18. Louis
Tak ogółem to tutaj się dopiero zaczyna fabuła tego FF XDDD jestem mistrzem przeciągania xDD W czwartek mnie nie ma więc rozdziału tysz nie będzie ;-; Tylko przypominam
- Jesteś pewny, że masz w ogóle gdzie wracać? - parsknął Louis, idąc z Zayn'em ramię w ramię do domu mulata.
- Mnie w przeciwieństwie do ciebie ktoś kocha. - warknął lekko poirytowany Malik. Tomlinson dopiekał mu już od kilku minut i trzydziestolatek powoli docierał do swoich limitów wytrzymałości.
- Ja siebie kocham, mama mnie kocha, rodzeństwo mnie kocha... - burknął w odpowiedzi szatyn.
- I zdechniesz jako samotny, sukowaty gnój, który nie wie, jak to jest być kochanym w ten inny sposób, bo łał, masz mamusie i rodzeństwo. Może jeszcze ich pieprz. - odciął się Zayn i po tym zamilkli. Louis nie był urażony. Wiedział, że jego przyjaciel nie miał tego na myśli, a po prostu on sam go doprowadził do granic cierpliwości.
Starszy zaciągał się powoli odpalonym chwilę wcześniej papierosem, trując swoje płuca. Nie przejmował się zbytnio swoim zdrowiem, gdy moment później mozolnie wypuszczał kłęby dymu, rozpływające się w powietrzu. Jego usta mrowiły na kontakt z końcówką szluga, a mózg krzyczał "to nie to!". I Louis był tym tak strasznie wkurwiony, bo i bez tego wiedział, że nie tego pragną wargi. Nie to potrzebuje, by poczuć się lepiej. Nie to jest mu potrzebne do prawidłowego funkcjonowania. I nienawidził tego, bo to przecież było tylko kilka skradzionych po pijanemu pocałunków.
Tomlinson zdawał sobie sprawę, że Harry zapewne żałował tego, co się stało. Bądźmy szczerzy... Młodszy był romantykiem. Chciał miłości, a nie pijanej sesji obściskiwania do tego akurat z Louis'em. Okej, szatyn wiedział, że jest atrakcyjny, ale Harry nie przejawiał żadnych oznak tego, iż leciał na Louis'a. I chcąc, nie chcąc to raniło trzydziestojednolatka.
Dlatego postanowił swoje poranne odtrącające zachowanie usprawiedliwić tym, że przeżywa sercowy kryzys (którego sprawcą był Harry, bo to wysoce bardzo Louis musiał podkreślić). Cóż, nie było to dobrym usprawiedliwieniem, ani sprawiedliwym, ale Tomlinson potrzebował tej wymówki. Jego duma nie przeżyłaby dosłownego odtrącenia, które zapewne czekało go po powrocie do domu. No, o ile Styles zdobędzie się na zaczęcie rozmowy.
- Louis? - zapytał nieco zaniepokojonym tonem Malik, gdy znaleźli się pod drzwiami mieszkania młodszego.
Jak się okazało Louis zamyślił się do tego stopnia, że nie zarejestrował momentu, w którym dotarli do celu. Spojrzał w bok na zmartwionego przyjaciela i wnioskując po jego zachowaniu i tym, jak zaciskał dłoń w pięść musiał się on stresować. Czyżby jednak wątpił w to, że Perrie wpuści go do domu? Tomlinson uśmiechnął się krzywo sam do siebie, postanawiając, że nie dopiecze jeszcze dodatkowo przyjacielowi, a (łał) pocieszy go, a przynajmniej spróbuje.
- Nie stresuj się brachu. - powiedział Louis, klepiąc Zayn'a po łopatce. - Jak coś przenocujemy cię z Harry'm na kanapie.
- Nie pomagasz, gnoju. - warknął mulat, przymykając oczy i biorąc głęboki oddech.
***
- Perrie?! - krzyczał już lekko spanikowany brunet, kiedy biegał po mieszkaniu i szukał swojej dziewczyny. - Kochanie, gdzie jesteś?
Brak śladów włamania. Salon? Bałagan, jakby ktoś się w nim szamotał. Przesunięte fotele, ustawione inaczej niż zwykle. Kuchnia? Stan nienaruszony. Sypialnia? Ciuchy Perrie wyrzucone z szafy. Rzeczy Zayn'a? Stan nienaruszony. Łazienka? Porozrzucane kosmetyki, kilka zabranych. Przedpokój? Stan nienaruszony.
Tomlinson starał się zebrać wszystkie tropy w jedno, bo co, jak co, ale to nie wyglądało dobrze. Perrie nie była typem osoby, która odeszłaby bez słowa, a przynajmniej nie od Malika. Mimo wszystko mężczyzna dbał o nią i oboje się kochali.
Może ktoś ją porwał? Zapytał się siebie Louis, jednak zaraz to wykluczył. Nie było śladów włamania, ani specjalnej walki. W zasadzie, po za salonem nie było żadnych zniszczeń ani nic nie zginęło...
- Louis!! - wydarł się Malik. - Moja biżuteria zniknęła!!
A jednak coś zniknęło, mruknął niepocieszony głos w głowie Tomlinson'a.
Czyli zginęła biżuteria i dziewczyna Malika, który był w tym czasie na imprezie... Nie wyglądało to dobrze, ale Louis wiedział jedno. Jeśli została porwana to przez kogoś znajomego lub...
Cóż Louis znalazł ciekawą zagadkę (lub też nie), która może rozwiązać jego problem z rozmową z Harry'm na najbliższe kilka dni.
- Zayn?! - krzyknął Louis, opierając się o ścianę w przedpokoju.
Malik przybiegł do niego prawie natychmiast. Był poddenerwowany, a jego oczy szklane, jakby brakowało tylko tych kilku słów, które zawisły w powietrzu, by potoczyły się po policzkach mulata. Widzenie przyjaciela w takim stanie nie było miłe i Tomlinson (o dziwo) nie znajdywał w tym żadnej satysfakcji.
- T-Tak, Louis? - zapytał trzęsącym się od emocji głosem.
- Myślę, że Perrie mógł ktoś porwać... I to ktoś znajomy. - powiedział powoli, dokładnie akcentując każde słowo, by roztrzaskany emocjonalnie trzydziestolatek wszystko zrozumiał.
W pokoju zapadła cisza przerywana cichym szlochem bruneta, który opadł na kolana. Był załamany, a Louis miał prawie stu procentową pewność, iż zastanawiał się za, co to jego to wszystko spotykało. I cóż, szatyn był prawie pewien, że przez chwilę poczuł w sercu kujące wyrzuty sumienia.
- Pomożesz mi, prawda, Louis? - zapytał w końcu Zayn, gdy łzy trochę ustały.
I co innego mógł zrobić Tomlinson niż tylko się zgodzić?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top