Rozdział 7

Luke 

- Wiesz to wszytko ma sens. Ell jest najlepsza w naszej branży i jest dziewczyną. Czemu o tym wcześniej nie pomyśleliśmy? - Staliśmy z Ashtonem, przed naszymi hangarami i czekaliśmy na chłopaków. 

- Dobra, teraz to i tak jest nie ważne. Ważne jest to jak wejdziemy do środka. - odezwałem się po chwili. 

- Wiesz stoimy obok drzwi wejściowych, więc może z nich skorzystać?

- No nie pomyślałem o tym. -  Idiota. - A pomyślałeś o tym, co będzie jak przed drzwiami będą stały tabuny jego ludzi? 

- Emm, no nie bardzo, ale może nikogo tam akurat nie będzie? - Ma racje. Musimy zaryzykować. 

- Okej, nie widzę nigdzie samochodu Caluma, w takim razie na trzy wchodzimy. - Spojrzałem na Irwina a ten tylko kiwnął głową, że rozumie. - Raz... Dwa... Trzy! - Wykrzyknąłem i obaj wykopaliśmy drzwi, wchodząc do środka. Pusto. 

- Miałeś racje, jest pus... - nie dokończyłem zdania bo ktoś mi przerwał. 

- Ej Hemmings, chyba mam tu coś czego szukasz! - Rozejrzałem się po hangarach, ale na dole nikogo nie było. Spojrzałem na górę i stał tam Jack z Noelle. - Na razie jest cała, no powiedzmy. - W tym momencie spojrzałem na jej nogę, z której lały się strumienie krwi. 

- Jack, ostrzegałem Cie, że jeżeli coś jej się stanie to pożałujesz! - wykrzyknąłem i wymierzył do niego z pistoletu. 

- Nie tak prędko, blondasku. Jeden niewłaściwy ruch, a twoja koleżanka ucierpi. - Dopiero teraz zauważyłem, że to skroni Noelle, jest przyłożony pistolet. Oby chłopaki szybko tu przyjechali. 

- Czego chcesz Jack? - zapytałem, próbując uspokoić swój organizm. 

- Czego chce? Chce, żebyście zapłacili za śmierć mojej siostry! 

- To nie była nasza wina! - wykrzyknąłem, a on tylko parsknął śmiechem. 

- Nie wasza wina? Byliście tam! Mogliście jej pomóc! A wy woleliście uciec, jak tchórze! 

- A gdzie wtedy byłeś ty?! - Mam już tego dosyć, jak tylko go dorwę to go zabije! -Gdzie wtedy był ten kochany brat, na którego czekała Max?! - zacisnął zęby i sięgnął ręką po coś do kieszeni. Po chwili wbił nóż w ramię Elle. Krzyknęła, a moje serce stanęło. - Zostaw ją! Obwiniasz nas, za śmierć twojej siostry, ale tak na prawdę to była twoja wina! To TY miałeś długi u tych gości, a nie my ani ona. To ty powinieneś zginąć, nie ona! - wykrzyknąłem a on skierował pistolet w moją stronę. - No śmiało, strzel. Nawet jak mnie zabijesz to nadal nie będziesz mógł się przyznać, że jej śmierć to twoja wina! Nie możesz się z tym pogodzić! - Padły strzały, ale nie jego tylko w niego. Calum stał na górze i celował ponownie do Jacka. 

- Puść ją. - powiedział, powoli podchodząc do niego. - Zostaw ją, a my oszczędzimy ciebie. - Oj, Cal to na niego nie zadziała. Wszedłem po drabinie jak najszybciej mogłem i stanąłem z drugiej strony mordercy. Dostał dwie kule w prawą nogę i nadal stoi. Jakim cudem?

- To koniec Jack, nie masz dokąd pójść. - stwierdziłem, powoli podchodząc w jego stronę. Nagle on chwycił dłonią, szyję Elle i uderzył o barierkę. Strzeliłem mu w brzuch. Nie mogłem już tego wytrzymać. Jack puścił Noelle i upadł na ziemię. - Elle! - podbiegłem do niej, jak najszybciej mogłem i przykucnąłem przy niej. - Wszystko będzie dobrze. Będzie dobrze. - Już miałem wstawać, kiedy poczułem lufę na moich plecach. 

- Chyba nie myślałeś... Że dam ci tak po prostu ją zabrać, co? - wysapał Jack, trzymając pistolet. Widziałem jak Cal boi się strzelić. Nie dziwie mu się, sam nie wiem czy bym strzelił. Spojrzałem na Elle, która byłą już wyczerpana, nie mogę pozwolić mu jej zabrać, nigdy więcej. Odbiłem się od ziemi, tak że upadłem prosto na Jacka, który zupełnie się tego nie spodziewał. Już miał pociągnąć za spust, gdyby nie to, że uderzyłem go łokciem w brzuch na co on zawył i broń wypadła mu z ręki. Złapałem z nią, wstałem i wymierzyłem w niego. 

- Teraz to koniec. - stwierdził Ash, przyglądający się z dołu. Spojrzałem na niego i odetchnąłem z ulgą. Strzeliłem w klatkę piersiową Jacka i wziąłem Elle na ręce. 

- Wszystko będzie dobrze, obiecuje. - Wyszliśmy tylnymi drzwiami i położyłem dziewczynę na tylnym siedzeniu, samochodu Caluma. - Jedź ostrożnie, okej? - spojrzałem błagalnie na Clifforda. 

- Nie ma sprawy, damy rade. - odezwał się po chwili, a ja już miałem zamknąć drzwi gdy usłyszałem jej głos. 

- Dzięki.. blondasku.. - uśmiechnąłem się i zamknąłem drzwi. 

Chyba znowu ją kocham.. 

---

No i mamy rozdział 7! Jest tak do dupy, że to jest aż straszne! Przepraszam Was bardzo, ale po prostu, przez moje problemy z internetem nie mam w ogóle jakich kolwiek pomysłów:/ Obiecuje, że następny rozdział będzie o niebo lepszy od tego!  I dłuższy! 

xoxo Cara

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top