Rozdział 2
Przeszedł przez próg gabinetu psychologicznego, nie zaszczycając postaci siedzącej za biurkiem ani jednym spojrzeniem. Zajął wskazane mu miejsce z miną skazańca, po czym uniósł dłoń zanim kobieta zdążyła się odezwać.
- Dla twojego cholernego dobra, lepiej nie traktuj mnie jak świra. - warknął, nie podnosząc wzroku na blondynkę.
- Panie Zhang - zaczęła, ciepło się uśmiechając - proszę mieć na uwadze fakt, że żadne z nas nie jest tu po to, aby zdobywać przyjaciół. Prawda?
Lay przytaknął.
- Możemy marnować czas na dziecinnych przepychankach, albo możemy porozmawiać o pana problemie, ale...
- Nie mam żadnego kurewskiego problemu! - krzyknął zdenerwowany, przerywając lekarce. - To, że tu jestem to jakiś pierdolony żart, nie jestem psychopatą!
- ... ale to zależy tylko i wyłącznie od pana, na co przeznaczy pan dwie godziny wizyty. - Lay odwrócił się bokiem do kobiety, krzyżując ramiona w buntowniczej pozie. Nie miał zamiaru poddawać się spiskowi jego mamy, która od kilku dni uparcie twierdziła, że 'jest z nim coś nie tak'. - Będzie miał pan coś przeciwko, jeśli zjem śniadanie?
Lay prychnął.
***
Po niecałej godzinie Yixing miał totalnie dość skupionej na papierach kobiety. Jej opanowanie irytowało chłopaka, który, chcąc to okazać, co chwilę wzdychał, przewracał oczami i kręcił się na swoim bladozielonym fotelu. A to z kolei niesamowicie irytowało ją. W końcu postanowił odpuścić. Skierował się twarzą do doktor Chae Rin, jak przeczytał z jej wizytówki, i stwierdził rzeczowo:
- Czuję się dziwnie. - Blondynka zsunęła z nosa okulary i przesiadła się bliżej Laya.
- To znaczy?
- Obco.
- Opowiedz mi - poprosiła, wyciągając z biurka czerwony, gruby notatnik. Pokręcił przecząco głową. Milczał przez kilka minut, po czym odezwał się znowu.
- Co Pani widzi patrząc na mnie?
- Cóż, młodego, zdrowego mężczyznę w kolorowych, wesołych ubraniach, z całym życiem przed sobą i...
- Skąd? - Lay przerwał kobiecie, gdy tylko rozmowa skierowała się na interesujący go temat.
- Proszę?
- Doktor Chae Rin, skąd Pani wie, że mam całe życie przed sobą?
- Jest Pan bardzo młodym człowiekiem, Panie Zhang. Reszta to tylko moje przypuszczenia.
- Czyli nie widziała Pani mojego zegara?
- Co? Nie, takie rzeczy nie istnieją. Jest Pan pewien, że to się Panu nie śniło?
- Pewnie tak.
Szatyn nie odezwał się słowem aż do końca wizyty, a gdy minutnik stojący na biurku psycholog zabrzęczał, wybiegł z gabinetu nawet się nie oglądając. Skierował się na schody przeciwpożarowe i wspiął się po nich na samą górę, co jakiś czas klnąc lub kopiąc w ścianę. Gdy stanął na dachu, jego nogi zmiękły, a serce podwoiło szybkość bicia. Ignorował jednak sygnały, jakie dawało mu jego ciało, święcie przekonany, że jego plan jest jedynym słusznym.
I poniekąd miał rację.
Podczas wizyty w przychodni został utwierdzony w przypuszczeniu, że jego 'talent' jest niezwykły. Że po wypadku stał się maszyną. Jednak jedno słowo nie mogło dać mu pełnej gwarancji. Musiał się upewnić. Musiał zrobić coś jeszcze. Musiał skoczyć.
Jego nogi same skierowały się na przeciwległą krawędź dachu. Lay zmrużył oczy, gdy zobaczył tam znajomą postać. Chłopca o wątłej postawie i burzy ciemnych, rozwianych kosmyków na głowie. Yixing zatrzymał się tuż przy nim i usiadł na betonowym murku, zwieszając nogi w przepaść, od której wysokości zrobiło mu się niedobrze.
- Znów spotykamy się na kresie życia, co? - Layowi odpowiedziała jedynie cisza, więc zaczął znowu - Tym razem Cię nie powstrzymam, przyjacielu. Co więcej, mam zamiar zrobić to samo. Możemy zginąć razem, czyż to nie romantyczne, o nieznajomy?
Chłopiec obrócił twarz ku niemu, a na jego ustach pojawił się cień uśmiechu po słowach mężczyzny.
- Jestem Kris. I nie zamierzam z Tobą ginąć, 'o nieznajomy'. Nie jestem psychicznie chory, mimo, że stoję nad świrami.
- Jestem Lay. I w takim razie musimy zagrać w 'papier, kamień, nożyce', żeby się dowiedzieć kto skoczy pierwszy.
- Wiesz co, Lay? - odezwał się brunet, a imię młodszego brzmiało zaskakująco dobrze, gdy je wymówił. Zhang Yixing również to poczuł, a z zachwytu nad zachrypniętym głosem chłopca przekrzywił głowę, dokładniej wsłuchując się w charakterystyczną barwę. A gdy jego ciemne tęczówki spotkały przenikliwe, brązowe oczy Wu YiFana, żołądki obu chłopców szarpnęły się w niezrozumiałej chęci chronienia drugiego. Po dłuższej chwili starszy odchrząknął, wytrącając ich z szoku, i powtórzył:
- Wiesz co, Lay? Żaden z nas dzisiaj nie skoczy. Do diabła z tym, nie chcę jeszcze umierać.
- Ja chcę, Kris. Nie wiem dokładnie dlaczego, ale to czego pragnę, to zlecieć w tą przepaść.
- Więc pozwól mi być tym, który to zmieni - prosi, a Yixing zgadza się, gdyż to jest to, co podświadomość każe mu zrobić.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top