1. "Gdzie mieszkasz? Odprowadziłbym cię."
*Lisa*
- Mamo, gdzie jest moja biała sukienka!? - krzyknęłam.
- W szafie na wieszaku, kochanie! - usłyszałam odpowiedź mamy.
Zerknęłam we wskazane miejsce. I rzeczywiście, znalazłam tam ubranie, którego szukałam. Natychmiast je na siebie założyłam. Włosy rozczesałam i zaplotłam w kłosa. Rzęsy pomalowałam maskarą, a usta musnęłam błyszczykiem. Przejrzałam się w lustrze. Wyglądałam całkiem okej, ale jakoś nie pasowała mi ta biała sukienka. Potrzebowała trochę czarnego akcentu. A więc chwyciłam jej dół i zamknęłam oczy.
Najpierw ujrzyj, jaki jest. Potem ujrzyj w myślach swych. Wreszcie wolą skrępuj go.
Chwilę później zobaczyłam, jak na dole mojej sukienki biel delikatnie przechodziła w czerń.
- Tak lepiej - powiedziałam do siebie.
Na nogi założyłam czarne szpilki, a przez ramię przewiesiłam pasującą do nich torebkę. Wykonałam piruet. Dopiero gdy się zatrzymałam zorientowałam się, że w drzwiach, opierając się o futrynę, stoi mój przyrodni dwudziestoczteroletni brat, Lucas.
Mama opowiadała mi, że pewnej Wigilii, gdy było bardzo zimno, rano Lucas ukradł im pomarańcze, w które były wbite goździki, a wieczorem znów tu przyszedł, tyle że tym razem przemarznięty i zapłakany. Mama i tata przygarnęli go na kilka dni. Następnego roku, gdy miałam jedenaście misięcy, Lucas znów pojawił się w naszym domu, znowu zapłakany. Ale tym razem moi rodzice nie odpuścili. Wywalczyli w sądzie pozbawienie praw rodzicielskich mamy Lucasa oraz zaadoptowali go. Wychowali go na bardzo miłego, pomocnego, przystojnego człowieka, który skończył kryminalistykę i pracuje jako technik na pobliskiej komendzie.
- Od jak dawna to stoisz? - spytałam.
- Jakoś od momentu jak zmieniłaś kolor kiecki. Czyli jakieś dwie, trzy minuty.
- Ta. A ty nie idziesz do pracy? - podeszłam do niego.
- Idę, ale przy okazji podwiozę ciebie, Chada i Yoshi do liceum. Chyba nie chcecie się spóźnić na rozpoczęcie roku.
- No raczej nie. A która jest godzina?
Zerknął na złoty zegarek na lewej ręce, który kupiłam mu kiedyś na urodziny.
- Ósma czterdzieści pięć. Zbieramy się, za piętnaście minut musicie być na miejscu.
Natychmiast zeszliśmy na dół. W salonie już byli moi rodzice, Rin i Nataniel, ciocia Arai z wujkiem Kasem i Yoshi oraz ciocia Aiko i wujek Lys z Chadem. Yoshi to dziewczyna mniej więcej mojego wzrostu. Szatynka, która zafarbowała włosy na czerwono, tak jak jej rodzice, z odziedziczonymi po tacie szarymi oczami. Natomiast Chad to przystojny chłopak, wyższy ode mnie i mojej przyjaciółki o głowę, z blond włosami do ramion i błękitnymi oczami. Od dobrych dwóch lat jest moim wybrankiem serca.
- Dobra, droga młodzieży, musimy się zbierać - powiedział Lucas.
Yoshi i Chad oczywiście zaczęli jęczeć. Od podstawówki nienawidzili chodzić do szkoły. Ja byłam inna. Lubiłam chodzić do szkoły, lubiłam się uczyć... Często wiele moich koleżanek, a czasem i kolegów, przychodziło do mnie na darmowe korepetycje. Moi rodzice też się z tego cieszyli. Przynajmniej poznawali więcej moich znajomych i wiedzieli, że jestem lubiana. Mama kiedyś pracowała w kawiarni, ale teraz jest bezrobotna, jeśli odliczyć codzienne sprzątanie, pranie i gotowanie w domu. Natomiast tata również pracował w kawiarni, na dodatek tej samej, co mama, ale teraz jest chirurgiem w pobliskim szpitalu.
- No, dzieciaki, chodźcie - pogonił nas mój brat.
Moi przyjaciele niechętnie wstali. Pożegnaliśmy się z rodzicami i wyszliśmy przed dom. Wsiedliśmy do czarnego Rovera mojego brata, oczywiście ja na miejscu przedniego pasażera, aby mieć dobry dostęp do radia. Od razu po zapięciu pasów włączyłam je. Usłyszałam pierwsze dźwięki piosenki "I'd Come For You" zespołu Nickelback. To ulubiony zespół mój, mojego brata i naszych rodziców. No i ewentualnie wujka Kastiela. Reszta nie bardzo za nimi przepada. Mrugnęłam do Lucasa. Od razu załapał. Zaczęliśmy śpiewać. Gdy piosenka się skończyła, usłyszałam kolejną, tym razem "Song On Fire". W sumie, zanim dojechaliśmy do szkoły, zaśpiewaliśmy pięć piosenek. Gdy wyszliśmy z auta, Yoshi i Chad odetchnęli z ulgą. Razem z bratem zaczęliśmy się śmiać. Przybiliśmy sobie piątki. Pożegnaliśmy się braterskim uściskiem, po czym on odjechał, a ja i moi przyjaciele weszliśmy na teren budynku. Mama, gdy byłam mała, pokazała mi zdjęcie tego liceum. Ani trochę się nie zmieniło. Mnóstwo zieleni, w tym także wielkie drzewo, które rzucało duży cień. Kilka ławek, na których lubili siedzieć uczniowie w chwilach przerwy. Wujek Kastiel często tam palił, a mama kiedyś tam zasnęła i gdyby nie wujek Lysander spóźniłaby się na lekcje. No i oczywiście piękna fontanna z rzeźbą nagiej kobiety. Tata opowiadał mi kiedyś, że, gdy byli po maturze, mama pokazała wujkowi Arminowi, na czym polegają Augurie i zmieniła tę figurę na nagiego mężczyznę. Podobno wszystkie rysy były idealne. Od razu poszliśmy na salę gimnastyczną. Doskonale wiedziałam, gdzie jest.
***
- Mamusiu? - wdrapałam się rodzicielce na kolana, gdy czytała książkę.
- Tak, kochanie?
- Gdzie się poznałaś z tatą?
Mama zamyśliła się. Chwilę później zaczęła opowiadać.
- Poznaliśmy się w Londynie, w szpitalu. Gdy tatuś był na świecie od tygodnia, mamusia dopiero się urodziła. Nasi rodzice, a twoi dziadkowie, polubili się w szpitalu, a po wyjściu utrzymywali dobry kontakt. Któregoś dnia tatuś musiał wyjechać tutaj. Po trzynastu latach mamusia również tu się wyprowadziła. A w liceum znalazłam przyjaciela sprzed lat. Tak poznałam twojego tatę.
- Pojedziemy tam kiedyś? - spytałam, robiąc maślane oczy.
- Gdzie, kochanie?
- Do tego liceum.
- Będziesz tam chodziła, gdy będziesz duża. Może tobie też się poszczęści.
- A pojedziemy do Londynu?
- Kiedyś na pewno. Obiecuję.
Zawołała tatę i powiedziała, że jedziemy do liceum. Ucieszyłam się. Od razu wsiedliśmy do auta. Gdy dotarliśmy na miejsce, mama wzięła mnie na ręce i weszliśmy na teren szkoły. Mama dokładnie mi pokazała każde miejsce, od sali gimnastycznej, dziedzińca i ogrodu, przez pokój gospodarzy i pokój nauczycielski, aż po wszystkie sale lekcyjne, bibliotekę, stołówkę i piwnicę. Spotkaliśmy nawet dyrektorkę. Powiedziała, że jestem słodka. Porozmawiała chwilę z rodzicami, po czym wyszliśmy z budynku.
***
Dyrektorka mówiła jakieś pierdoły, które doskonale znałam. Nie słuchałam jej, dopóki nie zaczęła czytać listy, na której było napisane, kto jest w jakiej klasie. Na szczęście byliśmy z Chadem i Yoshi w jednej. Reszty nie znałam, nawet nie kojarzyłam. Weszliśmy do sali nr 105. Chciałam usiąść obok któregoś z moich przyjaciół, ale ci usiedli razem. A więc wybrałam ławkę z samego tyłu klasy i to tam posadziłam swoje cztery litery.
- Mogę? - usłyszałam czyiś głos.
Spojrzałam na tę osobę. Była to dziewczyna, mniej więcej mojego wzrostu. Miała śliczne długie blond włosy i brązowe oczy. Była ubrana w czarną sukienkę, białe baleriny i jasnoniebieską narzutkę, natomiast na ręce miała trzy piękne błękitne bransoletki firmy "La Magnifique".
(aut. tak się to pisze? Sama mam ich bransoletki, ale jestem w busie, a nie mam ich na ręce 😂)
Wyglądała na miłą, ale nieśmiałą. Uśmiechnęłam się.
- Jasne, siadaj.
Dziewczyna odwzajemniła uśmiech i usiadła obok mnie.
- Jestem Liselle, a ty? - powiedziała.
- Lisa.
Zaczęłyśmy się cicho śmiać. W końcu do sali weszła nasza wychowawczyni. Była mniej więcej wzrostu mojego taty. Miała krótkie do ramion brązowe włosy i surowe szare oczy. Miała na sobie granatową sukienkę, szarą narzutkę podkreślającą kolor jej oczu, czarne rajstopy i czarne szpilki. Rodzice kiedyś pokazali mi jej zdjęcie. Mówili, że nazywa się Delanay, czy jakoś tak. Zmieniła się po rysach twarzy, jednakże wciąż wyglądała na tak samo surową, jak za czasów młodości moich rodziców.
- Dzień dobry, moi drodzy - zaczęła. - Nazywam się Eleanor Delanay i mam nadzieję, że...
Automatycznie przestałam jej słuchać. Słyszałam tę gadkę już kilka razy w życiu i miałam dosyć. Ponownie zamieniłam się w słuch dopiero wtedy, gdy powiedziała, że każdy ma opowiedzieć coś o sobie. Najdokładniej słuchałam Liselle i chłopaka, który wyglądał jak prawdziwy bad boy. Miał pofarbowane na ciemnoniebieski kolor włosy, zielone oczy w odcieniu dokładnie takim samym, jak mój brat, i ubierał się dosyć buntowniczo. Czerwona koszulka, czarna skórzana kurtka i czarne spodnie. Prawdziwe odzwierciedlenie wujka Kastiela.
- Nazywam się Liselle - zaczęła moja nowa koleżanka. - Kiedyś mieszkałam w Los Angeles, ale przeprowadziłam się tutaj, gdy miałam dwanaście lat. Interesuję się fotografią, czasem lubię coś naszkicować. Moja ulubiona piosenkarka to Avril Lavigne. No cóż, to tyle.
Po niej przedstawiło się jeszcze kilka osób, aż przyszła pora na bad boy'a. Nie raczył nawet wstać.
- Nazywam się Nicodem, Imagine Dragons to życie, nienawidzę kultury, nienawidzę szkoły, nienawidzę ludzi.
Usiadł. Spojrzałam na niego, zszokowana. Nigdy jeszcze nie widziałam takiego braku szacunku.
- Dwadzieścia lat temu miałam tutaj takiego ucznia - wtrąciła się nauczycielka. - Czerwone włosy, szare oczy, buntowniczy styl... dokładnie taki sam, jak ty. - Na pewno miała na myśli wujka. - Wagarowicz, oceny marne, ledwo zdawał. Liczę na to, że ty będziesz inny - Tak, miała na myśli wujka.
Jeszcze coś tam pogadała, aż w końcu dała nam plan lekcji i mogliśmy wrócić do domu. Yoshi i Chad poszli jeszcze do kawiarni, ale ja nie miałam na nią ochoty. Stanęłam przed dziedzińcem i zadzwoniłam do brata.
- Hej Lucas, masz czas?
- Nie bardzo, mamy morderstwo i szef mnie potrzebuje, a co?
- Czyli nie możesz mnie odebrać spod liceum? - użyłam swojego głosu, przez który zielonooki zawsze się rozpływał.
- Lisa, dobrze wiesz, że gdybym mógł, to bym po ciebie przyjechał. Ale tak jak mówię, mamy morderstwo i jestem potrzebny przy zbieraniu śladów.
- No dobrze - powiedziałam smutna.
- Nie martw się, wieczorem ci to wynagrodzę.
- Mam się bać?
- Raczej nie. Dobra, teraz serio muszę iść. Pa!
- Na razie.
Westchnęłam. Schowałam telefon do torebki i zaczęłam iść. Po chwili jednak ktoś złapał mnie za ramię. Odwróciłam się i zobaczyłam tego buntownika.
- Lisa, nie? - spytał, wkładając dłonie do kieszeni w spodniach.
- Tak. Nicodem, dobrze pamiętam? - chłopak kiwnął głową. - Co jest?
- Nic nie jest. Chciałem cię poznać. Mówiłaś, że kochasz Nickelback. Za to moje życie to Imagine Dragons. Też kochasz rocka, widzę.
- To prawda. To dzięki moim rodzicom. To był ich ulubiony zespół od czasów licealnych. Teraz w samochodzie mają mnóstwo ich piosenek. Dzięki temu sama ich polubiłam.
- Mi pomógł przyjaciel. No wiesz. "Przyjaciel" - zrobił cudzysłów z palców. - Kiedyś na lekcjach ciągle słuchał muzyki. Na jednej z lekcji zakosiłem mu jedną słuchawkę i słuchaliśmy razem. Od razu ich polubiłem.
- Rozumiem. A czemu "przyjaciel"? - powtórzyłam jego gest.
- Okazało się, że był kochankiem mojej dziewczyny. Dupek i dziwka.
- Przepraszam, nie powinnam pytać.
- Spoko. Gdzie mieszkasz? Odprowadziłbym cię.
- Na Bonapartego.
- Bonapartego ile?
- Bonapartego 10.
- Chcesz mi powiedzieć, że jesteśmy sąsiadami? Ja mieszkam na Bonapartego 6.
- O - uśmiechnęłam się. - Przynajmniej masz po drodze.
Idąc, ciągłe rozmawialiśmy i śmialiśmy się. Dowiedziałam się, że Nico ma w domu psa, a dokładniej owczarka niemieckiego, że jego rodzice rzadko są w domu i że kiedyś musiał powtarzać klasę.
Czyli w tym roku ma osiemnastkę, pomyślałam.
W końcu wróciliśmy do domu. Opowiedziałam rodzicom o pierwszym dniu, a potem poszłam do sypialni, przebrałam się, położyłam na łóżku i zasnęłam.
*Nicodem*
Poszedłem do stałego miejsca spotkań mojej grupy. Cała siódemka na mnie spojrzała.
- I jak? - spytał Mick.
- Znalazłem idealną. Będzie do nas pasować. Ale jest jeden problem. Jest strasznie grzeczna i ułożona. Trzeba będzie ją nieco przekabacić.
- Plan taki, jak zawsze? - wtrąciła się Olive.
- Dobra.
- To idź do domu, a od jutra działaj - rozkazał Luke, dowódca całej naszej grupki.
- Tak jest.
**********
Hejka kochani!
Oto pierwszy rozdział. Możliwe, że trochę nudny, no ale jakoś trzeba zacząć.
Mam już ogólny zarys fabuły od początku do końca książki. Planuję około trzydziestu rozdziałów, ale możliwe, że trochę się to przedłuży.
Pozdrawiam, wera9737.
Enjoy! =^.^=
PS: Nickelback - Song On Fire (wcale tego teraz nie słucham na słuchawkach 😂 2:54 i uśmiech Chada *-* )
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top