Rozdział 5- STARA ZNAJOMOŚĆ
Byłam obecna przy każdym kroku który zrobiły. W końcu wypruły jej flaki i inne wnętrzności. Zaczęły wkładać do środka różne składniki i posiekane kawałki dziewczynki.
- Zobacz Mare wkładka mięsna.-zażartowała Lore śmiejąc się.
Nie mogę jej uratować. Jestem beznadziejną łowczynią. Po co mi doskonały rodowód ,skoro nie umiem obronić dwójki dzieci. Wiem już dlaczego przydzielony mi został Peter. Właśnie ,gdzie on jest? Od kąd mnie porwała ,jego nie ma. Czy on nie czuł tego pyłu? Gdy to wszystko się stało. Włożyły ją do pieca. Wiem, że to już mój koniec. Partycluse zwróciły wzrok na szafę w której się znajdowałam.
- Mówiłam ci, dalej jestem zaniepokojona. Czuję tu łowce.
- No dobra twój zmysł jest niepodważalny. Takiej mocy pozazdrościć ja mogę tylko czarować ogniem.- powiedziała Lore i wyjmując dziewczynkę z piecyka.
- Czyli jest tu łowca ?- zapytała Mare.
To było dziwne. Ledwo mogłam rozpoznać Mare ,ale wydaję mi się być znajoma. Nie wiem czemu. Ten głos. Wcześniej nie mogłam się nad tym skupić Kiedy patroszyły te dzieci.
- Zepsułaś ,sobie niespodziankę Mare.
- Czemu?
- Bo mam jeszcze jedno do skosztowania. Duże ,wysportowane na dodatek czystej krwi.
- Pokaż mi je.
Czarownica gospodyni podeszła do szafy i otworzyła ją. Nareszcie mogłam się lepiej przyjrzeć im wszystkim. W sumie...Co mi to da? Skoro i tak zginę. Dalej mogłam na nie spojrzeć. Jeszcze bardziej kojarzę tę wiedźme. Tylko skąd? Ona zrobiła minę jakby zobaczyła ducha. Bez pytania nikogo o zgodę ,dobiegła do mnie. Pierw przytuliła mnie, co jest bardzo dziwne. Trwała tak przez chwilę. Spojrzałam na Lore z jej wzroku też widać ,że nie wie o co chodzi. Czarownica odkleiła się ode mnie. Zaczęła mnie szczególnie oglądać.
- Mare, Nie myślałam ,że aż tak się ucieszysz.
- Wiesz tu nie chodzi o mięso czy jedzenie. To jest ona.
- Ta, przecież wydaję się taka zwykła.
- Zaraz ci udowodnie.- powiedziała po czym wsunęła dłoń w jeden z moich rękawów. Szukała czegoś? Jeśli tak to czego?
Zdarła z zachwytu mój cały rękaw. Uśmiechnęła się jak głupi do sera.
- Patrz!-rzekła Mare.
Lore podeszła do mnie. Również się uśmiechnęła.
- To prawda.- powiedziała zadziwiona gospodyni.
Mare zdjąła mi knebel z ust.
- Czy twoi rodzice żyją?- zapytała.
- Tak i mają się świetnie.- skłamałam.
- Kłamiesz.-stwierdziła po czym wcisnęła swoje ostre pazury prosto w moje kolano. Zaczęła wyciekać krew.
- Powiesz mi prawdę, dobrze.-rzekła ostro.
- Po co? i tak mnie zjecie, to bez sensu!-wrzasnęłam.
- Skąd masz na sobie tę gwiazdę?
Chodziło im o to? Mam to znamię odkąd pamiętam. Gwiazda przekreślona kołem, a dokładniej w kole.
-Nie wiem skąd to mam?-rzekłam choć mało można było powiedzieć gdy twoje udo od tak się wykrwawiło.
- Widzisz skarbie to znak. Wytłumaczę ci wszystko tylko odpowiedz jeszcze na jedno pytanie. Jak Masz na imię?- powiedziała dalej zaciskając szpony na moim kolanie.
- Darlyn.
- Pełne.- jeszcze mocniej ścisnęła.
- Dar...lyn Francesca...Garry.
Trudno mi było się wysłowić.
- Wiedziałam ,że to ty.-rzekła i nareszcie jej paznokcie oczepiły się od mojego uda.
- Skąd się znamy?-zapytałam.
- Doprawdy ,aż tyle czasu minęło?
- Od czego?
- Nie pamiętasz. To ja porwałam cię od rodziców za czasów twojego dzieciństwa. Wtedy przyszedł ten bałwan Chris i cię uratował.- mówiła to z takim zachwytem ,że naprawdę poczułam się dziwnie.
- Christian Gunner- poprawiłam ją gdyż nie lubiłam gdy partyclus mówi o łowcach w zdrobnieniu.
- Nie ważne.- parchneła.
Miałam ochotę zaprzeczyć, lecz jestem w złej sytuacji więc nie będę ich wkurzać.
Hej!
Piszcie komentarze i gwiazdkujcie. Mam nadzieję ,że będzie was coraz więcej :). Miłych wakacji .
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top