8. Louis

Harry z uporządkowaniem pokoju Louis'a uwinął się bardzo szybko, bo już przed piętnastą szatyn mógł położyć się na łóżku w swoim nowym lokum. Jego torba z jedynie najpotrzebniejszymi rzeczami leżała pod dużym oknem, które oświetlało pomieszczenia.

Ściany utrzymane były w cielistych barwach, a drewniane meble w odcieniu hebanowego brązu. Jednoosobowe łóżko, z małą, nocną szafeczką u wezgłówka, stało naprzeciw dużej szafy. Prostopadle do materaca znajdowało się ogromnych rozmiarów okno. Po za tym w pokoju nie było nic, przez co wydawał się dziwnie pusty, bezosobowy.

Tomlisnon, mimo wszystko czuł się w nim dobrze. Odrobinę nieswojo, ale dobrze. Wiedział, że musi się po prostu przyzwyczaić do zmiany. Jego stare mieszkanie było bardzo "jego" praktycznie osaczało stylem życia Louis'a, co, szczerze powiedziawszy, powoli męczyło też szatyna. Potrzebował jakiejś zmiany, a fakt iż jego pieniądze się kończyły i nie był w stanie utrzymać tak drogiego domu było dobrą prowokacją.

Tak, więc trzydziestojednolatek leżał bezczynnie na miękkim łóżku, wpatrując się w nudny i biały sufit. Cóż... Louis chciałby, by to było zwykłe bezczynne wpatrywanie w biały sufit.

Jego głowa nie dawała mu spokoju, co teoretycznie było niedorzecznie niemożliwe, ale w praktyce było inaczej. Louis miał dość swoich myśli. Był po nieprzespanej nocy, a jego myśli dalej nieugięte tańczyły wokół osoby Styles'a.

A pro po Harry'ego to Louis nie sądził, że ten mógł się go aż tak wstydzić czy bać. Gdy tylko przekroczył próg jego domu ten zachowywał się niesamowicie niezręcznie, a teraz siedział zamknięty w swojej sypialni lub gabinecie. Szatyn nie był pewny dokładnej lokalizacji zielonookiego, ponieważ jeszcze nie do końca wiedział, które drzwi, gdzie prowadzą. To sprawiał, że czuł się trochę jak w Narnii.

Wracając do jego myśli na temat owego brunecika, to Louis nie wiedział, co mu odbiło. Cholera wprowadził się do niego, a było tylko gorzej. Nie umiał wyzbyć się go ze swoich myśli, które podsuwały mu jakieś niepoprawne rzeczy. Bo przecież Styles wcale nie miał najpiękniejszych, najbardziej perfekcyjnych włosów, jakie kiedykolwiek widział, prawda? Jego gładkie nogi wcale nie były tak cudowne i zgrabne, a wymięta koszulka z myszki miki ani trochę nie była urocza. Cholera, przecież to na pewno nie działo się w jego głowie! Ani tym bardziej nie było realne! No, cóż... Jakby się nie wypierał, tak właśnie myślał.

Przekręcił się na bok i zaczął rozważać nad nienaturalnym zachowaniem Harry'ego. Był zawstydzony dopiero, gdy ujrzał Louis'a w salonie... Trzymał tam dildo, którym pieprzył się chwilę wcześniej? Nie... To na pewno nie to... No tak! Louis uśmiechnął się do siebie, gdy wreszcie po raz pierwszy udało mu się rozpracować jakąś cząstkę Harry'ego poprawnie.

Otóż Harry był zawstydzony swoim ubiorem, tym jak zastał go Louis i chyba przede wszystkim tym, że jego cudowne nogi były ogolone. Sprawiał wrażenie niepewnego, co za pewne było spowodowane strachem przed brakiem akceptacji ze strony Louis'a. W końcu nie znali się. Nie wiedział, że Tomlinson również preferował mężczyzn ani tym bardziej, że mężczyzna miał tak bardzo w nosie upodobania ludzkie, że zamieszkanie z transwestytą nadal byłoby dla niego okej.

Louis pogratulował sobie swoich genialnych umiejętności detektywistycznych i z dumnym uśmieszkiem leżał na łóżku. W sumie, dobrze, że nikt go wtedy nie widział. Wyglądało to odrobinę niepoważnie. Dorosły mężczyzna leżał na pozór bezczynnie i uśmiechał się odrobinę psychopatycznie sam do siebie. Cóż... W takich chwilach Louis rozumiał, dlaczego nie miał chłopaka.

Gdy po kolejnych ciągnących się niczym smoła minutach, brzuch Louis'a dał o sobie znać, mężczyzna dźwignął się powoli z łóżka i westchnął cicho. Następnie powlókł swoje zajebiste i idealne, jego zdaniem, ciało do kuchni na poszukiwania czegoś w miarę smacznego i jadalnego.

W pomieszczeniu wpadł na leżącego na zimnych kafelkach węża. Zmarszczył brwi przegrzebując pamięć, by przypomnieć sobie imię pupila Harry'ego. Primadonna? Patrycja? Pamela? Pe...

- Petunia! - krzyknął cicho, odrobinę zbyt szczęśliwy i podekscytowany tak błahą rzeczą.

Dumny uśmiech znowu zagościł na jego wargach, a on spojrzał na wężową współlokatorkę, która wlepiała w niego swoje bystre oczka.

- Co tu robisz? Lubisz leżeć na tych kafelkach? Wygodnie ci tu? - zadawał pytania, patrząc wciąż na Petunię, aż nie parsknął śmiechem. Była wężem. Nie odpowie mu.

Louis westchnął cicho i posłał Petunii delikatny uśmiech, po czym zaczął szykować sobie kanapki.

- Gdyby nie to, że twój śliczny właściciel zamknął się bóg wie gdzie też bym mu zrobił jeść. - powiedział w pewnym momencie. - W sumie całkiem nieźle gotuję, wiesz? Kiedyś zrobię ci dobrą kolację.

Tomlinson za cholerę nie wiedział, dlaczego rozmawia z wężem. Kurde, to był zwykły zwierzak, jednak miał w sobie coś, co sprawiało, że chciało się do niego mówić. Szatyn nie wiedział czy powodowało to, to iż należał do Harry'ego, który sam w sobie miał te dziwne i specyficzne "coś" czy po prostu taki był urok węży.

- W sumie... Uh, zwierzę ci się z czegoś. - westchnął, kucając na ziemi obok pytona, który akurat obrócił łepek w jego stronę. - Harry ma najpiękniejsze włosy, jakie kiedykolwiek widziałem, a widziałem ich dużo. Jestem w końcu fryzjerem. - Zaśmiał się cicho i kontynuował. - I zupełnie nie rozumiem, czemu jest taki niepewny siebie. - W tym momencie przerwało mu ciche syknięcie, a on uśmiechnął się. - Też tak uważasz, co Petunio?

Louis zaśmiał się dźwięcznie, po czym podniósł się i dokończył robienie swoich kanapek. Nim wyszedł z kuchni usłyszał jeszcze cichy trzask drzwi od pokoju-lub-gabinetu Harry'ego i wiedział, iż Styles podsłuchiwał. Cóż... Słaby był szpieg z tego małego szatana, który mącił w głowie Louis'a.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top