Przeplataniec
To nie był jego najgorszy ruch, jaki wykonał w życiu.
Nie no, serio – podejmował już gorsze decyzje...
No bo, hej! Mając dwanaście lat poleciał samochodem ojca swojego najlepszego przyjaciela do szkoły,- mając trzynaście lat myślał, że uda mu się pokonać mordercę swoich rodziców i śmierciożercę... Mając czternaście lat próbował zaprosić dziewczynę na bal... Tak to ostatnie było zdecydowanie jednym z najgłupszych i najodważniejszych postanowień w jego życiu...
Drugim najtrudniejszym zadaniem, jakie sobie postawił było oświadczenie się Ginny przed całą jej rodziną w Norze... A trzecim pokonanie Voldemorta, ale to była już tak oklepana kwestia, że czasem o tym zapominał.
A może próbował zapomnieć?
Ciężko powiedzieć – ale w takich chwilach, stojąc, a raczej klęcząc przed dość żywą repliką Lorda Voldemorta, tylko jakby młodszą, bardziej ludzką i sprawiającą wrażenie bardziej zajmującej, ciężko było zapomnieć.
Jego ręce były zawiązane ciasno za jego plecami, a głowa podtrzymywana za włosy, z różdżką przyłożoną do gardła.
Voldemort tylko zerkał na niego, krążąc w zamyśleniu.
Dłonie śmierciożercy i to jeszcze nikogo innego niż Severusa Snapa były szorstkie i zimne.
W jego oczach nie było nawet śladu rozpoznania, wyrzutu sumienia...
Bo niby dlaczego miałoby być?
Severus Snape podał Voldemortowi część przepowiedni, ale ten nigdy nie poszedł ścigać Harry'ego z taką mocą i determinacją, jak w innym świecie, więc Snape nigdy nie miał potrzeby, żeby iść do Dumbledora i przekonywać go, aby chronił Lily. Pozostał wierny swemu panu, mogąc tylko nakręcać się niesprawiedliwością jaka go spotkała wiele lat temu...
Harry wiedział, że istniały ogromne różnice pomiędzy jego światem, a tym, ale ta dość drobna różnica zrobiła na nim spore wrażenie. O wiele większe niż chciałby przyznać.
- Oto czarodziej, na którego czekałem... - uśmiech powoli rozciągnął się na twarzy Voldemorta. - Tyle problemów i tyle szumu o jedną osobę. - jego wzrok cały czas wbijał się w jego oczy, od kiedy tylko wprowadzono go do komnaty, ale teraz czerwone tęczówki skupiły się na jego czole i tej przeklętej bliźnie.
Harry szarpnął się uścisku Snape'a, co nie przyniosło żadnego efektu, ale i tak już wystarczyło, że był bezbronny - nie chciał wyglądać na pokonanego czy przestraszonego.
Voldemort podniósł jedną brew i przymrużył oczy w zaciekawieniu.
- Niezwykłe... Kiedyś te same oczy patrzyły z taką nienawiścią na moich wrogów, na naszych wspólnych wrogów.
- Jedynym wrogiem jakiego widzę jesteś ty. - rzucił Harry chłodno, co wywołało krótki śmiech od strony Voldemorta.
Ten śmiech był tak... dziwny - w tym że brzmiał tak absolutnie normalnie, że Harry czuł w sobie tylko większy niepokój. Śmiech takiego potwora jakim był Tom Riddle nie powinien być tak ludzki.
Voldemort okrążył go dwa razy, przyglądając się z uwagą jego postaci i nic nie mówiąc. Raz tylko jego wzrok odbiegł na bok, gdzie Nagini skręcała się na dwóch stopniach i posykiwała cichutko. Następnie stanął i ze spokojem milczał patrząc w jego twarz, oczy i bliznę, a burza myśli była aż zbyt wyraźna w jego oczach....
- Co mam z tobą zrobić? – zapytał jakby od niechcenia Czarny Pan i przechylił głowę na bok.
Harry naprawdę nie wiedział, dlaczego to zachowanie wydało mu się takie dziwne.
Voldemort wydawał się być naprawdę ludzki – jego gesty, jego głos, nie mówiąc już o wyglądzie... Jego jakby swoboda i nonszalancja, emocje, których nie ukrywał, tak jak jego zamiennik.
Harry zdecydował się nie odpowiadać.
Voldemort wyglądał na naprawdę rozczarowanego.
- Zabierzcie go do lochów i nie spuszczajcie z oka ani na chwilę.
Dwie pary rąk podciągnęły go do góry i szarpnęły w stronę wyjścia z komnaty.
- Ma taką samą iskrę w oczach jak nasz Harry, kochana. – wysyczał Voldemort cicho do Nagini, kiedy Harry został popchnięty do wyjścia.
- Wygląda tak ssssamo, ale zapach ma inny... - odpowiedział wąż.
- Może ma więcej wspólnego ze swoim drugim ja niż nam się zdaje... Obserwuj go, może jeszcze jest w stanie zobaczyć prawdę.
- Dziewczyna mówiła, że chłopak z tobą walczył panie i że cię pokonał. Może nie być sssskory do reflekssssji...
- Ale nie wiemy na pewno, czy w tamtym świecie walczyliśmy o to samo, co tutaj. Skoro Harry mógł być po innej stronie tam, to tutaj rewers również może być odwrócony... - powiedział już ledwo wyraźnie Voldemort, zanim Harry opuścił salę.
Rozmowa zwierzęcia i jego pana jeszcze długo bębniła mu w uszach.
Było to raczej oczywiste, że oboje nie zdawali sobie sprawy z tego, że Harry mógł ich zrozumieć.
Harry został poprowadzony korytarzem, a następnie w dół schodów, gdzie światło dzienne nie docierało.
Wokół czuć było zapach stęchlizny i pleśni. Wilgoć w powietrzu sklejała powieki, a ubrania już po kilku chwilach zdawały się być cięższe.
Dwóch śmierciożerców, mniej i bardziej znajomych, których Harry całkowicie ignorował, podprowadzili go do kraty, którą zasunęli ze zgrzytem, gdy tylko znalazł się po drugiej stronie.
Jedyne światło, jakie oświetlało szeroką przestrzeń dochodziło od strony wejścia, os strony schodów. Pomieszczenie było tak zaciemnione i wszechstronne, że Harry nie widział gdzie kończy się, a gdzie zaczyna ściana.
Było jakby stał po środku wszechogarniającej przestrzeni, a jedynie krata była pewną istniejącą obecnością.
Śmierciożerca splunął pod jego buty, a drugi westchnął ze zirytowaniem, ale się nie odezwali, tylko wycofali do wyjścia.
Ich kroki odbijały się echem, a im bardziej się oddalali tym lepiej Harry ich widział, aż zniknęli za przejściem i z głuchym dudnięciem zamknęli przejście.
A wszystko ogarnęła ciemność, o wiele ciemniejsza niż ciemność za powiekami... - pomyślał Harry krzywiąc się z obrzydzenia, gdy opary lochów zaczęły stawać się smakiem w jego ustach...
Nie widząc żadnej lepszej perspektywy, oparł plecy o kraty i zsunął się na lodowatą posadzkę, pokrytą grupą warstwą brudu.
Potarł twarz dłońmi.
Przynajmniej Jeremy i Isaac byli bezpieczni...
Tak- bo to wszystko zaczęło się od nich.
Harry aportował się wtedy z ulicy Grimmuald Place prosto na Privet Drive, które okazało się być puste, więc następnym miejscem jakie sprawdził była ulica Pokątna, gdzie śmierciożercy przeszukiwali lokale, a wszystko wskazywało na to, że bardzo niedawno miał tam miejsce jakiś spór.
Nie mógł wtedy nic zrobić, żeby przypadkiem nie dać samemu się złapać, więc musiał się schować. Ukrywając się pomiędzy cieniami w jednej z alejek i zmierzając w stronę Dziurawego Kotła, Harry zobaczył postać Jerem'ego, kulejącego na jedną nogę, ale z miną pełną determinacji i ramieniem Isaaca przerzuconą przez jego ramię.
Próbował przedostać się ukradkiem z opuszczonego lokalu z eliksirami w stronę innej alei, ale robił to zdecydowanie za wolno...
- Dalej Jeremy... Szybciej... - wymruczał wówczas Harry, zaciskając w pogotowiu dłoń na różdżce i wyglądając w stronę zakrętu, zza którego oczywiście wychynęli dwaj śmierciożercy.
Jeremy i Isaac zostali zauważeni, a głośny okrzyk alarmujący wydarł się z gardła niejakiego Avery'ego.
Jeremy odepchnął od siebie Isaaca w stronę wystawy sklepowej i wytworzył tarczę, rzucając jeszcze kilka klątw.
Harry wziął głęboki oddech i pobiegł w tamtą stronę, gdzie już nie dwóch a czterech śmierciożerców atakowało dwójkę przyjaciół.
- Drętwota! – zawołał Harry stając ramię w ramię z Jeremy'm, który wydawał się dość mocno zaskoczony jego obecnością.
Śmierciożercy się zawahali, zdziwieni wizerunkiem i zachowaniem Harry'ego, ale ich zawahanie nie trwało aż tak długo i zaraz Harry został bombardowany ogłuszaczami.
- Protego! – ryknął, a potem zerknął przez ramię na Jeremy'ego, który wybałuszał głupio oczy i na Isaaca, który walczył, żeby utrzymać się na przytomności. – Zabierz go stąd, przytrzymam ich.
Jeremy przez kilka chwil wyglądał na niezbyt zdecydowanego, ale potem potaknął zaciskając szczękę i podciągnął Isaaca na nogi podprowadzając go za zakręt, gdzie w alejce rozległ się TRZASK.
Harry długo stawiał opór i niemal udało mu się uciec... ale śmierciożercy wezwali posiłki, które podcięły go od tyłu i ani się obejrzał, a klęczał przed Czarnym Panem, we własnej osobie...
Cóż... - stwierdził czując jak krata wbija mu się w plecy, a chłód lochów przenika do krwi i przynosi dreszcz. – Miał swoje lepsze momenty, fakt, ale gorsze też się zdarzały...
I wyliczał dalej próbując zabić czas i wymyślić jakikolwiek plan...
Próbowałam tym razem trochę innego sposobu na prowadzenie fabuły - krok w przód, dwa kroki do tyłu i jeden do przodu, ale sama nie wiem jeszcze jak się czuję z takim szykiem...
Byłam po prostu niecierpliwa, żeby dojść do tej sceny ! :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top