1. Harry

- Petunio? Co myślisz o tym wszystkim? - zapytał, leżąc na kanapie w przytulnie urządzonym salonie.

Mężczyzna przekręcił głowę i spojrzał na swoją towarzyszkę leżącą w fotelu. Przeciągał wzrokiem raz za razem po podłużnej sylwetce aż docierał do bystrych, ładnych oczek. Czasem zastanawiał się, jak to się w zasadzie stało, że wylądowali, dzieląc to mieszkanie razem. Petunia była cudownym towarzyszem, przyjacielem, współlokatorem, a przede wszystkim terapeutą. Była nad wyraz inteligentna.

- Wiesz, Petunio? Ostatnio doskwiera mi samotność. - powiedział, lokując spojrzenie na powrót w równie białym, co bandaż suficie. - Nie, kochanie, nie chce cię obrazić. - dorzucił szybko jakby, wiedząc, że to wyznanie mogło zranić jego towarzyszkę. - Po prostu brakuje mi kontaktu z ludźmi. Od dwóch lat moje konwersacje z nimi ograniczają się do rozmów z ekspedientkami w sklepach. To smutne, nie uważasz? - zapytał retorycznie i zamilkł.

Milczeli oboje, chociaż Harry nie wymagał od Petunii jakiejkolwiek odpowiedzi. Jakby mógł? Owszem był pisarzem po informatyce, ale zdawał sobie sprawę z takich podstaw biologii, jak to, że pytony nie mówią. Ba! One ograniczały się do okazjonalnego syczenia! Ale Styles, mimo że wiedział, iż nie uzyska od niej nigdy odpowiedzi, kochał ją całym sobą.

Po dwóch latach, które z nią spędził, mógł powiedzieć o niej więcej niż o sobie. Wiedział, że gdy pisał, ona martwiła się o niego i o siebie. Gdy była głodna, mimo ogólnego lenistwa, jakie emanowała na co dzień, wiła się do niego, by syczeć mu pod nogami. Kochała swój fotel na przeciw sofy, którą zawsze zajmował wysoki brunet. Czasem lubiła się pieścić, a w gorsze dni zjadała więcej. Styles znał ją na pamięć.

Dlatego to nic dziwnego, że z nią rozmawiał. Petunia była jedyną istotą bliższą mu niż ekspedientka w sklepie, od kiedy postanowił zakończyć swoje dawne życie i wyniósł się na obrzeża Londynu.

Cóż... Czasem życie z ciągłym odczuwaniem adrenaliny i zagrożenia jest fajne i ciekawe, ale zaczyna męczyć. I tak było z zielonookim. W zasadzie on sam się zastanawiał, po co mu to było? Nie lubił się wychylać. Wolał zaszyć się w domu ze swoim różowym kocykiem i komedią romantyczną lub ciekawą książką. Prawdę powiedziawszy, Harry swoje "poprzednie życie" zaliczał do błędów młodości.

W każdym razie, nie patrząc na to, jak doszedł tu, gdzie był teraz, cieszył się z tego. Miał prawdziwą przyjaciółkę, zarabiał nie najgorzej, a jego dwie wydane książki cieszyły się całkiem sporą popularnością. I jedynym, czego mu brakowało do pełni szczęścia był człowiek przy jego boku. Harry nie mówił tu o związku. Nie wymagał tego. Chciał po prostu czasem porozmawiać z kimś, kto mu odpowie inaczej niż tym, ile kosztują jego zakupy.

Jego rozważania przerwało nagłe syknięcie i wtedy go olśniło. Zeskoczył z kanapy i stanął na proste nogi, sprawiając, że jego długie loki przysłoniły mu widok. Odgarnął je do tyłu, poprawiając swoją różową koszulę i wyciągnął wskazujący palec w górę.

- Petunio! Jesteś genialna! Potrzeba nam nowego lokatora! - powiedział podekscytowany z wielkim uśmiechem rozświetlającym jego twarz. - Napiszę ogłoszenie w gazecie! To idealny pomysł!

Więc Harry podszedł do wężowego fotela i cmoknął zdziwioną Petunie w łepek, po czym, mamrocąc do siebie pod nosem, poszedł do swojego gabinetu pisać ogłoszenie. A biedny wąż dalej nie rozumiał, o co chodzi jego właścicielowi.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top