4.-Wiara

Wierzę w to, że po burzy  zawsze przychodzi słońce.

Wierzę w to, że nadzieja nigdy nie umiera.

Wierzę w to, że sprawiedliwości stanie się zadość.

Że ludzie dobrzy wstąpią do nieba, a grzesznicy  dostąpią hojnych wrót piekła.

Ale nie potrafiłam uwierzyć w to, że  już za dwa miesiące Justin zostanie moim mężem. To nadal brzmiało dla mnie jak piękny sen , który trwa tylko przez chwilę i jest ulotny. To było czymś tak  bardzo nierealnym dla mnie. Bo przecież tylko w bajkach
działo się tak, że książę na białym koniu zakochiwał się w kopciuszku czyli - w zwykłej dziewczynie.

Tym kopciuszkiem byłam ja , a on  zaś był  pięknym, idealnym odzwierciedleniem wszystkich dobrych cnót.

I choć ludzie uważali go za cholernego bogacza dla mnie był po prostu moim narzeczonym. I nie obchodziło mnie to czy na jego koncie był milion  czy nie. Bo równie dobrze mogłoby być mało i byłoby to wystarczające dla mnie. Moglibyśmy żyć w biedzie , ale czuć się bogatsi mając siebie przy boku. Dla mnie on był moim bogactwem , a miłość do niego była złotem. Czystym -iskrzącym się złotem.

Codziennie byłam wdzięczna za to,  że  wtedy znalazł się na mojej drodze. Bo dróg było dużo , a kręte drogi życia były niemal codziennie mijane przeze mnie. Nie były to łatwe drogi -często tak naprawdę prowadziły donikąd.

Ale zdarzało się też tak, że
prowadziły do cierpienia do wiecznego zapomnienia tego co dobre , a zaznajomienia się na
stałe z tym co złe. Tą złą drogą był wybór mojej matki .

To nie była jej wina , że zakochała się w niewłaściwym człowieku. Nie mogła pominąć głosu serca w końcu ona wiedziało najlepiej. W wielu sytuacjach tylko ona udzielało nam właściwych drogowskazów. Ale mogło być też mylne. I w jej przypadku tak było. James Petterson trzydziestosześcioletni mężczyzna z jednym rozwodem na koncie .
Wersja jego była taka, że rozwiódł się,  ponieważ jego żona była agresywna i od wielu miesięcy nie potrafił się z nią dogadać.

Nie przyszło nam do głowy , że mogło być na odwrót. James sprawiał wrażenie anioła. Moja mama Stella była nim oczarowana. A ja cieszyłam się, że po śmieci ojca na powrót odzyskała radość w sercu.

Jednak czasami widzimy tylko co chcemy zobaczyć.

Dla mojej mamy James był aniołem - jej drogą ocalenia z żałoby czarnych gradowych w sercu dni , ale prawda była taka , że po prostu umiejętnie skrywał swoją prawdziwą twarz.
Nakładał czystą pelerynę , gdy w rzeczywiści ona cały czas była brudna od jego czarnej - zakłamanej duszy.

*

-Gdzie odpłynęła moja dama?-z rozmyślań wyrwał mnie głos Jussa. Zamrugałam i uśmiechnęłam się do niego- Myślałam o tym , że wciąż nie mogę uwierzyć w to jakie mnie spotkało szczęście- wyznałam , a Juss pocałował mnie czule w policzek.
-W takim razie oboje jesteśmy szczęściarzami - mruknął zachrypniętym , zaspanym głosem.
Kochałam w nim to zaspanie , jego niesforną fryzurę. Po prostu wszystko.

Usłyszeliśmy dźwięk przychodzącej wiadomości na jego telefon. Mruknął i siegnął ręką po czarnego IPhone leżącego na szafce nocnej. Wziął go do ręki . Obserwowałam go uważnie , a kiedy przez jego twarz przeszedł grymas wiedziałam, że coś jest nie tak.

Spojrzał się na mnie odłożył telefon i objął mnie jednym ramieniem. Musnął mój kark i gołe ramię.

-Lil .... cholera moja mama zaprasza nas dzisiaj na obiad - powiedział , a mnie aż zatkało. Mówiąc szczerze to pani Pattie nie przepadała za mną. I z wzajemnością. Nigdy nie byłam dla niej niemiła - starałam sie aby zaakceptowała mnie taką jaką jestem.
Bo miałam być obecna w życiu jej syna i zależało mi na tym aby mieć z nią dobre kontakty. Było to ważne dla Justina, ponieważ jego mama pełniła znaczącą rolę w jego życiu.

Wychowała go i przekazała mu dobre wzorce. Aż trudno mi było w to uwierzyć , bo Juss był zupełnie inny od niej. Ale może po prostu tylko dla mnie była tak wyjątkowo nieuprzejma?

Na samą myśl zmierzenia się  z  jego mamą poczułam ścisk w żołądku. Czułam się jak kamień , który wolno opada na dno. Byłam pewna tego , że na dzisiejszym obiedzie również będzie chciała mnie zepchnąć z tej pewności jaką przekazał mi małymi kroczkami mój narzeczony.

Myśl , Liliano myśl!

-Juss...bo - chcę skłamac , ale kiedy patrzę się w jego szczerze oczy nie mogę tego zrobić. Wzdycham i  biorę do ręki poduszkę kładąc ją sobie na twarzy - Bardzo bym chciała , ale muszę  na dzisiaj dokończyć projekt -mówię i wtedy poduszka zostaje mi zabrana sprzed twarzy.

-Aha  , a ta poduszka to była ci potrzebna , bo?- unosi do góry brew i odkłada MOJĄ poduszkę z dala od mojego pola sięgania. Marszczę brwi i skupiam wzrok na jego gołej klacie.
Obrysowuję palcem jego tatuaż krzyża na środku klaty i wzdycham.
- Booo ... mnie peszysz. Widok ciebie z rana tak bardzo mnie uszczęśliwia , ale jednocześnie sprawia , że.... - nie kończę bo Justin nagle znajduje się nade mną. Czuję jego penisa przy wejściu do mojej kobiecości i zagryzam wargi ... cholera.

- Peszę cię? Nadal? Hmm... - na jego twarz wypełza szczery - chłopięcy uśmiech , a ja myślę sobie , że dla takich chwil żyje.
-Bardzo się z tego powodu cieszę , że  nadal działam tak silnie na moją kobietę . Ale czy ...-zniża głos i otacza językiem moją brodawkę , a mi aż robi się gorąco.

- Ona zdaje sobie sprawę z tego jak działa na mnie?- kręcę  głową na jego słowa , a po chwili czuję jak wślizguje się we mnie. Prycha pod nosem na moje słowa i nie rusza się. Marszczę brwi niezadowolona , a on uśmiecha się do mnie i całuje mnie w usta. Jęczę cichutko , a wtedy się porusza.

-Jesteś kurewskim morzem dla mojego kutasa.On czuję się w tobie doskonale i tak błogo.- warczy i porusza szybciej biodrami .

A ty jesteś moim lądem. Moim stałym lądem. Nie zostawiaj mnie nigdy!

Hejka kochani!Ten wiatr zrobił się bardzo łagodny ,a liście przybrały ścieżkę powolną więc i rozdziały tak będą też wpadać.Tak nieporadnie i zniecacka!
Dajcie znać czy rozdział jest okej !Jeszcze dam im się chwilę nacieszyć tą radością, bo uwielbiam ich i nie chciałabym tego tak szybko psuć🙊 Ściskam!❤

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top