▲ Rozdział 11.

Jaebum zaparkował przed jej domem. Odpięła pas i spojrzała na niego z uśmiechem.

– Gdy tylko znajdziesz zdjęcie swojej mamy, przynieś mi je. Choć znam jej imię i nazwisko, to jednak ze zdjęciem będę mogła więcej zdziałać.

Jaebum patrzył na nią dłuższą chwilę, głowiąc się nad tym, w jaki sposób ta niepozorna dziewczyna byłaby w stanie odnaleźć jego mamę. Za pomocą pieniędzy można było zrobić niemalże wszystko, ale Sana nie była bogata i nawet nie chciała od niego żadnej gotówki, choć był w stanie jej zapłacić. Nie chciała też zdradzić, w jaki sposób dostanie się do tych wszystkich informacji, co napawało go wątpliwościami. Bał się, że przez niego wpakuje się w kłopoty, a tego nie chciał. Nawet jeśli wizja spotkania matki po tylu latach napawała go nadzieją, wolałby zamieszkać na ulicy, niż mieć Sanę na sumieniu.

– Obiecujesz, że nie wpakujesz się przez to w żadne tarapaty? – spytał, wyciągając ku niej dłoń. Zacisnął wszystkie palce, prócz tego najmniejszego.

Sana roześmiała się pod nosem, z niedowierzaniem kręcąc głową.

– Przysięga na paluszka? Serio? – spytała z niedowierzaniem, a chłopak skinął z grobową miną.

– Nie wybaczę sobie, jeśli z mojego powodu stanie ci się krzywda – przyznał szczerze.

Sana westchnęła i dla świętego spokoju przypieczętowała obietnicę. Nie chciała mówić Jaebumowi, że dawniej przyjaźniła się z dzieciakami o niezbyt dobrej opinii, ponieważ nigdy nie przyniósłby jej zdjęcia matki. Choć nie miała pewności, że dawni znajomi zechcą jej pomóc, chciała przynajmniej spróbować. Nie mogła bezczynnie patrzeć, jak życie Jaebuma lega w gruzach, a wiedziała, że jego matka była jedyną deską ratunku. O ile nie porzuciła syna, by się od niego uwolnić.

– Dam sobie radę. Martw się lepiej o siebie – powiedziała w końcu. – Idę. Spokojnej nocy, Jaebum.

Chłopak odmachał jej i nim zamknęła drzwiczki od samochodu, krzyknął:

– Wyśpij się.

Sana stała na chodniku i patrzyła, jak auto zawraca, aż w końcu znika jej z pola widzenia. Było już dość późno, a mimo to w oknach jej mieszkania paliło się światło. Ciekawiło ją, czy rodzeństwo na nią czekało, czy po prostu zajmowało się czymś konkretnym.

Wyjęła z kieszeni klucze i już miała otworzyć bramę, gdy ktoś dotknął jej nadgarstka i delikatnie odwrócił w swoją stronę. Zaskoczona spojrzała w oczy Marka, kompletnie się go nie spodziewając. Była pewna, że już dawno wrócił do domu, a wyglądało na to, że na nią czekał.

– Coś się stało? – spytała, uważnie wpatrując się w jego palce, które wciąż miał ściśnięte na jej nadgarstku.

Mark patrzył w jej oczy, bijąc się z własnymi myślami. Gdy odprowadził wkurzonego Kyungsoo do domu, całkowicie zapomniał o pijanej dziewczynie, którą wyprowadzili z baru Pluton. Usiadł na trawie pod ogromnym drzewem i czekał na powrót Sany. Widział, jak uśmiechała się do chłopaka, z którym piła jakiś czas temu soju. Poczuł ulgę, gdy nie doszło między nimi do żadnego zbliżeniu, ponieważ pozwoliło mu to wierzyć, iż nie łączyło ich nic więcej. Przynajmniej na razie.

– Lubisz tego chłopaka? – spytał w końcu, nie spuszczając wzroku z jej twarzy.

Sana najpierw zmarszczyła brwi, jakby zastanawiała się, o kim mówił, aż w końcu wskazała palcem w miejsce, gdzie znajdował się niedawno samochód i odezwała się rozbawiona:

– Jaebuma? – Gdy nie odpowiedział, pokręciła z niedowierzaniem głową. – Lubię go. Nie jest nadętym bogaczem, za którego go pewnie uważasz.

– Pytam, czy lubisz go, jak kobieta mężczyznę – kontynuował drżącym głosem.

Atmosfera wokół nich była dziwnie napięta, przez co Sana poczuła się nieswojo. To był pierwszy raz, gdy Mark wywoływał w niej tyle sprzecznych emocji. Zazwyczaj śmiali się i wygłupiali, a teraz patrzył na nią z taką miną, jakby od jej odpowiedzi zależało jego życie.

Sprawił, że musiała zastanowić się nad odpowiedzią, choć do tej pory była pewna, że nigdy nie poczuje niczego do Jaebuma. Niestety przez ich częstsze spotkania, zaczynała coraz bardziej go lubić i nie sądziła, by było to spowodowane wyłącznie tym, iż chłopak wprost mówił jej o swoich uczuciach. Choć między nimi wciąż była Jisoo, do której niewątpliwie dalej coś czuł, stawali się sobie coraz bliżsi, nawet jeśli tego nie chciała.

Mark nie mógł dłużej znieść milczenia, które nie zapowiadało niczego dobrego. Był pewien, że Sana od razu zaprzeczy, a ona stała naprzeciwko niego ze spuszczonym wzrokiem i wyraźnie głowiła się nad odpowiedzią. Czuł jednak, że nie był na straconej pozycji. W końcu dopiero zaczynała poznawać tego chłopaka i jej uczucia nie mogły być poważne. Dlatego też bez zastanowienia położył dłonie na jej policzkach i przyciągnął ją bliżej, by złożyć na jej ustach pocałunek. Serce momentalnie zabiło mu szybciej, a ciało przeszyła przyjemna fala ciepła. Nie chciał wypuszczać jej z ramion, obawiając się, że widzi ją po raz ostatni. Wiedział, że ten pocałunek wszystko zmieni i bał się, że ich drogi się rozejdą. Dotychczas uwielbiał przychodzić do mieszkania Kyungsoo, jednak nie wyobrażał sobie, że będzie mógł swobodnie siedzieć z nim i Hyejin przy stole, gdy Sana go odtrąci.

Nie zrobiła tego. Choć nie odwzajemniła pocałunku, nie odtrąciła go. Po prostu stała, jak sparaliżowana, wpatrując się w niego szeroko rozwartymi oczami.

Niepewnie odsunął się od niej, czekając na jakąkolwiek reakcję, ale ona wciąż milczała. Zapatrzona w jakiś punkt za jego plecami, wydawała się w ogóle go nie zauważać. Sam nie był pewien, jakiej reakcji się spodziewał, ale z pewnością nie takiej.

– Bałem się, że jeśli tego nie zrobię, on mi cię odbierze – wyznał szczerze, spuszczając wzrok na swoje buty. Nienawidził, gdy zaczynało mu zależeć na jakiejś dziewczynie, ponieważ czuł się wtedy kompletnie bezradny wobec własnych uczuć. Powinien był już wcześniej powiedzieć Sanie, że mu się podobała, ale bał się to zrobić. Dlatego dawał jej wiele sygnałów, licząc na to, że zrozumie ich aluzje, jednak nic takiego się nie stało. – Bardzo cię lubię, Sana. Z początku trzymałem się od ciebie na dystans, ponieważ Kyungsoo mi kazał, ale w końcu pozwolił mi zaprosić cię na randkę. Hyejin również nie ma nic przeciwko.

Sana spojrzała na niego z wyrzutem.

– Czy ja jestem nastolatką, za którą inni muszą decydować? – zdenerwowana zacisnęła dłonie, marszcząc gniewnie brwi. – Nie potrzebuję zgody od rodzeństwa na nic, co robię! Do cholery jasnej, przecież jestem dorosła!

– Przyjaźnię się z Kyungsoo i bałem się... – zaczął ostrożnie Mark, jednak niedane mu było dokończyć.

– Popełniłam tylko jeden błąd! – krzyczała Sana, nie spuszczając wzroku z jego twarzy. – Jeden pieprzony błąd, a będę przez niego osądzana do końca życia! Może jeszcze Kyungsoo i Hyejin założą mi smycz, żeby mieć mnie na oku przez całą dobę!? Może zamkną mnie w pokoju i nigdy z niego nie wypuszczą, bo kiedyś zrobiłam coś złego!?

Nie wiedziała, dlaczego krzyczała i czuła tak ogromną złość. Emocje wzięły górę nad rozsądkiem i czuła, że jeśli się nie wyładuje, zrobi coś głupiego. Nie podobało jej się to, że Mark musiał pytać Hyejin i Kyungsoo o zgodę na to, by zaprosić ją na randkę. Sana mogła sama o sobie decydować i nikt nie mógł jej mówić, co mogła, a czego nie. Teraz doskonale rozumiała, dlaczego Jaebum był tak wściekły na ojca i ślub, do którego go zmuszano.

– Przecież nie mówię, że zrobiłaś coś złego! – Mark chwycił ją za ramiona. – Nie chciałem psuć swoich stosunków z twoim rodzeństwem, to wszystko.

– Skoro nie chcesz ich psuć, to ich nie psuj – oznajmiła stanowczo, wyswobadzając się z jego uścisku. – Nie możemy się spotykać, Mark. Związki są piękne na samym początku, ale później wszystko się sypie. Przyjaźnisz się z moim rodzeństwem, a to oznacza, że jeśli między nami faktycznie zaiskrzy i koniec końców się rozejdziemy, stracisz przyjaciół. Gra jest niewarta świeczki.

– Ale...

– Nie ma żadnego „ale" – Schowała dłonie do płaszcza. Ani na moment nie spuściła wzroku, ponieważ bała się, że chłopak uzna to za jej chwilę zawahania. I owszem, wahała się, ponieważ go lubiła i nie chciała sprawiać mu przykrości, ale nie mogła dać mu żadnych nadziei. W końcu sam pytał Kyungsoo i Hyejin o to, czy mogli zacząć się spotykać, a to oznaczało, iż bardzo zależało mu na ich przyjaźni. – Jesteśmy dobrymi przyjaciółmi, Mark. Uwielbiam, gdy przychodzisz do naszego domu i sprawiasz, że wszyscy się śmieją. Uwielbiam to, jak się dotychczas przy tobie czułam, dlatego, proszę, nie psujmy tego.

Dopiero gdy ujrzała w jego oczach łzy, spuściła wzrok. Przekonywała się w myślach, że postępowała słusznie. Nie była dziewczyną, która mogłaby stworzyć prawdziwy związek, ponieważ nigdy nie zdobyłaby się na wyznanie mu prawdy. Związek z tajemnicami nie miał najmniejszej szansy przetrwać, a to oznaczało, że Mark straciłby najlepszych przyjaciół. Oczywiście zdawała sobie sprawę z tego, że atmosfera między nimi będzie teraz napięta, ale nie mogła nic na to poradzić. Pozostało jej wierzyć, że Mark w końcu pozna jakąś inną dziewczynę i zrozumie, że miała rację.

Już miała odejść, gdy chłopak ponownie chwycił ją za nadgarstek.

– Nie obchodzi mnie to – powiedział, pewnie patrząc jej w oczy. – Jeśli nam się nie uda i stracę przez to Kyungsoo, trudno. Dla ciebie jestem w stanie zaryzykować.

– Nie mówisz tego poważnie.

– Jeszcze nigdy nie byłem tak poważny! – krzyknął, nie spuszczając wzroku z jej ciemnych oczu. – Gdy prowadziłem cię po pijaku, a ty wtulałaś się we mnie i mówiłaś, że jestem przystojny – przypomniał ich pierwsze prawdziwe spotkanie, gdy w końcu ją poznał – wiedziałem. Już wtedy wiedziałem, że nie będę w stanie wyrzucić cię ze swojej głowy. Byłaś tak cholernie urocza, że nie mogłem zasnąć, ponieważ ciągle o tobie myślałem. Wiem, że ja również nie jestem ci obojętny, ponieważ widzę twój speszony wzrok i rumieńce, gdy przypadkiem cię dotknę albo powiem jakiś komplement.

Dlaczego to robił? Dlaczego nie mógł po prostu sobie odpuścić i pozwolić jej odejść? Z każdym kolejnym słowem, traciła całą pewność siebie, ale nie mogła się poddać. Mark zasługiwał na kogoś lepszego od niej.

– To nie żadnego znaczenia, Mark!

– Dlaczego?!

– Ponieważ zabiłam człowieka! – Chłopak wpatrywał się w nią zszokowany. Po jej policzkach spływały łzy. – Ostatnie cztery lata spędziłam w poprawczaku, a nie za granicą. Potrąciłam nastolatkę, która wracała z dodatkowych zajęć i uciekłam! Nie pomogłam jej, rozumiesz?! – mówiła dalej, rujnując Markowi całe wyobrażenie o niej. Nie mogła dłużej milczeć, dlatego pozostawało jej mieć nadzieję, że chłopak mimo wszystko zachowa ten wstrząsający fakt dla siebie. – Jestem morderczynią. Kimś, kto nie zasługuje na miłość, więc po prostu sobie odpuść.

Z całej siły popchnęła furtkę i podeszła do drzwi, drżącą dłonią wkładając klucz do zamka. Wbiegła schodami na samą górę i weszła do domu, momentalnie uciekając od uśmiechniętej Hyejin, która stała w salonie z tacą pełną kolorowych muffinek. W drodze do łazienki minęła również Kyungsoo.

Gdy znalazła się z dala od spojrzeń rodzeństwa, odkręciła kran i opadła na chłodne kafelki, wybuchając głośnym płaczem.

Jisoo opuściła bar i nerwowo rozejrzała się w poszukiwaniu Jaebuma. Zamiast niego, zastała opartego o drzewo Jinyounga. Od razu podeszła do przyjaciela i przytuliła go na powitanie.

– Wydawało mi się, że Jaebum miał mnie dzisiaj odprowadzić do domu – powiedziała, ponownie rozglądając się na boki.

Z racji tego, że zawsze późno kończyła, chłopcy przychodzili pod bar, by odwieźć, bądź odprowadzić ją do domu. Każdy z nich miał ustalone dni i była pewna, że dziś wypadała kolej Jaebuma. Nie, żeby chłopcy w ogóle musieli marnować czas na taką pierdołę, ale Jaebum jeszcze nigdy jej nie wystawił.

– Napisał mi tylko SMS-a, że jest z Saną i spytał, czy mogę po ciebie przyjść – odpowiedział Jinyoung i skinął w odpowiednim kierunku, w którym zaczęli iść. – Ostatnio spędza z nią coraz więcej czasu. Wydaje mi się, że może coś z tego być.

O ile Jisoo z początku ucieszyła wiadomość, że Jaebum zainteresował się jakąś dziewczyną, o tyle obecnie denerwowało ją to, że została odstawiona na boczny tor. Ponadto nie lubiła Sany i za wszelką cenę chciała się dowiedzieć, jaką tajemnicę skrywała ta dziewczyna. Jako przyjaciółka Jaebuma, miała pełne prawo do sprawdzenia potencjalnych kandydatek na jego dziewczynę.

– Nie wydaje ci się, że ta dziewczyna jest dziwna? – spytała. Widząc zdezorientowane spojrzenie przyjaciela, dodała: – Wygląda na taką cichą myszkę, dziewczynę bez skazy. W dodatku wydaje mi się, że coś przed nami ukrywa.

Jinyoung zamyślił się na dłuższą chwilę. Tak naprawdę zamienił z Saną zaledwie kilka zdań i nie mógł nawet stwierdzić, czy ją lubił. Wiedział jednak, że Jaebum mógł liczyć na nią w chwilach, gdy jego przyjaciele byli zajęci, a to sprawiało, iż nie mógł myśleć o niej w zły sposób.

– Każdy ma wady. Nawet ty, a na pierwszy rzut oka również wydajesz się idealną dziewczyną z uśmiechem na ustach – powiedział w końcu, spoglądając na gwieździste niebo.

Jisoo prychnęła i przystanęła na chodniku, krzyżując dłonie na piersi. Gdy Jinyoung również się zatrzymał, zmarszczyła gniewnie brwi.

– Ale nie każdy spędza cztery lata w zakładzie poprawczym – oznajmiła, a oczy chłopaka zrobiły się wielkie, jak spodki. Blondynka podeszła bliżej i otoczyła go ramieniem. – Tak, dobrze myślisz. Nasza wspaniała Sana, która zyskała zainteresowanie Jaebuma, siedziała w poprawczaku. Kto by pomyślał, że ta niewinna buźka potrafi zrobić coś złego.

Jinyoung był zszokowany przeszłością Sany, jednak bardziej zaskoczył go fakt, że Jisoo sama wyszła z tym tematem. Zazwyczaj unikała plotkowania o innych ludziach w jego towarzystwie, twierdząc, że tego nienawidzi, a teraz sama prowokowała konwersację na temat Lee. Zaczął się nawet zastanawiać, czy nie przemawiała przez nią czysta zazdrość. W końcu do tej pory Jisoo była u Jaebuma na pierwszym miejscu. Nawet jeśli miewał przelotne romanse z jakimiś dziewczynami, to potrafił zrezygnować ze spotkania z jedną z nich dla niej. Teraz było inaczej i to Sana zaczynała stawać się ważniejsza od najlepszej przyjaciółki, a zarazem pierwszej prawdziwej, nieodwzajemnionej miłości.

– Nawet jeśli, co nas to obchodzi? – odezwał się w końcu, rzucając blondynce niepewnie spojrzenie. – Ludzie robią wiele rzeczy. Zmieniają się. Nawet jeśli Sana zrobiła w przeszłości coś złego, to tylko przeszłość. W niej człowiek nie żyje.

Jisoo odsunęła się od przyjaciela, wymuszając na sobie radosny uśmiech. Nie podobało jej się to, że Jinyoung w taki sposób podszedł do tej informacji. Miała nadzieję, że pomoże jej dowiedzieć się prawdy o tej dziewczynie, ale była zdana na samą siebie. Najwyraźniej tylko jej zależało na szczęściu Jaebuma.

– Masz rację. Niepotrzebnie się martwię. W końcu Jae ma swój rozum i wie, co jest dla niego najlepsze – powiedziała, głośno wzdychając.

Jinyoung skinął głową i zerknął na komórkę. Martwił się, ponieważ Bora od kilku godzin nie dawała żadnych oznak życia. Bał się, że znów leżała gdzieś zalana w trupa i potrzebowała pomocy.

– Była może dzisiaj Bora w Plutonie? – spytał.

Jisoo skinęła głową.

– Ta. Przy Jaebumie dała mi zaproszenie na ślub, które potargał na jej oczach. Potem, jak zwykle, zalała się w trupa – powiedziała, wywracając oczami. – Szkoda mi jej, ale mogłaby w końcu wziąć się w garść. Biedna rujnuje sobie życie.

– Jak wróciła do domu? – spytał przerażony Jin, zatrzymując się przed przyjaciółką. – Jest bezpieczna?

Jisoo naprawdę zaczynała mieć dość tego, że między nią a przyjaciółmi stały inne dziewczyny. Niby zawsze napomknęli o jakiejś ślicznej dziewczynie, ale nigdy żaden z nich się o nią nie troszczył. To Jisoo była zawsze powodem ich zmartwień.

Chowając złość za maską radosnej dziewczyny, oznajmiła:

– Zadzwoniłam po taksówkę. Przecież nie mogłam jej zostawić w takim stanie. Dobrze wiesz, jacy ludzie chodzą do baru.

– Dziękuję. Postaram się jutro do niej dodzwonić.

Jisoo przytaknęła, wywracając oczami, gdy chłopak był skupiony na schowaniu komórki. Nagle przystanęła, mierząc w szatyna palcem i spytała z groźną miną:

– Dlaczego tak bardzo interesuje cię dziewczyna, która niszczy życie naszemu przyjacielowi? Tylko mi nie mów, że się w niej zabujałeś, bo to by było cholernie nie w porządku!

Jinyoung zaśmiał się nerwowo i pokręcił przecząco głową.

– W życiu! – krzyknął, skutecznie uciekając wzrokiem od jej oskarżycielskiego spojrzenia. – Po prostu nie chcę, by Jaebum miał problemy, gdy tej dziewczynie wpadnie coś głupiego do głowy.

– Mam nadzieję, że mnie nie okłamujesz. Przyjaźnimy się już kilka lat i do tej pory nie było między nami żadnych tajemnic.

– Oczywiście, że cię nie okłamuje – powiedział, wytrzymując jej nieufne spojrzenie. Nienawidził kłamać, a Jisoo była dla niego, jak siostra, jednak nie mógł powiedzieć jej prawdy. Wiedział, że dziewczyna od razu wyprawiłaby mu kazanie i uznała go za zdrajcę. W końcu, jak mógł zakochać się w kimś, kto rujnuje życie ich przyjacielowi, prawda? Niestety los potrafił płatać figla, a on stanął między młotem a kowadłem.

Gdy Jisoo odpuściła, dochodząc do wniosku, że nie mógł okłamać ją w żywe oczy, ruszyli dalej. Rozmowa jednak im się nie kleiła, przez co większość czasu spędzili w ciszy, pogrążeni we własnych myślach.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top