Rozdział 2

-Czy was do reszty pojebało?! Dalej chcecie się bawić w jakichś jebanych homosiów? -nasza menadżerka Jenny, darła się w niebo głosy.

Tak.

Tak jak myślałem. Zrobiła nam wojnę stuletnią za to zdjęcie.

-Nie pojebało nas. To was coś boli, że mówicie nam jak ma wyglądać nasze życie!- oburzył się Michael.

Ona zbliżyła się do niego o dwa kroki, stukając przy tym swoimi obcasami, którymi najchętniej rozjebałbym jej ten farbowany, rudy łeb. Nie Hemmings. Hamuj się.. Co by zrobiła Liz..

Kurwa nie wiem.

-To nie ty ustalasz tu zasady grubasie- powiedziała, gdy jej palec wskazujący, a raczej plastikowy, różowy szpon dźgnął Mike'a w klatkę piersiową.

O nie.

Nikt nie będzie go tak nazywał.

Nawet ja.

-Co ty sobie myślisz? Że co? Że jak jesteś naszą menadżerką to wszystko ci wolno? Pamiętaj plastiku, że bez nas nie byłoby ciebie!- krzyknąłem, odsuwając Mike'a od tej lafiryndy.

-Co wy macie tutaj do gadania?- zaśmiała się żałośnie – Wasz kontrakt nadal trwa, więc mam prawo wami rządzić. Jeśli jesteście pedałami, to nie wiem po co się w ogóle odzywacie. Będziecie udawali– powiedziała wolno i dobitnie ostatnie słowo – pedałków wtedy, kiedy wam powiem. Będziecie chodzili z dziewczynami wtedy, kiedy wam powiem. Usłyszycie tylko jakieś polecenie a wasza odpowiedź będzie brzmiała „Dobrze, jesteś kochana Jenny!"

Jak ona mnie wkurwia..

-Kłamstwo to grzech ciężki. - powiedziałem wskazując na krzyżyk zawieszony na złotym łańcuszku, na jej szyi.

-Pedalstwo także.- syknęła, biorąc torebkę z szafki i kierując się do wyjścia – Jeszcze jeden taki numer, a będziecie biedni. I to dosłownie.

Stukała obcasami kierując się do wyjścia, podczas gdy ja chciałem wziąć jakiś wazon i przypierdolić jej nim w łeb.

Najlepiej ten pomarańczowy.

Będzie jej pasował do koloru włosów.

Gdy trzasnęła drzwiami tak mocno jak tylko mogła, spojrzałem w stronę Mikey'a, który stał ze spuszczoną głową nerwowo bawiąc się palcami.

-Michael? - spytałem zbliżając się do przyjaciela.

On tylko spojrzał w moją stronę z zaszklonymi oczami, by po chwili znów spuścić wzrok.

-Co się dzieje? - ponownie spytałem kładąc dłoń na jego plecach, lekko o nie pocierając.

-Nic.. tylko.. Ona się dzieje. - wychrypiał, pociągając nosem- Czy ja jestem aż taki zły? Ciebie WSZYSCY kochają. A ja? Ten najgorszy, zwykle odrzucany, głupi grubas, który zawsze zostaje na samym końcu.

To przez tą rudą małpę.

Jeśli chce mi zniszczyć Mike'a to niech o tym zapomni.

On jest mój.

Zaraz.. co?

Nie, nie.. on nie jest mój tylko.. jest moim przyjacielem.I niech tak zostanie.

-Mikey.. Dla mnie jesteś najlepszy. Nie jesteś głupi. Nie słuchaj jej. Ona chce cię zniszczyć i..

-I chyba jej się udaje.. - szepnął chowając twarz w dłoniach.

-Nie. Nie Michael. Nie uda jej się. Masz mnie. Masz chłopaków. Nie zapominaj o tym.

-Właśnie cię straciłem Luke. Nie rozumiesz tego? Już nie będziemy mogli się zachowywać jak dawniej, nie możemy się dobrze bawić podczas wywiadów. Nie będziesz mógł być już moją księżniczką w różowej spódniczce.

Chwila..Jak można stracić coś, czego się nigdy nie miało?

Zresztą ma racje.

Jak zwykle.

Nie będzie już wspólnych zdjęć..Nie będzie różowej spódniczki..

To minęło.

I chyba nie wróci.

Poczułem łzy napływające do oczu.Nie wytrzymałem i przytuliłem się do przyjaciela.

Ta więź między nami zbliżała się do upadku.

I to przeze mnie.

Przez moje durne pomysły.

Tuląc się do przyjaciela wszystko zrozumiałem.


Chyba go kocham.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top