Tylko zwierzęta i ludzie mają płeć

Poprawiła swoje włosy przyglądając się swojemu odbiciu w lustrze i westchnęła sfrustrowana wciskając swoją grzywkę pod kaptur, jednak robiąc to tak by nadal ładnie się prezentowała. Dzisiaj miała przeprowadzić jeden z swoich największych planów w ostatnim czasie, a mianowicie miała wprowadzić ciocię Goldie do muzeum zaraz po obchodzie strażników, a później samej do niej dołączyć. Oczywiście nie będą  niczego stamtąd kradły, Louise upewniła się o to jeśli chodzi o ten temat ponieważ zwyczajnie nawet ona miała granicę, a kradniecie własności narodowej na pewno było jedną z nich. Oczywiście O'gilt nie miałaby z tym żadnego problemu, jednak najwyraźniej naprawdę nie miała w tym innych intencji niż zdenerwowanie wujka Scrooge'a lub zwyczajnie zrezygnowała z tego wiedząc, że gdyby to planowała ona by jej nie pomogła. Oczywiście była jeszcze opcja trzecia twierdząca, że zostanie oszukana tak jak ostatnim razem gdy pracowały razem przy poważniejszym projekcie. Nadal nie wybaczyła kobiecie tego, że po tym co przeszła u Doofusa ta nie dość, że zostawiła ją z niczym to jeszcze zabrała jej posążek. Oczywiście to drugie w końcu odzyskała jednak nie zmieniało to faktu, że nadal wychodziła na tym stratna. Nie powinna w ogóle pomagać dopóki nie otrzymałaby swojej wcześniejszej doli, ale w ostatnim czasie potrzebowała po prostu jakiejś odskoczni.

To nie tak, że w jej życiu działo się coś okropnie złego lub ktoś ją źle traktował, po prostu w ostatnim czasie dostrzegła, że mimo tego, że natura obdarzyła ją bardzo delikatnymi rysami (za co dziękowała wszystkim siłom wyższym) to nie wyglądała zbyt dziewczęco. Nie nosiła wcale tak często spódnic lub sukienek, nie czuła się w nich aż tak komfortowo jak w jakiś luźnych spodniach i swojej ukochanej zielonej bluzie, nie interesowała się modą lub tego typu podobnymi rzeczami i zdecydowanie nie przepadała za rozmawianiem o miłości jak to kochała robić Webby. Wręcz ją mdliło na myśl o niej w roli głównej postaci w jakimś romansie.

Większość dziewczyn jakie znała lubiła tego typu rzeczy, wiele osób również uważało, że takie rzeczy w większości podobały się im. Dlaczego więc ona czuła się aż tak niezręcznie myśląc o tym i woląc to zamienić na na przykład oglądanie jakiegoś streamera bądź grę w karty? Nie było to raczej charakterystyczne dla jej płci więc dlaczego to lubiła? Niby była pewna tego jaka jest jej płeć, jednak gdzieś z tyłu jej głowy nadal jakoś krążyła myśl, że można po prostu to sobie wymyśliła dla uwagi. Że pewnego dnia obudzi się i stwierdzi, że w sumie jej się to znudziło i chcę powrócić do wcześniejszego stanu rzeczy zanim zaczęła myśleć o tych sprawach.

Jęknęła i przetarła twarz dłońmi. Dlaczego to wszystko musiało być takie trudne? Czy ten świat nie mógł jej pozwolić po prostu być sobą bez większych ograniczeń bądź nakazów? Odkąd pamiętała zawsze ktoś jej chociaż raz powiedział, że "tak nie wypada", "tak nie można", "tak nie powinien się zachowywać młody dżentelmen". Jakim prawem ktoś miałby ustalać co może, a czego nie, co jej wypada, a czego robić nie powinna? Czy to ludzką rolą było by bezpodstawnie przytwierdzać różnorodne łatki i kazać wszystkim pokoleniom trzymać się ich do upadłego? Teraz wszyscy wymykali się tłumacząc swoje działania tradycją. Nie mogła w święta na przykład nie zjeść pieczeni ponieważ było to tradycyjne danie i chociaż powinna spróbować.

Albo ostatnio usłyszała jeszcze bardziej absurdalną rzecz, że właśnie ze względu na to, że to nie tradycyjne nie może lubić w sensie romantycznym i seksualnym dziewczyn ponieważ sama jedną była. Aż ją kusiło żeby powiedzieć tamtej starej babie, że ona sama jest transgender jednak odpuściła to sobie. Wiedziała, że jeden moment satysfakcji z miny tej kobiety przepełnionej konsternacją nie będzie warty tego jaką awanturę zrobi jej później. Po za tym naprawdę wolała nie mówić głośno, że nie była biologicznie dziewczyną, wolała gdy postrzegano ją od samego początku do samego końca jako osobę cis. Chociaż coraz bardziej miała myśli, że pierwsze wrażenie to za mało. W końcu tak jak mówiła wcześniej zachowywała się nie koniecznie w ten sposób i przez to zebrała już przepełnionych złośliwością bądź niezrozumienia przemieszanego z pewnego rodzaju obrzydzeniem spojrzeń. Nie, zdecydowanie wolała ten stan rzeczy jaki był teraz. Nadal czuła się nie do końca komfortowo przy ludziach gdy nie było przy niej kogoś bliskiego na czyim ramieniu mogłaby się oprzeć, jednak nie było to aż tak złe, przynajmniej jej się tak wydawało.

Podniosła się z krzesła i skierowała się w stronę wyjścia z rezydencji. Po drodze nie natknęła się na nikogo co tylko ułatwiło jej zadanie, była pewna, że raczej byli by zainteresowani gdzie idzie o takiej godzinie, a gdyby powiedziała prawdę nigdzie by puszczona nie została. Pewnie wypadałoby powiedzieć swojej rodzince, że wychodzi jednak przez cały dzień jakoś nie było okazji, a może bardziej adekwatne byłoby stwierdzenie, że według niej nie było co do tego odpowiedniej chwili. Wbrew pozorom lubiła perfekcję. Lubiła gdy wszystko było równo ułożone, lubiła gdy wszystko do siebie pasowało i nie przepadała za nieporządkiem. A to, że nie mogła znaleźć w sobie motywacji by samej to wszystko poukładać, wybierać oraz posprzątać już nie było jej winą. No bo powiedzmy sobie szczerze, jaki normalny nastolatek byłby zadowolony z faktu, że musi zrobić coś typu wyrzucenia śmieci, to chyba oczywiste, że nie będzie mu się chciało. W ten czas mogłaby obejrzeć dobre sześć minut swojego ulubionego odcinka, a to było w końcu ważniejsze, prawda? Jedynymi wyjątkami jakie znała w tej kwestii był jej brat Huey, który był największym maniakiem porządku oraz Webby, która potrafiła wpaść w panikę gdy tylko zobaczyła choć gram kurzu na swoim ulubionym egzemplarzu biografii Scrooge'a McDucka. W pewien sposób mogłaby również zaliczyć do tego grona również Violet, nie znała jej jednak na tyle dobrze żeby przypisywać jej jakiekolwiek cechy, widywała ją tylko przelotnie, a w interakcje z nią wchodziła dość rzadko, na pewno nie tyle co na przykład Dewey ponieważ ten spędzał większość czasu z Webby, a co za tym idzie również z jej przyjaciółkami.

Nacisnęła klamkę jednak zanim na dobre otworzyła drzwi rozejrzała się jeszcze dookoła żeby się upewnić, że nikt jej nie widział. Zawsze pozostawała jeszcze możliwość, że Duckworth ją jakoś podejrzał i postanowił uznać to nie za swoją sprawę jednak było to raczej dość nieprawdopodobne. Ten duch miał w sobie coś tak specyficznego, że nawet żyjący byli mniej więcej w stanie wyczuć jego obecność nawet gdy go nie widzieli, a ludzie dla których pracował już szczególnie nie przeoczyli by tego małego szczegółu jakim było to, że ich lokaj chowa się gdzieś w ścianach.

Miejsce, które ustaliły jako te w którym się spotkają wcale nie było jakoś daleko, raczej śmiesznie blisko miejsca zamieszkania Louise. Choć pewnie było to spowodowane tym, że muzeum również jest dość blisko i po prostu tamten punkt był najbardziej wygodnym do schowania się i szybkiego powtórzenia planu. Według niej mogły od razu przejść do akcji i to załatwić, jednak najwyraźniej starszą nie ufała jej na tyle żeby puścić ją w teren bez wcześniejszego sprawdzenia jej.

Znając życie miało to coś wspólnego z faktem, że za każdym razem gdy młodsza poczuła się zbyt pewna to jej plany leciały na łeb i szyję. Pewnie chciała ją trochę postraszyć wagą tego co teraz robi, zupełnie tak jakby już nie była wplątana w kilka naprawdę nielegalnych gówien za które dostałaby wyrok gdyby była dorosła. "Dzieci Louise" były tylko szczytem góry lodowej jednak nikt nie musiał o tym wiedzieć.

Podskoczyła w miejscu wystraszona czując lekkie uderzenie w swoje ramię. Odwróciła się w tamtą stronę z której nadszedł dotyk odruchowo unosząc jedną nogę oraz zasłaniając swoją buzię, jednak gdy dostrzegła tak dobrze znaną jej twarz z tym typowym uśmieszkiem przepełniony pewnością siebie od razu jej mimika stała się na swój sposób w pełni obojętna. Westchnęła pocierając okolice oczu, kiedy Goldie jak gdyby nigdy nic oparła się o słup za nią i przyglądała jej się oczekująco.

— Czy to było konieczne? — Zapytała krzyżując ramiona na piersi, naprawdę nienawidziła kiedy ktoś ją brał z zaskoczenia, a starsza kobieta powinna raczej bardzo dobrze o tym wiedzieć.

— Musiałam sprawdzić jak bardzo gotowa jesteś — wzruszyła ramionami próbując użyć wymówki jednak obie wiedziały, że w jej intencjach tutaj głównie przeważała złośliwość.

— Tak, tak, cokolwiek. No, ale przechodząc do rzeczy — złożyła ręce jak do modlitwy po czym wskazała nimi na blondynkę — jeszcze raz konkretnie, jaki jest nasz cel?

— Zagranie oczywiście na nosi twojemu wujaszkowi, nie mogę uwierzyć, że sądzisz mnie o kłamstwo — pokręciła głową z naganą po czym ruszyła do przodu nie oglądając się na młodszą, ponieważ doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że ta od razu za nią ruszy jak tylko postawi pierwszy krok, nie myliła się.

— No dobra, ale co on w takim razie ostatnio zrobił, że chcesz to zrobić — pobiegła do niej wyrównując z nią krok. Nie do końca chciało jej się wierzyć, że jej wujek ostatnio odwalił coś co mogłoby zirytować O'gilt, a Goldie zwykle robiła tego typu psikusy wyłącznie kiedy to Scrooge zaczął pierwszy.

— Oh, to? Dał muzeum pozwolenie na wystawę pewnego wspaniałego egipskiego wazonu, który ukradł mi sprzed nosa około pięciu lat temu — wzruszyła ramionami, a brwi młodszej powędrowały do góry.

— Czyli złodziej został okradziony, co? — Zaśmiała się kiedy blondynka uderzyła ją żartobliwie w ramię.

— I właśnie dlatego muszę się zemścić, wiesz jak to nadszarpnęło wtedy moją reputację? Aż strach się bać. Minęło tyle czasu, że pewnie już na swój sposób o tym zapomniał. Czas na moją zemstę — uśmiechnęła się złowieszczo. Louise była pewna, że gdyby nie wiedziała, że kobieta koło niej raczej była w większości przypadków pozytywną postacią to na pewno skojarzyła by ją w tej chwili z typowym kreskówkowym złoczyńcą.

— Czasami naprawdę zapominam fakt, że obaj macie ponad sto pięćdziesiąt lat — mruknęła pod nosem licząc, że kobieta tego nie usłyszy, mimo wszystko życie było jej miłe i raczej nie chciała by z przyjacielskich przepychanek została "przypadkiem" wepchnięta do rowu. Jednak na jej nieszczęście ta posłała jej tak śmiercionośne spojrzenie nakazujące jej zamilknąć. Wolałby już zostać poobijaną od upadku. — Dobrze, dobrze, sorki — uniosła ręce w obronnym geście. — Po prostu czasami naprawdę zachowujecie się jak dzieci. To nie jest złe, uwierz mi jak też potrafię chować urazę przez naprawdę duży czas, to dlatego nikt ze mną nie zadziera, jednak jak na ludzi w waszym wieku — z momentu na moment cichła coraz bardziej.

— Nie pogrążaj się.

— Masz rację — niemal natychmiast się zgodziła.

Resztę drogi pokonały w ciszy pomiędzy tym jak kobieta wytłumaczyła jeszcze dodatkowo młodszej jaka jest jej rola i co ma robić. Nie był to jednak rodzaj ciszy który był niezręczny, tak naprawdę nawet sama Louise nie potrafiła go do końca określić, mogła tylko powiedzieć, że czuła się dobrze. Przyjemnie było z kimś od czasu do czasu tak po prostu pomilczeć. Jej rodzina miała tendencję do tego, że nie potrafiła zachować tego typu nieskazitelnego wyciszenia dłużej niż przez pięć minut, w miejscu usiedzieć również nie umieli więc nie było okazji do takich sytuacji. Nie przeszkadzałoby jej jednak gdyby zdarzały się one nieco częściej, to było miłe.

Nie potrwało nawet dziesięciu minut, a już byli na miejscu (chociaż dla osoby takiej jak ona, która miała naprawdę słabą kondycję fizyczną były to chwilę prawdziwej męki). Niebo powoli coraz bardziej nabierało odcieniu ciemno-granatowego, jednak już powoli instytucja się zamykała ze względu na późną godzinę. Mimo iż to nawet nie był napad rabunkowy - daleko mu do takiego było skoro Goldie chciała tylko wsadzić jajko z nieco rozbitą skorupką do wentylacji osobistego gabinetu Scrooge'a - to trzeba to było uważnie i z rozwagą rozplanować.

Co prawda blondynka miała po prostu wejść i wyjść, jednak nadal istniało ryzyko, że ktoś ją podczas tego zauważy i zrobi się z tego o wiele większa afera niż byłaby w rzeczywistości gdyby nikt jej nie namierzył oraz po prostu znaleziono by po fakcie źródło odoru, który rozprzestrzeniał by się po pokoju, a następnie po innych pomieszczeniach oraz korytarzu. Była pewna, że O'gilt byłaby w stanie wykonać to wszystko bez jej pomocy i to zapewne jeszcze lepiej niż z nią. W końcu miała lata doświadczenia którym mogła się pochwalić, taki mały idiotyczny psikus nie powinien zająć jej więcej niż pięciu minut. A jednak stała tu koło niej obserwując uważnie mężczyznę w niebieskim garniturze przy wejściu.

Ochroniarz ten za chwilę miał wejść do obiektu żeby wykonać ostatni obchód i sprawdzić czy wszystko jest w porządku, pewnie teraz w jego głowie kotłuje się myśl jaka to strata czasu, przecież zawsze wszystko było tak samo, dlaczego dzisiaj tak nie mogło być? Louise przekrzywiła nieco głowę w bok rozumiejąc ból tego człowieka, pewnie gdyby to ona była na jego miejscu to już by się poddała oraz poszła do domu nie bacząc na konsekwencję w postaci stracenia pracy. Jego zaniżona czujność teraz jednak była dla nich zdecydowanie na rękę.

— Jeszcze raz, dlaczego nie możemy zrobić tego jak się całkowicie zamknął? — Młodsza spojrzała kątem oka na kobietę, wolałby gdyby po prostu czuwała przy wejściu czy nikt na pewno nie wraca niż żeby odwracać uwagę strażnika na tyle długo by ten nie wszedł do obiektu, tak byłoby zdecydowanie łatwiej dla nich obydwu.

— Ponieważ mimo iż Scroogie jest sknerą do siedmiu boleści to wyjątkowo nie szczędził grosza na to żeby się zabezpieczyć. W tym muzeum głównie wystawiają artefakty należące do niego, byłoby dziwnie gdyby nie dbał o odpowiedni system ochrony — skrzywiła się na myśl o tym. — A mi szczędził na kwiatki — wywróciła oczami po czym uśmiechnęła się pod nosem widząc jak młodsza udaje, że wymiotuje w krzaki.

— Eww, romanse starych ludzi — wzdrygnęła się w przesadnej reakcji.

— Możesz wierzyć bądź nie, ale ty też kiedyś będziesz wyglądała jak suszona śliwka. Przyjdzie również taki czas, że będziesz wspominać stare dobre czasy swoim wnukom  mimo tego, że sama tego tak nie znosisz.

— Zdecydowanie nie, nie jestem hipokrytką — na samą myśl, że realnie mogłaby się taka stać miała ochotę skoczyć przez okno w idealnie zadbane petunie pani B. A każdy wiedział, że to jak proszenie się o śmierć więc ten wybór coś znaczył.

— To się jeszcze okaże, wspomnisz moje słowa — pokręciła głową, miała wrażenie, że stawała się aż nazbyt sentymentalna coraz mocniej z chwili na chwilę w towarzystwie tej dziewczyny. Nie potrafiła tylko stwierdzić czy dlatego, że była podobna do niej, bądź może była podobna do Scrooge'a. Albo jeszcze lepiej, ich kombinacji. Jeśli trzecia opcja faktycznie była realna to świat miał czego się bać w przyszłości. Jej uwagę przykuła godzina, która wyświetlała jej się na zegarku po czym kiwnęła głową młodszej, po chwili zniknęła, a Duck została całkowicie sama w swojej kryjówce.

Nastolatka wzięła głęboki oddech po czym wyprostowała się. Starała się przegnać od siebie te myśli, ale jakby nie patrzeć od tego mogło zależeć czy będzie jeszcze kiedyś pracowała z ciocią w przyszłości. No bo w końcu jeśli nawali przy tak prostym zadaniu to jak mogłaby się jej przydać w czymś istotniejszym? Oczywistą odpowiedzią było nijak.

Dlatego musiała dać z siebie sto procent, wszystko co tylko mogła. Może i mogła się dąsać i obrażać za skradzioną fortunę sprzed jej nosa podczas pamiętnych urodzin Doofusa Drake'a lecz nie zmieniała to faktu, że mogła wiele się nauczyć o oszustwach; a jeśli chciała kontynuować swój łatwy zarobek to lepiej żeby ktoś ją nauczył jak się przypadkowo nie ujawnić, a od wujka Scrooge'a z pewnością się tego nie nauczy. Już słyszała w myślach jego monolog o odpowiedzialności i ciężkiej pracy ciągnącej się godzinami dla zwykłego dolara. Wzdrygnęła się, naprawdę powinna się postarać by tego nie schrzanić.

Odchrząknęła by pozbyć się chrypki po czym dyskretnie zaczęła iść przed siebie niby niedbale wyciągając telefon z bluzy i coś na nim czytając. Nie zwróciła tym oczywiście na siebie uwagi strażnika więc udawała, że coś wytrąciło ją z równowagi i zaczęła biec, celowo wpadając na śmietnik, który był po drodze. Huk zaniepokoił byka, a gdy dostrzegł sylwetkę leżącą na chodniki i łapiącą się za nogę pośród rozrzuconych śmieci naturalnym było, że oczywiście zaczął do niej biec. Louise pozwoliła sobie na uśmiech zwycięstwa słysząc ciężkie kroki, jednak zaraz potem skrzywiła się czując jak pulsuje jej kończyna. Następnym razem powinna bardziej zwracać uwagę czy ten kosz jest metalowy czy drewniany.

— Chłopcze czy nic- Panienko — natychmiast poprawił się gdy podbiegł na tyle blisko by rozróżnić jej płeć jednak nie zmieniało to faktu, że poczuła osobistą urazę na nazwanie jej tak. — Panienko, czy nic ci nie jest? — Zaczął dopytywać przyglądając się jej uważnie by znaleźć jakiś uraz, to oczywiście, że był w tym zakresie wyszkolony, jednak młodsza musiała po prostu powiedzieć, że tylko lekko boli ją noga i za chwilę to przejdzie. To nie tak, że stało się jej coś naprawdę poważnego, jednak jeszcze będzie chciał jej w jakiś sposób udzielić pierwszej pomocy, a tak bardzo spoufalać się z nim zamiaru nie miała.

— Oh nie, po prostu noga mnie troszkę boli. Chyba będę musiała na chwilę usiąść i odczekać aż mi minie — uśmiechnęła się w jego stronę uspokajająco, a widząc jak jego uwaga ponownie ucieka z jej twarzy mocniej zacisnęła palce na obolałym miejscu i skrzywiła się wyraźnie by to dostrzegł. — Gdyby tylko pomógł mi pan usiąść, byłabym wdzięczna — mężczyzna jak opatrzony pokiwał głową najwyraźniej wcześniej nawet nie myśląc o takim rodzaju pomocy po czym chwycił ją za ramiona oraz barki pociągając ją nieco do góry by pomóc jej się wyprostować, a następnie usiąść na chodniku. Niemal odruchowo zgięła nogę w kolanie by na nią spojrzeć i zrobiła niezadowoloną minę dostrzegając, że zaczyna się tworzyć krwiak. Teraz już naprawdę nie będzie wiedziała jak wytłumaczyć to wszystko mamie i wujkowi Donaldowi.

— Czy mogę ci w jakiś sposób? Mogę skoczyć na przykład po jakiś okład. Powinien być jakiś w apteczce, przynajmniej jest zalecane na wszelki wypadek żeby był — zaproponował wskazując za siebie na budynek muzeum.

— Nie, nie trzeba. To powinno za chwilę przejść — zapewniała gdy nie dostrzegła żadnego znaku na to, że Goldie już wyszła z budynku. Złapała kontakt wzrokowy ze starszym po czym opuściła głowę czując zwyczajny wstyd. On był miły, ba!, on był o wiele bardziej uprzejmy niż bardzo dużo bogaczy których spotkała w swoim życiu i kulturę osobistą powinni mieć w małych paluszkach. Przez moment nawet było jej nieco głupio z powodu tego wszystkiego, ale tylko przez moment. To nie tak, że będzie teraz rozpaczać nad życiem byka, przecież jedną sytuacja z zgniłym odorem jajka nie sprawi, że straci pracę. No chyba, że Scrooge naprawdę się wścieknie za nie dotrzymanie preferowanych przez niego standardów ochrony co było raczej mało prawdopodobne; w końcu w grę wchodziła sama Goldie.

— No dobrze — zgodził się niechętnie po czym zapanowała pomiędzy nimi niezręczna cisza którą to właśnie ochroniarz postanowił przerwać. — Czy mogę wiedzieć dlaczego się tak spieszyłaś?

— Ech, to? Eeeee — no i wtopa. Nie wymyśliła wcześniej żadnego realnego powodu dlaczego mogłaby nagle biec tak szybko, nie mogła się nawet wymówić treningiem bo byłoby to oczywiście, że nie przebiegałaby tej trasy pierwszy raz i byłaby w stanie ominąć wszystkie przeszkody. Potarła podbródek czując trochę lepkiego potu na swojej twarzy po czym skoncentrowała się z całych sił na swojej nodze dyskretnie próbując jak najbardziej nacisnąć lub zgiąć obrażenie. W jej oczach pojawiły się łzy bólu, jednak dla mężczyzny przed nią były to łzy rozpaczy.

— Wie pan — pociągnęła teatralnie nosem, — właśnie dostałam wiadomość ze szpitala, że stan mojej mamy się pogorszył — starała się wcisnąć jak najwięcej negatywnych emocji do swojego głosu, jednak zachowując przy tym umiar. — Jest możliwe, że straci nogę i... — nie powiedziała nic więcej chowając twarz w dłoniach dla lepszego efektu. Najzabawniejsze było to, że nawet nie do końca musiała kłamać, wystarczyło, że po prostu użyła półprawdy. W końcu jej mama nie miała nogi z powodu wypadku, po prostu trochę to przekręciła.

Byk wyraźnie zaniemówił rozglądając się dookoła jakby poszukując pomocy, ale nieliczni przechodnie którzy już się pojawiali ignorowali całkowicie tą scenę. Inni za to rzucali im tylko pewne podejrzliwości spojrzenia choć bardziej były one skierowane w stronę dorosłego, który zdawał się być powodem płaczu dziecka. Cóż, w pewnym sensie się nie mylili. Udawała coraz bardziej wzmagający się szloch i próbowała w rytm jego poruszać ramionami w przód i w górę zupełnie tak jakby łapała głębokie wdechy. Wyjrzała dyskretnie zza swoich palców obserwując na moment otoczenie patrząc czy przypadkiem nigdzie nie było blondynki. Jak na zawołanie ta pojawiła się w jej polu widzenia całkowicie przelotnie. To był dla niej znak. Podniosła się gwałtownie na równe nogi po czym krzycząc, że dziękuję za wszystko jednak nie ma czasu zaczęła biec w stronę całkowicie przypadkową. Jeszcze gdzieś za sobą słyszała, że szpital nie jest w tamtą stronę i żeby się zatrzymała, jednak skutecznie to ignorowała wiedząc, że gdyby posłuchała krzyków mężczyzny nie uwolniła by się do całkowitej nocy, jakoś nie chciało jej się tłumaczyć co robiła z dorosłym facetem o takiej godzinie. Była pewna, że wujek Donald posądził by go o napaść, a ona nie chciała sprawiać mu więcej kłopotów niż potrzeba.

Nie zajęło dużo żeby dostrzegła tył związanych w kok złotych i tak charakterystycznych włosów po czym wyrównała krok z kobietą zaczynając żałować, że tak pędziła, przecież nic się nie paliło więc mogła nieco zwolnić. Kiedy dyszała ciężko kobieta tylko spojrzała na nią kątem oka po czym prychnęła rozbawiona przez co nastolatka posłała jej niedowierzające spojrzenie.

— Misja wykonana? Lepiej żeby tak było bo nie po to prawie połamałam sobie nogę żeby się okazało, że sobie wyszłaś i weszłaś — pokręciła głową na boki i jęknęła cicho gdy stanęła z powrotem na pobitej nodze, nie zapowiadało się żeby w najbliższym czasie przestało ją boleć bez jakiejś pomocy, z resztą jakim cudem uderzyła się aż tak mocno? Nie biegła raczej aż tak szybko żeby tak się stało, no przynajmniej gdyby uważała. Tak naprawdę jej pierworodnym planem było udawać, że potyka się o własne nogi, to nie jej wina, że ten śmietnik wyrósł jej przed oczami z nikąd.

— Aż tak źle? — Goldie uniosła brew lustrując wzrokiem jej sylwetkę. Wolała żeby pod jej opieką nikt nie trafiał potem na ostry dyżur ze względu na jakieś skręcenie lub coś gorszego.

— Da się przeżyć jednak nie zmienia to faktu, że nie zajdzie to zbyt szybko — westchnęła pocierając swoje policzki. — Ale wiesz, ostatnio dostałam swój pokój więc jest możliwość, że jeśli się tam jakoś zamknę bez większych podejrzeń to nikt nie zobaczy.

— Twój własny pokój, co? Zgaduje, że tylko ty go dostałaś, prawda? — Zapytała Goldie doskonale samej znając odpowiedź.

— Mama i wujek Scrooge doszli do wniosku, że skoro jestem dziewczyną to raczej nie wypadało żebym dzieliła pokoju z braćmi, coś takiego. Szczerze to nie za bardzo rozumiem ten tok myślenia bo robiłam to już przed moim coming outem do rodziny i nigdy nie czułam się niekomfortowo. No chyba, że przy przebieraniu, jednak wtedy po prostu szłam do łazienki i tyle — wzruszyła ramionami. — Nie zamierzam jednak narzekać, własny pokój to własny pokój. Już współczuję braciom tego, że najpewniej nie dostaną nic na własność przez przynajmniej następne dwa lata.

— Jeśli naprawdę tyle będą dzielić jeden pokój to zjedzą się żywcem — zachichotała O'gilt. — Wiem co mówię, sama miałam dwóch braci i może gdy byli młodsi nie sprawiało to żadnego problemu, jednak gdy zaczęli wchodzić w fazę nastoletnią jeden o mało nie wyrzucił drugiego przez okno.

— Miałaś rodzeństwo? — Louise zamrugała zaskoczona. —
Jakoś nie potrafiła sobie wyobrazić młodszej Goldie w gronie innych dzieci zmuszona do dzielenia się z nimi wszystkim.

— Czwórkę, dwóch braci i dwie siostry — pokiwała głową. — Niestety najpewniej wszyscy już wąchają kwiatki od spodu, to nie tak, że miałam jakąkolwiek możliwość zapewnienia im nieśmiertelności tak jak Scrooge swojej rodzince.

Zamilkli na dłuższy moment i szli przed siebie, nagle zrobiło się tak ponuro, że nie do końca żadna z nich wiedziała jak i na co zmienić temat. Tak więc żeby się już nie pogrążać równie dobrze mogłyby nieco pomilczeć. To jednak oznaczało, że myśli Louise mogą swobodnie wędrować po jej głowie bez możliwości na odwrócenie uwagi i skupienia się na czymś innym. Zagryzła lekko wnętrze policzka patrząc nieco bardziej przygnębiona na chodnik co nie umknęło uwadze Goldie, ta jednak postanowiła się nie wtrącać; jeśli będzie miała ochotę to sama jej powie, znała ją już na tyle by wiedzieć, że tak będzie. Oczywiście miała rację.

— Czy.... Czy mogłabyś nauczyć mnie nakładać makeup? — Zapytała nieco zawstydzona idiotyzmem tego pytania, a brwi starszej powędrowały do góry. Nie takiego pytania się spodziewała.

— Po co?

— No bo wiesz — odwróciła głowę w bok, — wiele dziewczyn w moim wieku tak robi, a ja do tej pory jeszcze w ogóle się tym nie interesowałam i tak może...

— Okej, widzę dokąd to zmierza — zatrzymała się z westchnieniem po czym obróciła się w stronę młodszej która również zaprzestała przestępowania z nogi na nogę. — Kto ci powiedział, że masz się tym interesować? — Chciała koło niej kucnąć jednak postanowiła, że na razie tylko się pochyli.

— Nikt, po prostu ja... — przez monet nie mogła znaleźć odpowiednich słów. Ona co? Co miała teraz powiedzieć, jak miała się wytłumaczyć? Westchnęła sfrustrowana. — Po prostu jest to dziewczęce, a ja nie mam zbyt wielu zainteresowań, które takie by były więc pomyślałam, że może mogłabym, no wiesz, zacząć coś robić w tym kierunku? — Na koniec bardziej zapytała niż faktycznie stwierdziła, zupełnie tak jakby ona sama już zaczynała się w tym gubić.

— Posłuchaj mnie w tym momencie uważnie — nakazała jej dochodząc do wniosku, że jednak zniżenie się do jej poziomu pod względem fizycznym będzie konieczne. — I patrz na mnie jak do ciebie mówię — upomniała ją, a ona od razu spojrzała na jej twarz. — To czy lubisz gry komputerowe bądź tandetne telenowele nie określa tego kim jesteś. Możesz być dziewczyną i grać w piłkę nożną, a ktoś inny może być chłopakiem i interesować się modą, to wszystko zależy od człowieka jakim jesteś i od twoich upodobań. Jasne, wiele ludzi może określać coś, że to akurat jest dziewczęce, a to chłopięce, jednak to jest guzik prawda. To są po prostu głupie stereotypy. Nic nie może nadać ci płci oraz ty nie możesz nadać jej niczemu. Tylko zwierzęta i ludzie ją mają i tego się trzymajmy — wyprostowała się i potargała jej włosy czując się dumnie gdy dostrzegła jak mina nastolatki się rozpogadza. Tak, zdecydowanie robi się za miękka na starość. — A teraz chodź, kupimy ci jakąś fajną kieckę bądź spodnie żebyś nie paradowała z tym na wierzchu oraz nauczę cię na szybko jak takie rzeczy zakrywać. Mimo wszystko nie widzi mi się perspektywa kłótni z tym starym chłopem.

Louise zaśmiała się słysząc to stwierdzenie po czym ruszyła z swoją ciocią w stronę najbliższego sklepu odzieżowego, a jej negatywne myśli, które kotłowały się w jej umyśle od kilku dni całkowicie z niej zniknęły. W końcu nie ważne z jakiej strony nie patrzeć ciocia Goldie miała rację, dlaczego więc miała by się tym dłużej przejmować?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top