Ja byłem śmieciem. Nadal nim jestem, ale teraz przynajmniej o tym wiem.

Znowu rozległ się krzyk jednej z oddziałowych pielęgniarek, kiedy skóra chłopaka powoli się paliła. Niby głupia paczka papierosów, które zapalone zostały położone na jego klatce piersiowej, ale jednak mogła spowodować takie rany. Kobieta oblała szatyna miską wody, a czerwone wypalone rany, przestały się powiększać. Mimo to skóra i tak pokryta była bąblami. Jedna z najbardziej bolesnych i tych, których szans na powodzenie jest znikome, prób samobójczych w historii.

Przepraszam, że znowu was zawiodłem.

I tak jak poprzednio.

Otworzył oczy.

~*~

- Co tu znowu robisz? - wydukał w kierunku młodej pani psycholog.

- Niech zgadnę. Kolejny przyjaciel?

- Aż tak łatwo się domyślić?

- Naprawdę był takim idiotą, że sam się podpalił papierosami? To niedorzeczne.

- Był wybuch na stacji benzynowej. Chciałem tylko użyć tego samego czynnika co on.

- Nie mówiłam ci wczoraj do widzenia. Co gdybyś naprawdę umarł? Miałabym poczucie winy!

- Ja... Byłbym wreszcie szczęśliwy. Bo tylko tego pragnę. Zasranej śmierci. Tak jak oni.

- Myślisz, że oni naprawdę tego by chcieli? Może tam z góry pragną wrócić na ziemię? Może wcale nie są na ciebie źli i nie życzą ci śmierci?

- Potrafisz człowieka wprowadzić w zakłopotanie.

- Ktoś musi. Chcesz ze mną porozmawiać?

- Nie zależy mi już. Od dawna mi już nie zależy.

- Dlatego nie masz nic do stracenia.

- Namjoon był naszym... Liderem? - zaczął po chwili ciszy. - Sam nie wiem jak określić jego pozycję. Był kimś ważnym, tak jak każdy z nich. Przyciągał swoją charyzmą. Ja byłem śmieciem. Nadal nim jestem, ale teraz bynajmniej o tym wiem. Jak każdy z nas, zakochał się w Eun. Cholerna suka... To jej pieprzona wina. To ona do cholery doprowadziła go tego wszystkiego! Ja jej nie zabiłem! To nie ja... To nie ja... - Zaczął płakać i krzyczeć. - Wierzysz mi? Powiedz, że mi wierzysz!

- Uspokój się.

- Jestem spokojny! Ona tu jest... Ona się na mnie patrzy i nie chce stąd iść. Wypieprzaj! - Rzucił szklanym wazonem o ścianę. - Naprawdę tam stoi. Czemu, nie znika? Niech przestanie. Niech się zamknie! - Szarpnął za swoje włosy i zaczął się śmiać. - Ona mówi, że to moja wina. To nie prawda. Kłamie. Ona kłamie! Widzisz ją?

- Jin, nikogo tam nie ma - coraz bardziej nie wiedziała co zrobić. Cały czas chciała wierzyć, że jest zdrowy. - Zrozum jesteśmy tu sami. Spójrz na mnie - była psychologiem, a nie wiedziała jak sobie z tym poradzić. Jeśli zawoła kogoś na pomoc, jeszcze bardziej uznają go za chorego, a ją za nieporadną.

- Czemu ona się ze mnie śmieje? Nie chcę, aby się śmiała. Chcę, żeby sobie poszła... Idź już, Eun. Idź do diabła - przestał krzyczeć. Nie widząc co zrobić blondynka złapała jego dłoń i lekko ją gładziła.

- Może być tylko lepiej. Wszytko najgorsze już za tobą.

Bynajmniej tak myślała.






Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top