Prolog
2.10.2028 I had a bad feeling
Czy można przeczuć tragedię? Usłyszeć jej grzmot zanim faktycznie do niej dojdzie?
Te słowa nawiedziły mnie dwadzieścia minut przed zadzwonieniem telefonu. Pieprzonego telefonu. Ten natarczywy dźwięk wyrwał mnie z pięciominutowej drzemki i byłem daleki od zadowolenia. Sięgnąłem z westchnięciem po telefon i o mało nie odrzuciłem połączenia.
"Czego do cholery chcesz?" syczę, opierając głowę o poduszkę w oczekiwaniu aż mój były mąż wyduka jedno zdanie.
"Alexis-." cisza. "Alexi-s-s..."
Nabieram głęboko powietrze, bo boże dajże ty mi siłę z tym człowiekiem. Czy on naprawdę musi wymawiać jedno słowo dwa razy i to jeszcze tak mozolnie i-
"-miała wypadek."
"Co?" zastygam, otwierając szeroko oczy. Milczenie zapełnia moje pędzące serce, słyszę tylko je i pochlipywanie Harry'ego. Jaki wypadek? Jaki kurwa wypadek... "Co się stało? Żyje? HARRY. Mów do mnie kurwa! Kurwa mów!"
"Przepraszam" kwili, dusząc się łzami, a później ciężko nabiera powietrze. "Żyje, tak, ale- potrącił ją samochód, miała- miała...nie wiem, nie wiem jak do tego doszło, zadzwonili do mnie i...Louis. Przyjedź. To nasza córka."
Zrzucam z siebie koc i biegnę do drzwi z przyklejonym telefonem do ucha.
"Ubieram się. Który szpital?"
"Cedar's Sinai.
"Będę za dziesięć minut." mówię drżącym głosem. Nie dochodzi to do mnie. Kompletnie nie wiem co się właśnie dzieje. "Czekaj przed drzwiami."
-
Jeszcze zanim wbiegnę na schody zauważam Harry'ego, chodzącego w kółko z chustką przyciśniętą do oczu. Jest źle.
Jak bardzo?
"Harry!"
Brunet odwraca się w moją stronę i z wyłupiastymi oczami obserwuje jak wspinam się po kilka schodów na raz. Widząc mnie odrobinę się uspokaja, a odrobinę znaczy tyle, że przestaje zataczać krąg.
Gdy tylko jestem bliżej ściska moją rękę i cicho roztrzaskuje się na nowe kawałeczki. Podchwytuję jego drugą dłoń i łączę się w tym samym bólu. Przerażeniu. Stresie. Co on.
Harry zaciska oczy, jednak łzy wcale nie przestają spływać.
"W skali od jeden do dziesięć...."
Nie musi słyszeć ciągu dalszego.
"Sześć." mówi niezrozumiale, mocniej zacieśniając dłonie na moich. "Ciągle jest nieprzytomna." przełyka z trudnością ślinę. "Ma złamany nadgarstek. Ranę na piersi. Siniaki."
Moje ciało ogarniają dreszcze, których nie potrafię pohamować, nawet jeśli z całych sił się staram. Harry to czuje i oddycha szybciej, ponieważ nie jest przyzwyczajony żebym to ja tracił kontrolę nad sytuacją.
"Zaraz mi przejdzie." uspokajam go, zanosząc się płaczem. Odsuwam się i zaciskam pięści. Na nic. Jest coraz gorzej. Przysiadam na murku i próbuję nabrać powietrze.
"Louis-"
"Jest okay-y, Styles." zapewniam, krztusząc się. "Daj mi chwilę, tak?"
Podchodzi bliżej i rozgląda się jakby za pomocą. Na twarzy ma wypisane szczere rozdarcie. Chcę je stamtąd zmazać. Nie musi się o mnie kurwa martwić. Powinien się martwić o naszą córkę.
"Mogę pójść po kogoś"
"Nawet mi się waż." grożę. "Nie ruszasz się z tego miejsca."
"Louis, co by było gdyby umarła-"
"Zamknij się." wchodzę mu w słowo, a moje ciało dla odmiany ogarnia złość. Spoglądam na niego spode łba. "Dzięki bogu żyje i nie ma co zastanawiać się nad, nie wiem kurwa, scenariuszem B, to nie jest film do kurwy nędzy. To życie Alexis."
"Ja wiem, wiem Louis." latarnia nad naszymi głowami gaśnie na chwile, żeby zaraz znowu zaświecić. Zauważam, że Harry jest blady jak ściana. Ma na sobie starą koszulę w kratkę i dresowe spodnie. Skompletowane ubranie tylko podkreśla w jak bardzo złej sytuacji się znaleźliśmy. "Chodziło mi o to, że nie gadaliśmy z nią od trzech lat."
"A z czyjego to powodu!?" krzyczę, na co lekarki za szklanymi drzwiami odwrócają się w naszą stronę. "Przypomnisz mi?"
"Wyżywasz się na mnie za naszą wspólną decyzję?" pyta z nowymi łzami w oczach. "Po tym wszystkim nie dziwię się, że się tak odcięła. Ale każdego dnia żałowałem-"
"Rozwodu?" parskam śmiechem przez łzy. "Ty pierdolony kłamco."
"Słucham?"
"Kłamiesz, mam ci to przeliterować?" nachylam się i teraz nasze twarze dzielą zaledwie milimetry. Harry'ego oddech skacze. "Nie udawaj, że było ci źle po rozwodzie tylko dlatego, że doszło do dzisiejszego zdarzenia. Nie zgrywaj niewiniątka. Nie brakowało ci jej przez trzy lata, a po rozwodzie twoja kariera nareszcie ruszyła. Twoje marzenie się spełniło, więc zamknij ryj i przyjmij z godnością fakt, że gdyby dzisiaj nasza córka umarła to mielibyśmy pierdolone wyrzuty sumienia do końca życia! I tak je mamy! Nic się nie zmienia!"
Harry wydaje się dźwiękoszczelny- mimo krzyków nie okazuje żadnego znaku, że mu to przeszkadza. Dopiero po chwili wstaje i bez żadnego słowa wchodzi do środka szpitala.
-
Nasze życie nigdy nie było idealne. Z małymi wyjątkami.
Zakochanie się w Harrym wcale nie bolało. Wręcz przeciwnie; kojarzyłem je z uzdrowieniem.
Małżeństwo z Harrym (wbrew pozorom) kwalifikuję do moich ulubionych wspomnień.
A sprawienia sobie Alexis.... wprowadziło piękną różnorodność do naszego życia. Nie mogę zwalić na nią winy, ale z perspektywy czasu widzę, że problemy zaczęły się właśnie po przygarnięciu dziecka.
Przez brak czasu, niezdolność w podzieleniu obowiązków, niespędzanie wystarczającej ilości czasu razem; głównie przez to nasze małżeństwo ucierpiało.
Teraz wydaje się to zbyt odległe, żeby było prawdziwe. Przy łóżku Alexis siedzi Harry z pełną skupienia twarzą. Pewnie zastanawia się co będzie dalej. Co jak się nie obudzi albo co jak się obudzi i na niego napluje.
"Um dzień dobry?"
Do pokoju wchodzi brunetka otulona kamizelką. Ma zniewalającą urodę. Harry marszczy na nią brwi i spogląda na mnie z zapytaniem.
"W czymś możemy pomóc?" odzywam się uprzejmie.
Dziewczyna wkracza odważniej do środka i zaciska do białości wargi. Zatrzymuje się przed łóżkiem Alexis i patrzy się na jej podłączoną do aparatury twarz.
"Byłam tu od przyjazdu karetki." mówi łagodnie przysiadając na krześle. "Kim jesteście?"
Harry i ja wymieniamy ze sobą jeszcze bardziej zdziwione i wymowne spojrzenie.
"Ojcami? Istotniejszym pytaniem jest kim ty jesteś?"
Brunetka uśmiecha się, niemalże ironicznie.
"A jednak." krzyżuje ręce, zakładając nogę na nogę. "Mówiła mi, że utrzymujecie kontakt."
"Znasz się z naszą córką?" dziwi się Harry.
Na kilometr czuć od niego niewytłumaczoną panikę. Przysuwam się i kładę pocieszająco dłoń na jego kolanie.
"Cóż, powiedziałabym więcej." Na to Harry patrzy na mnie z rozszerzonymi źrenicami.
"Czy ja dobrze rozumiem?" szepcze do mnie. "Alexis jest les-"
"Oh proszę cię, Styles. To chyba było wiadome od zawsze."
"Nieprawda!" zapowietrza się "Podobał się jej Niall!"
"Niall się nie liczy to praktycznie chodząca baba wpierdzielająca lody na Pamiętniku."
Harry otwiera szeroko usta i mruga w szoku na dziewczynę, która prawdopodobnie ma teraz niezły ubaw.
"Więc." zamyka buzię, starając się wyluzować. Odchrząkuje wskazując na Alexis. "Jesteście razem."
"Można tak to nazwać." przytakuje. "Czasem zostaję u niej na noc, czasem przywiezie mi jedzenie do pracy..."
"Zostawać na noc oznacza...."Harry szuka odpowiedzi u mnie. Nie wierzę w niego.
"Styles odebrał ci ktoś zdolność łączenia faktów?" pytam poirytowany. "Co u nas oznaczało zostawanie na noc?"
Harry wzrusza ramionami zakłopotany.
"Nigdy nie używaliśmy tego zwrotu."
"No tak." poprawiam koszulkę ze śmiechem. "Ty mówiłeś, że przychodzisz na budyń i kompletnie za nic dostawałeś przepustkę do zostania w naszym domu na noc."
Dziewczyna przysuwa krzesło w naszą stronę.
"Jestem Malisa. I sypiam z pańską córką, ale darzę ją też większym uczuciem. Nie wiem jak to ładniej ująć."
Harry w osłupieniu przetwarza tę informację. Na miłość boską, ta dziewczyna ma 25 lat, czy on naprawdę myślał, że nigdy nie uprawiała seksu?
"Ale nie jesteście oficjalnie razem?" dopytuje, wbijając wzrok w Alexis.
"Nie."
"Okay." Harry wstaje gwałtownie z miejsca. "Pójdę um...zapalić."
"Ty nie palisz." przypominam dobitnie, obserwując jak przeszukuje mój płaszcz.
"Ale na szczęście ty już tak."
-
Dwie godziny później zdarzył się cud i nasza córka zmrużyła oczy. Od tej chwili wiedzieliśmy, że wszystko będzie dobrze. Nic więcej się nie liczyło.
Z jednej strony łóżka Harry nachylał się do Alexis, natomiast po drugiej stronie usadowiła się Malisa, która ujęła jej dłoń i ucałowała knykcie. Patrzyłem na to z boku oszołomiony i starałem się zrozumieć jak to jest z życiem? Które może się zmienić o 180 stopni w ciągu zaledwie kilku godzin?
Zaabsorbowany myślami nie zarejestrowałem dokładnie co się dzieje, ale naraz usłyszałem podniesiony głos Alexis.
"Tato, kto to jest?" blondynka wydaje się przerażona. Wyrywa rękę z objęcia brunetki i zacieśnia dłoń w piąstkę. "Czemu mnie całowałaś?"
Ten moment okazuje się pierwszym dzwonkiem ostrzegawczym. Malisa robi krok do tyłu i unosi wysoko brwi.
"Al, nie pamiętasz mnie?"
"A powinnam?" marszczy w koncentracji brwi. "Kim jesteś?"
"Malisa."
"Nie znam nikogo o takim imieniu." rozgląda się zagubiona po pokoju aż w końcu jej oczy lądują na mnie. Cały jej wyraz twarzy łagodnieje. "Tat. Co się dzieje? Czemu jesteśmy w szpitalu?
Nikt się nie odzywa. Wszyscy jesteśmy w równym szoku.
"Chcę do domu." marudzi, majstrując przy wenflonie. "Przeszkadza mi to. Boże, kto mi to nałożył? Mam nadzieję, że któryś z was" pokazuje palcem na mnie i Harry'ego "pielęgnował moje kaktusy, kiedy nie było mnie w domu."
Dom ma wiele znaczeń. Ale w tym kontekście chodziło o ten dom. Ten sam który w chwili obecnej należał tylko i wyłącznie do Harry'ego.
Nie potrzebowałem więcej sygnałów. Już wiedziałem: Alexis nie pamięta ostatnich lat swojego życia.
Nie pamięta rzeczy z przynajmniej pięciu lat.
Czyli...
nie pamięta naszych kłótni, ani co studiowała
nie pamięta wyprowadzki
a co najważniejsze
nie pamięta, że ja i Harry jesteśmy rozwiedzeni
No cóż kurwa. Jesteśmy w dupie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top