13. "Nie mogę długo rozmawiać"

*Lisa*

- Spójrz - powiedział tata, podając mi kolejne zdjęcie z albumu. - Tutaj jesteś ty i on.

- Dlaczego on ma czarne włosy? Przecież ma brązowe - dziwiłam się.

- Użyłaś na nim Augurii, głuptasie - uśmiechnęła się mama, obejmując mnie, razem z tatą.

Włożyłam zdjęcie do kieszonki w albumie i wyjęłam kolejne. Byliśmy na nim my, całą czwórką, w Alpach, na nartach.

- Kiedy to było? - spytałam.

- Jeśli dobrze pamiętam - rzucił tata. - to z pięć lat temu. Byłaś wtedy taka malutka, a on troszczył się o ciebie jak o córkę albo żonę.

- Dalej to robi. Cholera, tyle razy go krzywdziłam. A on ciągle się ode mnie nie odwrócił. A teraz, przeze mnie... - miałam gulę w gardle, nie potrafiłam powiedzieć więcej ani słowa.

- Skarbie, to nie twoja wina - powiedział tata.

Objął mnie mocno ramionami, a ja wtuliłam się w niego, czując ciepłe łzy na policzkach.

- Uspokój się, dziecko - usłyszałam miękki głos mamy. - Nam też go brakuje.

Przez chwilę miałam wrażenie, że mówi o nim tak, jakby on już nie żył. Jakby umarł. A przecież jeszcze nic nie wiadomo. Może jest jeszcze jakaś szansa, żeby go...

Wyrwałam się z objęć taty i pobiegłam do przedpokoju, po czym założyłam kurtkę i buty.

- Gdzie ci się tak spieszy? - spytał ojciec.

- Na komendę. Jestem pewna, że znajomi Lucasa coś już znaleźli.

- Dobrze.

Wybiegłam z domu i natychmiast ruszyłam w stronę posterunku, taranując przy okazji wszystkich ludzi stojących mi na drodze. W głowie leciała mi piosenka, którą Lucas zawsze dla mnie śpiewał, gdy nie umiałam zasnąć - męska wersja "Let it go".

Let it go, let it go!

And I'll rise like a break of dawn!

Let it go, let it go!

The perfect boy is gone!

Here I stand in the light of day!

Let the storm rage on!

The cold never bothered me anyway.

Przyspieszyłam. Chciałam jak najszybciej dotrzeć na komendę i porozmawiać z szefem Lucasa. Byłam pewna, że już coś mają.

*Lucas*

- Do cholery, wypuśćcie mnie stąd! - wrzeszczałem, wiercąc się na krześle. - Co ja wam zrobiłem!?

- Zamknij się! - krzyknął Luke, uderzając mnie w twarz. Skóra na moim policzku pękła, a krew zmieszała się z pierwszą łzą. - Ty nie zrobiłeś nic. Zostaniesz tu, bo jesteś nam potrzebny.

- Do czego!? - próbowałem wydostać ręce, żeby wytrzeć łzy o krew, a potem uderzyć Luke'a z całej siły, ale węzeł był zbyt mocny. Cwaniak.

- Twoja siostrzyczka jest naprawdę urocza. Postaramy się ją tu sprowadzić.

- Po co!? Nawet nie próbuj jej dotykać! To dobra dziewczyna!

- "Dobra"? Tak dobra, że dostałeś przez nią w ryj?

- Racja, że... Chwila moment... Skąd ty o tym wiesz? Ktoś ci powiedział, prawda? Podglądał, co się dzieje, a potem ci doniósł, tak?

- To nie jest ważne. Gdzie masz telefon?

- Zostawiłem go w domu - okłamałem go. Racja, mój "prawdziwy" telefon był w domu. Ale w bucie miałem ukryty telefon służbowy, w którym miałem zapisany także numer siostry.

- Jesteś beznadziejny, przysięgam - wywrócił oczami. - Za godzinę tu wrócę.

I wyszedł. Zmieniłem pozycję z siedzącej na klęczącą i, rękoma związanymi za plecami, udało mi się wydobyć telefon.

- I jeszcze jedno - drzwi ponownie się otworzyły. Na szybko wróciłem do pozycji siedzącej. - Nawet nie próbuj stąd uciekać. Zresztą, i tak nie dasz rady - i znów wyszedł.

Wszedłem na telefonie w "kontakty" i od razu wybrałem numer Liska, po czym włączyłem tryb głośnomówiący. Odebrała po pierwszym sygnale.

- Lucas! Gdzie ty jesteś!? Mamo, tato, zadzwonił! - zawołała rodziców, po czym znowu zwróciła się do mnie. - Człowieku, tak się o ciebie martwiliśmy!

- Nie mogę długo rozmawiać - szeptałem. - Dan Alf inf. C3 10, 11.

- Co? O czym ty mówisz?

- Mam tę książkę w pokoju. Poszukaj. Na pewno się domyślisz - i rozłączyłem się.

Szybko schowałem telefon do buta i usiadłem normalnie.

Błagam, Lisa, domyśl się...

*Lisa*

- Słyszeliście? - odłożyłam telefon na biurko. - O co mu chodziło? Dan Alf... Inf C3... 10, 11... Nic z tego nie rozumiem.

- Powiedział coś jeszcze?

- Nie. A nie, chwila. Tak. Powiedział, że ma tę książkę w pokoju i że na pewno się domyślę.

- Na pewno się domyślisz. Spróbuj poszukać. A my jedziemy na komisariat.

- Okej.

Rodzice wyszli, a ja zwaliłam na podłogę wszystkie książki Lucasa i zaczęłam w nich grzebać. A było tego mnóstwo. W większości książki o kryminalistyce albo policji. Ale były też te, które dostawał ode mnie na urodziny albo te, które sam sobie kupował.

- Do cholery, Lucas, masz tego za dużo - mówiłam, wyrzucając za siebie między słowami kolejne książki. Wzięłam jedną z nich do rąk. - "Leksykon kryminalistyki. 100 podstawowych pojęć". Boże drogi, co to jest!? Kto normalny czyta takie coś!?

Przerzucałam kolejne książki. W pewnym momencie do moich rąk trafiła "Boska Komedia" Dantego. Uśmiechnęłam się. Pamiętam, że gdy Lucas chodził do liceum, musiał przeczytać tę książkę. Siedziałam wtedy przy nim, chwytałam go za rękę i prosiłam, aby mi poczytał. Miałam wtedy 10, 11 lat i nic nie rozumiałam, ale...

- Chwila... 10, 11?

Otworzyłam książkę na właściwej stronie. Rozdział 3, wiersz 10 i 11!

- Ech, jestem głupia. Lucas, jesteś geniuszem.

Przeczytałam właściwy fragment.

"Na drzwiach bramy ten napis się czyta

O treści memu duchowi kryjomej"

- Dalej nie rozumiem... - podrapałam się po głowie. - Jakich drzwiach? Jakiej treści?

Spojrzałam na bałagan za sobą. Westchnęłam i powoli zaczęłam odkładać na półki książki Lucasa. Gdy skończyłam, założyłam adidasy i wyszłam na spacer.

Don't let them in, don't let them see

Be the good boy you always have to be

Conceal, don't feel, don't let them know...

Well, now they know!

Nuciłam cicho słowa "kołysanki" Lucasa, szukając po drodze wszelkich drzwi i bram.

Drzwi do mieszkań, sklepów, brama parkowa...

Nic z tego.

Poddałam się i wróciłam do domu.

Podczas kolacji ciągle myślałam, o co może chodzić z tym cytatem.

- Wiem, o jaką książkę mu chodziło - mówiłam rodzicom. - ale nie wiem, o jaką bramę chodzi. Szukałam wszędzie, ale nigdzie nic nie ma.

- Może pomylił cytat. Albo książkę - podrzucił mi pomysł tata, przełykając jajecznicę.

- Albo adres - dodała mama, jedząc chrupkie pieczywo z masłem.

- Może - skończyłam przeżuwać ostatni kęs omleta z serem. - Albo to ja nie umiem się domyślić, o co chodzi, a rozwiązanie mam tuż pod nosem.

- Taka opcja też jest dopusz... - mamie przerwał dzwonek do drzwi.

Wstałam i poszłam otworzyć. Jednakże nikogo tam nie było. Jedynie przed moimi nogami leżało małe pudełko...

Wzięłam je do ręki i zaniosłam do jadalni. Z pokoju Lucasa zabrałam parę gumowych rękawiczek (nauczył mnie, żebym nigdy nie zostawiała swoich odcisków palców na podejrzanych przedmiotach), po czym uniosłam pokrywkę pudełka.

W środku znalazłam kartkę i kopertę, nieco wybrzuszoną w pewnym miejscu. Na kartce była napisana wiadomość.

Mamy Waszego syna. Nie chcemy okupu. Chcemy coś innego. Zajrzyjcie do koperty.

Zrobiłam to. Otworzyłam ją...

A w środku znalazłam...

**********

Hejka kochani!

Nareszcie kolejny rozdział! °^°

Trochę krótki, bo nieco ponad 1100 słów, ale jest ^^

Mam nadzieję, że się podobał, kolejny, znając mnie, będzie za miesiąc :p

Pozdrawiam, wera9737.

Enjoy! =^.^=

PS: W mediach: We The Kings - "Sad Song"

(To już jest pewne... Nigdy więcej tego nie przeczytasz... 😭)

Without you... I'm just the SAD SONG...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top