Rozdział 7- KŁUTNIE

Przez parę następnych dni ,było mi przykro z powodu tych biednych dzieci. Dalej zastanawiam się czy nadaję się do czegoś takiego jak bycie łowcą. Pomimo czystej krwi, powinnam być godna tytułu tak odpowiedzialnego człowieka. Z Peterem i mną było coraz lepiej. Szczerze kochałam go ,a on mnie. To co zrobił było niespodziewane. Po długich przemyśleniach stwierdzam iż muszę przyznać się do błędu. Trzeba obwiescić ,że ta dziewczynka i chłopiec z chatki ,nie zostali odratowani. Tyle nauki w elitarnym liceum łowczym na nic się zdało wobec realnego zagrożenia. Miałam tylko nadzieję ,że to chwilowa słabość. Przejdźmy do dnia dzisiejszego. Peter obudził mnie pocałunkiem niczym śpiącą królewnę śpiącą przez sto lat. Tylko jej reakcja była ciut inna. Ja szybko ręką zakryłam mu oczy.
- Co ty robisz?-zapytał spokojnie.
- Nie chcę żebyś widział mnie z rana. Nie Jestem ani uczesana, ani ubrana w normalny strój.
- Darlyn ,Nie musisz się czesać dla mnie i tak będziesz piękna.
- No dobrze.-rzekłam i zabrałam dłoń z jego twarzy.
- Kocham cię.-odparł.
Uwielbiam gdy tak mówi. Czuję się sto razy lepiej. To działa niczym lek ,antidotum na każdy smutek czy zły humor.
- Ja ciebie również.-odpowiedziałam szczerze.
- Czy dziś też idziemy na misję?-zapytałam jednocześnie dociskając swoje ciało do jego co tworzyło uścisk.
- Mam problem...wiesz...-rzekł zaniepokojony.
- Mów.-popędziłam go z poważną miną.
- Stowarzyszenie postanowiło ,zabronić ci wykonywanie zleceń!
Ze stresu odepchnełam go od siebie.
- Jak to ? Na ile ?
- Nie wiadomo.
- Niemożliwe, ale przecież byłeś moim pomocnikiem to co będzie z tobą?
- Postanowili przydzielić mnie komuś innemu.-oparł smutno.
- Co będzie z nami?-zapytałam zniecierpliwiona.
- Są dwa wyjścia:
1. Będziesz na mnie czekać.
2. Najzwyczajniej się rozstaniemy.
Nie chcę cię zmuszać. Możesz mieć kogoś lepszego ode mnie. Chcę twojego dobra.
- Odejdź.- powiedziałam i z utraty sił upadłam na ziemi, Nie tracąc przytomności.
- Co ci się stało?
- Nic.-rzekłam cicho.
Czułam dziwne osłabienie. Nie mogę tego dopasować. To nie ból. Mimo to osłabia. Co się ze mną dzieje?
- Przecież widzę ,że coś jest nie tak.
- Damare! ("zamknij się".)
- Co?
- Baka ,baka ,baka! ( baka = idioto )
- Możesz przestać mówić po japońsku.- powiedział lekko zdenerwowany.
- Jade! ( jade= Nie chcę )
- Dobra idę z tąd.
- Sayonara Peter-san.
Wyszedł wściekłym szybkim krokiem.
Pomimo iż wręcz wygonilam go sama z mojego domu i tak czułam smutek. Łzy bez mojej  zgody same płynęły. W końcu to był mój pierwszy chłopak.
Po paru minutach wróciłam do swoich sił. Postanowiłam przejść się po domu. Zerknęłam do byłego  pokoju mojego współpracownika. Dalej było mi przykro. Na jego biurku był list. Już miałam go otworzyć gdy ,usłyszałam szmer. Gdzieś w oddali ktoś był. Jestem pewna ,że ten ktoś mnie obserwuje. Wpakowałam list do kieszeni i wyciągnęłam sztylet z mej kieszeni. Ostrożnie chodziłam po domu ,aby wyśledzić prześladowce. W kuchni dojrzałam staruszke. Siedziała na krześle ,jakby nigdy nic. Dopiero po około dwóch minutach przypomniałam sobie skąd ja znam ją.
- Dzień dobry, to pani dała mi ten wisiorek ,tak?
- To ja.
- Przyszła go pani odzyskać?
- Nie.
- To co panią tu sprowadza?
- Ty.- Te słowa echem odbiły mi się w głowie. Dostałam nagłej migreny i wpadłam w ramiona tej staruszce. Nie Wiem jak ,tak szybko mnie złapała chciałam coś powiedzieć ,lecz zemdlałam.

Hej!
Mam nadzieję, że rozdział się podobał. Możliwe ,że jest wam smutno z powodu Petera i Darlyn.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top