15. "Błagam... Pozwól mu przeżyć"

*Lucas*

- Kop - Luke podał mi do ręki łopatę.

- Idioto, nie mam palca, nie zrobię tego! - warknąłem, co poskutkowało kolejnym spoliczkowaniem.

- Nie interesuje mnie to. Thomas, pokaż robaczkowi, gdzie jego miejsce - polecił facetowi, który stał obok nas.

Facet wycelował pistolet w moją stronę. Natychmiast podskoczyłem, przerażony. Palce Thomasa znajdowały się już na spuście broni. Mógł mnie zastrzelić w jednej sekundzie.

- Okej, okej, już - powiedziałem szybko i wbiłem łopatę w twardą ziemię.

Mimo że palca brakowało mi tylko jednego, już miałem nieco utrudnione zadanie. To było tak bardzo niewygodne...

Było już ciemno, coś koło dwudziestej drugiej. Luke oświetlał mi miejsce kopania, a Thomas ciągle celował we mnie pistoletem. Zalewały mnie zimne poty. Bałem się. Wiedziałem, że Thomasowi wystarczy jeden ruch palcem, żebym odszedł z tego świata. Poza tym, słyszałem o przypadkach, w których broń wypalała sama. To jeszcze bardziej potęgowało mój strach.

- Jestem zmęczony - wyszeptałem w końcu.

- Coś ty powiedział, szczeniaku? - warknął.

- Nic, nic...

- I dobrze. Kop dalej.

Posłuchałem go. Wolałem nie ryzykować. Juz i tak straciłem palec i ucho. Mówili, że pokażą to Lisie i rodzicom. Pewnie są przerażeni...

- Pospiesz się, szczeniaku - warknął Luke.

Próbowałem się pospieszyć. Mimo wszystko było ciężko. Brak palca utrudniał mi kopanie, a ja męczyłem się coraz bardziej.

Łzy kumulowały mi się w oczach, a pot lał się ze mnie strumieniami. Nie tylko przez zmęczenie, ale też przez strach.

Ojcze nasz, któryś jest w niebie, modliłem się.

- Co to w ogóle ma być, ta dziura? - spytałem.

- Jeśli jeszcze raz otworzysz pysk, dowiesz się szybciej, niż powinieneś - rzucił Thomas i mocniej zacisnął ręce na pistolecie.

Od razu się zamknąłem. Już wiedziałem, o co im chodzi.

Grób.

*Lisa*

- Dobra, po kolei - usiadłam przy biurku Lucasa i zaczęłam rozrysowywać dla siebie małą mapkę. - Byłam przy bazarze, przy sklepach, w parku i wszędzie w promieniu trzech kilometrów od domu. I nic. Chyba powinnam sprawdzić jeszcze tutaj - narysowałam kropkę w dość dalekiemu odległości od tej na środku kartki, przedstawiającej mieszkanie.

Ktoś zapukał do drzwi.

- Proszę - powiedziałam.

Do pokoju wszedł tata. Stanął obok mnie.

- Co robisz, Lisa? - spytał i spojrzał na kartkę.

- Rysuję mapkę. Chcę wiedzieć, na czym stoję. Muszę go znaleźć - bo za trzy dni sama skończę martwa, dodałam w myślach.

- Chcesz pojechać jeszcze tutaj? - pokazał kropkę. - Przecież to kawał drogi.

- Tato, musimy. Niekoniecznie dzisiaj. Ale jutro od rana musimy go szukać.

- Jutro to ty masz szkołę, moja panno. Pojedziemy, ale popołudniu.

- Nie rozumiesz!? Tu chodzi też o życie moje i wasze! Tato, jeśli go nie znajdziemy... - nie dokończyłam. Nie umiałam.

- Znajdziemy go. Na pewno żywego.

- A jeśli nie? - sama nie wierzyłam, że te słowa tak gładko przeszły mi przez gardło.

- Dziecko, nie mów tak. Sama mówiłaś, że to niekoniecznie jego ciało.

- No tak, ale... Jeśli jednak, to przecież mogli go zostawić w lesie, żeby się wykrwawił... Boże... - złapałam się za głowę.

Tata przytulił mnie i przyłożył moje ucho do swojego serca, tak, jak mama, gdy byłam dzieckiem.

- Uspokój się, kochanie. Na pewno jest żywy. A póki co, kładź się spać. Musisz być jutro rano wypoczęta, jeśli chcesz objechać pół kraju.

Pokiwałam głową i podniosłam się z krzesła. Od razu wskoczyłam do łóżka i przykryłam się pościelą. Poczułam usta taty na czole.

- Śpij dobrze, słoneczko - i opuścił pokój.

***

Było ciemno i cicho. Rodzice już spali... A ja ciągle nie.

Wyszłam na balkon swojej sypialni i oparłam się o balustradę. Patrzyłam w niebo. Tyle gwiazd... W tym jedna, która otrzymała imię mojego brata.

Babcia Adelaide opowiadała mi kiedyś, że gdy człowiek umiera, bezimienna gwiazda otrzymuje jego imię. Powiedziała, że gdy, przykładowo, ona umrze, gwiazdą tą będzie ta, która może zdaniem będzie świecić najjaśniej.

Znalazłam taką.

To była spadająca gwiazda.

Przyglądałam się, jak sunie przez niebo i nie umiałam oderwać od niej oczu.

- Błagam... Pozwól mu przeżyć. Nie pozwól, żeby umarł... - wyszeptałam.

Byłam niemal pewna, że to życzenie się nie spełni. Ale w sercu miałam małą iskierkę nadziei, która sprawiała, że ciągle o nim myślałam.

Przypomniało mi się, jak przeszkodziłam kiedyś jemu i jego dziewczynie...

***

Miałam chyba 9 lat. Ona leżała na łóżku, od wisiał nad nią i całował ją namiętnie, trzymając rękę pod jej bluzką.

- Co robicie? - spytałam.

Lucas podskoczył jak oparzony, gdy mnie zobaczył. Podszedł do mnie, przerażony.

- To nic takiego, naprawdę...

- Powiem mamie! - krzyknęłam i pobiegłam na dół.

Słyszałam tylko, jak Lucas rzuca przekleństwami.

Mama stała w kuchni i gotowała obiad. Podeszłam do niej i pociągnęłam ją za spódnicę.

- Co się dzieje, skarbie? - spytała.

- Lucas i Erica robią coś dziwnego...

- Co masz na myśli?

- Oni się całują. I są goli!

Mama prawie dostała zawału. Kucnęła przy mnie.

- Zostań tu, ja do nich pójdę.

***

A więc zostałam. Była awantura na sto dwa. Mama z Lucasem krzyczeli na siebie nawzajem. A gdy wszystko się skończyło, brat zszedł na dół, złapał mnie z całej siły za rękę i zaprowadził do siebie do pokoju.

***

- Do cholery jasnej, ty wiesz, co narobiłaś!? - krzyczał. - Dziewczyno, matka mi dała szlaban na wszystko do odwołania! A to wszystko przez ciebie! Jak ty w ogóle mogłaś powiedzieć, że ja i Erica jesteśmy na golasa!? Przecież wiedziałaś, że to nieprawda! Za co!? Co ci takiego zrobiłem!?

- A ostatnio, gdy to ja się spotkałam z Michaelem, a ty powiedziałeś mamie, że się całujemy, to było dobrze, tak!?

Zatkało go. Patrzyłam na niego, a on na mnie, oboje wściekli na siebie nawzajem. Jego zaciśnięte w pięści dłonie uświadamiały mnie, że jest w stanie mnie nawet uderzyć. W końcu jednak rozluźnił pięści i westchnął głęboko.

- Dobra, wygrałaś. Ale teraz idziesz do mamy i mówisz jej, jaka jest prawda, zrozumiano?

- Tak jest, Panie Starszy Bracie.

***

Poszłam. Wytłumaczyłam, jak to wszystko wygląda. Mama zdjęła Lucasowi szlaban i ochrzaniła MNIE.

Zrozumiałe.

Miałam nadzieję, że gdy odnajdziemy Lucasa, przytuli mnie, tak, jak wtedy, gdy wytłumaczyłam mamie to, co się wydarzyło...

*Lucas*

- Błagam was, nie... - klęczałem przed oprawcami i próbowałem przekonać ich, żeby mnie zostawili w spokoju.

- Co: "nie"? - Thomas ciągle celował we mnie naładowaną bronią.

- Zostawcie mnie w spokoju - dostałem w twarz.

- Nie ma mowy. Twoja siostra ma jeszcze dwa dni, żeby cię odnaleźć. Inaczej czeka ją przykra niespodzianka - uśmiechnął się chamsko Luke.

Lisa, błagam Cię, pospiesz się...

**********

Hejka kochani!

Kolejny rozdział z głowy ^^ mam nadzieję, że się podobał.

Pozdrawiam, wera9737.

Enjoy! =^.^=

PS: W mediach: Dominika Mirgova & Kali - Je koniec

("Je koniec, a to boli...")

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top