27 ❄ noworoczne postanowienia

  Gdy kartki noworoczne zostały wysłane, dom udekorowany kompozycjami ze słomy ryżowej i poskręcanego w zygzakowaty wzór papieru mającymi rzekomo odganiać złe duchy, a potrawy przygotowane, wszyscy w domu zostali zwołani na rodzinne obchody Nowego Roku.

  Eijiro umierał z nerwów.

  To nie tak, że to pojawiło się u niego nagle. Nie, strach przez cały dzień sumiennie odbierał mu kawałek po kawałku zwykłej pewności siebie i odwagi, bo Shigeru Koyama potrafił jednym celnym słowem całkiem podciąć skrzydła. Jego uwagi dotykały tematu, o którym Eijiro wciąż wiedział bardzo niewiele; nie miał nawet czasu odkryć tego, co naprawdę czuje, bo już został za to znienawidzony. Gnębiony.

  Shigeru Koyama był tak podobny do Katsukiego... ale tylko z wyglądu. I jeśli Eijiro chciał kiedykolwiek stać się bohaterem, jakim chciał być, musiał się zmienić. Musiał zacząć akceptować siebie, a po tej nocy... po tej nocy bardzo chciał zacząć.

  — ...i życzcie mi powodzenia. Pa — powiedział żartobliwym tonem, kończąc tak rozmowę z rodzicami, która wręcz ociekała kłamstwami typu: ,,U mnie wszystko okej", ,,Czuję się dobrze", ,,Jest fajnie". Dobrze było móc usłyszeć głosy bliskich, ale teraz dałby wiele za to, żeby nie musieć mierzyć się z własnymi słabościami, a zamiast tego po prostu spędzić czas ze swoją rodziną, w bezpiecznym, przytulnym domu...

  Wziął głęboki oddech i położył telefon na szafce nocnej, po czym z grymasem na twarzy wyszedł z pokoju. Katsuki na szczęście na niego czekał, bo choć i bez niego Eijiro raczej by się nie zgubił (z naciskiem na ,,raczej", oczywiście), cieszył się z tego, że choć przez tę krótką chwilę będzie mógł spędzić czas sam na sam ze swoim... przyjacielem... mogąc udawać, że po głowie nie chodzi mu nic okropnie masochistycznego.

  — Denerwujesz się — mruknął Katsuki i to nie było pytanie. Eijiro widział, że jego nieco jeszcze senne od snu oczy mimo wszystko uważnie go obserwują.

  — Tylko trochę. Na luzie — wydusił z pozoru radośnie, starając się robić dobrą minę do złej gry. Katsuki i na to nie dał się złapać.

  — Przestań. — Wywrócił oczami, po czym wsadził ręce do kieszeni i odwrócił wzrok. — Nie musisz się martwić czy coś. Następnym razem serio obiję mu mordę — obiecał, a Eijiro otworzył szerzej oczy, szybko kręcąc głową.

  Jak dobrze, że jednak teraz rozmawiali, bo ,,obicie mordy" wszystko by wszystko utrudniło! W ten sposób Eijiro nie mógłby udowodnić niczego Renowi!

  — Nie, nie, nie musisz! — zapewnił więc szybko, za co został obdarzony bardzo podejrzliwym spojrzeniem. Przełknął ślinę.

  — Ha? O czym ty pieprzysz? Oczywiście, że mu...

  — Nie! — Eijiro ściszył nieco głos, starając się mówić pewnie i spokojnie.

  Rany, niewykonalne.

  — W Nowy rok lepiej nie zaczynać od bójek — wymyślił szybko.

  — Wierzysz w te bujdy?

  — Nie, ale to nic nie zmienia. Jeśli coś powie... po prostu to zignoruj.

  — Nie chcę.

  — Proszę.

  — Czemu ci tak na tym zależy? — warknął Katsuki, marszcząc brwi, a Eijiro czuł już, że grunt obsuwa mu się pod nogami. Jedno, wiarygodne i przekonujące kłamstwo! Tylko jedno, jasny gwint, czemu nic nie przychodziło mu do głowy?!

  — Bo dość już problemów narobiłem.

  — Bzdura!

  — Dobrze wiesz, że nie. Przeze mnie twoi rodzice mają same kłopoty. Jeśli go zignorujemy, może się znudzi. Może jest dużym dzieckiem — wypalił w końcu, uśmiechając się smętnie.

  — Wątpię.

  Ale Eijiro nie ciągnął dalej dyskusji i teraz miał tylko cichą nadzieję, że być może coś zdziałał i naprawdę udało mu się choć na chwilę powstrzymać Katsukiego od reakcji. A potem weszli wreszcie do jadalni i wielka gula skłębionych nerwów znów podeszła mu do gardła, przez co musiał głośno przełknąć ślinę, czując się tak, jakby wszystkie oczy były zwrócone na niego, choć tak naprawdę patrzył tylko Shigeru Koyama. Ten czerwony kolor... Odcień taki jak Katsukiego...

  Na pewno da mi okazję, pomyślał Eijiro, gdy usiadł na swoim zwyczajnym już miejscu, uśmiechając się lekko do Rena, który jednak odwrócił wzrok. Pani Otake nie było nigdzie w pobliżu, więc pewnie jednak spędzała tę noc z rodziną. To dość oczywisty wniosek, ale Eijiro tak przywykł do widywania jej u boku pani Chizuru, że ta bez przyjaciółki obok wydawała się być dziwnie bezbronna.

  Kolacja minęła... bezproblemowo. Pani Mitsuki zaczęła rozmawiać z matką o jakimś znanym polityku, który interesował Eijiro mniej niż jeden jedyny kłębek kurzu, którego dojrzał na podłodze. Cholera, a przecież tu odkurzał! Kto naniósł paskudztwa?! Znów się rozejrzał, tym razem mierząc wszystkich nieco ostrzejszym spojrzeniem. Katsuki ze znudzeniem dłubał w swoim talerzu, Ren nawet nie tknął jedzenia, za to martwym wzrokiem wpatrywał się w nie bezustannie, Rio Koyama jak zwykle miała wszystko w dupie, a jej mąż chyba, podobnie jak pan Masaru, przysłuchiwał się rozmowie matki i siostry. Eijiro wbił w niego wściekłe spojrzenie. Skalany nienaganny porządek był jedynie wymówką do podsycenia ognia irytacji, by ta zmieniła się w złość.

  Dlaczego, do cholery, Shigeru Koyama akurat teraz musiał siedzieć cicho?! Dlaczego nie mógł wyskoczyć ze swoimi durnymi komentarzami?! Może to pech właśnie opuścił Eijiro? Chociaż nie, to przecież zupełnie odwrotnie! Wciąż ciągnął się za chłopakiem, czegokolwiek by nie zechciał. Pewnie gdyby tylko odważył się powiedzieć Katsukiemu, co czuje, spotkałby się z kategoryczną odmową i zerwaniem ich przyjaźni. Z takim talentem do uprzykrzania sobie życia trzeba się urodzić!

  Nie, chwila! Nie wolno mu się poddawać, a teraz w jego głowie zaczął się nawet formować pomysł... Może to i głupie, może i zawstydzające, ale da radę to zrobić, bo to jedyna możliwość wywołania u... u ofiary pożądanej reakcji! Tak, teraz to Eijiro będzie drapieżnikiem!

  Odwrócił się do Katsukiego z uśmiechem. Nawet nie bardzo wiedział, jak zacząć, ale... To powinno być proste, prawda? W końcu nie powinien robić nic poza tym, co tak naprawdę by chciał. Chciał patrzeć chłopakowi w oczy i zrobił to, zwracając na siebie jego uwagę żartobliwym pytaniem:

  — Dojesz to sam czy trzeba cię nakarmić?

  Katsuki prychnął, starym zwyczajem dodając do tego wywrócenie oczami i ciche: ,,tch".

  — Zamkniesz się sam czy trzeba cię uciszyć? — warknął głośno, a choć Eijiro już czuł, że jego policzki płoną, postanowił wykorzystać sytuację. Czuł na sobie spojrzenie Shigeru Koyamy. Jeszcze trochę, mógł się założyć, że wystarczy naprawdę niewiele, żeby wyprowadzić go z równowagi...

  — Chyba drugie to lepsza opcja, Suki — mruknął cicho, ale nie zbyt cicho, nachylając się bliżej chłopaka, którego brwi z zaskoczenia wyskoczyły na nienaturalną wręcz wysokość.

  — Co?

  — Ren, wiem, że w takich okolicznościach pewnie masz mdłości, ale musisz coś zjeść — powiedział głośno Shigeru Koyama, a Eijiro niemal odetchnął z ulgą, z radością przyjmując możliwość odsunięcia się od Katsukiego, bo zaczynało mu się robić naprawdę gorąco ze wstydu...

  Ren nie powiedział nic, ale jego spojrzenie powoli uniosło się znad talerza, teraz jawnie prześwietlając Eijiro. To było nieme, bardzo wyraźne pytanie. ,,Dasz radę?"

  Da.

  — Shigeru, kurwa, nawet nie zaczynaj... — warknęła pani Mitsuki, odrywając się od rozmowy z matką, która posłała synowi znużone spojrzenie.

  — Nie, właśnie to do cholery jasnej zrobię. Coś takiego trzeba tępić, czego ty nie rozumiesz?! Wyprano im mózgi! Twój syn zwariował!

  — Proszę przestać. — Głos Eijiro wybrzmiał bardzo donośnie wśród nagle zaległej ciszy, ten nie przejął się tym jednak. Patrzył prosto na Shigeru Koyamę, który z lekkim zdziwieniem w oczach... spojrzenie odwzajemnił.

  Przewaga nie trwała jednak długo, bo już po chwili jego brwi uniosły się nieznacznie, podobnie jak kącik ust, tworząc wyraz twarzy kogoś przesadnie pewnego siebie, kogoś, kto jest pewny, że ma wyższość nad rozmówcą.

  Eijiro bardzo, ale to bardzo chciał mu ten uśmiech zedrzeć.

  — O, więc jednak umiesz mówić? — prychnął Shigeru Koyama, nieco się prostując, przez co nie sposób było nie zauważyć tego, jak wręcz emanował poczuciem władzy. Eijiro gdzieś z tyłu głowy odczuwał pokusę, żeby się wycofać, skulić, uciec, ale zamiast tego sam zmarszczył brwi, hardo nie odwracając spojrzenia, choć korciło go, żeby zerknąć na Katsukiego albo Rena. Ciekawe, jakie mieli miny?

  — Nie pozwolę, żeby pan więcej pieprzył takie bzdury. — Tu trzeba było stanowczości i... Eijiro równie dobrze mógł pójść na całość.

  — Więcej szacunku, gówniarzu. — Teraz przynajmniej uśmiech znikł, a zastąpił go grymas wściekłości.

  — Nie, nie szanuję pana. Jest pan zwykłym chamem, który męczy swoją rodzinę. Nie sposób pana szanować. — Eijiro mówił powoli. Spokojnie, głośno, wyraźnie. To sztuczne zwracanie się per: ,,pan", poważne spojrzenie i ton głosu. Każda najmniejsza rzecz miała znaczenie. Chciał uczynić te słowa ważnymi.

  Mężczyzna poczerwieniał na twarzy i podniósł się na równe nogi, a Eijiro przez moment miał wrażenie, że zaraz się na niego rzuci. Na wszelki wypadek był gotów uruchomić swoje Quirk.

  — Ty skur...

  — Shigeru, wystarczy — odezwała się nagle pani Chizuru, zwracając się do syna, ale nie spuszczając spojrzenia z Eijiro. — Chłopak ma szesnaście lat. Dziwisz się mu?

  — Ren...

  — Ren to zupełnie co innego. Nie jego dotyczy sprawa, więc mógłbyś wreszcie zostawić go w spokoju.

  Atmosfera chyba nie mogła być bardziej napięta. Shigeru Koyama był wściekły i widać to było na pierwszy rzut oka. Pani Mitsuki i pan Masaru wlepiali w niego czujne spojrzenia, podobnie jak, z wyjątkiem jego żony, reszta osób w pomieszczeniu.

  Właśnie wtedy się poddał. Wyszedł.

  Gdy zatrzasnął za sobą drzwi, do Eijiro dotarło, jak bardzo drżały mu kurczowo zaciśnięte w pięści dłonie i jak szybko kołatało mu serce. Z ulgą wypuścił powietrze i odważył się spojrzeć na Rena, on... uśmiechał się szeroko. 

  Ten jeden fakt sprawił, że Eijiro momentalnie się rozluźnił, uszło z niego całe nagromadzone napięcie. Czuł się dobrze, czuł się wolny. Tak, był gejem. Co z tego? Postawił się. Znał swoją wartość.

  Kąciki jego ust też uniosły się w uśmiechu, gdy tym razem zwrócił się w stronę Katsukiego, by i u niego szukać poparcia, ale... No właśnie, nie był w stanie tego określić. Katsuki patrzył na niego jakoś... dziwnie. Rumienił się lekko. Jego oczy błyszczały, a Eijiro pomyślał, że jest niesamowity i że, bardzo, bardzo chciałby móc go pocałować.

  Skąd miał wiedzieć, że jego przyjaciel czuł dokładnie to samo?

  Przyspieszone bicie serca, wszechogarniający gorąc – to nie był przypadek. Katsuki miał wrażenie, że jest... oczarowany. Eijiro naprawdę go posłuchał, naprawdę stał się tym sobą, którego Katsuki szczerze podziwiał i... i kochał, co w tym momencie wcale nie było takie trudne do przyznania. Razem z tą myślą pojawiła się kolejna. Kocham go.

  Chcę, żeby wiedział.

  Może nie teraz, gdy patrzyli na siebie w ciszy, obaj bliźniaczo zarumienieni
i zawstydzeni spojrzeniem tego drugiego. Może nie w najbliższej przyszłości, ale... Ale zrobi to. Powie, a wtedy niech się dzieje, co się ma dziać. Eijiro musi się dowiedzieć, jak ważny jest i co czuje Katsuki.

  To takie... noworoczne postanowienie.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top