30. "Nie mogę być chora"
*Lucas*
Gdy dotarłem do szpitala po spotkaniu z Lucy i rodzicami, od razu pobiegłem do sali, gdzie leżała moja przybrana siostra. Miała słuchawki w uszach i słuchała muzyki.
Gdy mnie zobaczyła, wyłączyła ją i odłożyła sprzęt na szafkę, po czym uśmiechnęła się.
Wszedłem do środka i położyłem na szafce reklamówkę z jedzeniem dla niej. Mówiła, że to szpitalne jest beznadziejne.
A więc spakowałem do reklamówki po dziesięć sztuk czekolad z orzechami oraz Oreo. Doskonale wiedziałem, jak zareaguje. I nie pomyliłem się.
Przyciągnęła mnie do siebie i mocno przytuliła.
- Lucas, przysięgam, jesteś najlepszym bratem pod słońcem. Kocham cię - dała mi całusa w policzek i mocniej uściskała.
(aut. Mam ochotę się rozpłakać... 😭😭😭 KsuKsu1909, Ty wiesz)
Odwzajemniłem uścisk. Jest naprawdę kochana.
- A teraz - odsunęła się. - opowiadaj, jak tam wizyta.
- Wiesz... Z jednej strony było super, a z drugiej okropnie.
- Czemu? - usiadła po turecku i oparła łokcie o kolana, a twarz o dłonie.
- Ogólnie to było super. Rodzice bardzo ją polubili. Dużo gadaliśmy i tak dalej. Ale jak poszliśmy do pokoju... - przerwałem.
- Aaa, rozumiem - uśmiechnęła się. - Jest kiepska w łóżku i dlatego masz problem?
Trzepnąłem ją w ramię.
- Głupia jesteś. Nie o to chodzi. Podwinąłem rękawy jej bluzki. Boże, nigdy tego nie zapomnę. Cięcie na cięciu, przysięgam.
- Tnie się? - otworzyła szeroko oczy. - Dlaczego?
- Nie wiem, czy by sobie życzyła, żebym ci powiedział. To dla niej trudny temat.
- Przecież nikomu nie powiem.
Westchnąłem.
- Dobrze. W dużym skrócie: osiem lat temu została zgwałcona przez swojego przybranego brata. Od tego czasu codziennie się tnie. A jak brakuje miejsca, to rozcina te cięcia, które już są. Nawet nie wiesz, jak strasznie płakała, gdy mi to opowiadała.
- Nie dziwię się jej... Też bym nie chciała tego pamiętać. To straszna trauma. Ale przynajmniej już wiesz, jak się z nią obchodzić, gdy będziesz miał chcicę. DELIKATNIE. Tak, jakby z porcelany była.
- Dobrze, pani mamo - zaczęliśmy się śmiać. - A jak ty się czujesz?
- Szczerze? Znakomicie. Nie wiem, po co ja tu jeszcze w ogóle jestem. To - podniosła bluzkę i pokazała mi zakryte opatrunkiem szwy. - już praktycznie się zagoiło. Równie dobrze mogłabym zerwać ten opatrunek, pozbyć się tych kabli i iść do domu.
- Skoro cię tu trzymają, to chyba coś jeszcze musi być nie tak. Może nie są czegoś pewni.
- Niby czego? Wszystkie części ciała mam na miejscu, rana się goi, wnętrzności mam zszyte... Niby co jest jeszcze nie tak? - fuknęła, trochę zła.
- Może czekają na jakieś wyniki. Nie wiesz - wzruszyłem ramionami.
Westchnęła i pokręciła głową.
- Nie udawaj lekarza, bo ci nie wychodzi.
- Ja go nie udaję. Ja to wiem. Słyszałem, jak jakiś lekarz mówił, że "czeka na wyniki Lisy Moore i obawia się, że będą one bardzo złe".
- Pff - machnęła ręką. - Gadanie. Wszyscy tak mówią, a potem okazuje się, że wszystko jest w porządku - przetarła rękę.
- Jesteś tego pewna?
- Tak, tak. Troszkę mnie boli ręka. Ale pewnie naciągnęłam mięsień. Nic wielkiego.
***
- Mamy już pani wyniki badań - lekarz wszedł do sali.
Spojrzeliśmy na niego. Miał kamienny wyraz twarzy i plik papierów w ręce.
- I jak? - spytała Lisa z uśmiechem. Ale doktor nie był aż tak szczęśliwy. Tylko patrzył na nią, jakby zaraz miał jej przekazać najgorszą nowinę.
Przez chwilę panowała cisza. Z twarzy Lisy zszedł uśmiech i zdała sobie sprawę, że ta wiadomość może być gorsza niż się spodziewała. I miała rację.
- Ma pani białaczkę.
***
- Boże drogi, to niemożliwe - mama rozpłakała się, gdy jej o tym powiedziałem.
Tata objął ją i przytulił mocno, ale było widać, że dla niego także był to cios.
Powiedział, że jego babcia zachorowała na białaczkę. Najwidoczniej przeszło to na moją przybraną siostrę.
Siedzieliśmy w domu właściwie cały dzień. A Lisa...
***
- Co pan mówi? - była przerażona. - Przecież... Ja nie mogę być chora. Jak?
- Bardzo mi przykro, ale taka jest prawda - i opuścił pomieszczenie.
Patrzyła za nim, a gdy wyszedł... Rozpłakała się. Opadła na łóżko i schowała twarz w poduszce, po czym zaczęła przeraźliwie płakać. Schowałem twarz w dłoniach. Też byłem załamany...
- Lucas... - mówiła. - To jest bez sensu. Będą musieli mnie leczyć chemikaliami. A jeśli się na to zgodzę... Stracę płodność. Już nigdy nie będę miała miesiączki i nie urodzę dzieci naturalnie... - i zaniosła się głównym szlochem.
Płakała długo i głośno...
***
- Lucy, co teraz? - patrzyłem na nią z czerwonymi oczami. - Ona jest załamana. Jeśli będzie chemicznie leczona... Straci płodność.
- Spokojnie - zaczęła przesuwać jedną ręką po moich plecach, a drugą trzymała mi na ramieniu.
Jej dotyk miał na mnie kojące działanie. Od razu było mi odrobinę lepiej. Ale ciągle miałem jednak cichą nadzieję, że ta białaczka to tylko jakiś koszmarny sen. Że to tylko pomyłka lekarzy. Albo że to jakiś cholerny żart. Cokolwiek, byleby nie prawdziwa diagnoza.
- Wiem, że teraz będzie wam ciężko. Waszym rodzicom, tobie... Lisie w szczególności, przecież to jej choroba. Ale wiedz, że we mnie zawsze będziesz miał wsparcie. Choćby nie wiadomo co się stało, cały czas będę przy tobie - i przytuliła mnie mocno.
- Dziękuję ci, kochanie - odpowiedziałem i odwzajemniłem uścisk. - Jesteś najlepszą dziewczyną, jaką mógłbym sobie wymarzyć.
(aut. "Nieprawda, bo Lisa jest najlepsza >.<", to było pierwsze, co pomyślałam xD Jula, nie obraź się XD)
- Przesadzasz, Lucas - uśmiechnęła się. - Po prostu robię to, co uważam za słuszne. W tym przypadku jest to wspieranie cię. Potrzebujesz tego.
- Kocham cię, Lucy - ucałowałem jej usta.
- Ja ciebie też kocham, kochany - oddała pocałunek.
W tym momencie do pokoju weszła mama. Gdy zobaczyła mnie z czerwonymi oczami, od razu podeszła do mnie i mojej dziewczyny.
- Aż tak źle? - spytała, patrząc na mnie z troską.
- Ja to jeszcze pół biedy. Z tobą jest jeszcze gorzej - dotknąłem policzka mamy, na którym ciągle zostały ślady po łzach. - Masz całe czerwone oczy i policzki. Płakałaś więcej niż ja.
- A dziwisz mi się? Moje dziecko ma białaczkę. To nie jest powód do radości.
- Wiem, mamo... - podniosłem się z łóżka i poszedłem do pokoju siostry, na balkon.
Gdy tylko tam dotarłem, oparłem się o balustradę i spojrzałem w gwiazdy. Gdy Lisa kiedyś spytała, czemu tak robię...
- Czasami, gdy jestem zdołowany, patrzę w gwiazdy albo na księżyc i wyobrażam sobie, że ktoś mi bliski także to robi. Jakoś wtedy mi się lepiej robi.
Nie kłamałem. Czasami tak robiłem. Lisa zaczęła mnie papugować i robić to samo.
Byłem pewien, że akurat tego wieczoru także patrzy w gwiazdy.
Stałem na balkonie i nagle poczułem dłonie na ramionach.
To była Lucy.
- Chcesz, żebym dzisiaj została na noc? - spytała cicho.
- Bardzo chcę. Dziś w nocy naprawdę tego potrzebuję - odpowiedziałem.
- Dobrze - uśmiechnęła się delikatnie. - Pójdę do domu i wezmę piżamę i zaraz wracam.
- Zostań - chwyciłem ją za rękę. - Dam ci piżamę Lisy. Macie taką samą posturę, będzie na ciebie pasować idealnie.
Podałem jej ubranie. Poszła do łazienki, wróciła po pół pół godzinie. Gdy przyszła moja kolej... Siedziałem tam godzinę. Ciągle myślałem o mojej siostrze. Gdy wyszedłem, przebrany w moje bokserki do spania, Lucy leżała na łóżku Lisy, przykryta kołdrą.
Myślałem, że śpi, ale pomyliłem się. Przysypiała, ale nie spała. Położyłem się obok, wcześniej gasząc światło.
- Dobranoc, kochanie - wyszeptałem. - Kocham cię, skarbie.
- Dobranoc, Lucas. Ja ciebie też kocham - przytuliła się do mnie mocno.
Objąłem ją ramionami. Po paru minutach zasnęła. Ale ja ciągle miałem z tym problem...
**********
Hejka kochani!
Kolejny rozdział z głowy!
Co do tej białaczki... Pomysł ten wpadł mi do mojego "genialnego" mózgu podczas pisania sceny, gdzie Lisa rozmawiała z Lucasem na temat spotkania Lucy oraz rodziców naszego rodzeństwa. I pomyślałam "No dobra, może być. Najwyżej Lisa będzie nosić perukę :p". No i... Mamy.
Mam nadzieję, że nie wyszło aż tak źle, jak mi się wydaje.
Pozdrawiam, wera9737.
Enjoy! =^.^=
PS: W mediach: Amanda Locippolo - "Dark Enough"
("There is a girl in a front of my class who I swear I've never seen do anything but laugh...")
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top