11. Harry
Pierwszy tydzień współdzielenia mieszkania minął Harry'emu zaskakująco szybko. Louis głównie spał i pracował, a jedynym czasem, kiedy się nie mijali były posiłki. Tomlinson pilnował, by Harry nie jadł samotnie i starał się mu dotrzymywać towarzystwa nawet przy śniadaniu, mimo że śpieszył się do pracy. Swoją drogą to, to zachowanie Louis'a mu strasznie schlebiało.
A pro po samego szatyna to był teraz piątek i ten miał niedługo wrócić z pracy. Harry zdążył już nauczyć się jego grafiku i tego, że jeśli jest wyjątkowo zaspany najlepiej zejść mu z drogi. Cóż... Louis umiał być naprawdę kąśliwy, a brunet zdążył się o tym już przekonać.
Książka Harry'ego szła powoli w przód i miał w tej chwili już napisaną jedną czwartą swojego tworu. Był dumny z tego, co wychodziło spod jego klawiatury i dobrze wróżył owej powieści. Skromnie mówiąc, miał chętkę na to, by, jeśli wena będzie dopisywać mu tak, jak teraz, skończyć owe dzieło w przeciągu trzech lub nawet dwóch miesięcy.
Dlatego teraz, po całym domu Louis'a i Harry'ego, roznosił się dźwięk stukających zwinnie w klawiaturę smukłych palców Styles'a. Mężczyzna pisał właśnie z zapartym tchem scenę, którą przeżywał wraz z bohaterami swojej powieści. Wciągnął się do tego stopnia, że nie zdążył zarejestrować momentu powrotu Louis'a do domu i jego przywitania. Nie wybudził go z jego transu nawet moment, w którym Louis krzątał się po kuchni, ani nawet, gdy ten wszedł do jego pracowni, stawiając na biurku gorący posiłek.
- Harold! - krzyknął przy jego uchu już mocno poirytowany Louis, a Styles aż podskoczył na swoim miejscu. Rozejrzał się zdezorientowany, a gdy napotkał karcący wzrok Tomlinson'a zarumienił się mocno. Czyżby aż tak się wciągnął w pisanie?
- Cz-cześć, Louis. - przywitał go, zająkując się przez wstyd, który wezbrał się w jego brzuchu. Czuł się źle z tym, że tak bardzo niemiło potraktował szatyna. Powinien chociaż go przywitać, a nie przeżywać pierwszy pocałunek jego bohaterów, niczym swój własny.
Na tę myśl dłoń zielonookiego automatycznie powędrowała do jego warg, dotykając je delikatnie.
Harry miał dwadzieścia osiem lat i nigdy się nie całował, o uprawianiu seksu nie wspominając. Poczuł się z tym dziwnie, gdy zrozumiał, że Louis raczej nie miał tego problemu, co on.
Trzydziestojednolatek był pewny siebie i przystojny, a jego na pozór zimna i odpychająca osobowość była naprawdę intrygująca. Szatyn musiał mieć jakieś doświadczenie, które, w przeciwieństwie do tego Styles'a, wykraczało po za okazjonalne pieprzenie się dildem. Nieważne, jak bardzo niewinny był brunet nadal odczuwał pociąg do mężczyzn i czasami musiał dać upust swej... Gorliwej potrzebie posiadania czegoś w tyłku.
Ze świata Harry'ego wyrwało go delikatne pociągnięcie za jego włosy. Podniósł wzrok na Tomlinson'a, a ten kiwnął głową na jego talerz.
- Zjesz ze mną czy trzeba wpisać się w kalendarzyk, panie wielki pisarzu? - zapytał na pozór wrednie Louis.
W odpowiedzi Harry kiwnął głową, biorąc talerz i drepcząc do kuchni.
- Jak było w pracy? - zapytał, gdy już zajął swoje stałe miejsce, rozpoczynając powolne spożywanie przygotowanego przez niższego posiłku.
- Dobrze. Zaskakująco mało irytujących bab. - powiedział z małym uśmieszkiem.
Harry odpowiedział mu tym samym, posyłając w jego stronę ciepły uśmiech i resztę posiłku spędzili w ciszy. Nie przeszkadzało im to jednak. Konsumpcja była lepsza, gdy nie musiałeś się martwić, że gdy otworzysz usta będziesz mieć na zębach resztki jedzenia, a przynajmniej Harry się tym stresował. Rozpaczliwie nie chciał ośmieszyć się przed Tomlinson'em.
Gdy Harry znowu chciał zadać jakieś pytanie po zjedzonym posiłku i napiciu się wody, do kuchni wpełzła Petunia. Wąż przemieścił się leniwie do nóg Harry'ego, trącając je łebkiem i sycząc cicho, a Styles nie umiał zatrzymać rozczulonego uśmiechu, jaki pojawił się na jego ustach. Mężczyzna schylił się i pogłaskał łepek przyjaciółki, mrucząc pod nosem ze szczęścia. Cholera, był w niej taki zakochany.
Chwilę później wyprostował się na swoim siedzeniu i spojrzał ucieszony, niczym małe dziecko, na Louis'a. Tomlisnon patrzył na niego przenikliwie, wyglądając przy tym na lekko zamyślonego. Harry przełknął ciężko, czując, jak wszelka radość z niego ucieka, a na jej miejsce wstępuje zakłopotanie i niepokój. Czemu Louis tak na niego patrzy?
- Jak to się stało, że trafiła do ciebie? - zapytał w końcu, kiwając głową w stronę, gdzie powinien być pyton.
Harry odetchnął cicho, a dziecinny uśmiech powrócił na jego twarz.
- Więc... Kiedy się tu przeprowadziłem byłem odrobinę samotny. Wiesz, duży dom i dwudziestopięcioletni ja świeżo po studiach. Na moim roku był chłopak, który hodował węże. Pytony królewskie i tygrysie. Moja ukochana Petunia jest młodym pytonem tygrysim. Na początku nie chciałem węża. Przecież to niebezpieczne zwierzę, ale potem... Potem poznałem mamę Petunii i się zakochałem. Piękna samica, cudny okaz. - powiedział rozmarzony. - Gdy tylko pojawiły się jej jajka, a następnie wykluły od razu wiedziałem, że wezmę Petunię. Była wolniejsza i znacznie mniej chętna do robienia czegokolwiek niż jej rodzeństwo. Moja dziewczynka jest jeszcze mała. Jej podgatunek może osiągnąć około cztery metry i szczerze ci powiem, iż modlę się, by po trzech się zatrzymała. - powiedział, śmiejąc się. - Czekają mnie z nią jeszcze piękne dwadzieścia trzy lata życia.
Louis przez cały czas patrzył na młodszego uważnie, słuchając go z zainteresowaniem równym entuzjazmowi Loczka. A Harry cóż... Znowu wpadł w wir opowiadania szatynowi o swojej ukochanej, wężowej dziewczynce. Ale czy to źle? Louis wydawał się to lubić, a Styles wreszcie mógł z kimś porozmawiać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top