Bardzo głupia decyzja


- To nie możliwe... Harry cię pokonał!

- Harry mnie pokonał...? To całkiem ciekawe. Może zapytamy go, co on sądzi na ten temat, co o tym myślisz?

Wrzask.


Półtorej godziny później...

Harry czuł się dziwnie.

Siedział z Remusem i Syriuszem w salonie Dursleyów, Lily podawała im wszelkie raporty jakie zostały nagromadzone na temat ostatni lat, a tym samym rządów Voldemorta – ale jakkolwiek ta scena była wyrwana z jego rzeczywistości, to nie oto chodziło.

Jeremy zaczął się sprzeczać, znowu, z Isaaciem, ale tym razem ich kłótnia musiała być poważniejsza, bo zaczęli na siebie krzyczeć.

- To mogłoby się udać!– krzyknął Jeremy, a dorośli w salonie podnieśli głowy znad papierów.

- Jasne! Od razu idź na całość Jer! -odpowiedział gorąco blond włosy ślizgon. – Przestań udawać, że jesteś bohaterem.

- Nie jestem bohaterem. – warknął Jeremy wychodząc z kuchni wściekły, ale Isaac jeszcze nie skończył.

- Już mu nie zaimponujesz! I obaj wiemy, że i tak nigdy by się nie zmienił.

- ALE JA MOGĘ SIĘ ZMIENIĆ.

- Jeremy! – zawołała Lily zostawiając teczki na stole i wychodząc na korytarz, ale zanim zdążyła rozdzielić dwóch chłopców, Jeremy poszedł w stronę wyjścia i wyszedł z domu trzaskając za sobą drzwiami.

- Idiota, teraz jeszcze da się zabić. – mruknął Isaac i pomaszerował za Jeremy'm. – Przypilnuję go, żeby nic mu się nie stało Pani Potter. – powiedział zanim wyszedł.

- Brakuje mu pokory. – stwierdził Remus z westchnięciem. – Jak raz sobie coś wymyśli to nie odpuści.

- To mi kogoś przypomina. – dodał Syriusz uśmiechając się jednym kącikiem ust. – Determinację pewnego okularnika w zdobyciu serca pewnej zarozumiałej dziewczyny.

- Słyszałem jak mnie nazwałeś. – odezwała się Lily stojąca w wejściu salonu.

Syriusz posłał jej uśmiech i mrugnął.

- Też cię kocham.

Lily prychnęła i już miała odpowiedzieć, kiedy do pokoju wleciał patronus.

- Mamy problem. Śmierciożercy robią zamieszanie na Pokątnej. – rozległ się zdyszany głos właścicielki patronusa o postaci zająca. – Będą zabijać co godzinę jedną osobą, chyba że przyprowadzimy tam Harry'ego Pottera, ale to nie ma sensu! Harry nie żyje. Dumbledore kazał was poinformować i nie ruszać się z kryjówki, będzie u was tak szybko jak tylko może.

- Jak długo to trwa? – zapytał Remus wymieniając spojrzenia z Jamesem, który właśnie zszedł po schodach, gdy usłyszał trzaśnięcie drzwiami.

- Półtorej godziny. – przełknęła kobieta.

- To znaczy, że... kogoś już zabili?- zapytała Lily.

- Tak... - odpowiedziała po przerwie informatorka. – Fletcher odpadł.

Harry'emu zrobiło się niedobrze i schował twarz w dłoniach.

- Następny jest jakiś chłopak, dzieciak. I chyba widzę tam Ginny Weasley, Greyback ją trzyma.

Głowa Harry'ego podskoczyła.

- Myślałem, że Artur miał przemycić Ginny, Rona i bliźniaków za granicę. – odezwał się Syriusz.

- Tak, ale dopiero kiedy skończy się sezon na mugolaki. – odpowiedziała.

James westchnął ciężko.

- Będziemy czekać na Albusa. Poinformuj najlepiej też siedzibę główną.

- Się robi!

- Dzięki Tonks. – odparł zmęczonym głosem Remus i patronus się ulotnił.

Przez chwilę nikt się nie odzywał.

Wszyscy zbyt daleko pogrążeni we własnych myślach, żeby się odezwać.

- Gdzie jest Jeremy i Isaac? – zapytał nagle James.

- Jeremy wyszedł, ale Isaac poszedł za nim. Nic im nie będzie. – odpowiedziała Lily.

- Oby. Nie uśmiecha mi się druga wycieczka do Azkabanu.

- Wątpię, żeby dali nam drugą taką okazję. – mruknął Syriusz, ale na szczęście każdy zignorował jego jakże trafny komentarz.

Harry miał mętlik w głowie.

Po pierwsze, choć najbardziej błahe – Tonks?! Jej patronus był zającem, to znaczy, że nie była w tym świecie tak blisko z Remusem jak u niego.

Po drugie – Mundungus...

A po trzecie – Ginny.

Ginny Weasley.

Harry wiedział, że to nie była ta sama Ginny, to nie była ta dziewczyna, z którą się ożenił i chciał spędzić resztę życia. To była obca, całkowicie inna osoba, ale nie mniej jednak osoba.

I był jeszcze ten chłopiec, dzieciak, jak powiedziała Tonks.

Może to i było głupie, niebezpieczne i nieodpowiedzialne, ale nie mógł pozwolić żeby ktoś przez niego zginął, zwłaszcza, że jego obecność, której nie powinno tu być, miałaby być powodem ich śmierci.

Voldemort musiał jakoś dowiedzieć się o tym, że „Harry Potter" jest z ruchem oporu, więc...

- Idę tam.

I tak zaczęło się piekło godne reakcji Albusa Dumbledora w filmie Czara Ognia, kiedy dyrektor zapytał Harry'ego czy wrzucił swoje imię... A Harry spodziewał się chyba raczej czegoś bardziej w kanonie książkowym.

Kiedy wszyscy ucichli... A nie, przepraszam – oni nie chcieli ucichnąć, więc Harry zrobił jedyną rzecz jaką wymyślił, żeby nie tracić czasu.

- CISZA! – zawołał. – Tracimy czas. Tam giną ludzie. Voldemort i tak wie, a przynajmniej sądzi, że Harry Potter żyje. Poza tym i tak nie możemy tutaj nic zrobić, nie ma sensu siedzieć i czytać głupie raporty, z których i tak niczego się nie dowiemy! – zawołał i naprawdę przez przypadek, w przypływie złości zamachnął ręką w stronę kartek i rozrzucił je na podłogę.

- Nie możemy pozwolić, żeby Voldemort dostał cię w swoje ręce. – odparł poważnie Remus.

- Właśnie. To nie wchodzi w grę, Harry. – odezwała się Lily i podeszła do niego. – Straciłam już raz syna pozwalając mu iść. Nie chcę stracić też ciebie. 
Harry wywrócił oczami.
- Poczekajmy przynajmniej na Albusa. - podsunął Remus dyplomaycznie.

- Wszyscy zapominacie o jednej rzeczy. – odpowiedział Harry.

Zebrani w pokoju spojrzeli na niego w zdezorientowaniu.

- Nie pytałem was o pozwolenie.

I jak to na wielu treningach aurorskich – różdżka, element zaskoczenie i szybkie obezwładnienie. Tym razem sprawa była też ułatwiona, bo Harry wiedział, gdzie jest wyjście, a podczas ćwiczeń musiał dopiero je znaleźć.

Oczywiście jego oponenci również byli dobrze wytrenowani i nie dali tak łatwo się trafić, co nie zmieniało faktu, że Harry'emu udało się wybiec z domu zanim cokolwiek go trafiło.

Jak tylko znalazł się poza granicą działki posłał za swoje plecy wszystkie najmniej szkodliwe zaklęcia jakie znał.

Serio.

- Aquamenti! Expulso! Drętwota! Petrificus Totalus! Avis! – chmara ptaków okazała się tak duża, że zdołała prawie całkiem go zakryć, więc nie szczędząc czasu, obrócił się w miejscu i aportował z Little Whinging.

Wylądował tuż na wyjściu ulicy Śmiertelnego Nokturna a Ulicą Pokątną, gdzie ludzi nie było tak wielu jak przed Gringottem, gdzie panowało wcześniej opisane poruszenie.

Ludzie gromadzili się w przerażeniu przed niedużą platformą, ale nie z własnej woli.

Nikt nie chciałby być w tym miejscu i oglądać jak ktoś zabija niewinnych. Śmierciożercy krążyli wokół tłumu ściskając ich bliżej siebie i nie pozwalając nikomu odejść, aby zapewnić sobie widownię.

Ale Harry co pewien czas zauważał, że śmierciożerca czy śmierciożerczyni wyciągała jakiegoś czarodzieja na stronę, uderzała zaklęciem bądź nie i popychała z dala od reszty każąc iść.

Ktoś w końcu musiał powiedzieć, co się tu działo...

A ludzie zwabieni informacją – pojawiali się i byli pchani do tłumu.

Harry zorientował się, że nikt go jeszcze nie zauważył, co było raczej dobre zważając, że nie miał żadnego kaptura, aby ukryć swoją twarz.

Śmierciożercy w dłuższych szatach krążyli spokojnie wokół platformy i obserwowali tłum wypatrując znajomych, zdradzieckich twarzy.

Harry przykleił plecy bliżej ściany budynku i starał ukryć się w cieniu. Kiedy nie znalazł nikogo znajomego wśród odwróconych głów, podniósł wzrok w stronę platformy.

Na środku stał śmierciożerca, którego twarz była ukryta pod głębokim kapturem, a przed sobą trzymał młodego chłopca, któremu łzy ciekły po zaciętej z determinacji twarzy. Z lewej strony platformy leżało skulone ciało, a nad nim dwóch innych śmierciożerców, a z prawej... Fenrir Greyback trzymający na ramiona, bladą i ledwie przytomną Ginny. Jej głowa opadała w bok, a oczy ledwo były otwarte. Miała sine ślady na szyi i ale dłonie zaciskała w pięści.

- Zostało jeszcze sześć minut! – wrzasnął bardzo, ale to bardzo znajomy głos Bellatrix Lestrange, która zamachnęła rękoma stając przed platformą i przerywając na chwilę swój obchód.

Chłopiec podniósł wyżej podbródek i Harry był pod wrażeniem jego odwagi w tak beznadziejnej sytuacji.

I nagle rozległ się trzask aportacji tak głośny, że nikt nie był w stanie go nie zauważyć.

Tłum ukrył pojawienie się tej osoby, ale zaraz zza prawej strony platformy wychynęła wysoka, smukła postać odziana w czarne szaty.

Czerwone oczy wybijały się przeraźliwie w morzu szarości i czerni.

Pojawienie się Czarnego Pana wprowadziło tłum w nagłe uniesie i histerię, którą śmierciożercy szybko zdławili.

Voldemort rozejrzał się po zgromadzonych i szepnął coś do śmierciożercy trzymającego chłopca.

- Wiem, że on żyje. – odezwał się nagle ponad szeptami. – I przysięgam, że ktokolwiek mi go dostarczy, Harry'ego Pottera, zostanie oszczędzony, wybaczony i nagrodzony.

- Nie da się kupić wierności! – zawołał chłopiec, a różdżka wbiła mu się boleśnie w szyję.

Voldemort odwrócił się w jego stronę zaskoczony.

- Obawiam się, że dla ciebie i tak jest już za późno. Posłużysz za kolejny przykład, a jeśli to nie przyniesie efektu i Harry nie zostanie mi oddany, będziemy musieli... kontynuować. – Voldemort skinął w stronę kata, który podniósł różdżkę, aby dokonać egzekucji.

- Stój!

Wydawało się, że cały tłum się odwrócił a czas zatrzymał, kiedy czerwone ślepia Czarnego Pana powoli odnalazły jego wzrok i zadowolony uśmiech wystąpił na bladą twarz.

- Nareszcie...


Może część z was zauważyła, że opowiadanie wczoraj w magiczny sposób zniknęło sobie z Wattpada, ale nie ma powodu do paniki - jest całe i zdrowe na moim laptopie i - Tak Wattpad ma swoje gorsze chwile i lubi psocić, ale zazwyczaj cierpliwość jest najlepszym remedium :)
Niedługo znowu (niestety....) wyjeżdzam, ale mam nadzieję, że to nie zatrzyma mnie przed kontynuowaniem tego opowiadnia trzymajcie kciuki!


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top