Rozdział 5

Ten zajebiście długi rozdział dedykuję mojemu słoneczku, które nawet w te najbardziej przepełnione mrokiem dni, rozświetla je samą swoją obecnością 💕 Głowa do góry, Baśka!!


Zamachnąłem się i nie oszczędzając przy tym przyjacielowi jakiegokolwiek bólu, uderzyłem Zayna z otwartej dłoni w potylicę.

- Ała! Za co to?! - syknął, odruchowo przykładając rękę do pulsującego obszaru. - Nie dość, że jest poniedziałek, co już samo w sobie odbiera chęci do życia, to jeszcze bez powodu niszczysz mi fryzurę! - Emily przewróciła oczami jedynie wygodniej usadzając się na kościstych kolanach chłopaka.

Położyłem plecak na ławkę za swoimi plecami, całkowicie przekręcając się w stronę przyjaciół.

- Jesteś kutasem, Z. - wzruszyłem ramionami.

- A twierdzisz tak, bo...?

- Odkąd opowiedziałem Ci o mojej randce z Louisem, znalazłeś sobie bardzo ''twórcze'' zajęcie, jakim jest rzucanie, swoją drogą obleśnymi, kawałami o seksie gejowskim.

- Em, kilka razy się zaśmiała! - wskazał kciukiem na szatynkę.

- Ten o długopisie był dobry. - potwierdziła, wybuchając nieskromnym śmiechem na wspomnienie owego dowcipu.

- Okropny. - prychnąłem pogardliwie.

- Gdyby nie dotyczyła Cię osobiście problematyka tych żartów, też uważałbyś je za śmieszne. - stwierdził pewnie mulat.

- I tak jesteś kutasem. - odgryzłem się, nie dbając o wymyślenie jakiejkolwiek błyskotliwszej odpowiedzi.

- Tomlinson na dziewiątej. - powiedziała Emily, kątem oka spoglądając, tak jak zakomunikowała, w lewo.

Louis, całkowicie pochłonięty rozmową z dwójką chłopaków z ''Hien'', podążał w ich towarzystwie przez środek korytarza. Włosy w przeciwieństwie do tego jak wyglądały wczoraj, ułożył w słodką grzywkę, nadającą jego twarzy łagodności, jaką skutecznie maskowały mocne rysy twarzy szatyna. Tamtego dnia, postawił on na bardziej wygodny ubiór, a mianowicie białą koszulkę, jaką przywdziewał zwykle na mecze z wydrukowanym na niej ciemnozielonym napisem ''Tomlinson'', z dużą liczbą ''28'' na dole, czarne dresy od adidasa i wczorajsze conversy w tym samym kolorze.

Przełknąłem głośno ślinę, odczuwając natychmiastową suchość w ustach, napłynięcie dużej ilości krwi do moich policzków, oraz zaskakująco intensywne mrowienie, mniej więcej w okolicach podbrzusza. Było to, tak jak zawsze to sobie wyobrażałem, porównywalne do naprzemiennego, rytmicznego kurczenia się żołądka, dodatkowo wzbogacone jakimś abstrakcyjnym wybuchem całej chmary motyli, przyjemnie drażniących moje wnętrze skrzydłami. To zupełnie nowe uczucie, w połączeniu z resztą symptomów, praktycznie krzyczących ''ten tutaj się zauroczył!'', tworzyło zabawną, ale też i cudowną kombinację.

- Cześć! - zawołałem może zbyt radośnie, w stronę właśnie przechodzącego koło nas Louisa.

On jedynie, ze swoimi kompanami u boku, przyspieszył, tak jakby powód do tego mu dał właśnie mój głos.

I matko, nie powinno mnie to aż tak zakłuć. Nie powinno, racja?

- Co za... - wywarczała dziewczyna, odprowadzając gniewnym wzrokiem trójkę maturzystów do zakrętu. - Jestem pewna, że to usłyszał!

- Ja też. - mulat skinął głową. - Widziałem jak wyraz jego twarzy się zmienił, kiedy Harry się odezwał.

Nadgryzłem mocno dolną wargę, starając się w ten sposób nie wypuścić z ust obłąkanego szlochu, który skrył się gdzieś w moim gardle, łącznie z bardzo w tamtej chwili niepożądanymi łzami, będącymi na cieniutkiej granicy wypłynięcia. Jak to możliwe, że reakcja Louisa... a raczej jej brak sprawiła mi tak wielką przykrość? Cóż, zawsze uważałem się za dość wrażliwą osobę i pewnie, będąc w skórze Emily, to zdarzenie, by po mnie zwyczajnie spłynęło.

Czasami każdemu z nas w głowie pojawia się taka myśl: Jak zareagowałbym w tej sytuacji, jeśli urodziłbym się jako ktoś inny?

🌹

- Poprosiłem, żebyś mi podała sól, a nie pieprz. - parsknąłem podczas przerwy obiadowej, odpychając od siebie dłoń szatynki, w której trzymała pieprzniczkę.

- Ugh, przepraszam. - westchnęła, zamieniając ją na solniczkę, którą przyjąłem. - Na sam widok tego tępego krasnala, zdekoncentrowałam się. - burknęła, piorunując wzrokiem coś, a raczej kogoś znajdującego się za moimi plecami.

- Louis tu jest? - spytałem jakby od niechcenia, chcąc udowodnić przyjaciołom (i sobie zresztą też), iż nagła zmiana w zachowaniu Louisa, zwłaszcza po tym jak wczoraj spędziłem ponad dwie godziny na pisaniu z nim, nie podłamała mnie w żaden sposób.

- Tak. Teraz nakłada sobie jedzenie. - pomarszczyła drobny nosek. - Oby poszło mu w uda. - syknęła, wywołując tym u Zayna niezbyt ukradkowy śmiech.

Uniosłem delikatnie kąciki ust w górę, jednak w duszy zmarkotniałem. Świadomość tego, że Tomlinson znajdował się zaledwie kilka metrów ode mnie, w dalszym ciągu nie racząc się ze mną przywitać, była chyba jeszcze bardziej upokarzająca niż to jak zignorował mnie trzy lekcje wcześniej na korytarzu.

- Siemka, loczku! - wyprostowałem się gwałtownie, nie spodziewając chociażby przez sekundę usłyszenia głosu szatyna tuż przy swoim uchu. Moją nienaturalną pozycję, jaką przybrałem, dodatkowo ozdobiły krwiste rumieńce, po zetknięciu się aksamitnych, wąskich warg chłopaka ze skórą na moim lewym policzku.

Mój wzrok z szatyna, szybko przeniosłem na parę nastolatków siedzących naprzeciwko. Przyglądali się tej sytuacji z nieukrywaną podejrzliwością (zwłaszcza Emily).

- Co tu robisz? - zapytałem lakonicznie, z całej siły próbując zabarwić swój głos jak najzimniejszym tonem.

- Ups, ktoś tu wstał dzisiaj z łóżka lewą nogą! - zaświergotał, co już kompletnie sprawiło, iż zbaraniałem.

Louis Tomlinson się tak nie zachowywał.

- Jeśli już ktoś tutaj ma jakiś problem to tylko Ty. - uśmiechnąłem się cynicznie, spoglądając mu w oczy na tyle długo na ile pozwalała mi moja pewność siebie. Chłopak ściągnął brwi. - Nie przypominasz sobie? Oh, no tak... - prychnąłem, podnosząc się na równe nogi, po czym stanąłem tuż przy Louisie, przewyższając go prawie o głowę. - Zapewne król szkoły ma na głowie ważniejsze sprawy niż jakiś tam Harry, którego zabrałeś na randkę, chciałeś dać kwiaty, ale ostatecznie nie raczyłeś nawet na niego spojrzeć, kiedy krzyknął do Ciebie ''cześć'', a wiem, że to usłyszałeś. - musiałem się dobrze kontrolować, by nie zaśmiać się mu triumfalnie prosto w twarz po zauważeniu jak lekko się zgarbił, a jego mina nie wyrażała nic innego prócz oczywistego dyskomfortu.

- Ja... J-ja...

- Ojojoj... - zacmokała ze sztucznym współczuciem moja przyjaciółka. - Ktoś tu zapomniał angielskiego? - naśladowała głos Tomlinsona sprzed chwili, w iście drwiący sposób.

- Ok, przyznaję, to było słabe. - warknął, ze zirytowania zaciskając dłonie po bokach w pięści. - Ja mam wytłumaczenie, naprawdę mam, ale kiedy powiem je na głos wyjdę na dupka...

- Już i tak na niego wyszedłeś. - dziewczyna wywróciła oczami, w lekceważący co do maturzysty sposób oglądając swoje paznokcie.

- Powiedz o co chodzi, Louis. - patrzyłem na niego z góry, nie ukrywając tego jak podobała mi się ta chwilowa dominacja nad chłopakiem. - Powiedz, albo odejdź i już nigdy więcej się do mnie nie zbliżaj.

- Nie wiedziałem jak mogą zareagować moi kumple... - wyszemrał wahając się dłużej przez każdym słowem. Jego wyjaśnienia, wbrew temu czego oczekiwałem, sprawiły, że poczułem się jeszcze gorzej. - Przepraszam, spanikowałem! - stanął na palcach, prawdopodobnie sfrustrowany brakiem swej doniosłości, którą przejąłem ja.

- Serio, Louis? To było najgorszym co mogłeś w tej chwili powiedzieć. - prychnąłem, kręcąc z politowaniem głową.

- Słuchaj, Harry... Zdaję sobie sprawę z tego jak to brzmi, ale taka jest prawda... - zacisnąłem usta w podkówkę. - Nie chodzi o to, że się Ciebie wstydzę, bo tak pewnie pomyślałeś... Ja zwyczajnie nie mam pojęcia jak chłopaki zareagowaliby na Ciebie, zwłaszcza przez to całe gówno sprzed tygodnia. - szatyn robił wszystko co w jego mocy, byle tylko nie spojrzeć mi w oczy, jąkając się co trzecie słowo. - Trochę się bałem, że mógłbyś się do mnie przez nich zniechęcić...

Momentalnie cały żal jaki czułem do Louisa, zniknął. Cholera, to co powiedział było tak niewyobrażalnie słodkie, iż gdyby nie baczny wzrok Zayna i Emily, skupiający się na naszej dwójce, chyba rzuciłbym mu się na szyję (proszę mnie nie oceniać!). Zamiast tego, uśmiechnąłem się czule, z radością zauważając jak ten mały gest rozluźnił chłopaka.

- Gdzie masz swoją tackę z jedzeniem? - spytałem.

- Zostawiłem ją przy drużynowym stoliku. - wskazał ruchem głowy na jak zwykle sporą grupę maturzystów. - Miałem tak właściwie nadzieję, że może mógłbyś się do nas przysiąść... - kiedy już rozchylałem usta, by odpowiedzieć, moje zamiary pokrzyżował mulat.

- Wątpię, żeby H miał na to ochotę. Jeśli naprawdę tak bardzo zależy Ci na jego towarzystwie, Ty się dosiądź. - zaproponował spokojnie Zayn, krzywiąc się pod koniec, a po nienaturalnym prężeniu się dziewczyny obok niego, wywnioskowałem, iż musiała kopnąć go w kostkę.

- Oh... - szatyn wsunął dłoń do kieszeni dresów. - W porządku, zaraz wrócę. - mruknął, na odchodne puszczając mi ukradkowe, perskie oczko.

- Boże, stary, kocham Cię. - szepnąłem, po uprzednim upewnieniu się, iż Louis jest już daleko, następnie siadając z powrotem do stolika. - Nigdy w życiu sam nie zdobyłbym się na odwagę. Dziękuję, dziękuję, dziękuję! - sięgnąłem przez całą długość stołu, po to by przyciągnąć do siebie smukłą twarz przyjaciela i ucałować jego obydwa policzki, co on skomentował zaledwie wzruszeniem ramion.

- Drobiazg, przecież wiesz, że dla mnie to nic takiego.

- Dobra, czy tylko ja jedyna z obecnych tutaj zgromadzonych uważam tę całą sytuację za strasznie dziwną? - szatynka wyrzuciła ostentacyjnie ręce w powietrze. - Przed chwilą jeszcze Tomlinson był dla Was obojgu taki zły i niedobry i nagle po tym jak zaczął być pitu pitu, to już wszystko ok? Więcej grzechów nie pamiętam, spierdalajcie?!

- Myślę, że przesadzasz, kotku. - skwitował jej mały wybuch Zayn. - Wytłumaczenia Louisa brzmiały logicznie i sensownie, a dodając do tego sposób w jaki mówił o tym Harry'emu, dukając jak pięciolatek przepraszający za to, że co zrobił coś złego, swojego rodzica, jestem zdecydowanie skłonny mu uwierzyć.

- Dokładnie. - uśmiechnąłem się triumfalnie, przybijając z mulatem żółwika.

- Ty się nie udzielaj w sprawach swojego Romea, Julio, bo i tak cokolwiek by ten gość nie zrobił, w Twoich oczach pozostanie perfekcyjny. - fuknęła dziewczyna w odpowiedzi.

Nim zdążyłem wymyśleć żadnej dobrej ciętej riposty, która mogłaby choć trochę konkurować z niewyparzonym językiem Emily, do naszego stolika podszedł roześmiany od ucha do ucha kapitan ''Hien'', z czerwoną tacką w swych delikatnych dłoniach.

- Widzę, że jest wolne. Pozwól, skarbie. - mruknął szatyn i nie czekając na moją reakcję, po prostu usiadł na ławeczce obok, najwyraźniej nie zauważając jak określenie, którym mnie uraczył, oraz samo zetknięcie się na momencik naszych bioder sprawiło, iż moje żebra zacisnęły się tak szorstko i boleśnie na prędko pracujących płucach, że naprawdę niewiele brakowało, abym zachłysnął się powietrzem.

Chłopak ułożył tackę, ze znajdującym się na niej stołówkowym posiłkiem, równolegle do linii stołu. Zerknąłem na przyjaciół, posyłających mi w tym samym czasie rozbawione, a nawet lekko rozczulone spojrzenia, jednak to Emily w bardzo zawrotnym tempie nabrało surowości, po utkwieniu wzroku swoich niebieskich tęczówek w Tomlinsonie.

Nie ufała mu, lecz nie mogłem mieć jej tego za złe.

- Potomkowie King Konga nie mieli nic przeciwko Twojego odłączenia się od ich stada naczelnych? - fuknąłem pod nosem, całkowicie nieświadomie, gdy prócz nietaktownego skomentowania przez dziewczynę znajomych Louisa, Zayn zareagował na jej wypowiedź głośnym parsknięciem.

- Nie. - obserwując (nie, żebym się gapił, bo wcale tak nie było) prawy profil chłopaka, dostrzegłem to jak mocno zacisnął szczękę, uwydatniając jej rysy, tak samo jak żyły na rękach po ściśnięciu między ich palcami sztućców.

Ta uszczypliwość ze strony szatynki zdenerwowała go. Musiałem rozluźnić atmosferę.

- Ładną mamy dziś pogodę.

Trzy pary oczu, widocznie skonsternowane moimi słowami, wywiercały we mnie dziurę i przysięgam, że było to wręcz wyczuwalne. Zarumieniłem się głęboko zawstydzony po wkroczeniu na twarz Louisa charakterystycznego dla jego osoby uśmiechu.

- W okna napieprzają krople deszczu wielkości tej brukselki. - Tomlinson dotknął palcem wskazującym wspomniane przez siebie warzywo. - Chyba nasze wizje ładnej pogody się różnią, loczku. - przygryzłem wargę, spuszczając wzrok na niezwykle w tamtej chwili ciekawą sałatkę.

- Nasz H jest po prostu wyjątkowy. - mulat (dzięki Bogu), sprawił, iż uwaga wszystkich osób, przeniesiona została na niego. - Nie jest taki sam jak wszyscy. - kątem oka widziałem jego chytry półuśmiech.

Czy on rzeczywiście robił to co myślę, że robił?

- Zdążyłem już sam to dostrzec. - pomimo upartego wpatrywania się w swój obiad, czułem na sobie ukradkowe spojrzenia Louisa.

- W podstawówce strasznie interesował się nawet piłką nożną! - wtedy też podniosłem brodę do góry, równocześnie kopiąc przyjaciela z całej siły pod blatem.

- Oh, nic mi o tym nie wspominałeś... - szatyn zwrócił się do mnie, potem nabijając na plastikowy widelec mały brokuł.

- Bo nie ma o czym mówić. Przerzuciłem się na muzykę. - odparłem lakonicznie.

- Harry kocha muzykę. - znowu wtrącił się Zayn. - Mam czasem wrażenie, że Em jest zazdrosna o tym jak wielką miłością pała do tej swojej Lany i Melanie, co nie, kochanie? - chłopak szturchnął z czuciem dziwnie milczącą od jakiegoś czasu dziewczynę.

Posłałem przyjacielowi, podobnie jak on mi porozumiewawcze spojrzenie, kiedy Emily odpowiedziała mu tylko cichym: - Mhm.

- Powiedzcie mi coś czego nie wiem. - chłopak przełknął kolejny kęs jedzenia. Jego jabłko Adama poruszyło się i jasna cholera, to nie powinno być takie pociągające. - Mówię serio, wasz kumpel nie chce mi nic o sobie mówić. To frustrujące... - zadrżałem, wzdrygając się gwałtownie, ponieważ dłoń Louisa, którą ulokował na moim udzie, bliżej kolana nie była czymś czego mogłem się spodziewać.

- On taki jest. - mulat machnął ręką. - Nie jest jakiś zamknięty w sobie, ale jeśli sam go nie przyciśniesz, czy nie zaczniesz wypytywać o pewne sprawy, w życiu sam Ci nic o sobie nie powie. - szatyn dawał znać, ze go słucha kiwając delikatnie głową, a rzeczą o jakiej wiedziałem tylko w tamtym momencie ja, był masujący cienki materiał moich jeansów kciuk szatyna.

- Więc... - urwał, marszcząc czoło. - Przepraszam, mam beznadziejną pamięć do imion.

- Zayn.

- A więc, Zayn, co polecałbyś mi zrobić, żebym wydusił z tego loczka jakieś istotne informacje?

- Dlaczego rozmawiacie o mnie tak jakby mnie tutaj nie było? - zapytałem z wyrzutem.

- No już cicho, cicho - zaszemrał starszy, chwytając między dwa palce fasolkę szparagową, którą bez ostrzeżenia wetknął między moje rozchylone wargi. Warknąłem buńczucznie, przegryzając ją na pół.

- Obejrzyj z nim jakąś część ''Władcy Pierścieni'', albo ''Harry'ego Pottera''. Staje się wtedy skłonny do rozmów o prawie wszystkim. - Malik udzielił mu odpowiedzi na poprzednie pytanie.

- Wcale nie!

- Miałeś być cicho. - prychnął dokuczliwie Zayn.

- Nie mów mi jak mam żyć.

- Wow, teksty dwunastolatków. Widzę, że dyskusja toczy się tu na poziomie.

- Goń się, dżihadysto.

- Idź lepiej na koniec stołówki, bo ktoś rozlał wodę i prosili o mop. - odgryzł się równie infantylnie mulat.

- Musicie długo już się ze sobą przyjaźnić. - naszą ''kłótnię'' przerwał roześmiany Louis.

- Nie wiem czy trzy lata to długo. - odgarnąłem znad oczu grzywkę.

- Według mnie, całkiem sporo. - Tomlinson uśmiechnął się. - Harry, pojedziesz po lekcjach do mnie? - los przy tym chłopaku musiał mi faktycznie sprzyjać, ponieważ gdybym nie przełknął poprzedniego kęsa swego posiłku, bez wątpienia zadławiłbym się.

- Bezpośrednio. - skwitował Zayn.

- A p-po co? - ściągnąłem brwi.

- Mam w domu spory telewizor, możemy na nim obejrzeć film.

Cóż, nie przypuszczałem, iż chłopak urzeczywistni rady mojego przyjaciela jeszcze tego samego dnia, w którym o nich usłyszał.

Przez dłuższą chwilę niż jest faktycznie potrzebna na podjęcie tak błahej decyzji, nie odzywałem się, rozważając wewnątrz wszystkie za i przeciw. Wiedziałem, że nie powinienem traktować propozycji chłopaka jako kolejny krok postawiony w naszej relacji (jakiej relacji??), gdyż szatyn mógł uważać zaproszenie mnie do swojego domu jako coś nie znaczącego zupełnie nic.

Jednakże nie potrafiłem oprzeć się wrażeniu, iż Louis prawdopodobnie sugerując to co sugerował, naprawdę chciał pokazać, że pewnym sensie... zależy mu na tej relacji? Niby to ja zostałem przedstawiony przez Zayna jako ten nie mówiący zbyt dużo o sobie, ale prawdę mówiąc, chłopak wydawał się dużo bardziej skryty i zamknięty na opinię innych niż to wszędzie naokoło pokazywał.

Pragnienie rozwiązania misternej zagadki jaką był charakter Tomlinsona w końcu odparłem:

- Dobra. Kończę o drugiej.

- Przełożę w takim razie dzisiejszy trening na jutro. - uśmiechnął się serdecznie, poklepując raźno moje kościste kolano.

Mulat nie musiał wypowiadać, ani słowa, bym mógł zobaczyć w jego spojrzeniu radość spowodowaną moim szczęściem.

Tylko Emily, nieprzerwanie pozostająca w swoim własnym, małym świecie, sprawiła, iż zmarkotniałem, ponieważ kogo jak kogo, ale to na jej wsparciu zależało mi przecież najbardziej.

Zabolało.

🌹

Po długo wyczekiwanym przeze mnie dzwonku obwieszczającym zakończenie moich dzisiejszych lekcji i pożegnaniu się z przyjaciółmi (pomimo, że dziewczyna przez resztę dnia zachowywała się już normalnie, dziwne zachowanie jakie zaprezentowała w stołówce, nie mogło pozostać niewyjaśnione na długo), wyszedłem na dwór, opierając się, tak jak trzy dni wcześniej o murek na końcu schodów.

W powietrzu było czuć wilgoć, deszcz ustał zaledwie godzinę temu, po trzy razy dłuższym czasie trwania ulewy. Znałem ten schemat na pamięć i wiedziałem, że za najbliższy tydzień lub dwa, cały Manchester pokryje się grubą warstwą śniegowego puchu, oficjalnie rozpoczynając w ten sposób zimę. Pamiętając o tym jak ostatnim razem szatyn szybko pojawił się przy mnie miejscu, zdecydowałem się na niego zaczekać, nie wyjmując z plecaka słuchawek.

Może kiedyś to on będzie mnie wyczekiwał? Może i również tak samo niecierpliwie?

- ...Koniec dyskusji, Bradley. - donośnego głosu Louisa nie był w stanie zagłuszyć nawet przybierający od czasu do czasu na sile chłodny wietrzyk. - Przypominam Ci, że to ja tutaj jestem kapitanem i to ja ustalam terminy, w których gramy.

Cały czas stałem z dłońmi wciśniętymi w kieszenie płaszczyka, oraz spuszczoną jak zwykle głową, ale i tak nie trzeba mieć oczy na potylicy, by domyśleć się, iż głośne jęki dezaprobaty należały do członków drużyny ''Hien''.

- Myślałem, że ten Twój Styles to tylko chwilowa zabawa. - burknął jeden z nich, a po charkliwym tonie, od razu rozpoznałem w nim mięśniaka, który był z całej tej grupy najbardziej cyniczny. Zaciekawiony jego wypowiedzią, nadstawiłem bardziej ucha, tymże też sposobem słysząc jak zatrzymali się u szczytu schodów, nie mając możliwości dojrzenia choćby kawałka mojej kudłatej czupryny. - Nie sądziłem, że wziąłeś to co sobie tam dla jaj pierdoliłem na poważnie.

- Zamknij ryj, tłumoku. - odwarknął maturzysta, w tak przepełnionym groźbą sposobie, iż moje kolana samoistnie ugięły się. - Doskonale wiem, że jesteś w tej chwili złośliwy, bo nie cierpisz tego dzieciaka i mimo naszej rozmowy, gdzie jasno wszystko Wam wytłumaczyłem, nadal głupkowato sobie żartujesz. To kiedy i gdzie układam spotkania z Harrym, nie powinno Was w ogóle obchodzić. - niezwykle korciło mnie, by odwrócić głowę i spojrzeć na to jaki wyraz twarzy w ówczesnej chwili miał chłopak. Ton jakim zwracał się do kolegów, ani trochę nie przypominał tego jakim odzywał się będąc ze mną. Ja pamiętałem głos chłopaka jako seksowny, a wielokrotnie powiedziałbym, że nawet finezyjny. Podczas rozmowy z ''Hienami'', chrypka Tomlinsona wywoływała dużo większy respekt, wręcz strach. - Czy wyraziłem się jasno?

Koledzy chłopaka wydusili z siebie nietęgie, akceptujące odpowiedzi, wiedząc, iż ich marudzenie i tak nie przyniesie żadnych korzystnych efektów.

Nie ukrywam, postawa Louisa w trakcie tamtej dyskusji była zastanawiająca. Z jednej strony przecież na swój pokręcony sposób mnie bronił, ale określenie mojej osoby słowem ''dzieciak'', było zwyczajnie kuriozalne.

- Cześć! - zawołałem unosząc głowę, po wyczuciu blisko siebie ruchu.

Szatyn zastygł na ostatnim schodku, przyglądając mi się bacznie, nie zważając ani trochę na jakąkolwiek dyskrecję. Zarumieniłem się, nie mogąc już dłużej znieść jego niewyrażającego nic konkretnego wzroku.

- Siema, loczku! - w jednej chwili uśmiechnął się szeroko, odsłaniając przy tym większość swoich bieluśkich zębów, zbijając mnie tym z tropu jeszcze bardziej. - To jedziemy? - zapytał z wielkim entuzjazmem, przyciskając przycisk na kluczach samochodowych, otwierając na odległość drzwi do swojego audi.

Zdecydowanie człowiek zagadka.

- Jedziemy. - uśmiechnąłem się, poprawiając na ramieniu plecak.

- Czy zechcesz podać mi dłoń? - moje gałki oczne o mało nie wyskoczyły z orbit po pytaniu chłopaka, który poprzedził je wyciągnięciem w moją stronę jego pięknych, szczupłych palców.

- Em... Mówisz serio? - bąknąłem.

- Nie, tak dla jaj trzymam wyciągniętą do Ciebie rękę czekając aż mnie za nią złapiesz. - przewrócił oczami i nie czekając dłużej na moje kolejne poczynania, wsunął swoją dłoń w moją, na koniec zacieśniając uścisk na palcach.

Przez następne kilka sekund, zanim porządnie chwyciłem jego rękę, przypatrywałem się naszym złączonym dłoniom jak skończony idiota. Na ziemię sprowadził mnie dopiero rozbawiony chichot chłopaka.

- To nie za wcześnie? - wypaliłem nieśmiało, po tym, gdy podszedłem razem z Louisem do srebrnego auta.

- Czytałem gdzieś kiedyś, że na pierwszej randce się rozmawia, na drugiej trzyma za ręce, a na trzeciej... - urwał, spoglądając na mnie kątem oka. Uśmiechnął się półgębkiem przez co skóra w kąciku jego prawego oka zmarszczyła się.

- Całuje się... - szepnąłem, oblizując wargi, zanim zdążyłem przejąć kontrolę nad własną mimiką.

Szatyn zaśmiał się głośniej, na widok moich szkarłatnych policzków. - Jesteś tak rozkoszny, że czasami nie mogę w to uwierzyć, rozmawiając z Tobą.

- Emily mówi, że to przez loki. - mruknąłem, ciągnąc za klamkę.

- Cóż, jest dużo powodów, za które chciałbym Cię pocałować, ale zgodzę się z tym, że Twoje włosy znajdują się na szczytowych punktach z całej listy.

Jęknąłem kompletnie zażenowany, jak najszybciej wchodząc do samochodu starszego chłopaka, chcąc dzięki temu uciec, jednak ta krótkotrwała ulga została zniszczona w momencie, w którym Louis usiadł obok na miejscu kierowcy.

Zapowiadało się na iście ciekawe popołudnie.

🌹

Ok, wiedziałem, przysięgam, że wiedziałem o tym, iż rodzina Louisa jest zamożna i dom Tomlinsonów zrobi na mnie wrażenie. Lecz nawet w swoich najbardziej rozmarzonych zakamarkach wyobraźni, do głowy ani razu nie przyszło mi, że zawiezie mnie do pieprzonej rezydencji, znajdującej się na najbardziej prestiżowej ulicy Manchesteru.

Czy ktoś bez mojej wiedzy zgłosił mnie do roli w jakimś tanim filmie?

Po przejechaniu obok okropnie luksusowych domostw i zatrzymaniu się audi szatyna pod wysoką, precyzyjnie dopracowaną bramą z czarnej stali, już tylko kręciłem w niedowierzeniu głową. Zwłaszcza po tym, gdy Louis, po wychyleniu się z auta, odblokował wjazd za pomocą długiego kodu cyfrowego, dzięki czemu brama otworzyła się powoli, ceremonialnie, tak jakby chciała zadrwić z mojej zszokowanej miny.

Nie miałem nawet dostatecznej odwagi z początku, aby podnieść wzrok, żeby ujrzeć gmach tej ogromnej posiadłości. Zdążyłem zostać onieśmielony już samym widokiem idealnie wystrzyżonych żywopłotów, zasadzonych przy kostce brukowej o wszystkich odcieniach szarego, na której wjeżdżaliśmy pod górę.

Po spokojnym odliczeniu w myślach do co najmniej pięćdziesięciu (zapominając przy tym o kilku liczbach), nareszcie zdecydowałem się zmierzyć z nieludzkim wręcz zachwytem jaki ogarnął mnie w zaledwie kilka milisekund.

No bo to jest, kurwa mać, niesłychane.

Ściany willi miały barwę seledynowo-miętową o najcudowniejszym odcieniu jaki prawdopodobnie w ogóle istniał. Dach o kolorze pastelowo fioletowym, w parze z kontrastowo jaskrawym zielonym na okiennicach domu, był w istocie ekscentrycznym widokiem, jednak oprócz obrzydzenia tymi zadziwiającymi elementami, budziły one w człowieku swego rodzaju uwielbienie. Sama konstrukcja budynku nie różniła się znacznie od przeciętnego domu rodzinnego w Anglii (no może poza swoim pokaźnym rozmiarem). Bardziej uwagę moją zwróciła fontanna.

Wielka, podobna do tych znajdujących się na dworach królewskich fontanna.

Że co?

- Chryste. - powiedziałem, równocześnie wzdychając.

- Hmm? - chłopak spojrzał na mnie kątem oka, marszcząc brwi, w międzyczasie kiedy drzwi do garażu otwierały się.

Czy on sobie ze mnie kpił i rzeczywiście nie zauważył, że moja szczęka w tamtej chwili znajdowała się na tym doskonałym pod każdym względem podłożu?

- To nie jest dom, Louis. - mruknąłem otępiale.

- Chyba nie rozumiem. - zaśmiał się krótko, wjeżdżając do środka.

- To nie dom, tylko pałac. - dopowiedziałem rozemocjonowanym tonem, podrywając się z dotychczasowej pozycji. - Dlaczego mnie nie ostrzegłeś? Wróciłbym do domu i ubrał się jakoś odpowiednio, do cholery! Jesteś krewnym królowej Elżbiety, czy jak?! - gestykulowałem dynamicznie, mając ochotę wrzeszczeć, na widok równie perfekcyjnego jak wszystko inne w tym otoczeniu garażu.

Nigdy nie sądziłem, że garaż może być ładny.

Zamiast godnej dla mojego zachowania odpowiedzi, Louis roześmiał się donośnie, a po wyciągnięciu przez niego kluczy ze stacyjki, ten rozkoszny dźwięk rozniósł się po wnętrzu samochodu jeszcze bardziej. Szatyn stłumił swój niekontrolowany rechot, wewnętrzną stroną dłoni, a te doprowadzające mnie do szału kurze łapki, sprawiły, iż mimowolnie uśmiechnąłem się szeroko.

Jego śmiech był nieprawdopodobnie zaraźliwy.

- No już nie przesadzaj, loczku. Zdaję sobie sprawę z tego, że mój staruszek jest znany ze swojego portfela, z którego wysypują się karty kredytowe i przez to ludzie domyślają się w jakich warunkach pomieszkuję. - wzruszył ramionami, sięgając po swoją pozostawioną na tylnym siedzeniu torbę.

- Moja reakcja jest autentyczna. Naprawdę, nie śmiałem sobie choćby wyobrazić czegoś... takiego. - odparłem, bawiąc się niespokojnie palcami. - Czuję się przy tym wszystkim... niewystarczający. Przebywanie w miejscu na takim poziomie jak Twój dom, jeszcze bardziej obniża mi samoocenę...

- Hej, hej, wyluzuj. - dotyk jego dłoni na moim ramieniu zamiast mnie rozluźnić, wprawił jedynie dla odmiany w jeszcze większe spięcie się. - To tylko dom, loczku. Kupa gruzu, która nie powinna Cię w żadnym stopniu onieśmielać. - chłopak owinął palec naokoło wystającego spod mojego beanie kędziorka. Drugą rękę ułożył na zarumienionym policzku, zmuszając w ten sposób do spojrzenia mu w oczy. Jestem pewny, iż ten nienaturalnie migocący błękit potrafił przejrzeć na wylot duszę. - Zresztą co mi po wspaniałym domu, skoro z domownikami jest już trochę gorzej...

Rozchyliłem w znacznym stopniu wargi, słysząc to. W oczach Louisa na jeden, dłuższy moment dostrzegłem niespotykany w nich do tamtej pory mrok. Zniknął on jednak tak samo szybko jak się pojawił, a on zaraz po tym odsunął się.

- To ehm... - oczyściłem gardło.

- Ah tak, chodź. - pokiwał głową jakby nagle przypominając sobie o pierwotnym celu naszego pobytu w rezydencji Tomlinsonów.

Wyskoczyłem jak najprędzej z auta, powoli dusząc się gęstą atmosferą jaka nagromadziła się tam w trakcie naszej specyficznej rozmowy. Szatyn zamknął auto, za pomocą swoich kluczy, następnie zachęcając mnie charakterystycznym ruchem ręki, abym do niego podszedł, co też uczyniłem.

Wydałem z siebie cichy okrzyk, kiedy chłopak gwałtownie przyciągnął mnie blisko swojej klatki piersiowej, po czym, nie dając czasu na ochłonięcie, złożył na mojej dobrze odznaczonej żuchwie długiego, mokrego całusa.

- Już w porządku?

Powinienem zapytać Cię o to samo... - rzekłem w myślach.

- T-tak... - ponownie odkaszlnąłem, nieprzyzwoicie pragnąc jeszcze raz odczuć muśnięcie rubinowych ust na swojej skórze.

- Świetnie! - jego pełne wigoru uosobienie spod szkoły powróciło, ciągnąc mnie w stronę drewnianej powłoki, którą szybciutko uchylił, ukazując moim oczom ciemny przedpokój. - Ściągaj buty o tu... - wskazał palcem na spoczywające w tymże miejscu inne dwie pary butów. - ...a tutaj powieś kurtkę. - dodał pokazując dużo wyższy od niego samego drewniany wieszak.

W zawrotnym tempie pozbyłem się zbędnych części garderoby, potem podążając za Louisem w głąb korytarza, kierując się w stronę białej smugi światła dochodzącej z samego końca.

Cud, iż nie straciłem równowagi na widok salonu z całą pewnością będącego w stanie pomieścić cały parter mojego domu. Starannie wypastowana podłoga, odbijała od swojej powierzchni delikatne promienie słoneczne wychylające się nieśmiało zza chmur, które oświetlały to ogromne pomieszczenie za pomocą gigantycznych okien, spełniających rolę jednej ze ścian budynku. Przez to, iż willa znajdowała się na wzgórzu, dawało to perfekcyjną możliwość do posiadania zapierającego dech w piersiach widoku na miasto. Na środku salonu znajdowały się wyłożone czarnym obiciem dwa fotele, oraz kanapa, stojąca w odpowiedniej (jak na swoje kolosalne wymiary) odległości od zawieszonej na ścianie plazmy.

- Oh, aż jestem zdziwiony, że nie ma tu jakiegoś kominka czy coś.

- Jest za Tobą. - powiedział, w tym samym momencie rzucając swoją torbę na oślep koło jednego z foteli.

Przewróciłem oczami, odwracając się z automatu, tylko po to, aby dostrzec ozdobione czerwoną cegłą palenisko, w którym można by było ugrillować pieprzonego nosorożca.

- Mój Boże, czemu ja nie urodziłem się bogaty?

- Uwierz na słowo, nie ma w tym niczego fajnego...

- Słucham? - moja uwaga ponownie skupiła się w stu procentach na szatynie.

Czy ja się nie przesłyszałem?

- Pytałem Cię, co chciałbyś obejrzeć fajnego. - uśmiechnął się pogodnie.

Oh.

- Lubisz ''Władcę Pierścieni"?

- Nigdy nie oglądałem.

- Co?! - wrzasnąłem dużo głośniej niż było to naprawdę konieczne, a mój plecak osunął mi się z wrażenia na prawe ramię.

- To co słyszałeś. - odpowiedział spokojnie. - Nie wiem nawet o co w tym chodzi.

- Grzeszysz, młodzieńcze. I jest to grzech niezwykle ciężki! - mocno okazywałem to jak bardzo się zbulwersowałem, podczas gdy chłopak jedynie chichotał cicho przez moje słowa. - Musisz się z tego wyspowiadać.

- A więc mam paść przed Tobą na kolana?

Słysząc te słowa, oplułem się. I nie, nie w tym metaforycznym sensie, tylko dosłownie naplułem sobie na podbródek. Czerwieniąc się po samą szyję, wytarłem wilgotne wargi wierzchem dłoni, o mało nie umierając z zażenowania, które dodatkowo podjudził Louis, wybuchając jednym z jego uwielbianych przeze mnie śmiechów.

- Miałem raczej na myśli nadrobienie tego, oglądając jedną z tych części...

- Ah, no tak! To ma sens. - uderzył się w czoło. - Jestem taaaki głupi. - kontynuował, spoglądając na mnie w tym samym czasie spod rzęs, posyłając w tenże sposób jedno z najintensywniejszych, kokieteryjnych spojrzeń, jakie miałem okazję kiedykolwiek doświadczyć na własnej skórze.

- Em... - wyjąkałem, poszukując w głowie jak najszybszego pomysłu na zmianę tematu. - Masz śliczny dom!

- Już to mówiłeś.

- Wiem! - Jezu, czemu ja tak krzyczałem?

- Może zanim pójdziemy do kina domowego, weźmiemy sobie coś do jedzenia? - zaproponował z nutą rozbawienia na języku.

Domowe kino? Jego ojciec jest w końcu prawnikiem, czy jakimś pożal się Boże astronautą?

- Ok, w sumie to jestem głodny. - odparłem uprzejmie.

- Poczekaj moment... Swietłana! - wydarł się tak przeraźliwie głośno w porównaniu do poprzedniej częstotliwości swego głosu, iż mogłem przysiąc, że grube szkła w okiennicach zadrżały.

- Tak, paniczu? - cichutki głosik, należący do równie niepozornej jak on, lekko kaleczącej angielski kobiety, odpowiedział mu po upływie zaledwie paru sekund.

- Zabierz nasze torby do mojego pokoju. - drobna szatynka nie mówiąc już ani słowa więcej, od razu wykonała jego polecenie.

- Mogę to zrobić sam... - zacząłem, nim niechętnie wręczyłem (jak zdążyłem się domyśleć po akcencie, jak i samym imieniu) Ukraince swój plecak.

- Nie musisz. Od czegoś ona tu przecież jest, co nie? Mój ojciec nie płaci jej za pasożytowanie. - przez kolejne kilka sekund, otwierałem i zamykałem buzię, sfrustrowany tym, iż żadne odpowiednie słowa nie potrafiły mi w tamtym momencie przyjść do głowy. - A i jeszcze jedno. - ponownie zwrócił się do Swietłany, zatrzymując ją. - Poproś Walentynę o to, by naszykowała ekran w kinie domowym.

- Walentina nie prziszła dzisiaj do praci, paniczu. - kobieta poprawiła, z całą pewnością za ciężką dla jej filigranowej figury, torbę chłopaka, zsuwającą się z jej barku.

- Oh. - mruknął specyficznie. - W takim razie może już tutaj równie dobrze nie wracać. - wzruszył lekceważąco ramionami.

- Może coś się jej stało, Louis. - znowu się wtrąciłem, ponieważ zachowanie szatyna coraz bardziej działało mi na nerwy.

- Kochanie, nie męcz już o to tej swojej ślicznej główki, ja to załatwię. - posłał mi słodki uśmiech, tak jakby zwracał się do dziecka, lecz kiedy tylko ponownie utkwił swój wzrok w gosposi, na jego twarzy nie było już ani śladu po milutkim nastolatku, jakiego widziałem zaledwie przed chwilą. - W takim razie Ty to zrób. Możesz odejść. - szatynka pokiwała posłusznie głową, aby następnie opuścić salon, pozostawiając nas w nim po raz drugi całkiem samych. - Ok, więc kierunek kuchnia! - zawołał ochoczo, obejmując mnie w pasie, tym samym zmuszając do tego, żebym dał mu się bez oporu zaprowadzić do wspomnianego miejsca.

Każde kolejne pomieszczenie było coraz to piękniejsze.

Biało-czarne kafelki jakimi wyłożone były ściany, bajecznie zgrywały się z dębową posadzką. Jasnokremowy aneks kuchenny z brudno czarnymi wstawkami, pochodził z tego samego zestawu co lodówka, kuchenka oraz zmywarka. Wszystko idealnie ze sobą współgrało, a przez nieskazitelny na blatach połysk, kuchnia zdawała się wręcz mienić.

Ukłoniłem się uprzejmie do stojącej przy okapie następnej już gosposi (przeczuwałem, iż Tomlinsonowie nie mieli tylko dwóch). - Dzień dobry.

- Dzień dobri. - zadziwiająco młoda blondynka rozpromieniła się po moim przywitaniu, również się przy tym kłaniając.

- Zjeżdżaj stąd, Tasza. Nie widzisz, że mam gościa? - prychnął chłopak.

Gdy dziewczyna machinalnie spuściła wzrok w podłogę, przerywając robienie sobie kanapki, potem dosłownie przebiegając obok Louisa, wiedziałem, że w tamtym momencie miarka się przebrała.

- Jak Ty się zachowujesz?! - warknąłem, po raz pierwszy w obecności szatyna, co musiało go zdziwić dużo bardziej niż sądziłem, bo natychmiast zgarbił się, marszcząc przy tym czoło w niezrozumieniu. - To są tacy sami ludzie jak Ty i ja i nie masz prawa traktować je jak najgorsze gówno tylko dlatego, że Twój tatuś ma w chuj hajsu i stać go na tanią siłę roboczą! - krzyczałem na niego, mając wrażenie, przez to jak infantylnie wydął dolną wargę, iż głosiłem kazanie dla jakiegoś pięciolatka. Miałem małe deja vu... - Jeśli w takiej atmosferze i przy tak aroganckim bachorze mam marnować swój czas, to dziękuję, ale już wolę uczyć się na test z chemii. - syknąłem, na odchodne, odwracając się na pięcie w kierunku wyjścia.

- Harry, nie! - moje plany zostały pokrzyżowane za sprawą uścisku delikatnej dłoni na nadgarstku.

- Zostaw mnie. - burknąłem, próbując się wyrwać, wkładając w słowa te mnóstwo chłodu.

- Przepraszam, Boże, przepraszam, no! - jęczał przyciągając mnie bliżej siebie.

- To nie przede mną powinieneś się kajać, wiesz? - wywróciłem oczami.

- Ja... kurwa. - zaklął siarczyście. - Jestem idiotą, ok?

- Nie da się ukryć. - nie wiem dlaczego, ale pomyślałem w tamtej chwili, że Emily byłaby ze mnie dumna.

- Sam nie wiem czemu zrobiłem to co zrobiłem. Chyba chciałem Ci... zaimponować?

- Zaimponować? - zaśmiałem się ironicznie. - Naprawdę sądzisz, że zachowywanie się jak zwykły cham i prostak zrobi wrażenie na godnym uwagi człowieku?

- Harry, ja już sam nie wiem co mi chodzi po głowie... - chłopak puścił mój powoli drętwiejący nadgarstek, zanurzając długie palce w odmętach swoich gęstych, miodowych włosów. - Ty mnie stresujesz... - uniosłem jedną brew w górę, kiedy szatyn zaczął chodzić w te i nazad po kuchni. - Zabijasz, dołujesz i rozpierdalasz do tego stopnia, że mam ochotę po prostu położyć się na ziemi i krzyczeć, bo nie mam pojęcia jak to zatrzymać, ale... wiesz co? - zatrzymał się, a wyraźne zdenerwowanie w jego oczach zastąpiło rozluźnienie. - Kocham to tak samo mocno jak nienawidzę.

Powiedzieć, iż małe wyznanie Louisa wprawiło mnie w osłupienie byłoby niewybaczalnym niedomówieniem. Zostałem postawiony w całkiem niekomfortowej sytuacji i wysilałem swoje szare komórki z całych sił, aby tylko wymyśleć coś co sprawi, że uwaga Louisa nie będzie dłużej skupiała się na mnie w tak ogromnym stopniu.

- Powiedz, że masz w szafce jakieś dobre płatki, albo wychodzę.

- Chocapic, Corn Flakes, czy Cheerios? - dopytał pełnym nadziei głosem.

- Za kogo Ty mnie masz? Oczywiście, że Cheerios! - parsknąłem żartobliwie, obdarowując chłopaka małym uśmiechem.

- Mój człowiek. - powiedział, odwracając się w stronę jednej z wysoko zawieszonych szafek kuchennych.

Widząc jak wiele wysiłku wkładał w próby dosięgnięcia płatków, balansując na koniuszkach swych palców, podszedłem bliżej niego i w przypływie odwagi położyłem lewą dłoń na plecach szatyna, mówiąc: - Może Ci pomogę...

- Dam sobie radę. Jestem już prawie dorosły. - wycedził przez zęby, dając mi tym do zrozumienia, iż trafiłem w jego czuły punkt. Nie mogłem się nie uśmiechnąć, no bo, cholera, Louis Tomlinson miał kompleks wzrostu. Czy to nie urocze? - Najpierw sypiesz płatki, czy nalewasz mleko? - spytał po położeniu pudełka Cheerios na blacie, a następnie schyleniu się w celu odnalezienia misek.

- Przecież każdy zaczyna od nasypania. - nie chcąc by chłopak się zanadto trudził, zanurzyłem swoją lokatą głowę w lodówce, szukając mleka.

- Ja nie. - słysząc to, chwyciłem mocno między palce błękitny karton, wychylając się zza drzwiczek.

- Serio? Myślałem, że tacy ludzie to tylko mit. - zaśmiałem się, znowu podchodząc do szatyna.

Chłopak odebrał mi z ręki mleko, później odkręcając korek i przechylając karton tak, aby zalać ponad połowę miski gęstą, białą cieczą, a podczas wykonywania tej czynności mówił: - Zawsze, kiedy zamoczysz płatki na koniec, jesteś nieświadomy tego jak głęboko znajduje się dno, więc w pewien sposób ryzykujesz tym, że ilość płatków nie będzie odpowiednia. W misce zostanie mleka albo za dużo, albo za mało, ale też w szczęśliwym przypadku, wszystko może się idealnie wyrównać. - wsłuchiwałem się w tę brzmiącą naprawdę intrygująco ''filozofię", opierając przy tym brodę na dłoni. - Wsypując płatki na samym początku, idziesz na łatwiznę, bo przecież jeżeli będzie ich za mało, zawsze możesz dosypać więcej. - Louis dostrzegając to, że swoimi słowami wzbudził we mnie zainteresowanie, uśmiechnął się, tak jak robił to często w zuchwały, lekko bezczelny sposób, puszczając mi przy tym oczko.

A ja rzecz jasna, zawstydziłem się, automatycznie skupiając całą swoją uwagę na płatkach Cheerios, które szatyn pochwycił pewnie, następnie z niemożliwą wręcz gracją nasypując ich tyle ile według jego uznania było wystarczająco.

- Lou, chcia... to znaczy Louis! Pewnie, że chciałem powiedzieć Louis! - poprawiłem się niezręcznie, kuląc pod palącym spojrzeniem niebieskich tęczówek chłopaka.

- Spokojnie, loczku, podoba mi się to. - przerwał, nie dając mi szansy na samodzielne przygotowanie sobie przekąski, robiąc to za mnie, wszystko wykonując w zupełnie przeciwnej kolejności, niż zrobiłby to według własnego uznania. - Już dawno nikt tak do mnie nie mówił...

- Oh, dobrze... - odkaszlnąłem, klepiąc się po mostku. - Chciałem tylko zapytać, czy chcesz w końcu obejrzeć ze mną ''Władcę Pierścieni".

- Jasne, nie mam żadnych obiekcji, zwłaszcza, przez to, że jak mówiłem, nigdy tego nie oglądałem. - zgodził się z zalotnym uśmiechem, popychając w moim kierunku na blacie miskę gotowego już posiłku.

Boże, niech on przestanie ze mną flirtować oczami, to onieśmielające.

- Po prostu pokaż mi już tą salę kinową, dobij biedaka!

- No już, już, królowo dramatu, zaprowadzę Cię. - szatyn, po tym gdy tak jak ja wziął do ręki miskę z płatkami, objął mnie w pasie, opierając nieznacznie głowę na moim ramieniu. Pomimo bądź co bądź niewielkiej różnicy wzrostu między nami, to że wydawał się w tamtej chwili przy mnie bardziej bezbronny, było wręcz zabójczo słodkie.

Nie chcąc wyjść znowu przy szatynie na jakiegoś tchórzliwego gówniarza, również objąłem go, lecz trochę wyżej niż on mnie. I kim byłby Louis, jeśli powstrzymałby się przed swoim dumnym uśmieszkiem?

Pomieszczenie, w którym mieliśmy oglądać film, znajdowało się na pierwszym piętrze. Po przemierzeniu średniej długości korytarza, na którym minęliśmy drzwi prowadzące do, z tego co zapamiętałem, czterech pokoi, chłopak w końcu zatrzymał się przed tymi odpowiednimi.

Z wielką ulgą zobaczyłem, iż sala kinowa nie była w rzeczywistości pomniejszoną wersją tego prawdziwego kina, ponieważ byłoby to zdecydowanie za dużo dla kogoś z przeciętnie zamożnej rodziny. Znajdowała się tam tylko jedna, ledwo co oświetlająca pokój lampa, dlatego też nie byłem w stanie dokładnie określić koloru ścian, czy też przedmiotów, jakie tam stały. Jednak nawet mimo to, udało mi się dostrzec, mówiąc skromnie, niemałą sofę, z ułożonymi na niej po obu stronach ozdobnymi, dużymi poduszkami, wyglądającymi tak kusząco wygodnie, oraz mały, oszklony stoliczek... Oh i jakże mógłbym nie wspomnieć o olbrzymim, kurwa, chyba największym telewizorze jaki miały okazję ujrzeć moje oczy. Dokładnie pod nim spoczywała komoda, złożona z porządnych desek, po samiutkie brzegi wypełniona wszelakimi płytami DVD, a po lewej, jak i po prawej stronie plazmy, znajdowały się wysokie, najpewniej bardzo drogie (zresztą, czy w tym domu były jakieś tanie sprzęty?) głośniki.

- Czy ja mogę tu zamieszkać? - jęknąłem rozanielony, powstrzymując się resztkami woli przed rzuceniem z rozpędu na kanapę.

- Przyznam Ci, że uwielbiam siedzieć w tym pokoju. Jest wręcz stworzony do ucinania sobie tutaj popołudniowych drzemek. - szatyn usiadł na sofie, co uczyniłem zaledwie chwilę po nim.

- A ja myślałem, że do oglądania w nim filmów. - odparłem uszczypliwie, następnie nabierając na łyżkę garść płatków, którą potem włożyłem do ust.

- No proszę, a już zaczynałem myśleć, że nie umiesz pyskować. - objął mnie ramieniem, w tym samym momencie sięgając po pilot.

Próbując jak najszybciej odwrócić uwagę od swoich napiętych mięśni, lustrowałem uporczywie wzrokiem każdy element pomieszczenia, aby móc zagadnąć o któryś Louisa. - Te wszystkie DVD są Twoje? - zapytałem ostatecznie.

- Mamy i ojca, ja wolę oglądać na Netflixie. Szybciej mogę wszystko znaleźć. - wytłumaczył, po odpaleniu na telewizorze wcześniej wspomnianej przez siebie wypożyczalni filmowej. - ''Władca Pierścieni" będzie tutaj w ogóle?

- No dziwne, żeby nie. Ta trylogia zarobiła prawie tyle co pierwsze filmy o Harrym Potterze. - zdjąłem miodowe kółeczka z łyżki, następnie siorbiąc po cichu mleko. - Poza tym to klasyk fantastyki.

- Rzeczywiście, jest. - mruknął lakonicznie, po ukazaniu się na ekranie plazmy sześciu filmów na podstawie książki Tolkiena, łącznie z ''Hobbitem". - Która to pierwsza część?

- Według książek ''Hobbit", ale nie wiedzieć czemu najpierw zaczęli od ''Władcy Pierścieni", co jest tak właściwie bez sensu...

- Boże, słońce, ja nie prosiłem Cię o jakąś rozprawkę na temat ekranizacji książek, tylko o to byś powiedział mi co mam włączyć. - zaśmiał się, ogromnie mnie tym pesząc, zarówno przez uświadomienie mi głupot jakie ze stresu gadałem, jak i przesłodkie określenie, posiadające zupełnie inny, ale tak samo pieszczotliwy wydźwięk jak ''kochanie", czy też często powtarzane ''loczku".

- ''Drużyna pierścienia". - wymamrotałem, chowając głowę w zagłębieniu jego szyi.

Cholera jasna, co ja najlepszego wyczyniałem?

Lecz było zdecydowanie za późno, abym mógł wycofać się z tego, więc jedynie z prawdziwym męstwem (nie.), przyjąłem ten wszechogarniający wstyd, pomieszany ze zniewalającą wonią perfum chłopaka i czegoś, co mogłem określić jedynie ''Louisowym zapachem".

Szatyn poprzez wciśnięcie odpowiednich przycisków na pilocie, włączył film, od razu wzmacniając dźwięk monumentalnych głośników i, co było zaskakujące, nie kazał mi się od odsunąć, a jako, iż sam nie miałem najmniejszej ochoty na oderwanie się od wyczuwalnie przez ubranie, umięśnionego torsu chłopaka, pozostałem w tej pozycji, ze spoczywającą w mojej ręce miską Cheeriosów, zapominając o jakimkolwiek głodzie.

Chłopak ku mojej uciesze, praktycznie od razu mocno zainteresował się akcją jaka toczyła się na ekranie. Zabieg twórców, którzy umieścili na samym początku ciekawie opowiedzianą oraz przedstawioną historię magicznego pierścienia, zadziałał na jego przykładzie doskonale, widziałem to po sposobie w jaki ściągnął w skupieniu brwi, z wolną dłonią cały czas spoczywającą w połowie moich pleców.

Nie, żebym na niego spoglądał w trakcie filmu, ależ skądże.

- Loczku, odłożysz moją miskę na stolik przed Tobą? - poprosił, kiedy kobiecy narrator zakończył swoją wypowiedź a ja chcąc, czy nie chcąc, musiałem się od niego odkleić, potem odbierając wręczone mu przeze mnie naczynie, które, tak samo jak i moje, położyłem na wskazanym, niskim meblu.

Przez kilka krótkich sekund, nie miałem pojęcia jak mam się zachować, po wykonaniu prośby szatyna, jednak on bardzo szybko, tym samym zaskakując mnie, przyciągnął moją szczupłą sylwetkę blisko swojej, zacieśniając uścisk, w ogół moich barków. Specjalnie przemieścił nas tak, abyśmy spoczywali na sofie, w połowie leżąc, a Louis wprawiając mnie w już totalny szok, cmoknął mnie delikatnie w czubek głowy, zanurzając co najmniej połowę swej twarzy w mojej potarganej czuprynie.

Nie było nawet opcji, abym mógł skupić się na fabule (jaką i tak przecież znałem na pamięć). Nie kiedy ktoś taki jak Tomlinson właśnie się we mnie wtulał, równocześnie oglądając pierwszą część ''Władcy Pierścieni", jakby to w jakiej pozycji się znajdowaliśmy było czymś zupełnie zwyczajnym.

Byłem szczerze zdziwiony tym jak uważnie szatyn śledził losy bohaterów przez następną (chyba najprzyjemniejszą wtedy w moim życiu) godzinę. Sądziłem, iż chłopak raczej będzie ciągle komentował pojedyncze teksty różnych postaci, czy żartował z najmniejszych błahostek, bo... to po prostu do niego pasowało. On tymczasem był cichusieńko i od momentu, w którym poprosił mnie od odstawienie jego miski na szklany stoliczek, nie odezwał się już ani razu.

Kiedy bohaterowie filmu spotkali się w skromnej noclegowni z obieżyświatem - Aragornem, poczułem na sobie nie dający mi spokoju wzrok Louisa, dlatego zmartwiony tym, że prawdopodobnie się znudził, podniosłem na niego oczy, a zaledwie chwilę później już zachłysnąłem się oceanicznym kolorem tych należących do niego.

- Czemu nie oglądasz? Wiem, teraz w sumie mało się dzieje, ale zaraz znowu... - urwałem, przez spoczęcie na moim policzku dłoni maturzysty.

Louis potarł opuszką swojego kciuka moje rozchylone z wrażenia wargi, uśmiechając się przy tym misternie. Zamrugałem kilkukrotnie próbując zarejestrować bez opóźnionej reakcji, co tak naprawdę wyczyniał ten chłopak, doprowadzając mnie nawet tak małym dotykiem do obłędu.

Moje serce zaczęło pompować krew w najszybszym tempie jakim miało tylko możliwość, gdy mózg zarejestrował stopniowo przysuwającą się do mojej zaczerwienionej twarzy tę jego. Przymknął powieki, a ja, działając pod wpływem jakiegoś nieznanego mi do tamtej pory instynktu, zrobiłem to samo, szykując się wewnętrznie na... cokolwiek co miało zaraz nadejść.

Nagle, do odgłosów spokojnej rozmowy dwójki Hobbitów, dołączył tak dobrze mi już poznany śmiech szatyna.

Otworzyłem oczy, w tym samym momencie czując na swoich ustach palec wskazujący roześmianego od ucha do ucha Louisa. - Zapomniałeś już co sam powiedziałeś pod szkołą na temat drugiej i trzeciej randki? - w jego tęczówkach tańczyły filuterne ogniki.

- A-ale to Ty zainicjowałeś ten pocałunek! - broniłem się głęboko zdezorientowany. - Sam się do mnie przysuwałeś i wszystko co robiłeś wskazywało na to!

- Wiesz dlaczego to zrobiłem? - przysunął się do mnie tak blisko, iż koniuszki naszych nosów zetknęły się, a moja wątroba znalazła się w przełyku. Chłopak przekręcił moją głowę tak, aby jego wąskie wargi znalazły się tuż przy moim uchu. - Chciałem się przekonać, czy aby na pewno chcesz tego tak samo jak ja. - szepnął kusicielsko i zaręczam na wszystko co mam, nigdy przedtem nie słyszałem czegoś choć w połowie tak gorącego.

I sam już nie wiem, czy rozlegająca się z kieszeni moich spodni melodia piosenki Lany Del Rey, którą ustawiłem na dzwonek, była wybawieniem, ratującym mnie od wymyślenia jakiejś równie zadziornej odpowiedzi, czy też przekleństwem, zwłaszcza po odczytaniu na wyświetlaczu komórki ''Mama".

- Halo, mamuś? - odezwałem się do słuchawki jako pierwszy, uśmiechając nerwowo do nadal przyglądającego mi się bacznie szatyna.

- Gdzie Ty się do cholery jasnej podziewasz, gówniarzu?! - kompletnie nie spodziewając się jej głośnego krzyku, lekko się krzywiąc, odsunąłem telefon na znaczną odległość od swojego ucha, lecz mimo to, wszystko wyraźnie słyszałem. - Skończyłeś lekcje dwie godziny temu! Mówiłam Ci, że jadę z Robinem do dentysty, więc po szkole miałeś od razu wrócić do domu!

Kurwa mać, zupełnie o tym zapomniałem.

- Wy-wyleciało mi z głowy... - przyznałem po cichu, bojąc się odezwać.

- Jak mi zaraz zacznie wylatywać z głowy na przykład to, że mam zrobić Ci obiad, to pożałujesz, zobaczysz! - żułem niespokojnie dolną wargę, wiedząc, że musiała się naprawdę porządnie rozgniewać, ponieważ Anne Twist, rzadko kiedy tak wrzeszczała. - Jeśli nie pojawisz się w domu do w pół do piątej, zostajesz uziemiony do nowego roku! - nie dając mi szansy na odpowiedź, rozłączyła się, a więc ja machinalnie sprawdziłem na wyświetlaczu godzinę.

Chryste, miałem tylko dwadzieścia pięć minut.

- Wszystko ok, loczku? - Louis spauzował film, kładąc dłoń na moim ramieniu. - Brzmiała na dosyć... złą...

- Nie pamiętałem o tym, żeby od razu wrócić po szkole do domu i będę miał przerąbane jeśli w przeciągu pół godziny się tam nie pojawię. - bąknąłem podnosząc się z kanapy. - Strasznie Cię przepraszam, ale musimy przełożyć nasz seans filmowy na następny raz. Boże, znowu nam nie wypaliło... - westchnąłem, patrząc na wyraźnie rozczarowanego szatyna.

- W porządku, Harry, do trzech razy sztuka, co nie? Za trzecim razem się w końcu musi udać! - uśmiechnął się promiennie i tylko głupiec, by tego nie odwzajemnił. - Podwieźć Cię? - zaproponował, również wstając.

- Co to, to nie. Jeszcze tylko brakuje mi tego, żebyś musiał się fatygować.

- Ale to nie żaden problem, kochanie, serio. - chłopak ani śnił mi ustąpić.

- Sam złapię w pobliżu jakiś autobus, zostań proszę w domu, Lou. - cóż, zastosowanie w mojej prośbie tego zdrobnienia, okazało się strzałem w dziesiątkę, gdyż szatyn wypuścił z głośnym świstem spomiędzy ust powietrze, mówiąc jedynie ze zrezygnowaniem:

- Napisz jak będziesz na miejscu.

- O tym na pewno będę pamiętał. - zapewniłem zerkając na chłopaka z góry.

Jak to jest, że odkąd zacząłem zadawać się z Louisem Tomlinsonem, najprostsze czynności do wykonania dla mózgu, jak na przykład zapamiętywanie informacji, stały się tak arcytrudne?
-----------------------------------------------------------
Na podsumowanie tych okropnych egzaminów, ja może po prostu wstawię to:

Słyszeliście o Aviciim już na pewno. Nie byłam jego fanką, ale śmierć tak młodych osób zawsze szokuje i zasmuca najbardziej...

KOMENTUJCIE & GWIAZDKUJCIE

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top