17. Harry

Rozdział! Cieszy się ktoś? ^^


Poranek na kacu nie jest marzeniem nikogo i Harry nie był wyjątkiem. Gdy po otworzeniu oczu poczuł piasek pod powiekami, a światło było gorszą torturą niż rażenie prądem, myślał, że dobrowolnie podda się jakiejś egzekucji (nie miało znaczenie to czy on jej dokona czy ktoś inny gruntem było to, że będzie martwy).

Leżał w łóżku z zamkniętymi oczami i dłonią przyciśniętą do pulsującego bólem czoła, zastanawiając się, za jakie grzechy go to spotyka? Naprawdę Harry zawsze starał się być dobry, więc za co? Może za to, że ostatnio podebrał Louis'owi jajko z kanapki? A może za to, że zostawił któregoś poranka bałagan w sypialni? Postanowił nie rozpatrywać swoich występków i przewinień, a zamiast tego obrócić się na drugi bok i spróbować zrobić coś pożytecznego, czyli wstać.

Po jakże trudnym i męczącym obróceniu się na bok Harry jęknął głośno, czując jak jego żołądek zmienia pozycje cztery razy, a następnie zaczyna tańczyć makarenę. Jezusie za co? zaskomlał w myślach, prosząc, by jego wnętrzności zostały na miejscu, gdyż szczerze wątpił, iż da radę dobiec do łazienki.

Gdy upłynęło kilka długich minut, a Styles miał pewność, że otworzenie oczu nie grozi mu puszczeniem pawia, powoli uchylił swoje ciężki powieki. Zaczekał aż wzrok mu się wyostrzy, po czym spojrzał zdziwiony na swoją szafkę nocną. Na meblu stała szklanka wody i leki przeciwbólowe. Harry nie do końca kojarzył komu powinien być wdzięczny (przecież to nie tak, że jedyną osobą, która mogła się o niego zatroszczyć był Louis), ale zdecydowanie był gotów całować owego ktosia po stopach.

Jakiś czas później, gdy Harry już nie spał, a leki zaczęły działać, mężczyzna skończył na kanapie w salonie, czekając aż Louis wstanie, by przygotować śniadanie. W między czasie brunet zdążył skojarzyć, iż to niebieskooki tak o niego się zatroszczył, więc wkradł mu się zwinnie do pokoju i zrobił to samo. Na szafce obok łóżka ustawił leki przeciwbólowe i wodę z małą karteczką, na której napisał schludnym pismem krótkie "dziękuję" z iksikiem. Tak, Harry poszalał, dodając ten iksik.

Na zegarze właśnie wybiła chwila po trzynastej, a Harry zdążył przysnąć na kanapie, gdy do drzwi ktoś zapukał. Dość głośno zapukał. I całkiem możliwe, że zielonooki przeżył swój mały, wewnętrzny zawał przez to, ale wolał o tym nie mówić.

Mężczyzna zsunął się z kanapy i wraz z Petunią, którą również obudziło pukanie do drzwi, poczłapali (lub w przypadku Petunii posunęli) do drzwi, by zobaczyć któż to tak zażarcie upominał się o wpuszczenie do domu. Podczas drogi Harry zapytał też swoją przyjaciółkę jak się jej spało na co ta tylko cicho zasyczała (jak zawsze), więc Styles przyjął to jako "dobrze" (również jak zawsze). Monotonia życia tego związku była momentami zadziwiająca.

Brunet, gdy stanął przed drzwiami nie pomyślał o tym, by spojrzeć przez wizjer. Nigdy tego nie robił, więc czemu teraz miałby? I cóż... Pożałował tego. No, okej nie do końca, ale jednak pożałował.

Przed drzwiami stał cholernie przystojny i dobrze zbudowany koleś. Miał śliczne czarne włosy i wielkie brunatne oczy. Twarz modela i niezręczny uśmiech wyglądały wyjątkowo dobrze, kiedy patrzył na niego spłoszonym wzrokiem. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że ten bóg grecki był w samych slipkach. Slipkach w gumisie do tego. Zażenowanie Harry'ego chyba było gorsze w tamtym momencie niż wtedy, gdy Louis przyłapał go na ujeżdżaniu różowego dildo.

Dlatego teraz Styles stał zagubiony i zarumieniony, niczym kwitnąca piwonia, obarczając równie zagubionego (prawie) nagiego przystojniaka ciężkim spojrzeniem. Zielonooki nie był w stanie stwierdzić w tym momencie czy żałuje otworzenia drzwi czy nie. W sumie widoki miał przednie, nie okłamujmy się nieznajomy miał ciało lepsze niż niejeden model, ale z drugiej strony atmosfera między nimi była tak napięta i niezręczna, że Harry myślał tylko o ucieczce.

Niezręczną ciszę panującą między Harry'm, a Adonisem (Styles nazwał tak w głowie nieznajomego) przerwał zaspany i skacowany Louis. Mężczyzna przyszedł, opierając głowę o ramię młodszego i spojrzał na Adonisa. Po chwili wciągnął nieznajomego i go przytulił. Harry był jeszcze bardziej zdezorientowany. Adonis jest chłopakiem Louis'a? Czy może jakimś przyjacielem?

- Zayn, co ty tu robisz? - zachrypiał Louis, mierząc przybysza spojrzeniem. - Czyżbyś zabalował i bał się pokazać swojej cizi na oczy? - zakpił.

- Jeb się. - furknął mulat.

- Pantoflarz. - parsknął śmiechem szatyn.

Harry przyglądał się tej krótkiej wymianie zdań z narastającym w nim zdezorientowaniem i zagubieniem. Nie wiedział, czemu Louis nie jest tym jego miłym Louis'em z lekko kąśliwymi uwagami ani czemu pół nagi mężczyzna nie zwraca na Styles'a nawet najmniejszej uwagi, rozmawiając z Tomlisnon'em jakby w ogóle nie istniał. Ale Harry istniał i miał pytania. Dużo pytań. Postanowił zadań je jednak później i najpierw dowiedzieć się tej najistotniejszej rzeczy.

- Znacie się? - zapytał trochę głupio.

Szatyn odwrócił się do niego, posyłając mu ciepły uśmiech (Harry podejrzewał, że to dlatego, iż przyniósł mu te tabletki i wodę... No może ewentualnie miał nadzieje, że to też ten iksik przyczynił się do takiego miłego gestu zarezerwowanego dla niego).

- Zayn, to Harry. Harry, to Zayn.

***

- Czyli byłeś na imprezie i jak się upiłeś, zaczęliście grać w pokera, a ty przegrałeś swoje wszystkie ubrania? Spałeś później w łazience, by mieć blisko do toalety, co zresztą ci się przydało, a do domu nie wróciłeś, bo bałeś się Perrie, która jest twoją dziewczyną? A rano, gdy wstałeś i się w miarę ogarnąłeś przyszedłeś tu nago, bo zauważyłeś, że to blisko i chciałeś pomocy od Lou? - zapytał Harry, podsumowując całą historię Malika.

- Dokładnie... Hej! Jestem w slipkach! - oburzył się mulat, posyłając brunetowi z Petunią na kolanach mordercze spojrzenie. Styles podniósł poddańczo dłonie i posłał mu przepraszający uśmiech.

Dochodziła właśnie czternasta, a Zayn nie był już aż tak roznegliżowany. Miał na sobie koszulę zielonookiego i spodnie Louis'a, bo postanowili potraktować go jako problem wspólny. Oczywiście brązowooki oburzył się za nazwanie go "problemem" i "utrapieniem", ale współlokatorów obeszło to tak, jak zeszłoroczny śnieg.

Malik przez cały czas dziwnie prześwietlał zielonookiego wzrokiem, jakby szukając w nim jakiejś konkretnej rzeczy. To zachowanie mulata niesamowicie stresowało Harry'ego. Peszył się, co jakiś czas, a gdy tylko poczuł się swobodniej zaraz znowu ten dziwny rentgenowski wzrok wracał. Styles nie lubił tego. Nie lubił, gdy robił to Louis, który mógł być w sumie jego przyjacielem, a co dopiero w wypadku, gdy to taki Zayn zawieszał na nim ciężkie spojrzenie brązowych węgielków. I ani trochę jego zabójczy wygląd nie pomagał ani nie ułatwiał tej sytuacji.

- Zayn... Myślę, że powinieneś wypierdalać. - powiedział nagle szatyn.

- Aleś ty subtelny... - sarknął Malik, rzucając przyjacielowi niemiłe spojrzenie.

- Miałeś kilka lat na to, by się przyzwyczaić, a teraz zbieraj dupę i idziemy zanim Perrie wyjebie cię z domu za tę nocną eskapadę.

- Za bardzo mnie kocha, by to zrobić. - mruknął niezadowolony Malik, wstając z kanapy.

- Tak, ja ciebie też, a jednak mam cię dość. - Louis przewrócił oczami, gdy sam wstawał z kanapy i szedł z Malikiem do przedpokoju.

Harry śledził ich wymianę zdań, sunąc za nimi z Petunią przy boku. Nie chciał być nie grzeczny i nie pożegnać mulata. Co, jeśli Zayn pomyślałby coś złego o Harry'm i nagadałby Louis'owi bóg wie co? Styles za wszelką cenę chciał tego uniknąć.

- Chcesz się zamienić i wytrzymywać sam ze sobą, Tomlinson? - odpyskował mulat, kiedy stał już gotowy do wyjścia.

- Wyobraź sobie, że po za tym, iż przebywam z Harold'em i Petunią przebywam też ze sobą. Niemożliwe normalnie, nie?

Zayn przewrócił na niego oczami i zaczął mamrotać jakieś przekleństwa pod nosem, rzucając mordercze spojrzenia do szatyna, który właśnie żegnał Petunię. Harry w sumie nie wiedział czemu Louis to robił. Wychodził na może kilka godzin, przecież wróci, więc czemu żegna jego wężową przyjaciółkę?

Louis podniósł się i stanął naprzeciw bruneta. Byli oddaleni o może trzydzieści centymetrów, a ich spojrzenie było zlane ze sobą. Podziwiali swoje tęczówki bez słowa, mimo że Louis ewidentnie miał coś powiedzieć. Pewnie "Do zobaczenia Harold", a zielonooki odpowiedziałby coś w stylu "Pa, Louis" z lekkim rumieńcem na policzkach. Zamiast tego jednak wpatrywali się w siebie, szukając czegoś, ale żaden nie wiedział czego.

Nagle w Harry'ego coś uderzyło. Wspomnienie z wczoraj, które zakopał z tyłu głowy. Oszołomiony rozszerzył z przerażeniem oczy, patrząc na twarz Louis'a. Całowali się. Całował wargi pieprzonego Tomlinson'a. Do tego po pijaku! Boże! Jaki wstyd! Louis pewnie tego żałuje. Nie dość, że Styles musiał całować okropnie to jeszcze był pijany. Mężczyzna w tamtej chwili chciał umrzeć... Ewentualnie zapaść się pod ziemie i zostać tam do usranej śmierci. Pograłby może z Hadesem w karty czy coś.

- Uh... - mruknął młodszy, przeskakując z nogi na nogę. - Idziecie już?

- Ah, tak. - Louis odchrząknął i spojrzał na Zayn'a. - Pożegnaj się ładnie, żebym nie musiał się za ciebie wstydzić.

- Nie matkuj. - warknął mulat i podszedł do Harry'ego, przytulając go delikatnie. - Do kiedyś.

I wyszli. A Harry poczuł dziwny zawód, gdy nie usłyszał ani "Pa", ani "Do zobaczenia", ani czegokolwiek innego od Louis'a, co byłoby skierowane do niego.

***

- Petusiu? Myślisz, że mnie już nie lubi? - zapytał przybity Styles, rozrywając zębami żelki, które mu zostały z dnia poprzedniego.

Wąż zwinął się bardziej w kłębuszek przy jego piersi trącając łebkiem podbródek właściciela, jakby chcąc go za wszelką cenę pocieszyć. Harry uśmiechnął się na to. Miał szczęście, że posiadał tak oddaną przyjaciółkę. Z drugiej jednak strony czuł smutek. Może był zbyt dziwny? W sumie Louis tego dnia nie zamienił z nim więcej niż pięć słów. Nie przywitał się, jak miał w zwyczaju, nie pożegnał, gdy wychodził, a rozmowa o ich Adonisie wyglądała tak, że nie wyglądała prawie wcale. Louis nie stał nawet do niego twarzą, przeszukując swoją szafę, by znaleźć jakieś spodnie dla przyjaciela. I to bolało. A Harry nawet nie wiedział czemu.

- Może to był błąd, co? Może nie powinienem nawet starać się zbliżać do innych? - wyszeptał przez ściśnięte gardło. Łzy zgromadziły się w jego oczach, a on za wszelką cenę je wstrzymywał.

Petunia znowu nie zasyczała. Wtuliła łebek w jego pierś i Harry wiedział, że przymknęła swoje czarne oczka. Nawet nie musiał na nią patrzeć, by mieć pewność. Westchnął cicho i delikatnie pogłaskał przyjaciółkę.

- A może jest zmieszany? - odchrząknął i pociągnął nosem, starając się odepchnąć łzy. - Może boi się, że to ja go odepchnę, jak po tej akcji z... No wiesz. - burknął automatyczni się czerwieniąc. - Może dalej mnie lubi... Myślisz, że może mnie lubić? Nie jestem aż tak zły, prawda? Proszę zasycz. - mruknął rozpaczliwie, potrzebując jakiegoś zapewnienia. Potrzebował wiedzieć, że nie jest wcale aż tak zły, że da się go lubić, że da się z nim żyć.

- Sss. - usłyszał przy szyi i odetchnął, czując jak jakiś ciężar z niego spada. Był szczęśliwy, że chociaż Petunia go kocha i lubi spędzać z nim czas.

- Nie chce, by Lou mnie nie lubił. - mruknął cicho. - Ale nie wiem czemu, wiesz Petusiu? Chciałbym, by mnie lubił, tak. - powtórzył z błogim uśmiechem, wspominając swój pierwszy pocałunek.

Nagle coś zrozumiał. On się całował! Harry Styles nie był dłużnej pocałunkową dziewicą! Do tego jego pierwszym (albo pierwszą serią obściskiwania się) pocałunkiem był Louis! Ten gorący Louis! Ten sarkastyczny szatyn! Ten facet, z którym może chciałby czegoś wię... O kurwa...

Harry poderwał się do siadu, jak oparzony. Żelki, które leżały obok niego poleciały na ziemię, a wąż wtulający się w niego zasyczał niezadowolony. Styles obrócił głowę i spojrzał wielkimi, zielonymi oczyma na przyjaciółkę.

- Petusiu... Myślę, że mogę być zakochano-zauroczony w Louis'ie. - powiedział z przerażeniem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top