Lisia, zdradziecka dola


Harry miał ciężkie chwile przystosowując się do nowej sytuacji.

Jego mętlik groził wręcz straceniu przytomności, ale otrzeźwiająca dłoń Ginny ściskająca jego dłoń prowadziła go do przodu w stronę rzeczywistości.

- Co ty tutaj robisz? – zapytał ją, kiedy schodzili po schodach za Regulusem. – Znaczy, nie żebym się nie cieszył, że cię widzę. A właściwie to nie. Nie cieszę się, że tu jesteś. Co ty tutaj robisz, Ginny?

Dziewczyna zerknęła na niego tylko na chwilkę, a potem obróciła twarz przed siebie.

- Przyszłam po ciebie.- odpowiedziała po prostu.

- Przyszłaś po mnie? – parsknął nagle gorzko. – Ginny...

- Później będziecie się kłócić. – warknął Regulus. – Najpierw się stąd wynieśmy.

Po jego słowach, ani Ginny, ani Harry już więcej się nie odezwali.

Posłusznie szli za „śmierciożercą", zatrzymywali się, kiedy on się zatrzymywał i tak dalej.

W końcu zaprowadził ich do lochów.

Harry chciał zaprotestować, że to nijak nie jest droga do wyjścia, ale Regulus syknął tylko, żeby się zamknął, bo inaczej użyje silencio, więc koniec końców zaczęli schodzić na dół.

W końcu zatrzymali się przed gabinetem Snape'a i Regulus rzucił kilka zaklęć, żeby sprawdzić, czy na pewno nikogo nie ma w pobliżu.

Otworzył gabinet.

- I co dalej? – zapytała Ginny, nieufnie wpatrując się, jak tamten zamyka cicho drzwi i przez chwilę nasłuchuje.

- Do kominka. – odpowiedział cicho. – Chata Hagrida jest pusta. Przeniesiemy się tam, nikt nie powinien nas zauważyć i prześlizgniemy się do Zakazanego Lasu, gdzie z łatwością aportuję was... - zawiesił głos w zamyśleniu. – Szlag. – warknął czując, że znalazł się w kropce.

Gdzie ich aportuje?

- Może na G... - Harry poczuł jak jego język się składa i nie chce wydusić z siebie nic więcej. – G... - spróbował jeszcze raz, ale z jego ust wydobyły się tylko nieartykułowane dźwięki.

- Chyba wiem, o co mu chodzi. – odparła Ginny. – G...

Regulus podniósł brwi.

Ginny i Harry popatrzyli po sobie w zdumieniu i nagle oboje zrozumieli.

- Fidelius!

- To miejsce należy do Zakonu Feniksa. – wyjaśnił Harry, próbując jakoś obejść sprawę. – W Londynie, znasz to miejsce bardzo dobrze. Ty i Syriusz.

Oczy Regulusa rozświetliły się w zrozumieniu, ale nie powiedział nic więcej.

- Zakon Feniksa. – mruknął tylko gorzko pod nosem. – Jakżeby inaczej.

- Nie jesteś z Zakonu?- zapytała Ginny.

Black się zaśmiał i podszedł do kominka.

- Nie. Merlinie, nie.

Harry zmarszczył brwi i już chciał coś powiedzieć, kiedy Regulus bez jednego mrugnięcia wszedł do kominka, rzucił proszek Fiuu i powiedział wyraźnie:

- Chata Hagrida.

Zniknął w zielonych płomieniach.

Ginny wymieniła z Harry'm zmartwione i lekko zdezorientowane spojrzenie, ale szybko sami podeszli do kominka. Najpierw Ginny, a potem Harry.

Regulus już na nich czekał, ale to nie jego widok spowodował, że Harry o mało nie wylądował na Ginny.

Stan domu Hagrida, był przerażający.

Widać było, że od lat nikt tutaj nie mieszkał.

Donice, słoiki, talerze i ogromne kubki, leżały potłuczone i zakurzone na brudnej, drewnianej podłodze. Półki były poździerane ze ścian i gdzie niegdzie leżała jakaś kartka. A kuchnia? Wydawało się, że coś musiało w niej wybuchnąć, bo wszystko było czarne i spopielone.

Taboret do połowy spalony.

- To nie muzeum, nie podziwiajcie tak tej ruiny. Idziemy.

Regulus popchnął Harry'ego ramieniem, kiedy przechodził obok, ale Harry był zbyt zszokowany, żeby zareagować.

Potulnie skierowali się za śmierciożercą...

Kiedy przemknęli się do lasu, Regulus próbował przywołać swojego patronusa, ale ilekroć wypowiadał zaklęcie, nic się nie działo, a jego ramiona napinały się we frustracji.

Harry widział jego wewnętrzny spór i jak ten powoli traci cierpliwość. Chciał podejść i coś zrobić, coś powiedzieć, ale wtedy Regulus się zatrzymał i wziął jeden drżący oddech.

- Expecto. Patronum. – wydusił z długimi przerwami.

I z końca jego różdżki zaczęła sączyć się delikatna poświata, która przypominała rozładowane światło latarki, tak samo migotała, jakby zraz miała zniknąć. Jednak po kilku chwilach uformował się maleńki, stary i schorowany lis. Jego ogon znajdował się blisko przy ciele i się nie ruszał, jakby to był za duży wysiłek.

- Wiesz, gdzie masz iść. – mruknął rozczarowanym gorzkim tonem w stronę patronusa i odwrócił się od niego z urazą.

Lis podniósł wyżej łebek i powoli obrócił się w kierunku zachodzącego słońca. Zrobił kilka niepewnych kroków i zanurkował w ziemię.

Ginny wyglądała na przybitą całą tą sytuacją, ale nie było nic co można by było z tym zrobić.

Regulus mimo wszystko był śmierciożercą, choć może nie pełnym, skoro mógł przywołać patronusa. Mizernego – owszem, ale nadal patronusa.

Harry pomyślał też, że problem najmłodszego Blacka z jego patronusem nie polega tylko i wyłącznie na byciu śmierciożercą, ale także na szczęśliwym wspomnieniu, którego Regulus mógł nie potrafić znaleźć. Może kiedyś coś, co sprawiało mu szczęście było szczersze, ale teraz było fałszem?

Harry mógł tylko przypuszczać.

- Tutaj będzie dobrze. – stwierdził Regulus, powracając do swojej chłodnej spokojności. – Chwyćcie się za moje ramię i przypadkiem nie puszczajcie.

Nie minęła chwila, kiedy dotknęli jego ramienia, a poczuli, że wciąga ich rura i zagina, i dusi... I, w każdym razie – aportacja nie była przyjemna, ani odrobinkę.

Ginny wylądowała na kolanach, ale Harry mający większe doświadczenie z aportacją łączną pozostał na nogach.

Regulus obejrzał się przed siebie i bez słowa obrócił się na pięcie. TRZASK.

Zniknął, zostawiając ich samych.

Harry rozejrzał się wokół siebie i zdał sobie sprawę, że znajdują się w parku, niedaleko miejsca docelowego, ale ... jak mieli się dostać do tego miejsca, skoro go nie widzieli i nie mogli nawet wymówić?

Harry pomógł Ginny wstać, ale nie puścił jej dłoni, które były lodowate.

Ona chyba też dostrzegła ich problem i z ciężkim westchnieniem położyła głowę na jego piersi. Harry objął ją i po prostu trzymał, myśląc.

Jej ciepły oddech uderzał o jego koszulkę, a tak znajome ciało pasowało idealnie do jego.

- Hej! Serduszka! – zawołał nagle głos, gdzieś za nimi. – Nie chcę wam przerywać, ale może przeniesiecie to randezvous do środka, co?

Harry odwrócił głowę w stronę głosu i lekko się uśmiechnął.

Ginny wciągnęła głośno powietrze.

- Czy to jest...?

- Syriusz. – odpowiedział jej Harry z uśmiechem.

- Jeśli wam przeszkadzam to mogę iść, ale nie wiem jak wejdziecie beze mnie. – zawołał Łapa niecierpliwie, ale nadal uśmiechając się zadziornie, myśląc, że drażni uroczą parę.

- Idziemy. – zawołał Harry i trochę mu zajęło, żeby przekonać zastygniętą żonę, że to naprawdę jest Syriusz, a przynajmniej tutejszy Syriusz, tego-wymiarowy Syriusz, zanim zaczęła iść do przodu.

Z Regulusem było łatwiej, bo nigdy go nie widziała, Voldemort... to był szok, ok, ale przez cały ten czas zastanawiając się, kiedy znajdywała się na granicach przytomności podczas tortur, nie pomyślała, że Syriusz może żyć.

- Lily i James dalej szukają z Remusem Jeremy'ego i Isaaca, ale Melanie jest ze mną. A i Fred, i George są w środku. Wiedzą o Ginny i o tobie Harry, ale nikt więcej z Weasleyów nie. Próbujemy utrzymać to całe skakanie pomiędzy wymiarami w sekrecie. – zaprowadził ich na drugą stronę ulicy.

- Fred żyje? – zapytała cicho Ginny, a jej oczy zaczęły szczypać.

Syriusz obrócił się w jej stronę jak porażony prądem.

Oczywiście skąd mógł wiedzieć, że... ale ta informacja była dla niego jak szok. Nie mógł się powstrzymać i zadać sobie pytania – kto jeszcze musiał zginąć?

Póki, co na jego liście był Dumbledore, on, James, Lily i Fred... Miał dziwne przeczucia, co do Remusa, ale wolał nie pytać.

Przykucnął na chodniku i podniósł jakiś kamyk i zaczął skrobać.

- Syriuszu...? – zapytał Harry niepewnie.

- Nie pomyślałem, żeby wziąć jakieś kartki, więc to będzie musiało wystarczyć. – burknął i pisał dalej.

G-R-I-M-A-U-L-D P-L-A-C-E 1-2

I to wystarczyło.

Syriusz z zadowoleniem odczytał ich twarze jako pozytywny wynik jego działania, kiedy z zaciekawieniem patrzyli jak budynek wyrasta przed ich oczami, a potem bardzo dokładnie starł napis z chodnika.

- Chodźmy.

- Syriuszu! – zawołał nagle Harry. – Co z Peterem?

Ginny spojrzała na Harry'ego, ale potem tylko pokręciła głową.

Nie było naprawdę sensu się wszystkiemu dziwić. To był inny wymiar i lepiej było szybko akceptować niektóre rzeczy, bo inaczej się nie nadąży i tak jak już zdążyła to zrobić, nabić sobie guza.

Syriusz spuścił wzrok, a jego ręka zatrzymała się nad klamką.

- Uciekł. – powiedział.

Harry czuł jak cały świat wali się na niego.

To jedno słowo, jeden werdykt, który czuł, czuł w głębi serca był oczywisty i nieunikniony sprawił mu wręcz fizyczny ból. Chciał krzyczeć, chciał odwrócić się i pognać za tym cholernym zdrajcą i tym razem nie byłoby nikogo, kto by go powstrzymał... Po prostu by go zabił, zabił za to wszystko, a ten mały gnojek...

- Żartuję. – parsknął Syriusz nagle. – Ale miałeś minę, Harry. – zaśmiał się otwierając drzwi. – Szczur jest w słoiku w kuchni, wszystko pod kontrolę.

Harry przez chwilę stał i nic nie robił.

A w jego głowie, jak na świecącym billboardzie pojawiło się ogłoszenie.

POTRZEBNY PRZESZCZEP SERCA DLA HARRY'EGO POTTERA PO ZAWALE –

a niżej, drobnym druczkiem dopisek -

I MÓZG DLA SYRIUSZ BLACKA.

Ten człowiek go normalnie wykończy kiedyś...



Hej, hej !

Mam nadzieję, że wasze wakacje były udane, bo tak wiem straszne, niedługo dobiegną końca...

Przyznam, że mam mały problem z tym fanfiction...  ale teraz, kiedy mam już całego Voltrona za sobą i tylko fanfiction do marnowania czasu, spróbuję bardziej oddać się pisaniu :)

P.S. 
Syriusz to świnia.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top