Rozdział 9
Obudziłem się rano, słysząc pukanie w ścianę. Mogła być to tylko jedna osoba – Ashton Kanapka Irwin. Pewnie nie zorientował się, że ma zapasowy klucz w szafce ze spodniami.. Jeśli by to jednak jakimś sposobem zrobił – byłoby ze mną źle, albo bym nie żył.
-Hemmings, kurwa zginiesz marnie! - usłyszałem krzyk Irwina z sąsiedniego pokoju.
Ups?
Zwlekłem się z łóżka, patrząc przy okazji na godzinę. 11.
Wyszedłem z pokoju, przecierając oczy. Poszedłem pod drzwi Ash'a.
-Ashton! - krzyknąłem. – I jak się spało?
-Nawet mnie nie denerwuj. - westchnął. – otwórz te pieprzone drzwi!
Zaśmiałem się pod nosem i poszedłem do pokoju po klucz.
-Ale jak cie wypuszczę, to mnie nie zabijesz, prawda? - spytałem, wkładając klucz do zamka.
-Zabiję. - warknął. - Nie chcę widzieć, jakie kolory mi daliście na włosy.
-To nie odwijałeś papierków?
-Nie. I zaraz ty to zrobisz!
Przekręciłem klucz w zamku i otworzyłem drzwi.
-Masz takie cholerne szczęście, że wiem co to dystans.. - powiedział, idąc w stronę łazienki.
Ta.. Chciałbym widzieć jak utrzymuje ten dystans, jak zobaczy kolory.
-Luke! Chodź tu! - krzyknął Ash z łazienki.
Mamy przejebane..
-Wiem, że te kolory na twojej głowie to arcydzieło, nie musisz mówić. Autografy po lewo, zdjęcia na prawo, Michael pośrodku. - zaśmiałem się idąc do toalety.
Gdy ściągał te papierki i widziałem już część jego włosów na język nasuwało mi się tylko i wyłącznie jedno słowo:
O kurwa.
Oj, przepraszam.
To są dwa słowa.
Podszedłem po blondyna stojącego nad umywalką. Nad nią zaś wisiało lustro. Nic nadzwyczajnego.. Lustro jak lustro, ale kurwa.. widzę same rozmazane plamki. Nie widzę swojej twarzy, nie widzę też twarzy Ashtona, która powinna odbijać się w lustrze. Gdy spoglądam na nie – moje oczy zaczynają piec. Co ze mną jest nie tak?
Spojrzałem na Ashtona. Nie tego w lustrze, tylko tego obok mnie. Na jego głowie.. Te kolory.. To wyglądało tylko i wyłącznie jak JEDNO WIELKIE GÓWNO.
-Lucas Hemmings. Jeżeli to nie zejdzie z moich pięknych, blond włosów, to osobiście cię zajebie. - warknął, patrząc w lusterko.
Będę zajebany..
Zawsze o tym marzyłem.
****
*9 P.M. dom Dave'a *
Spoglądałem non stop w stronę Caluma. Tańczył z jakąś dziewczyną.. Chociaż taniec w porównaniu do tego.. czegoś, to niebo a ziemia.
Obok mnie, na kanapie siedzi Mike, sączący swojego drinka.
A Ashton? Ta tęczowa kanapka przyszła w sombrero* naciągniętym na czoło do granic możliwości,a pod nie – siatkę na włosy, żeby nic nie odstawało. Założył jeszcze ponczo** i teraz tłumaczy każdemu, że myślał, iż będzie to bal przebierańców. Głupie, ale działa..
W oddali zauważyłem blondynkę, która miała ciemne okulary na nosie. Nie.. wydaje mi się.. To nie Mia.
-Łoo ludzie! Chłopaki mówię wam! Bawcie się, bo takie tu dupy są! Uhh.. dobrze, że wziąłem gumki – powiedział Calum już trochę ciszej.
-Calum.. Idź lepiej do tej swojej dziewuchy, bo nie jestem pewien, czy jak wrócisz, to ona dalej tam będzie.. ucieknie jak cię zobaczy. - westchnął Mike
Cal prychnął pod nosem i z zadartą głową poszedł do kuchni, kręcąc dupą jak modelka.
-Co powiesz na spacer? - spytał Michael, trącając mnie lekko łokciem.
Pokiwałem głową i poszedłem do przedpokoju. Chłopak ruszył za mną.
Założyłem buty i bluzę i wyszedłem z domu.
Szliśmy ulicą, na której świeciło się już mnóstwo lamp,a niebo nad nami było bardziej gwieździste niż zwykle.
-Jak myślisz.. Ten rok 2016 będzie dla nas lepszy? - spytał niepewnie chłopak.
-To będzie rok, jak każdy inny. - wzruszyłem ramionami. - Nic raczej się nie zmieni. Ale jedno wiem na pewno. Teraz będzie już tylko lepiej. -zapewniłem go, szturchając lekko w żebra.
Usłyszałem stukot kół po jezdni, a zaraz po tym – mocne popchnięcie.
Co do chuja?
Przecież jesteśmy na chodniku..
Spojrzałem na jezdnię, gdzie leżał nieprzytomny chłopak.. Kurwa.. A raczej jego pogruchotane resztki.
Nie.
To tylko jebany, zły sen.
Podniosłem się i pobiegłem do ciała. Pomimo bólu, uklęknąłem na jezdni i popatrzyłem na chłopaka.. Jego ciało.
Kurwa..
Chcę płakać.
Lecz nie mogę.
Boli mnie wszystko.
Lecz to nic w porównaniu do bólu psychicznego.
Dlaczego to on leży martwy na tym jebanym asfalcie,a nie ja?
Teraz, właśnie teraz ja – Luke Hemmings, czuję się gorzej, niż gówno.
-Mike.. Michael.. kochanie.. Kotku.. - przytuliłem się mocniej do jego ciała, które leży blisko krawężnika. - Obudź się..
Oderwałem się z łzami w oczach i spojrzałem na zmasakrowaną twarz chłopaka.
Nie ma już dla niego ratunku..
Straciłem najważniejszą osobę w moim życiu. Moją miłość. Mój dzień i moją noc. Czy to złe, że teraz sam chcę umrzeć?
Teraz uświadomiłem sobie, że to, co przeżyłem do tej pory, to nie było szczęście. Wydawało mi się, bo miałem przy sobie osobę, którą kocham. A był to Michael. Był. No właśnie. Mieliśmy spędzić ze sobą resztę życia. Kochałem go.
Gdybym tylko mógł cofnąć czas, nie twierdziłbym, że muszę upominać siebie i przy okazji jego, na każdym kroku twierdząc: „Przepraszam, ale jestem popularny".
Krew chłopaka znalazła swoje miejsce na moich ciuchach. Mam to w dupie. On nie żyje.
Już nic nie będzie takie samo.
Już nigdy nie zobaczę jego cudownego uśmiechu.
Już nigdy nie przytulę się do niego.
Już nigdy nie będzie Muke Moments.
Już nigdy nie będzie wspólnego farbowania włosów Ashtona.
Już nic nie będzie. Pozostanie tylko pustka.
Obróciłem się, lekko przecierając łzy. Zza krzaków przyglądała się blondynka w ciemnych okularach.
Jebana Mia.
Chciałem się odezwać, lecz przeszywający ból w klatce piersiowej mi to uniemożliwił.
Ostatnie, co czułem, to upadek, ciemność i martwe ciało czerwonowłosego pode mną.
~~~~
*sombrero to taki meksykański, duży kapelusz
**Ponczo to jest takie coś, co się przez głowę zakłada i nie ma rękawów.. chyba wiecie..
Słyszycie mój płacz? Jejuu :'( Jestem bez serca.. Mikeyy [*]
Do końca został jeszcze jeden rozdział i epilog.
Miłego xx.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top