8
Rano, gdy się obudziłem czułem się trochę obolały. Spojrzałem się w bok, na śpiącego Yeosanga. W nocy musiałem go jeszcze przez chwilę uspokajać. Widać było, że wszystkiego miał już dość. Strasznie mu współczuję. Chciałbym go jakoś uwolnić od tego, ale niestety puki co nie jestem wstanie. Jego ojciec to tyran i sam się o tym przekonałem na własnej skórze. Raz, gdy byłem u niego to stanąłem w chłopaka obronie. Od razu pożałowałem tego, dość mocno wtedy oberwaliśmy. Przez tydzień leczyliśmy nasze rany. Oczywiście Yeo był bardziej zraniony.
Po moim ciele przeszły nieprzyjemne ciarki. Wolałbym to z swojej pamięci wymazać. Słysząc dość głośne burczenie w swoim żołądku, postanowiłem wstać. Wyswobodziłem się z uścisku chłopaka tak by go nie obudzić. Przyda mu się dużo snu. Wyszedłem z jego pokoju, zamykając drzwi. Udałem się do kuchni
Nie jestem jakimś nie wiadomo jak dobrym kucharzem, ale w przeciwieństwie do swojego przyjaciela nie spalę kuchni. Przez to, że jestem leniem, postanowiłem zrobić jajka z pomidorem i szczypiorkiem. Wyciągnąłem wszystko co było mi potrzebne. Przy okazji podłączyłem radio. Zacząłem się w rytm piosenki "BTS - Boy with love", poruszać, cicho pod nosem nucić. Wszyscy, którzy mnie znają wiedzą, że jestem wielkim fanem tego boybandu. Z uśmiechem okroiłem pomidory. Nastawiłem ogień i, gdy patelnia była już nagrzana, rozbiłem jajka wrzucając do niej. Przez chwilę pomieszałem, dodałem soli, po czym po paru minutach dodałem kawałki pomidorów.
- Mmmm~~~ Co tak ładnie pachnie? - spytał się zaspanym głosem Yeosang
Spojrzałem się na niego z troską. Widać było, że każdy najmniejszy ruch go boli. Naprawdę było mi go szkoda. Podszedłem do niego, pomagając mu usiąść przy stole
- Aishh nie powinieneś w ogóle wstawać... Ehh co ja z tobą mam - wróciłem do pilnowania jedzenia - Robię nam śniadaniem
- Przesadzasz nic mi nie jest... - przewrócił oczami - Ooo śniadanko robisz~~~
Zaśmiałem się z jego dziecinnego zachowania. Gdyby nie to, że traktuje go jak brata i wolę bardziej buntowników to jestem pewien, że do teraz byśmy tworzyli zgraną parę. W sumie to czasem się tak zachowujemy, ale nie przeszkadza nam to. Ufamy sobie i wiemy, że możemy bez skrupułów być sobą.
- Jak zjesz to od razu idziesz do łóżka, zrozumiałeś? - zagroziłem mu drewnianą łopatką
- Jasne mamo - zaśmiał się - A co z lekami?
- Przyniosę ci je. Pamiętaj, że jak chcesz jutro wrócić do szkoły to musisz dużo dzisiaj leżeć i odpoczywać... ooo i później ci opatrunek zmienię
- Wiem, to nie pierwszy raz, gdy tak kończę. Nie musisz mnie traktować jak dziecka pięcioletniego... - prychnął
- Ale jesteś moim przyjacielem, o którego się martwię. Dobrze wiesz, że inaczej nie umiem względem ciebie reagować.
- Wiem wiem... dziękuję ci za pomoc i zajęcie mną - powiedział z uśmiechem
Wyłączyłem gaz, rozkładając jedzenie na dwa talerze. W między czasie zaparzyłem dwie herbaty malinowe. Wszystko gotowe, rozłożyłem na stole.
- Smacznego - powiedziałem, zaczynając jeść swoją porcje
- Wygląda to cudownie i zapewne jeszcze lepiej będzie to smakować - oblizał usta, od razu biorąc się za jedzenie - Mmmmmm~~~~ Jjakie.. to dobre!~~ - wymamrotał z pełną buzią
Zaśmiałem się, kręcąc głową. Resztę czasu spędziliśmy w ciszy spożywając posiłek.
- Yeo tak sobie myślałem, czy lepiej może będzie jak przez parę dni, aż wyzdrowiejesz nie zabrać cię do mnie. Chciałbym mieć pewność, że wszystko w pełni się zagoi. Po zatem też będę miał oko na swoją babcie. Co ty na to? - powiedziałem niepewnie
Chłopak przez chwilę siedział cicho. Widziałem, że zastanawiał się nad odpowiedział. Dobrze wiedział, że nie będę mógł zostać z nim na te parę dni. Mieszkam sam ze swoją babcią, oczywiście mamy też panią Kim, która zajmuje się nią, ale też jest już starsza. Dlatego, boję się, że może się coś stać, gdy mnie nie będzie i wolę być obok mojej babuni.
- Jasne, w sumie to dobry pomysł. Ja sam nie chciałbym na razie przebywać samemu w tym domu.... Po zatem stęskniłem się za Panią Jung - odpowiedział z uśmiechem
Pomogłem mu pójść na górę. Opatrzyłem jego rany, zmieniając opatrunki. Policzek na szczęście miał prawie, że nie widocznie zaczerwieniony, a żebra już go tak nie bolały. Dzięki czemu, może chodzić nie krzywiąc się tak jak wczoraj. Spakowałem go. Ubraliśmy się i wyszliśmy do mnie. Po drodze wstąpiłem do kwieciarni po tulipan dla babuni. Są to jej ulubione kwiatki i zawsze, gdy mam czas to kupuję jej po jednym, i przynoszę. Gdy przekroczyliśmy bramę, otworzyłem drzwi przepuszczając towarzysza.
- Jestem! Przyprowadziłem ze sobą Yeosanga - krzyknąłem
Po chwili z kuchni wyłoniła się starsza kobieta. Tak na oko miała z 70 lat, jednak dobrze się trzymała. Była dość niska, ale chuda i trochę zgarbiona. Na jej twarzy widniał jak zawsze szeroki i szczery uśmiech. Nie zależnie kto przychodził ona wszystkich tak samo serdecznie witała.
- Oo dzieciaki już jesteście... Yeosang skarbie tak dawno cię nie widziałam. - uśmiechnęła się czule
Podszedłem do niej od razu przytulając się. Objęła mnie szczelnie. Poczułem się bezpieczny i chroniony. Po chwili odsunęliśmy się do siebie. Kobieta podeszła do Yeo, zamykając go w swoich objęciach. Usłyszałem cichy jego płacz. Cóż wydaje mi się, że moja babcia traktuje go bardziej jak swoje dziecko niż jego właśni rodzice. Postanowiłem zostawić ich samych. Wydaje mi się, że tego mu brakowało. Udałem się na górę do pokoju. Rozpakowałem nas. Po czym wróciłem do nich na dół. Resztę dnia spędziliśmy miło we trójkę. Oczywiście chłopak wszystko streścił mojej babci. Tak, ona o wszystkim wie. Nawet nie raz ratowała go z tarapatów. Wieczorem jeszcze raz zmieniłem jego opatrunki, po czym poszliśmy spać.
*
Z domu Sana wyszedłem coś koło dziesiątej rano. Chłopak jeszcze spał. W podziękowaniu za nocleg, zrobiłem mu śniadanie. Dodatkowo zadbałem o jego zdrowie. Zadzwoniłem po naszego zaufanego lekarza, który obiecał siedzieć z nim do końca dnia. Dzięki czemu ja nie muszę się z nim użalać. Co jak co ale on jest straszną przylepą. Dlatego nienawidzę u niego nocować. Jest wnerwiającym dzieciakiem.
Zatrzymałem się wjeżdżając na parking przy domu. Zaparkowałem swoje Lamborghini V8, na wolnym miejscu. Zobaczyłem, że samochody moich rodziców też są. Westchnąłem, szykując się psychicznie na spotkanie z ojcem. Od wiekopomnego dnia śmierci najważniejszej dla mnie osoby, nie potrafię już tak samo rozmawiać, czy nawet spojrzeć na niego. Wszystko zepsuł. Od tamtego czasu jest dla mnie nikim ważnym. Powietrzem, które zabiera zatruwa mi mój swiat.
Wszedłem do środka. W progu przywitał mnie mój szczeniak - Roki. Jest to Labrador Retriver - uroczy i łagodny szczeniak. Tylko bardzo energiczny, ale za to inteligentny. Kucnąłem głaskając go za uchem. Trochę przypominał mi on Yeosanga, tak samo uroczy i niewinny jak on.
- Co tam psiaku? - spytałem się go.
Mimo, że wiem, że mi nie odpowie to jednak jest on idealnym słuchaczem. Westchnąłem, przybierając swoją oziębłą twarz.
- O panicz już jest. Witam - przywitał mnie nasz lokai
Nazywa się on Luke i jest z nami najdłuższej spośród wszystkich. Gdy byłem mały został zatrudniony. Chociaż tak staro nie wygląda, ale za pewne ma ponad 50 lat.
- Mówiłem ci już, abyś tak się do mnie nie zwracał. Wystarczy po imieniu - uśmiechnąłem się delikatnie.
Jest on jedną z nielicznych osób, którym pokazuje swoją drugą twarz. Jednak nie jest ich za wiele. Zaledwie dwie - matka i właśnie on. Czasem też San, ale to ze względu na to, że z nim najbardziej się rozumiem. Mimo, że dość często dochodzi między nami do bójek to potrafimy przed sobą pokazać inne oblicze.
- Dobrze pa-- znaczy Seonghwa - obdarzył mnie wesołym uśmiechem - Pańscy rodzice czekają na ciebie. Twój ojciec chce z tobą porozmawiać
Kiwnąłem tylko głową, klepiąc go po ramieniu. Domyślałem się o co chodzi. Tak szczerze to nie mam ochoty ani nastroju na widzenie ich, ale zbyt dużo nie mogę zrobić. Cóż puki co to oni tutaj żądzą. Zapukałem w drzwi do jadalni, w której owa dwójka zajadała posiłek.
- Proszę!!
Bez zbędnych ceregieli, wszedłem do środka. Ukłoniłem się przed nimi.
- Matko, Ojcze
- Gdzie byłeś, dziecko? - spytała się przejęta rodzicielka
- Musiałem pomóc Sanowi, wybacz mi, że nie dałem ci znać - odpowiedziałem bez emocji
Kiwnęła mi tylko głową, uśmiechając się ciepło. Swój wzrok przeniosłem na ojca, który patrzył się na mnie surowo. Nie zląkłem się. Można powiedzieć, że znam jego zagrywki, wręcz na wylot.
- Nie sądzisz, że w końcu przez niego przekroczysz granice? Wiem, że znowu został pobity przez swoje obleśne zagrywki względem drugiego człowieka - chrząknął
- Nie przekrocze granicy. Nie martw się. Wiem co robię. Po zatem jest on moim przyjacielem - odpowiedziałem poważnie
Przez chwilę panowała cisza. W pomieszczeniu dało się usłyszeć cicho graną melodie z radia. Typowy klasyk, o spokojnej aurze. Zawsze taka była puszczana, gdy nasza dwójka miała ze sobą konfrontacje.
- Kochanie, wyjdź i zostaw mnie z naszym synem samych - powiedział po chwili.
Matka chciała się już przeciwstawić, jednak ja jej dałem znać, żeby zrobiła to co on mówi. Z głośnym westchnieniem i niezadowoleniem wyszła. Zostałem tylko ja i on. Poczułem jak powietrzę stało się bardziej gęste. Jakby wszystko nagle ucichło. Trochę to wyglądało jakbym stał przed sądem ostatecznym, czekając na swój wyrok. Skrzyżowałem ręce na piersi
- O czym chciałeś ze mną porozmawiać, ojcze?
- Wiem, że masz naukę i bardzo się cieszę z twoich zeszłorocznych wyników. Były na wzorowym poziomie, tak jak ciebie uczyłem. Ale... Nie uważasz, że to już najwyższy czas kogoś sobie znaleźć? - oparł się wygodniej na krześle
- Ojcze doceniam to, ale uważam, że na wszystko przyjdzie czas. Dlatego, gdy takiego kogoś znajdę to przyprowadzę - odpowiedziałem poważnie
- Mam nadzieję, że będzie to ładna i utalentowana kobieta. - powiedział ostro
Chciałem się uśmiechnąć kpiąco. Jaka szkoda, że nigdy to się nie stanie. Cóż chciałbym już zobaczyć jego reakcje na wiadomość, że jego synek nigdy nie będzie miał potomków. Jednak jeszcze tego nie mogę mu ogłosić. Nie łączyło by się to z moim planem. Prychnąłem cicho od nosem.
- Jeszcze coś chciałbyś ode mnie? -spytałem się trochę już znudzony
- Tak, ale o tym porozmawiamy później. Na razie czeka mnie ważna rozmowa z pewnym biznesmenem. Dlatego możesz iść, natomiast jutro po szkole jak wrócisz masz się do mnie zgłosić. - powiedział twardo
Ukłoniłem się, wychodząc.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top