004
Patrzyliśmy się na siebie przez parę minut. Żadne z nas nie jadło, dopóki nie odezwałam się:
- Jedz, śmiertelnicy muszą jeść, by przeżyć.
Chłopak pokiwał głową i wziął do ręki widelec. Popijałam nektar, przyglądając się Nico. Nie byliśmy podobni, nawet trochę. Widać było, że wygląd odziedziczył po swojej matce. Właściwie, nie byłam podobna z wyglądu do nikogo z mojej rodziny. Moi rodzice mieli ciemne włosy, ja miałam platynowe, prawie białe. Oboje mieli oliwkowe karnacje, przy których moja była jak mąka. Jedynym co łączyło całą naszą rodzinę był kolor oczu. Wszyscy mieliśmy ciemne, prawie czarne, tęczówki. Nico wyglądał jak mała wersja Hadesa.
- Możesz przestać mi się przyglądać? To denerwujące - usłyszałam głos chłopaka, na co prychnęłam.
- Czekam aż zjesz, żebym mogła cię poznać.
- Myślałem, że bogowie i boginie wiedzą wszystko.
- Masz rację, ale chce to usłyszeć od ciebie - przyglądałam się chłopakowi, który nie wiedział od czego zacząć.
Po paru minutach zaczął opowiadać o tym jak trafił do Obozu, co było przed tym i jak stracił rodzinę.
- Teraz ty, nie jesteś popularną boginią, bo nawet ja cię nie znałem, a jesteśmy rodzeństwem, prawda?
- Można tak powiedzieć. Mówi się, że jestem córką Hadesa i Persefony, bo to oni mnie odnaleźli. Tak naprawdę urodziłam się na dnie Tartaru. Wyszłam z pąku róży, już jako dorosła osoba. Teraz jest ona moim atrybutem. Wszystko co było w Tartarze, należało do Hadesa i jego małżonki. Ja także. Mianowali mnie swoją córką, a później odkryli, że sprawiam ból. Odesłali mnie do Zeusa, on przyjął mnie na Olimp i od tego czasu rzadko widzę rodzinę. Od pewnego czasu bardzo chciałam zejść do twojego świata. I tak dostałam posadę dyrektorki tego Obozu - skończyłam, wstając. Rozejrzałam się po stołówce, zauważając pojedyncze osoby.
- Kolacja się skończyła. Idź do swojego domku i odpocznij.
Chłopak kiwnął głową i wstał, zabierając ze sobą tacę z pustym talerzem. Wyszliśmy razem z budynku i rozeszliśmy się w swoje kierunki, mówiąc sobie nawzajem 'dobranoc'.
Ruszyłam w stronę biura. Będąc w środku, usiadłam na fotelu przy biurku. Westchnęłam ciężko, wyciągając ręce po papiery, które były dyrektor miał wypełnić już dawno. Zerknęłam na jeden z nich, który zapisany był greką. Odłożyłam go, biorąc następny, nie miałam zamiaru myśleć nad starożytnym językiem. Następne dokumenty także były zapisane w moim ojczystym języku. Już wiem dlaczego Dionizos tak odkładał wypełnianie tych papierów. Rzuciłam je wszystkie na jedną stronę biurka. Później się nimi zajmę. Podniosłam się z fotela, podchodząc do szafki z informacjami o obozowiczach. Wyciągnęłam pierwszy lepszy segregator. Zaczęłam czytać informację o jakiejś córce Afrodyty.
Przeglądałam już chyba dziesiąty segregator. nie znajdując kompletnie nic co by mnie chociaż w małym stopniu zainteresowało. Odłożyłam trzymany przedmiot na półkę. Postanowiłam zająć się papierami. Parę przetłumaczonych na język angielski dokumentów później, usłyszałam pukanie do drzwi, na dźwięk którego podniosłam głowę.
- Proszę - powiedziałam, prostując się.
- Witaj w ten cudowny dzień, Melibojo - w drzwiach ujrzałam centaura.
- Witaj - uśmiechnęłam się. - Dzień? - zapytałam zdziwiona, odwracając się w stronę okna, przez które przebijały się promienie słońca. - Przecież jeszcze przed chwilą było ciemno - mruknęłam cicho do siebie.
- Pracowałaś przez całą noc?
- Na to wygląda. Nie ważne. Stało się coś, Chejronie?
- Mogłabyś przypilnować młodych herosów, gdy będą strzelać z łuków? Przydałaby im się też pomoc w nauce.
Pokiwałam głową, wstając z fotela. Pstryknęłam palcami, zmieniając swój strój na czarne spodnie długości ¾ i biały T-shirt. Buty zmieniły się na czarne trampki, a włosy spięły się w luźnego koka na czubku głowy. Po chwili namysłu założyłam też brązową, skórzaną kamizelkę. Wyszłam z Chejronem z biura, kierując się w miejsce, gdzie dzieciaki przygotowywały się do zaczęcia nauki łucznictwa.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top