Rozdział 2- ŁOWY
Ruszyliśmy w stronę Czarnego Lasu . Zerknęłam na mapę którą wzięłam ze sobą z domu. Ruszyłam w stronę południowego zachodu. Na szczęście Las ten nie był za daleko. Jego nazwa wskazuje na wszystko. Tam jest tyle drzew ,że prawie nie widać słońca. Mrok panuje w tym miejscu. Nie jest zbyt duży, ale trudny do przejścia. Musimy przeszukać cały ,aby znaleźć tę wiedźmę. Wkroczyliśmy do lasu, przechodziliśmy przez różnej maści gałęzie i krzewy których było tam pełno. Po około półtorej godziny byłam już trochę zmęczona ,postanowiłam zapytać o coś mojego towarzysza.
- Peterze ,czy jesteś zmęczony.
- Niezbyt, ale jeśli chcesz możemy zrobić postój na chwilę.
- Byłabym wdzięczna.
Tak jak prosiłam tak się stało. Usiadłam na pobliskim wywalonym pniu drzewa. Napiłam się wody i zjadłam i byłam gotowa do dalszych poszukiwań. Mój towarzysz również się napoił. Mam nadzieję ,że dzisiejszy partyclus nie będzie zbyt problematyczny. Usłyszałam hałas odruchowo spojrzałam w tamta stronę, Peter również to zrobił. Wtedy zobaczyłam wiedźmę na miotle, choć była dość daleko umiałam dostrzec jej zmarszczki i inne pryszcze bądź krosty. Nie wiedzieć czemu, uśmiechała się. Pomyślałam iż być może porwała już jakieś bezbronne dziecko, które jest w jej chacie i tylko czeka na pożarcie przez tą kreaturę.
- Idziemy za nią, migiem.- szepnęłam do mojego towarzysza broni. Nie zagłośno nie za cicho, idealnie tak aby usłyszał, ale ona nie.
Nie odpowiedział , wykonał mój rozkaz bez sprzeciwu. Biegł pierwszy. Partyclus leciał na swej miotle tak szybko ,że o mało nie straciliśmy jej z oczu. Po około 50 minutach ciągłego biegu, zmęczyłam się. Czułam ,że nie dam rady, Peter zauważył to i bez wahania bądź słowa wziął mnie i biegnąc dalej niósł w ramionach. Patrzyłam jak pot ściekał z jego twarzy. To ,że pomyślał o mnie, kosztowało go dużo więcej siły. Miałam ochotę powiedzieć mu ,aby przestał, chociaż wbrew temu podobało mi się trochę. Czasem żałuje, że nie jest 30°C. Wtedy była by opcja by Peter zdjął swą koszulę. Pomimo, iż nie czuję do niego niczego to jego muskularna klata bardzo mi imponuje. Czarownica nareszcie wylądowała. Odłożyła swój pojazd i weszła do domu.
- Dobra puść mnie już.-powiedziałam cicho.
Peter to uczynił. Czekaliśmy chwile ,aby nie zostać złapanymi. W końcu niektóre partyclusy mają niezwykle wyczulone zmysły. Gdy ujrzałam jak dym zaczął ulatniać się z komina, byłam przerażona. To ostatni moment, gdy mogę zareagować. Jeśli jest tam jakieś dziecko to zaraz skończy swój żywot ,nie mogę do tego dopuścić.
- Idź od drugiej strony.-rzekłam.
- Dobra, lecę.
Odszedł. Nie widziałam go już, zaczęłam małymi kroczkami zbliżać się do chaty. Nagle zaczęło się dziwnie dymić. Postanowiłam sprawdzić co to za dym więc, wciągnęłam powietrze.
- Dziwne.-powiedziałam do siebie ponieważ nie potrafiłam wykryć cóż to za substancja.
Zakręciło mi się w głowie. Wiedziałam już wtedy ,że to pułapka. Straciłam przytomność i upadłam na ziemię.
Witam, witam.
Mam nadzieję, Że podoba wam się rozdział z miła chęcią poczytam wasze komentarze na ten temat. Gwiazdkujcie i komentujcie bo to sprawia przyjemność. Do następnego rozdziału.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top