14. Louis
Gdyby ktoś dzień wcześniej po pracy powiedział Louis'owi, że w sobotni, deszczowy poranek wstanie o dziewiątej, a konkretnie o ósmej pięćdziesiąt osiem, Tomlinson bez wątpienia kazałby udać się mu do psychiatry.
A jednak teraz, w sobotni, deszczowy i kurewsko ponury poranek, o godzinie dziewiątej zero jeden Louis siedział no łóżku ubrany i nie dowierzał w godzinę, jaką pokazywał mu zegarek w telefonie. Mężczyzna blokował go i odblokowywał, myśląc, że może coś się zepsuło. Niestety - telefon uparcie nie chciał zmienić godziny o nic więcej niż jedną mozolną minutę.
Po upływie kolejnych kilku równie mozolnych minut, podczas których starał się zrozumieć, co było powodem jego wczesnej pobudki, doszedł do wniosku, że ma dwie opcje. Pierwszą, czyli taką, że jest chory lub zbzikował (jedno i drugie jest chorobą, ale na różnych płaszczyznach) i drugą - ten dzień będzie popieprzony.
Jako, że Louis naprawdę lubił myśleć, iż to inni są nienormalni za to on jest ideałem, który wszystko ma jak najbardziej na miejscu przyjął drugą opcje. Po oswojeniu się z nią i przetarciu twarzy dłońmi, wstał z łóżka i wyszedł z pokoju.
Na korytarzu, jak i w całym domu, panowała cisza. Louis ze zdziwieniem zauważył, że Harry jeszcze śpi. Było to niemałym zaskoczeniem, bo ten lokowaty mężczyzna wstawał zazwyczaj koło godziny ósmej. Louis stwierdził, iż ostatni stres, związany z jego małą wpadką, oraz dzisiejsza pogoda musiały podziałać na jego zegar biologiczny i odrobinę go przesunąć.
Przekraczając salon i kierując się powoli do kuchni, Louis rzucił krótkie spojrzenie śpiącej wciąż na swoim fotelu Petunii. Uśmiechnął się do węża pod nosem i przystanął na chwilę.
Przez ostatni ponad tydzień (bo od "powrotu" jej właściciela do życia minęło już kilka dni) on i wężowa przyjaciółka Styles'a zdecydowanie stworzyli lepsze relacje. Dziewczynka przypełzła do niego aż dwa razy, gdy brak Harry'ego był na tyle silny, iż potrzebowała wsparcia kogokolwiek. Petunia wtedy zwijała się w kłębek obok jego nóg na ziemi (Louis specjalnie dla niej siadał na posadzce), kładąc łepek na jego udzie i okazjonalnie sycząc, gdy ten miział ją po łuskach.
Gdy wąż poruszył się lekko na fotelu, wybudzając Louis'a z jego myśli, mężczyzna ruszył w końcu do swojego celu - kuchni. Wszedł do pomieszczenia, stając na środku i rozglądając się za czymś, co zainspirowałoby go do stworzenia w miarę oryginalnego śniadania. Przeciągnął się, strzelając kilkoma kręgami i wtedy doznał olśnienia.
Postanowił zrobić wesołe grzanki z różnymi dodatkami. Pogoda była strasznie ponura, a on chciał jakoś rozjaśnić sobie, jak i Harry'emu ten dzień, po co się bezsensu dołować? Cóż, patrząc na to, że takie zachowanie nie było kompletnie w stylu Louis'a postanowił zrzucić to na popapraność tej doby. To tylko dwadzieścia cztery godziny, tak? Nawet, jeśli zachowuje się nienaturalnie to nic, prawda? Dalej jest Louis'em Tomlinson'em, nie?
Akurat w momencie, gdy Louis skończył układać ostatni paprykowy uśmiech na jeszcze ciepłej grzance do kuchni zawitał zaspany i cholernie uroczy Harry. Louis spojrzał na niego z lekkim uśmiechem, zauważając jak przeciera swoje lepiące się sennie zielone oczy. Włosy sterczały mu w różnych kierunkach i puszyły się lekko. Tors okrył luźną, jasnoróżową koszulką bez nadruku, a nogi zdobiły jedynie ukochane przez Styles'a żółte spodenki. Louis podziwiał jego niebotycznie długie, chorobliwie blade i szczupłe nogi, zauważając przy tym, iż mężczyzna musiał je niedawno golić gdyż były naprawdę gładkie, a przynajmniej takie się wydawały.
- Cześć, Harry. - przywitał się z lekkim uśmiechem, stawiając przy okazji talerz ze stosem grzanek na stole. - Zrobiłem śniadanie.
Styles kiwnął głową i usiadł przy meblu ze śniadaniem.
- Zrobisz mi kawę? - ziewnął. - Oh i dzień dobry.
- Pewnie i nic się nie stało.
Po tym Louis wstał i zrobił mu oraz sobie kawę.
***
- Idę dziś odwiedzić przyjaciela. - odezwał się Louis, gdy sprzątali po śniadaniu. - Obiad jest jeszcze z wczoraj, więc sobie odgrzejesz. Wybacz, że nie zjemy razem. - dodał, wkładając pusty talerz do zlewu.
Harry, pod czujnym spojrzeniem Tomlinson'a, wydawał się przyjąć tą wiadomość bez żadnych obiekcji. Louis jednak z jego sokolim wzrokiem zauważył cień smutku i nikły grymas przecinający jego bladą twarz. Wiedział, iż było to spowodowane prawdopodobnie tym, że będzie musiał cały dzień siedzieć sam. Każdy głupi, by zauważył, że Styles wyjątkowo tego nie lubi i unika jak może.
- To okej. - odpowiedział po jakimś czasie. - Nie możesz przecież zaniedbywać przyjaciół. Ja pointegruję się z Petunią, prawda, skarbie? - zapytał, odwracając się do leżącego na kafelkach węża.
Louis uśmiechnął się na to zachowanie. Naprawdę lubił patrzeć na Harry'ego z Petunią. Będąc z tym wężem wydawał się szczęśliwy i taki... Beztroski.
***
Pogoda o godzinie czternastej dwanaście nie była lepsza od tej z godziny dziewiątej. Na dworze mżyło, a ciemne, gęste chmury cedziły promienie słoneczne niczym sitko makaron. Ludzie na ulicach przebywali w znacznie mniejszych niż normalnie ilościach, zazwyczaj śpiesząc do auta lub jakiegoś bliżej nieznajomego Louis'owi celu.
Mężczyzna bawił się, spacerując, w dedukowanie, gdzie to tak ta otaczająca go społeczność pędzi. Na przykład, pani z wysoko upiętym kokiem o szczupłym ciele odzianym czerwonym płaszczykiem pędziła bezprecedensowo na obiad . Musiała być spóźniona, gdyż Louis zauważył, że jej twarz jest zmartwiona i poirytowana. Do tego mocny, wyjściowy makijaż i drogie kolczyki zdradzały, iż prawdopodobnie nie jest to byle jaki obiad.
Droga do starego miejsca zamieszkania zajęła mu trochę ponad godzinę i jego czarna kurtka zdążyła lekko nasiąknąć wilgocią, a czubki butów miały na sobie ślady błotnistej drogi przez park. Tomlinson skrzywił się, patrząc na ukochane trampki jednak ostatecznie zignorował brud. Wyciągnął z kieszeni klucz, którego wciąż nie oddał (i nie miał zamiaru oddawać) Malikowi następnie wsadził go do zamka i przekręcił.
Po domu roznosiły się dźwięki telewizora, zapewne jakiegoś meczu, które zwykł oglądać jego przyjaciel w leniwe sobotnie popołudnia. Zazwyczaj wtedy Perrie nie było w domu i szlajała się po galerii ze swoimi koleżankami (lub psiapsiółami, jak nazywała je dziewczyna), więc Louis nie musiał się martwić, iż przyłapie ich na robieniu czegoś mniej lub bardziej niestosownego.
Gdy przekroczył próg, już rozebrany, okazał się znowu nieomylny. Mulat siedział, przysypiając na kanapie z piwem w ręku i telewizorem ukazującym mecz piłki nożnej. Zayn był ubrany w zwykłą rozciągniętą, białą bokserkę i czarne dresy, a jednak, mimo to wyglądał jak pieprzony model. Jego już trochę przydługie włosy opadały mu luźno na czoło, a twarz wyrażała nic innego jak znudzenie.
Tomlinson odchrząknął, a Zayn westchnął, nawet nie odwracając wzroku od telewizora.
- Cześć, Perrie, jeśli chcesz buziaka musisz tu podejść. - mruknął, monotonnym głosem ze swoim bełkoczącym akcentem.
- Nie wiem, od kiedy przypominam ci seksowną, cytatą blondynkę z waginą, ale okej. - odpowiedział rozbawiony Louis. - I nie chce buziaka. Chyba, że w dupę. - dodał kpiącym tonem.
Głowa Zayn'a na dźwięk głosu jego przyjaciela odwróciła się szybciej, niż były w stanie zarejestrować to niebieskie oczy. Ich spojrzenia się skrzyżowały, a Malik odstawił piwo i pognał szybko w kierunku wejścia do salonu. Złapał Louis'a w męskim, przyjacielskim uścisku szeroko się uśmiechając. Kurewsko dawno nie widziałem tego tępego chuja, Louis wręcz usłyszał jego myśli.
Poznali się jakieś pięć lat temu, kiedy to Zayn był na ostatnim roku studiów, a Louis miał już prawie dwuletni staż jako detektyw. Malik wkuwał wtedy łacinędo prawdopodobnie egzaminów końcowych (chociaż Louis nigdy się nie dowiedział po co mu ona na biznesowym kierunku to podejrzewał, że był to sposób na podrywanie dziewczyn, że niby taki z niego inteligent) i chodził z nosem w książce prawie zawsze, gdy wracał do domu. Niefortunnie Louis zazwyczaj w tych godzinach wybywał z domu lub do niego wracał. Pech chciał, że podzielność uwagi Zayna nie była ( i nadal nie jest) na najwyższym poziomie, więc wpadał on w Tomlinson'a stosunkowo często (Louis myślał, że wszedł w szatyna tylko i wyłącznie, dlatego że za pierwszym razem, jak chwilę temu, pomylił go z dziewczyną i potem głupio mu było przestać). Po jakichś dwudziestu razach zamachu na Tomlinson'a, dwóch wytrąconych kubkach kawy i przetestowaniu cierpliwości ówczesnego detektywa postanowili pójść na piwo. Później wszystko poszło gładko i ich znajomość trwa do teraz.
- Dobra, starczy tych czułości, bo zmienię zdanie co do tego całowania. - rzucił Louis, odsuwając przyjaciela na długość ramienia.
Zayn jedynie głośno się na to roześmiał. I cóż... Louis musiał przyznać, że brakowało mu tęgo mulata z wyglądem bijącym na głowę nie jednego boga greckiego.
***
- Więc... Jaki jest ten twój współlokator? - zapytał Zayn, gdy siedzieli już na kanapie, sącząc powoli piwo.
Louis zamyślił się, rozważając, co powiedzieć, a co zachować dla siebie. Zadanie było o tyle trudne, że wszystko chciał zachować dla siebie. Chciał, by Harry był jego prywatnym, nieoszlifowanym diamencikiem, którego powoli obrabiał i odkrywał.
- Ma węża. - odpowiedział lakonicznie.
Zayn się zakrztusił pitym przez siebie napojem nisko alkoholowym i spojrzał z szeroko otwartymi oczami na Louis'a.
- Węża? - zapytał, nie dowierzając.
- Węża... Albo panią wąż? Nie wiem jak to określić, ale to samica. Ma na imię Petunia i jest jego najlepszą przyjaciółką.
- Pokręcony gościu. - mruknął, przerywając Louis'owi, Zayn.
Tomlinson zaprzeczył ruchem głowy i uśmiechnął się lekko pod nosem.
- Petunia jest, jak dla ciebie na przykład kot lub pies. Zwierzątko domowe. Ma swój ulubiony "wężowy" fotel w salonie, na którym śpi. Lubi leżeć na kafelkach w kuchni i jak się do niej mówi. Jest śliczna i kochana. Czasem zaborcza względem Harry'ego i bardzo do niego przywiązana, ale kochana.
- Brzmisz, jakbyś był zakochany w tym wężu. - stwierdził zdziwiony Malik, a szatyn jedynie wzruszył ramionami.
- Kto wie? - mruknął w odpowiedzi.
***
Gdy niebieskooki wyszedł z mieszkania przyjacielu już zmierzchało. Co prawda, na zewnątrz przestało mżyć, jednak wilgotność była odczuwalna w powietrzu, a zimna temperatura przenikała nawet ciepłą kurtkę Louis'a. W takich chwilach Tomlinson żałował, iż nigdy nie zdecydował się zdać prawa jazdy. Życie bez auta było zdecydowanie utrudnione. Oczywiście, mógł zamówić taksówkę, ale nie opłacało mu się to zbytnio. Albo raczej był to wydatek pokroju tych, które szatyn wrzucał do worka z napisem "nieprzyszłościowe i bezcelowe".
Po około godzinie Louis przekroczył próg domu, a jego zegarek wskazywał godzinę dziewiętnastą pięćdziesiąt dwie. Westchnął cicho i po rozebraniu się poszedł w stronę salonu, w którym grał cicho telewizor.
Salon był jak zwykle czysty i Louis złapał się na tym, że rozmyślał o tym, przy której płycie Eda, Styles sprzątał tym razem. Zastanawiał się czy podrygiwał bioderkami i czy żółte, krótkie spodenki kołysały się razem z nim, muskając mlecznobiałą skórę.
Potrząsnął głową odpychając dziwne myśli, przesuwając wzrokiem po reszcie pomieszczenia. DVD odtwarzało film, który musiał puścić Harry niestety nie zdążył go skończyć, gdyż, jak zauważył Louis, brunet spał na kanapy zwinięty w prowizoryczny kłębek z Petunią przy klatce piersiowej (ona zwinięta była w pełny kłębuszek).
Louis uśmiechnął się do siebie na ten widok i podszedł do kanapy, podziwiając pogrążoną we śnie twarz Loczka. Odgarnął kilka niesfornych kosmyków, które po uwolnieniu się z niechlujnego koka opadły na spokojną twarz Styles'a.
Najwyraźniej ruch wykonany przez szatyna wybudził Petunię, która zasyczała ostrzegawczo, jakby chcąc pokazać, że ona pilnuje cały czas bezpieczeństwa swego pana. Louis pogładził jej łepek uspokajająco, po czym sięgnął pod plecy i kolana Harry'ego, dźwigając go z kanapy.
Gdy mężczyzna zaczął już z nim odchodzić zwykle mozolna i leniwa Petunia podpełzła do niego (jak na nią) szybkim tempem. Pełzła przy nodze Louisa niczym wierny pies, gdy ten niósł jej pana do jego sypialni. Tomlinson spojrzał na nią z góry na chwilę, następnie zerkając na śpiącego w jego ramionach zielonookiego.
Nagle uderzyły w niego dwie rzeczy: pierwsza - Harry wydawał się cholernie malutki i kruchy, gdy spał, wtulając twarz w ciało Louis'a i kurcząc się w jego ramionach oraz druga - to był ich chyba najbliższy kontakt od czasu podania sobie ręki na ich pierwszym spotkaniu. Louis uśmiechnął się na to szerzej do siebie, nie do końca wiedząc czemu.
Dotarcie do wrzosowego pokoju nie zajęło im długo i już zaledwie parę minut później byli w środku, a szatyn odkładał Styles'a do jego łóżka. Następnie przykrył go czystą i świeżą pościelą, widząc jak ten wtula twarz w poduszkę i mruczy cicho. No kotek normalnie, pomyślał.
Tomlinson patrzył na jasną, gładką skórę na twarzy mężczyzny. Na jego pulchne wargi i zgrabny nos. Na cienkie brwi i kilka (znowu tych samych, które chwilę wcześniej odgarnął) zbłąkanych na jego twarzy loczków. Wyciągnął dłoń, zaczesując miękkie włosy za ucho Harry'ego i uśmiechnął się mimowolnie do siebie. Nie wiedział czemu tak reagował. Przy zielonookim nie był w stanie się po prostu nie uśmiechać.
W pewnym momencie poczuł, jak Petunia trąca głową jego nogę, jakby upominając się o wyjście z pomieszczenia. Prawdopodobnie chciała, by Louis pozwolił jej panu spać w spokoju. Jednak nie to miał wtedy szatyn w głowie. Jego myśli przypomniały mu rozmowę z Zayn'em. "Brzmisz, jakbyś był zakochany w tym wężu". I cholera jasna on nie był zakochany. Jeszcze nie, ale był na idealnej ku temu drodze. Jednak nie chodziło o miłość do węża, o nie. Chodziło o jej właściciela. I nie, Louis nie wiedział, jak połączyć te wątki (raczej tak, że to, co mówił o Petunii było podobne do tego, co myślał o Harry'm), ale jedno wiedział na pewno. W ten pokichany dzień, w którym wstał o dziewiątej, a dokładnie to o ósmej pięćdziesiąt osiem bez wątpienia wreszcie zrozumiał. Był zauroczony w Harry'm Styles'ie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top