22 ❄ najgorszy dzień w życiu
— Obudziliście mnie — warknęła pani babcia, choć wcale nie wyglądała i nie brzmiała na osobę, która dopiero co wstała, ba! znacznie bardziej sprawiała wrażenie bardzo zmęczonej.
— Niech mama wybaczy, mała sprzeczka — powiedziała wdzięcznie pani Rio, nawet nie zerkając w stronę własnego syna, który nieporadnie próbował odwrócić lub zakryć twarz na tyle naturalnie, żeby nie wzbudzać podejrzeń, a równocześnie tak, żeby nie było widać jego oczu i kącików ust, które bez jego kontroli wciąż opadały. Widocznie wciąż próbował powstrzymać płacz, a Kirishima naprawdę nienawidził patrzeć, jak ludzie płaczą. Nie mógł znieść myśli, że nie potrafi im pomóc.
A może gdyby spróbował? Gdyby podpytał Katsukiego, a może i zebrał się na odwagę i zrobił to z samym Renem? Może udałoby mu się... coś zrobić?... Nie, to głupie. Co niby miałby zmienić? Był tylko obcym w wielkim domu, niechcianym obcym, który widocznie tylko zawadzał. Spuścił wzrok na talerz. Całkiem stracił apetyt, więc w milczeniu czekał, aż wszyscy skończą posiłek, a wtedy wyszedł zaraz za Katsukim, który wściekły nie obdarzył wuja nawet jednym spojrzeniem. Kirishima go rozumiał. Sam nie był gejem, a jednak smutno mu było przez to, że w takim przypadku byłby nieakceptowany. Dlaczego? Dlatego, że byłby nieco inny? Co to za kretyński powód?
— Hej, stary, oglądniemy jakiś film? — rzucił, gdy razem z Katsukim stanęli przed drzwiami do jego pokoju. Potrzebował poprawy humoru, a co mogło być lepszego od wieczoru w towarzystwie najlepszego przyjaciela?
❄
Nazajutrz chłopaka obudziło walenie pięścią w drzwi. Na początku ledwo je zarejestrował, dość tępo wpatrując się w sufit, zaraz jednak niechętnie zwlókł się z ciepłego, wygodnego posłania, zostawiając je dla chłodu poranka...
— Spóźnisz się na śniadanie.
— Tak, tobie też dzień dobry — mruknął Kirishima, ziewając, gdy stanął w drzwiach naprzeciwko swojego najlepszego przyjaciela, który jeszcze w piżamie lustrował go oceniającym wzrokiem.
— Wyglądasz jak gówno.
— Dzięki. Jakbyś nie zauważył, przed chwilą wstałem.
Katsuki zmarszczył brwi, ale nie ciągnął tematu, za co Kirishima był mu wdzięczny. Niespecjalnie chciało mu się opowiadać o męczącej nocy pełnej koszmarów, w których to leżał sam na ławce w noc Nowego Roku, a nad jego głową huczały fajerwerki. Było mu tak zimno, czuł się tak okropnie. Każdy wystrzał brzmiał jak rechot.
Być może nieco za bardzo przejął się słowami pana Shigeru, nawet jeśli nie miał silnego powodu.
— Spóźnialskim jedzenia nie dajemy — oznajmiła głośno pani babcia, gdy chłopcy po piętnastu minutach weszli do jadalni i usiedli na swoich miejscach. Zmierzyła ich surowym spojrzeniem, pod którym Kirishima mimowolnie się skulił. I ona nie będzie go tu lubić...?
— Przecież nawet nie zdążyło ostygnąć, Chizuru. — To był nowy głos, należący do starej, ale widocznie nieco młodszej od pani babci... pani Chizuru gosposi, która uśmiechała się ciepło. Widocznie nie była zwykłą pracownicą, a być może przyjaciółką rodziny lub tylko jej głowy, bo kobieta tylko westchnęła, zgrabnie łapiąc pałeczki w długie palce i kończąc swój posiłek.
Mimo że skończyło się bez afery, Kirishima czuł na sobie jej spojrzenie, a także pana Shigeru, który tym razem nie mówił nic, pewnie dlatego, że przy stole siedzieli wszyscy. Ren też milczał, miał podkrążone oczy. Może również miał problemy z zaśnięciem?
— Mamy fajerwerki na jutro? — zagadnęła pani Mitsuki, gdy dokończyli posiłek, a pani Chizuru już nawet odchodziła od stołu.
Gosposia skinęła głową, a Kirishima otworzył nieco szerzej oczy, gdy zorientował się, jakie czeka ich jutro święto. Sylwester! Pewnie świętowanie go odbędzie się przy wspólnym wieczorze...
— Jak obchodzicie Nowy Rok? — zagadnął Katsukiego, gdy ubierali kurtki i buty, zgodnie stwierdzając, że i ten dzień spędzą na trenowaniu na polance.
— Jak wszyscy. Lalki daruma, te gówna. Ciotka zawsze upiera się na wieczór gier, co za idiotyzm — prychnął, a Kirishima uśmiechnął się słabo. Normalnie uwielbiał wspólne świętowanie, ale spędzanie więcej czasu z panem Shigeru w pobliżu przypominało wymyślną torturę.
— Pani, mm... gosposia będzie świętować z w... nami? — zapytał, żeby odgonić myśli. Może choć trochę więcej się dowie. Może to w jakiś sposób będzie powiązane z Renem.
Naprawdę powinien przestać wtrącać się w nie swoje sprawy...
— Ona? Nie, skąd ci to przyszło do głowy?
— No... twoja babcia wydaje się być jej przyjaciółką, więc pomyślałem, że może tu mieszka... Tak wcześnie przychodzi...? — Widząc zdezorientowane spojrzenie przyjaciela, Kirishima westchnął cicho. — Nieważne.
— Ona i dinozaurzyca faktycznie chyba są jakoś bardziej... związane. — O dziwo Katsuki podjął temat, marszcząc brwi w koncentracji, gdy powoli zagłębiali się w okryty białym puchem las. — To chyba po tym, jak stary wykorkował. W każdym razie mogłaby nie potrafić unieść kubka, a dinozaurzyca i tak by jej nie wyrzuciła — prychnął, a Kirishima znów posłał mu słaby uśmiech. No tak, więc jego dziadek nie żył... Ciekawe, czy Katsuki był z nim blisko? Z drugiej strony mężczyzna, który wychował Shigeru Koyamę... Nie, nie może myśleć źle o nieboszczyku, na litość boską!
Resztę drogi pokonali w milczeniu, a przedpołudnie minęło im na bezustannym skakaniu po drzewach i okładaniu się pięściami na śniegu, bo Katsuki stwierdził, że powinni poćwiczyć walkę wręcz bez użycia Quirków. Skończyło się śniegiem za żołnierzami i znów czerwonymi od mrozu policzkami, ale wraz z przepływem pozytywnych emocji, złe nastawienie Kirishimy minęło. Jasne, początek tego wyjazdu nie był wybitny, ale przecież może to zmienić! Uczenie się na błędach, branie spraw w swoje ręce... to dopiero męskie!
— Wreszcie! — zawołała pani Mitsuki, która stała w drzwiach domu i obserwowała ich uważnie, gdy wchodzili na podjazd. — Nie ma z wami Rena?! — Zmarszczyła brwi, patrząc na las z lekkim niepokojem malującym się na twarzy. — Poszukajcie go. Wyszedł chwilę po was, myślałam, że was dogoni...
— Gówno mnie obchodzi, gdzie jest, przesuń się — fuknął Katsuki, stając przed nią i najwyraźniej czekając, aż jego się przesunie, co jednak nie nastąpiło. — No, suń się, jestem głodny!
— Katsuki, nie ma mowy. Wracasz szukać Rena.
— Przecież się nie zgubił!
— Ale pewnie nie wie, która godzina, i obiad mu ostygnie!
— Mi też, jędzo!
— Nie pyskuj mi, ty!...
— Ja pójdę. — Głowy kłócących się w idealnej synchronizacji obróciły się w stronę Kirishimy, który wepchnął dłonie do kieszeni spodni i uśmiechnął się nerwowo, lekko kołysząc na piętach. — To żaden problem.
— Jesteś pewien? Nie znasz lasu — mruknęła pani Mitsuki, ale jej syn już skorzystał z okazji i przeszedł pod jej wyciągniętym ramieniem.
— Nie jest głupi, poradzi sobie — stwierdził, wywracając oczami. To... mógłby być komplement, gdyby nie to, że tak naprawdę pewnie nie miał tego na myśli.
— Dam radę. Będę patrzył za siebie — przytaknął Kirishima, uśmiechając się jeszcze raz, żeby nadać swoim słowom autentyczności. Chciał porozmawiać z Renem sam na sam, a czy nie nasuwała się właśnie idealna okazja?
— Hm... — Dopiero po jeszcze kilku minutach przekonywania pani Mitsuki odpuściła, grożąc synowi, że jeżeli Kirishima się zgubi, to on będzie musiał go szukać, przy czym podkreślała, widząc jego minę, że jako dobry chłopak nie powinien mieć nic przeciwko.
Idąc znajomą ścieżką, Kirishima myślał nad tym, co powie Renowi, gdy już go znajdzie. Zacząć będzie musiał łagodnie, a z czasem może faktycznie czegoś się dowie? Może naprawdę zdoła pomóc?
— Co ty tu robisz? — usłyszał nad sobą wściekły syk, a gdy uniósł głowę zdezorientowany, zobaczył, że na gałęzi, tuż nad nim siedzi Ren, który oparty o pień drzewa obserwował go z góry. — Gdzie Katsuki? Wyszedłeś bez niego? — prychnął, wywracając oczami. — Niespotykane.
— Był głodny, więc tylko ja poszedłem cię szukać. Wygodnie ci? — zapytał spokojnie Kirishima, ignorując złośliwości. Katsuki miał podobnie, musiał odreagować na kimś złe emocje. Eijiro był do tego przyzwyczajony.
— Ani trochę.
— Więc chodź, bo wołają cię na obiad.
Ren skrzywił się, ale po chwili wstał i zgrabnie zeskoczył z gałęzi, na moment zawieszając się na rękach nim stanął pewnie.
— Nieźle — pochwalił Kirishima, widząc, że chłopak nawet się nie zachwiał. — Często to robisz?
— Mój dom otacza pieprzony las. — Ren spojrzał na niego jak na idiotę. Znajomo. — To oczywiste.
Kirishima wzruszył ramionami, pozwalając mu pójść pierwszemu. Jak by tu poruszyć temat? Chyba nie mógł od razu wyłożyć kawy na ławę...? Albo właściwie czemu nie?
— Właściwie, to... — zaczął, gdy brnęli przez zaśnieżoną ścieżkę w drodze powrotnej — czy coś się stało? W sensie... wydajesz się być smutny — powiedział nieco mniej pewnie niż tego chciał, zaraz przypominając sobie, że jeśli chce być męski, nie może się wahać. Musi zawsze pomagać ludziom w potrzebie!
— A co cię to niby obchodzi? — warknął Ren, garbiąc się nieco, a Kirishima już zrozumiał, że przyjął pozycję obronną. No tak, nikt nie powiedział, że będzie łatwo...
— Pomyślałem, że może mógłbym jakoś pomóc...
— Pomóc? Ty?! — To rozsierdziło chłopaka, który stanął nagle, obracając się twarzą do Kirishimy i patrząc na niego z pogardą. Ten nagle poczuł się niższy, mimo że dzieliło ich tylko kilka centymetrów, i to na jego korzyść. — Nie będzie mi kurwa pomagał pedał! Ani nikt inny! Nie potrzebuję! — Gdy to mówił, w jego oczach czaiła się niepewność. Kirishima rozumiał. Oczywiście, że nie chciał powiedzieć.
— W porządku. Nie musisz mi mówić, to była tylko...
— Przyjeżdżasz tu i wszystko psujesz! — Ren podszedł jeszcze bliżej, zupełnie ignorując to, że mu przerwał. — Ojciec jest jeszcze gorszy niż zwykle, babcia się denerwuje! Jeszcze jej się pogorszy, a to wszystko przez!... — Głos mu się załamał i urwał, jakby zdał sobie sprawę, że powiedział za dużo. Odsunął się i gwałtownie obrócił, odchodząc szybko, co jednak nie sprawiło, że Kirishima w tej krótkiej chwili nie dostrzegł jego zaszklonych oczu, a potem ruchu ręki, gdy ocierał oczy rękawem.
Minęło kilka chwil, nim Eijiro sam ruszył do posiadłości. Rozumiał więcej, a to wcale nie poprawiło mu humoru. Kłótnie rodzinne... A jeśli babcia Katsukiego i Rena faktycznie była na coś chora? A jeśli naprawdę pogorszy jej się przez niego? Jeśli swoim głupim pomysłem może doprowadzić kogoś do...
Był tak bardzo głupi.
❄
Miał okropny nastrój, gdy bez uczestnictwa pani Chizuru jedli obiad. To jego wina, to wszystko jego wina. To przez niego Ren był złym humorze, pani Rio pewnie też... szalała ze zmartwienia, a pani Mitsuki już nie tryskała dawną energią.
Wcale nie był męski, tylko zwalał się innym na głowę i przeszkadzał.
Popołudnie spędził w swoim pokoju, bezmyślnie przeglądając social media. Wiedział, że Katsuki raz czy dwa próbował się do niego odezwać, być może wyciagnąć go na zewnątrz, ale nie reagował, aż w końcu przyjaciel dał za wygraną.
Może jak Kirishima zniknie albo przynajmniej będzie udawał, że go nie ma, wszystko wróci do normy? Skoro był głównym sprawcą problemów...
Niestety nie mógł opuścić kolacji, bo wiedział, że w innym wypadku zaniepokoiłby panią Mitsuki i pana Masaru, a na to też nie chciał sobie pozwolić. Dość już narobił.
— Źle się czuje — wyjaśniła nieobecność pani domu gosposia, a Kirishima przełknął ślinę. Kątem oka zauważył, że Ren przygryzł wargę, wbijając ostry wzrok w talerz. Więc jednak.
— Wymówki — mruknął pan Shigeru, gdy wyszła, zostawiając za sobą jedzenie. — Po prostu nie chce przebywać w takim towarzystwie — wycedził, patrząc znacząco na Kirishimę, który już po chwili zaczął naśladować Rena, starając się ignorować nieprzyjemne uczucie w żołądku. Nie chciał tego słyszeć. Może i zasłużył, ale naprawdę nie chciał tego słyszeć teraz, gdy był w zbyt złym nastroju, żeby przyjąć to jak... jak mężczyzna. Na klatę. Spokojnie.
— Nie wiem, o czym mówisz — powiedział chłodno pan Masaru, a Kirishima zacisnął dłonie w pięści, odkładając pałeczki na talerz, choć nie zdążył nic zjeść. Znów to samo. Znowu musieli go bronić, znowu przez niego zaczynała się kłótnia...
— O tym czymś, co siedzi przed tobą, Masaru. Czyżbyś musiał przetrzeć okulary?
— Dość — warknęła pani Mitsuki, a Kirishima poczuł, że robi mu się niedobrze. To jego wina, to wszystko jego wina, gdyby nie on... — Nie wąż się więcej mówić tak o naszym synu ani o Eijiro.
— Och! — Shigeru Koyama uśmiechnął się cynicznie do żony, która jednak nie patrzyła na niego, a przez okno, na padający za oknem śnieg. Kirishima marzył, żeby choć w tej chwili, choć raz w życiu móc być tak obojętnym jak ona. — Więc chcesz mi powiedzieć, że nadal uznajesz to dziwactwo za syna?
To przelało czarę. Kirishima wstał gwałtownie, zwracając na siebie spojrzenia wszystkich przy stole. Kręciło mu się w głowie, było mu niedobrze. Być może zasłużył, ale nie mógł pojąć tej nienawiści za nic. To bolało, to tak strasznie bolało, nawet jeśli tak naprawdę nie był tym, za kogo miał go pan Shigeru. Nawet jeśli nie powinien czuć się zraniony... To przez niego Katsuki był tak traktowany. Wszystko... przez niego
— Idę do toalety — wydusił, niemal wybiegając z pomieszczenia i wbrew swoim słowom stając za drzwiami, nie mogąc się zmusić do tego, żeby faktycznie odejść, bo był tchórzem. Bo nawet teraz bał się uronić choć jedno słowo, bo...
— No i cipa zwiała — podsumował pan Shigeru z pogardą w głosie, a chwilę później Kirishimę dobiegł huk, gdy czyiś kubek przewrócił się, najpewniej przez gwałtowny ruch.
— Odszczekaj to. — Usłyszał głos, którego właściwie się nie spodziewał, bo do tej pory Katsuki zaskakująco obojętnie reagował na te wszystkie obelgi. — Odszczekaj to, słyszysz?!
— Co ty sobie wyobrażasz, gówniarzu, natychmiast...
— NIE! — wrzasnął Katsuki, a Kirishima miał ochotę ukryć twarz w dłoniach, gdy wyobraził sobie jego rozwścieczoną minę. Nie zrobił tego jednak, bo w następnej chwili dosłownie wryło go w ziemię. — NIE BĘDZIESZ WIĘCEJ GO OBRAŻAŁ! JEST KURWA STO RAZY ODWAŻNIEJSZY OD CIEBIE! JEST CHOLERNIE SILNY! I NIEZNISZCZALNY! — krzyczał, a każde słowo zdawało się przeszywać odrętwiałe ciało Eijiro na wskroś. Przeszywać... ciepłem. — EIJIRO TO NAJBARDZIEJ MĘSKA OSOBA, JAKĄ ZNAM, WIĘC KURWA NIE WAŻ SIĘ OBRAŻAĆ GO W TEN SPOSÓB, BO JEŚLI KTOŚ TU JEST PIZDĄ, JESTEŚ NIĄ TY, ZAŚLINIONY WIEPRZU!
Zapadła cisza. Wszyscy przy stole musieli być w ciężkim szoku, żadne z nich nie mogło jednak przeżywać tego, co Eijiro w tym momencie. Czy to świat nabrał ostrzejszych kolorów, a może to tylko on wreszcie przejrzał na oczy? Serce waliło mu jak młotem, ręce drżały, gdy przyciskał je mocno do klatki piersiowej, policzki paliły żywym ogniem, a oczy były szeroko otwarte w nagłym zrozumieniu.
Nie wiedział, od jak dawna to trwało, nie wiedział, kiedy to się stało ani dlaczego pojął to akurat w tym momencie, gdy przeżywał bezdyskusyjnie najgorszy dzień w swoim życiu. Wiedział tylko jedno.
Był bezdyskusyjnie i zapamiętale, po uszy zakochany w swoim najlepszym przyjacielu. W Bakugo Katsukim.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top