21 ❄ domek na drzewie

  Katsuki ani słowem nie skomentował swojej sprzeczki z kuzynem, a Kirishima nawet nie próbował na to nalegać, wiedząc, że to może jedynie bardziej rozwścieczyć chłopaka, ani odrobinę nie poprawiając tym sytuacji. Nie próbował, a jednak jakaś część jego uwagi dobitnie domagała się wyjaśnień. Czy Ren naprawdę był małym dupkiem, a może tylko z jakiegoś powodu udawał? Eijiro z reguły znał się na ludziach, a od kuzyna jego najlepszego przyjaciela biła jakaś dziwna niepewność, może żal...? Kusiło go, żeby rozwiązać zagadkę, zgłębić motywy i, być może, jakoś pomóc. Z drugiej strony jednak nie chciał mieszać się w żadne skomplikowane tajemnice rodzinne, wystarczająco już go tu nie chciano. Wtykanie nosa w nie swoje sprawy mogło tylko w oczywisty sposób pogorszyć sytuację.

  — Jesteśmy. — Głos Katsukiego wyrwał Kirishimę z rozmyślań, sprawiając, że ten gwałtownie uniósł głowę, którą do tej pory trzymał nieco smętnie zwieszoną.

  Polana, na której się znaleźli, nie była duża, ale za to widocznie nierzadko odwiedzana. Wiodły do niej aż trzy różne ścieżki, każda wydeptana w śniegu w różnym od pozostałych kierunku. Otaczający wokół las był tu nieco rzadszy, ale wciąż tworzył swego rodzaju pnącą się wzwyż na kilka metrów ścianę. Gałęzie wyrastały niemal przy ziemi, jakby stworzone do wspinaczki, a gdy Kirishima zaczął o tym myśleć, dostrzegł, że na wyższych konarach jest też coś w rodzaju małych, drewnianych mostków i... domek na drzewie.

  — O kurde — wyrwało mu się, gdy podziwiał całkiem sporą budowlę z desek, osadzoną między szerszymi gałęziami rozłożystych drzew. Drzwi i ściany miała dziecięcą ręką pomalowane czerwoną farbą, co sprawiło, że Kirishima naprawdę pozazdrościł Katsukiemu tego miejsca. Gdyby on w dzieciństwie mógł się bawić w takiej tajnej bazie...

  Od drzwi zwisała drabinka sznurowa i to z niej skorzystał chłopak, gdy właściwie bez pytania zaczął wspinać się ku wejściu.

  — Co robisz? — Katsuki zmarszczył brwi, ciągnąc go za nogawkę spodni. — Złaź.

  — Nie, chcę zobaczyć, jak jest w środku.

  — Nic ciekawego. Złaź.

  — Och, daj spokój — fuknął Kirishima, wywracając oczami i wymownie szarpiąc nogą w górę, przez co faktycznie Katsuki musiał puścić. — Przecież mnie tu przyprowadziłeś!

  — Nie z własnej woli!

  Jeszcze przez chwilę marudził, ale w końcu sam zaczął się wspinać, choć odpuszczanie widocznie nie było mu na rękę. Ręka za ręką, noga za nogą, aż w końcu obaj wychynęli przez kwadratowy otwór pod jedną ze ścian domku.

  Więc jednak byli blisko w dzieciństwie, pomyślał Kirishima, gdy rozglądał się po wnętrzu. Kartonowe pudło jako stolik, kilka starych puf, książek z kolorowankami i łamigłówkami, figurek z kolekcji superbohaterów. Na ścianach było wywieszonych mnóstwo plakatów i rysunków, a także kilka zdjęć. Na najbliższym Ren i Katsuki w identycznych czerwonych sweterkach budowali bałwana. To mogło być może z dziesięć lat temu, obaj uśmiechali się szeroko z policzkami i nosami zaczerwienionymi od mrozu i błyszczącymi z ekscytacji oczami. Następne fotografie wyglądały podobnie. Nieco starsi wspinali się na drzewa, pluskali w rzece, grali w piłkę, zjeżdżali na sankach z wysokiej górki. Wyglądali na dobrych przyjaciół. Wyglądali, jakby świetnie się bawili w swoim towarzystwie.

  — Dlaczego przestaliście się dogadywać? — zapytał cicho Kirishima, a gdy odpowiedziała mu cisza, zerknął przez ramię. Katsuki podszedł do półki, na której leżały niedokończone puzzle przedstawiające All Mighta, a potem zdmuchnął z nich kurz.

  — Bo zaczął mnie naśladować. Mówiłem już — mruknął, marszcząc brwi. — Te same hobby, oceny, marzenia, a teraz jeszcze kurwa to. Chce iść do UA? Proszę bardzo, niech sobie idzie, kurwa mać, ja mu pokażę, kto ma lepsze Quirk, technikę... wszystko, ja mu kurwa pokażę... Może jeszcze gejem zostanie i sobie chłopaka-debila znajdzie, kurwa — mamrotał teraz bardziej do siebie niż do Kirishimy i tylko dlatego ten nie wyrzucił z siebie wymownego: ,,Aha? Dzięki?", gdy poniekąd padła wzmianka o nim.

  Dziwnie było słuchać, jak Katsuki mówi o nim jako o swoim chłopaku, nawet jeśli wciąż tylko udawali. W końcu wcześniej nawet nie lubił o tym wspominać, a teraz... Teraz, przy homofobach, gdy teoretycznie najbardziej powinien się tego wystrzegać... Teraz coś się zmieniło. Było inaczej.

  Kirishima tylko nie wiedział, dlaczego.

  — Próbowałeś z nim o tym porozmawiać? Tak... spokojnie? I szczerze? — zapytał cicho, siadając na jednej ze starych puf i poprawiając czerwoną kurtkę, którą po wejściu do domku nieco rozpiął, mimo że wewnątrz nie było wcale cieplej niż na zewnątrz. Śnieg gromadził się wszędzie, w tym na parapetach, skąd niedbałym, nieco nerwowym ruchem zrzucił go Kirishima, gdy Katsuki nie odpowiadał przez dłuższą chwilę.

  — Nie. To głupoty — stwierdził w końcu, padając obok i pocierając skostniałe od mrozu palce w grubych rękawicach.

  — Może powinieneś...

  — Nie zamierzam. Nawet nie chcę.

  — Ale...

  — Przestań! — burknął Katsuki, nieco unosząc głos, a Kirishima westchnął cicho. — Nie chcę o nim gadać. Najlepiej by było, jakby go kurwa nie było. — Przez chwilę milczał, a potem wstał gwałtownie z pufy, wyciągając rękę, jakby chciał, żeby przyjaciel ją pochwycił, zaraz jednak wepchnął ją do kieszeni, udając, że nic takiego nie miało miejsca. — Chodź. To dobre miejsce na trening. Marnujemy czas — mruknął, podchodząc do drabinki, a po chwili zeskakując z ostatniego jej szczebla i stając na puchatym, skrzypiącym pod podeszwami butów śniegu.

  Śnieg przypominał mu teraz o feriach spędzonych właśnie tu, w tym domku na drzewie, na tej polanie, gdy razem z Renem obrzucali się śnieżkami w bitwie superbohaterów i złoczyńców. To Bakugo zawsze był największym z bohaterów, przewyższającym nawet All Mighta wielkim Lordem Morderczych Eksplozji, podczas gdy młodszy kuzyn ze swoim Quirkiem, Regeneracją, zadowalał się rolą jego największego przeciwnika, Śmiercionośnego Nieumarłego Mrocznego Pana. Renowi nie przeszkadzało to, że, jako ten zły, zawsze musiał przegrywać. Podziwiał starszego kuzyna, ale wtedy nie był z tym nachalny. Rozumieli się, byli trochę jak bracia.

  Głupie, szczenięce uczucia. Bakugo był zły na Kirishimę za przywoływanie tych wspomnień. W końcu teraz wszystko się zmieniło. Domek na drzewie był wrogi, las był wrogi, polana była wroga, a najbardziej wrogi był dom i jego mieszkańcy. Ale to tylko cztery dni w tym piekle. Później już wszystko wróci do normy.

  Gdy po kilku godzinach wyczerpującego treningu, obejmującego bezustanne wspinanie się po drzewach i spieranie się w krótkich potyczkach, chłopcy wrócili do posiadłości rodziny Koyama, w drzwiach czekała na nich pani Bakugo, która pokręciła głową z westchnieniem, widząc ich czerwone od mrozu policzki.

  — To już drugi raz w tym tygodniu. Będzie z tego katar — stwierdziła, cmokając dezaprobująco, co Kirishima zbagatelizował śmiechem.

  — Na pewno nie, po UA jesteśmy odporni! — zapewnił, samemu w głowie dodając, że w śniegu nawet bieganie bez koszulki mu niestraszne. W końcu to takie męskie!

  — W zimę mam gównianą kondycję — mruknął Katsuki już któryś raz tego dnia, pocierając o siebie dłonie, co też robił bardzo często, żeby choć trochę je rozgrzać.

  — Jak dobrze, że Ren ma Quirk, które działa w każdą porę roku — powiedział głośno pan Shigeru gdzieś z głębi domu, zupełnie jakby mówił do swojej żony, a nie komentował cudzą rozmowę.

  Katsuki zazgrzytał zębami, warcząc cicho.

  — Właściwie jakie Quirk ma Ren? — zapytał Kirishima, spodziewając się odpowiedzi jego ojca, która jednak nie nastąpiła. Może mężczyzna nie usłyszał? Ściany mogły nie być aż tak cienkie...

  — Regenerację — wyjaśnia pani Mitsuki, bo jej syn wyraźnie nie miał ochoty, gdy zabijał swoje buty wzrokiem. — Potrafi błyskawicznie wyleczyć powierzchowne rany. To dzięki glicerynie — dodała, widząc pytające spojrzenie Kirishimy. — Jakoś nie wyobrażałam go sobie w UA, ale Shigeru twierdzi, że ostatnio bardzo rozwinął swój Quirk, więc...

— Już to widzę — prychnął wściekle Katsuki, wywracając oczami. — Nie zda wstępnych.

— Gdyby polegał na walce wręcz... — zasugerował Kirishima, znacznie mniej sceptycznie nastawiony do tego pomysłu. W końcu wyglądało na to, że ich Quirki dawały poniekąd podobne rezultaty, a Ren wydawał się być wysportowany...

  — Nie ma szans! — Wyraźna niechęć Katsukiego do dopuszczenia do siebie jakiejkolwiek myśli o możliwości widywania swojego kuzyna w szkole na co dzień zamknęła dyskusję, więc całą trójką udali się na obiad, gdzie już czekał na nich pan Shigeru i pani Rio.

  — Matka nie czuje się dobrze — wyjaśnił chłodno mężczyzna, gdy zobaczył siostrę wchodzącą do sali. Jego głos jeszcze bardziej oziębł, gdy dołączyli do niej jej syn i Kirishima, którzy usiedli na drugim końcu stołu, jak najdalej od niego. — Zje u siebie. Ren został z nią.

  — W porządku.

  Po chwili dołączył do nich pan Masaru, mówiąc coś o nowym projekcie, a później w milczeniu zaczęli jeść.

  Kirishima nie czuł się tu komfortowo. Widział to okropne, nieustępliwe spojrzenie mężczyzny, którego już w ogóle nie podziwiał, mimo że minął zaledwie dzień, a jego aparycja w ogóle się przecież nie zmieniła. Wiedział, że coś zepsuł, zepsuł jeszcze bardziej, mimo że wiedział ze słów Katsukiego, że i tak było źle.

  — Powinniście ich zapisać na kurację — powiedział w końcu pan Shigeru, gdy skończył jeść zupę, a wtedy wszystkie spojrzenia skierowały się na niego. Kirishima poczuł się jeszcze gorzej.

  — Na co? — zapytała ostro pani Mitsuki, widocznie decydując się podnieść rzuconą rękawicę.

  — Kurację. To wynaturzenie trzeba leczyć — stwierdził pewnie, ignorując poirytowane prychnięcie siostry. — Możecie zapisać ich nawet w te ferie, im szybciej, tym lepiej. Mam znajomego, który prowadzi coś podobnego. Może pomóc to wyplenić. — Patrzył na Kirishimę jak na coś obrzydliwego, co zostało na talerzu po myciu i co należy jak najszybciej zeskrobać. Chłopak przełknął ślinę, wbijając spojrzenie w talerz. Czuł, jak w gardle formuje mu się jakaś gula.

  Tylko spokojnie. Przecież nie chce być niegrzeczny, nie chce, żeby go stąd wyrzucono. Tylko spokojnie.

  — Katsuki i Eijiro nie potrzebują pomocy — wycedziła lodowatym tonem pani Mitsuki, a Kirishima poczuł się jeszcze gorzej. Przez niego kłóciła się ze swoim bratem... To udawanie geja było tak złym pomysłem...

  — Tak? Natura temu przeczy.

  — A co ty, kurwa, masz w tej sprawie niby do powiedzenia, co?

  — Tak się składa, że...

  — Stop, durnie. — Chrapliwy głos pani babci jakimś cudem zdołał przebić się przez coraz głośniejszą wymianę zdań jej syna i córki, gdy stanęła w drzwiach z surową miną, a za nią jak cień podążył Ren z jeszcze bardziej poczochranymi blond lokami i podpuchniętymi oczami, wbijając wzrok w swoje bose stopy.

  Wyglądał, jakby jeszcze przed chwilą płakał.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top