na drewnie.

Podniosła jedną brew.

- To ja powinnam się ciebie o to pytać. – odpowiedziała wymijająco i obróciła się na pięcie.

Harry uśmiechnął się kpiąco i pokręcił głową, pomimo tego, że nie mogła tego zobaczyć.

Przyłożył dłoń do ściany i na szczęście był przygotowany na to, że jej nie dotknie i ręka przejdzie na drugą stronę.

- Harry? – wyszeptała nagle, nie odwracając się.

Jej głos brzmiał słabo, jakby niepewnie, co było czymś nowym.

- Tak Ginny?

Zawahała się przez chwilę, jakby zbierała na odwagę, a potem odwróciła powoli twarz w jego stronę.

- W twoim świecie... - zaczęła ostrożnie, ale Harry widział, że sprawia jej to trudność.

Wyczekał chwilę, kiedy westchnęła ciężko. Nie poganiał jej.

- Wspomniałeś wcześniej, że masz... um, ż-żonę?

Harry spuścił wzrok z uśmiechem.

Więc o to chodziło...

- Tak. – odpowiedział cichutko. – Jest najwspanialszą rzeczą jaka mnie spotkała w życiu, ale Ginny... Nie chcę żebyś... Ja nie jestem i nigdy nie mógłby zastąpić Harry'ego z tego świata. Jesteśmy inni i tak jak mówiłaś, wiem, że coś was łączyło, ale ja...

- Wiem, że nie czujesz i pewnie nigdy nie poczułbyś nic do mnie tak jak on... Ale po prostu muszę wiedzieć. – powiedziała walcząc z drganiem swojego głosu.

Harry potaknął kilka razy poważnie.

Stali przez parę sekund w ciszy, choć wydawało się, że mijały godziny. To napięcie było bardzo niekomfortowe, ale Harry wiedział, że gdy przyjdzie, co do czego, ona i tak się dowie. Jak nie od niego to od kogoś innego.

- Ma na imię Ginewra, ale woli kiedy mówi się na nią Ginny. Czasami nazywam ją Gin. Jest zabawna, ale kiedy wymaga tego sytuacja jest stanowcza i bardzo odpowiedzialna.

Oczy dziewczyny błyszczały od powstrzymywanych łez, a kąciki ust drżały. Harry sam nie wiedział czy dlatego, że nie chciała się uśmiechnąć, czy dlatego, że nie chciała się rozpłakać.

- Dziękuję. – wyszeptała ledwie zrozumiale. – Że mi powiedziałeś. Mam nadzieję, że jesteście razem szczęśliwi.

Harry posłał jej smutny uśmiech.

- Jesteśmy.

Zaśmiała się gorzko.

- Czy to ma sens, że jestem zazdrosna o samą siebie? – zapytała lekko histerycznie, a kiedy nie odpowiedział zaczęła uspokajać oddech. – Idź już. Zapomnij o tym.

- Ginny...

- Skończ. – przerwała mu. – Nic mi nie będzie. Po prostu, zapomnijmy o tym. Proszę.

Harry nie odpowiedział, ale ona chyba też nie oczekiwała żadnej odpowiedzi.

Zamiast tego, odwróciła się i zaczęła kierować się w stronę wyjścia pewnym krokiem.

- Nie daj się zabić. – zawołała przez ramię. – Wolałabym odzyskać tę różdżkę!

Harry zaśmiał się cicho i spojrzał na różdżkę w swojej dłoni.

One wszystkie są zawsze takie skomplikowane... - pomyślał i przeszedł przez ścianę.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top