Rozdział 7- RATUNEK
Moje oczy zamknęły się ,nic nie widziałam. Jedyne co udało mi się to słuchać. Usłyszałam jakby coś się zbiło. Partyclus krzyknął przeraźliwie. Chciałam coś zrobić ,ale byłam sparaliżowana. Dym rozległ się w pobliżu mojej twarzy. Nic nie widziałam. Zostałam wzięta w ramiona. Osoba trzymająca mnie biegła. Po tak mniej więcej 15 minutach ,zatrzymał się. Postawiono mnie na ziemi. Dalej nic nie widziałam. Poczułam jakby ktoś rozsmarował w około moich oczu maź. Jestem pewna iż to kobieta. Zrobiła to potem z resztą mojego ciała. Nawet gdybym chciała ją powstrzymać nie dałabym rady. Zważywszy na to ,że jestem sparaliżowana. Usłyszałam męski głos w oddali.
- Zostaw ją!
To na sto procent był mój współpracownik. Nadzieja zabłysła moim sercu. Nareszcie ktoś z łowców. Kobieta przy mnie na dźwięk jego głosu uciekła. Podszedł do mnie. Widziałam rozmazaną twarz. Niestety potem zemdlałam.
~A few moment later~
Obudziłam się. Byłam w moim pokoju. Usiadłam, nogi dalej pozostawiając proste. Zabolała mnie głowa. Odruchowo złapałam się za nią. Przypomniałam sobie wszystko co miało miejsce przed utraceniem przytomności. Łzy zaczęły sciekać po moich policzkach. Jak mogłam na to pozwolić? Biedne dzieci. To moja wina. Jestem beznadziejna.
Nagle do pokoju wszedł Peter. Podbiegł do łóżka i przytulił mnie.
- Tych dzieci nie udało się uratować. Rozumiem co pszeżywasz.
Pocałował mnie w usta.
Moje oczy otworzyły się po całości. Zamiast poddać się pocałunku, szybko odepchnełam go.
- Co ty wyprawiasz?-zapytałam zaskoczona.
- Byłem pewny ,że nie przeżyjesz.
- To nie jest powód.- rzekłam
Zobaczyłam ,że byłam w normalnym ubraniu. Wyszłam z pokoju. Postanowiłam wyjść na rynek. Jak on mógł. Przeżywam to co się stało ,a on całuje mnie. Znam go od długiego czasu. Otarłam oczy ,aby nikt nie wiedział, że płacze.
Spacerowałam po mieście. Wróciłam do domu. Siedział w przedpokoju na krześle.
Gdy zobaczył ,że weszłam wstał.
- Darlyn ,rozumiem nie powinienem robić tego z zaskoczenia.- nic nie odpowiedziałam.
- Wiesz, Nie mogę tak dłużej. Ja podczas naszych wypraw...zdążyłem się w tobie zakochać. Oddam za ciebie życie jeśli taka twoja wola. Kocham cię Darlyn.
Zdumił mnie. Nie miałam pojęcia co powiedzieć, ale zdecydowałam się odpowiedzieć w najprostszy sposób.
Podeszłam do niego. Musnęłam jego policzek dłonią. Pocałowałam go.
- Też cię kocham idioto. Nie waż się zabijać.
Hej!
Jak wam się podoba rozwój akcji?
Piszcie komy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top