Skacząc do króliczej nory


To zaczęło się w najgorszy sposób w jaki mogło się zacząć...

Znaczy, wiedziała, że to, co robi, jest jedną z najgłupszych rzeczy jakie zrobi w życiu, ale i tak to zrobiła.

W pewnym sensie to nie do końca była jej wina... W końcu, sami ją sprowokowali!

- Ginny... - powiedział tym razem jej tata. – Zastanów się jeszcze raz, co robisz...

- Nie rób tego...! – następny głos, kto to? Ron? Bill? George?

Nie wiedziała, ale i tak nie miało to większego znaczenia, bo teraz, trzymając ten przeklęty sztylet w ręce, nie miała zamiaru cofnąć się przed niczym.

Ktoś chyba musiał się zniecierpliwić albo zdecydować się na desperackie posunięcie skoro ona nie miała zamiaru odłożyć tego sztyletu i rzucił w jej stronę zaklęcie.

Czy to był błąd?

Ginny zauważyła nadlatujące czerwone światło zaklęcia rozbrajającego, więc pokonując wszelkie swoje zapory, a uwierzcie na słowo- dla przeciętnego człowieka, dźgnąć się głęboko i samodzielnie naprawdę nie jest łatwo, zrobiła to.

Pomimo obezwładniającego bólu, o którym opowiadała Hermiona na poprzednich spotkaniach, czuła też ulgę, że w końcu coś się dzieje.

Nie działała pod wpływem chwili. Przygotowała się. Uważnie i po cichu słuchała wszystkich tłumaczeń i jeszcze dla pewności przestudiowała te same księgi, co reszta zespołu.

I z początku chciała oddać im wolną rękę, pozwolić zająć się sprawą, ale kiedy usłyszała, że za Harry'm mił iść jakiś nieznajomy Auror, który najlepiej przeszedł tegoroczne szkolenie – nie była zadowolona.

Znała ryzyko, ale nie potrafiła zaufać komuś innemu niż sobie czy zaufanym ludziom w sprowadzeniu Harry'ego z powrotem.

Żałowała, że nie zabiera ze sobą pomocy, bo ponoć było to możliwe, aby podróżować dzięki Temporbis w dwójkę, ale wtedy ktoś musiałby zostać, jeśli również dwie osoby mógł wrócić. W tym przypadku jedną z tych osób miał być Harry.

A na niedomiar tego wszystkiego, wcale nie była słaba, jak mogli myśleć jej bracia. Walczyła z nimi ramię w ramię na wojnie, wiele skorzystała z AD i dorównywała w nauce Hermionie.

Plus nutka miłosnej desperacji, ale to był jej ostatni argument, kiedy usprawiedliwiała samą siebie.

Gdy wszystko błysnęło i zniknęło, wiedziała czego się spodziewać. Teraz trafi do świata przejściowego i to od niej będzie zależało jak długo się tam znajdzie... Miała nadzieję, że Harry już się z niego wydostał, bo inaczej nie będzie mogła go dosięgnąć.

W świecie pośrednim-przejściowym, dochodzi do regeneracji po podróży. Goją się rany i łagodzą emocje. To bardzo przydatne, a świat ten jest również bardzo realistyczny, dzięki czemu łatwiej się przygotować na to, co zastanie się w prawdziwym alternatywnym świecie.

I nagle to wszystko uciekło, kiedy mocno uderzyła plecami i wilgotną ziemię.

Coś musiało pójść nie tak... - pomyślała, bo ból który czuła dochodzący z rany na brzuchu był zbyt prawdziwy, aby to był tylko sen pomiędzy światami.

Niebo wydawało się zbyt błękitne... Wszystko było na miejscu. Zapach trawy i chłód delikatnego wiaterku zahaczającego o jej nos.

Zacisnęła zęby i powieki, spod których uciekło kilka łez, i biorąc kilka głębokich, bolesnych wdechów, wyszarpnęła ostrze ze swojego ciała. Całe powietrze uleciało z jej płuc i zrobiło jej się cieplej, gdy krew zaczęła otulać jej tułów.

Zobaczyła mroczki przed oczami i... mogła mieć tylko nadzieję, że nie umrze...


Ginny obudziła się ponownie z pełną świadomością tego, co przedtem miało miejsce.

Jej dłoń natychmiast powędrowała do rany, którą sama sobie zadała.

Otworzyła oczy i zmarszczyła brwi rozpoznając biały sufit skrzydła szpitalnego.

Jeszcze bardziej niż miejsce w jakim się obudziła, zaskoczyła ją osoba, która siedziała koło jej łóżka... Przez chwilę się zastanawiała jak powinna się zachować i pytała samą siebie – czy naprawdę się udało?

- Draco? – zapytała niepewnie i nieufnie, gotowa bronić się w razie potrzeby. – Widziałeś moją różdżkę?

Jej dłoń odruchowo zaczęła szukać różdżki.

Chłopak zamrugał kilka razy i otworzył usta, żeby odpowiedzieć, ale po chwili ponownie je zamknął. Spojrzał w bok namyślając się nad odpowiedzią.

- A po co ci różdżka, jeśli można spytać?

Ginny stwierdziła, że to pytanie jest wyjątkowo zabawne. No bo... naprawdę! Po co komuś w magicznym świecie miałaby być potrzebna różdżka?!

- Oh, sama nie wiem... Może żeby czarować?

Draco westchnął i przetarł twarz dłonią.

Ginny już w tej chwili wiedziała, że to nie jest ten sam świat, bo Malfoy zachowywał się... po prostu nie jak... Malfoy.

- Co jest ostatnie, co pamiętasz?

Ginny pokręciła głową, ale wyrzuty sumienia, dość absurdalne, zakuły ją w środku.

Draco nie był tutaj w końcu prawdziwy, ale... nie mogła być aż tak cyniczna. W końcu, nic jej tutaj nie zrobił. Nawet nie miała pewności czy w tym śnie ją zna. Może według niego obudziła się po długiej śpiączce...

- Niebo. – odpowiedziała starając się od teraz odpowiadać szczerze.

- Jakie niebo?

Ale Draco naprawdę nie ułatwiał jej zachowania powagi...

- A ile nieb widziałeś? – zapytała z uśmiechem. – Nie zrozum mnie źle, na pewno wiesz lepiej, ale moje niebo... Możesz nie uwierzyć, ale było nad moją głową, naprawdę.

- Niezwykłe. – parsknął Mafoy. – Gratuluję, więc jednak masz głowę.

Ginny zaczerwieniła się.

A jednak ten Draco nie był taki głupi na jakiego wyglądał...

- Ciekawe zjawisko, prawda? Może powinieneś kiedyś spróbować?

Draco uśmiechnął się szeroko.

- Masz gadane. – pochwalił. – Widzę, że ty mnie znasz, ale niestety ja ciebie nie... A uwierz, zapamiętałbym kogoś takiego.

Ginny zarumieniła się i jednocześnie nachmurzyła.

- Jestem mężatką, Malfoy. – warknęła. – Więc nie wyobrażaj sobie niczego.

Draco przez chwilę wyglądał na szczerze zawiedzionego, a potem jego dłoń wkradła się w jej i wyszeptał:

- Może nie muszę sobie niczego wyobrażać...?

Nie mogła uwierzyć w to, co Draco sugerował... Jak on w ogóle śmiał! To było wystarczająco dziwne, że to był tylko głupi sen, ale on nawet nie znał jej imienia!

Więc zrobiła coś, co powinna zrobić już dawno...

Biorąc głęboki oddech, zamachnęła się i uderzyła Malfoya pięścią w nos.

Odskoczył od niej szybciej niż próbował dostać się pod jej spódniczkę, obiema rękoma próbując powstrzymać krwotok i jęcząc z bólu.

Ginny skoczyła szybko na nogi.

- Chłopaki! – krzyknął Draco w stronę drzwi, podpierając się o ścianę, po której zaraz się osunął.

Drzwi szpitalne otworzyły się z hukiem i do środka weszli trzej uzbrojeni czarodzieje.

Pierwszy z lewej dostrzegł Draco i podbiegł do niego pytając czy nic mu nie jest.

Ginny stała jak wryta, niezdolna do jakiegokolwiek ruchu.

Może i wiedziała, że powinna być na to gotowa, ale to i tak był szok...

- Nic mi nie jest George, zaskoczyła mnie, to wszystko... - wycharczał w odpowiedzi blondyn.

- Fred? – spytała cicho Ginny, łamiącym się głosem.

Jej oczy napełniły się łzami, kiedy przenosiła wzrok po kolei od Freda, przez Georga, do stojącej trochę z boku Tonks... Nawet nie wiedziała, że aż tak bardzo tęskniła za tym metamorfomagiem...

Fred spojrzał na Georga niepewnie, ale ten wyglądał na równie zdziwionego jak on.

Tonks przez chwilę wyglądała, jakby chciała coś powiedzieć, ale Ginny zauważyła następny ruch przy drzwiach... tym razem była lepiej przygotowana, bo od początku wiedziała, że zobaczy Dumbledora, nie było innej możliwości... Mimo wszystko – zemdlała.

Plusem tej sytuacji było to, że Harry pozostał wtedy dłużej przytomny niż ona...

A może to raczej słabe pocieszenie...?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top