Rozdział 20

Pomimo wspaniałej nocy, którą pamiętam do dziś aż zbyt dobrze, poranek okazał się mniej przyjemny. Obudziłem się obolały z uprawianej jakieś dziesięć godzin wcześniej miłości, rozglądając się z przymrużonymi powiekami, ostatecznie ku mojemu zawiedzeniu nie dostrzegając nigdzie Louisa.

Przez jeden krótki moment nawet pomyślałem o najgorszym, jednak odetchnąłem z ulgą, gdy po upływie około minuty ciszy, z dołu rozniósł się głośny huk tłukącego się szkła, oraz donośne "Kurwa mać!".

Uśmiechnąłem się odruchowo wręcz porażony swoim gorącym uczuciem jakim pałałem do Tomlinson i znienacka naszła mnie olbrzymia potrzeba przytulenia się do niego, pocałowania... po prostu dotknięcia w jakikolwiek sposób.

Lecz podniesienie się z łóżka było dużo trudniejsze niż zakładałem, że będzie, ponieważ musiałem ogrom wysiłku włożyć w zwyczajne podniesienie się do siadu. Cicho pojękując przez pulsujący w dolnej części pleców ból, w końcu podniosłem się na nogi przytrzymując przy tym kurczowo szafki nocnej. Zaciskałem zęby wciągając na biodra wyciągnięte z szuflady chłopaka świeże, odrobinę za duże bokserki, nim nareszcie skierowałem się niezgrabnym chodem (łudząco przypominającym kaczy) w stronę schodów, a następnie kuchni.

Będąc już w salonie, poczułem roznoszący się w powietrzu satysfakcjonujący zapach przygotowywanych na patelni jajek, oraz parzącej się w dwóch kubkach zielonej herbaty. Po wychyleniu swej potarganej głowy do środka pomieszczenia, moje oczy od razu natrafiły na mieszającego drewnianą łopatką jajecznicę szatyna, którego włosy wcale nie były w lepszym zdanie.

Przygryzłem odruchowo dolną wargę, gdy zauważyłem rozciągające się po całych jego plecach cztery, czerwone pręgi pozostawione przeze mnie po naszej wspólnej nocy.

Nie zorientowałem się nawet, iż przyglądam się swojemu chłopakowi jak jakiś zboczony psychol, dopóki po upływie paru minut Louis nie wyciągnął ręki w stronę jednego z dwóch przygotowanych talerzy, aby nałożyć na niego jajecznicę i wtedy błękitne tęczówki zatrzymały się na mojej osobie. Uśmiechnął się półgębkiem, co odwzajemniłem, rumieniąc przy tym lekko, w końcu przemawiając swym zachrypniętym z rana głosem.

- Dzień dobry.

Chłopak skinął na mnie delikatnie głową, odpowiadając takimi samymi słowami, podczas nakładania na talerze nieduże porcje jajecznicy.

- Czym się tak zdenerwowałeś, że aż musiałeś przekląć na cały dom? - zapytałem go, chichocząc przy tym, kiedy podszedłem bliżej.

Tomlinson wyciągnął do mnie rękę, następnie obejmując w pasie. - Stłukłem mój ulubiony talerz.

- Ugh, doskonale wiem co czujesz. - zmarszczyłem czoło. Nachyliłem się do gotowej jajecznicy, aby nasycić swój zmysł węchu smakowitą wonią. - Ależ zgłodniałem.

- Jak się czujesz? - zagadnął, przenosząc dłoń na mój prawy pośladek.

Uśmiechnąłem się niemrawo, odpowiadając: - Nigdy aż tak nie bolała mnie dupa. - czym sprawiłem, że zaśmiał się.

- A co? Zdarzało Ci się to już wcześniej? - pokręcił z rozbawieniem głową biorąc do rąk nasze talerze, które położył na stole, niedaleko blatu.

- Każdego kiedyś bolał tyłek. - wzruszyłem ramionami, podążając pokracznymi ruchami za Louisem. - Z mniej lub bardziej dziwnych powodów.

- Jesteś jedyny w swoim rodzaju, skarbie. - ponownie się zaśmiał, a potem pocałował mnie nieoczekiwanie w usta, przez co westchnąłem cicho prosto w jego wargi.

Nim zdążyłem jakoś porządnie oddać tę pieszczotę, szatyn odsunął się dosyć kuriozalnie szybko, po to, by następnie niezbyt naturalnie wychylić po kubki z parującą w nich herbatą, które również postawił na stole.

Ah, jaka ulga bo akurat strasznie zaschło mi w ustach.

Usiadłem spokojnie na krześle obok niego, sięgając po sztućce. Chłopak zachowywał się... dziwnie. Zazwyczaj z rana był potworną gadułą i potrafił nawijać jak katarynka dopóki nie zmusił mnie do równie aktywnej rozmowy. A wtedy, z jakiegoś powodu spędziliśmy pierwsze kilka minut posiłku w absolutnej ciszy, jedynie zerkając na siebie raz na jakiś czas i przesyłając mikre uśmiechy.

- Lou? - zagadnąłem go wreszcie, naprawdę zmęczony już tym milczeniem. Szatyn prędko podniósł głowę i spojrzał na mnie wyczekująco. - Dlaczego w ogóle się nie odzywasz? - przełknąłem kolejny kawałek jedzenia. - Coś się stało?

- Po prostu... - zaczął, ostatecznie zatrzymując się w połowie głębokiego oddechu.

- Mów, proszę. - położyłem dłoń na wierzchu tej jego, aby w ten sposób zachęcić go do jakichkolwiek, nawet najmniej ważnych wyznań.

Mój dotyk musiał zadziałać, ponieważ Tomlinson zaczął kontynuować. - To pierwszy raz, gdy zrobiłem to z kimś w taki sposób i... nie mam pojęcia jak mam się zachowywać. - westchnął unikając mojego wzroku. - Nie mam pojęcia czego ode mnie oczekujesz, Harry.

Uśmiechnąłem się momentalnie rozczulony do granic możliwości, a z mego serca spadł niezbyt ogromnych rozmiarów głaz, o którego istnieniu nie zdawałem sobie nawet sprawy.

- Wszystko czego od Ciebie pragnę, Louis, to jedynie tego, żebyś zachowywał się tak jak zwykle. - pocałowałem jego nagie ramię. - Żebyś był sobą i nie starał się robić dla mnie nie wiadomo co, bo sama ta noc... - zamyśliłem się, rumieniąc odruchowo na w dalszym ciągu żywe wspomnienia. - ...była najwspanialszą w moim życiu.

Widziałem jak chłopak przez dłuższy moment patrzył się pusto w ścianę na przeciwko nas, zanim oczyścił gardło i nieoczekiwanie, objął mnie mocno ramieniem, w ten sposób przyciągając do swego torsu.

Pocałował czubek mej głowy, zanim powiedział: - Jedz, a ja potem odwiozę Cię do domu, żebyś odespał, bo lada moment pojawią się tu pokojówki. Musisz przecież naładować baterie przed jutrzejszymi lekcjami.

Lecz jak się przekonałem później, powrót do szkoły nie był najgorszym co mogło mi się przytrafić w tamtejszy poniedziałek.

🌹

- Boże, możecie się już zamknąć? - jęknąłem męczeńsko, po tym gdy Zayn po raz już chyba trzeci odkąd rano on i Emily ujrzeli mnie w szkole porównał mnie do jakiegoś niezgrabnego zwierzęcia jak kaczka lub hipopotam.

Nawet jeśli mój chód nie był już tak komiczny jak dzień wcześniej, w dalszym ciągu mocno rzucał się w oczy po dłuższym przyjrzeniu się i nawet rodzice nie omieszkali mi przez całe niedzielne popołudnie z tego powodu dokuczać.

- Przepraszam, H. - wymamrotał ze śmiechem Malik, ocierając przy tym łzy z kącików swych oczu. Emily opierała się na jego ramieniu, trzymając rękę na swoim brzuchu. Zauważyłem, że ostatnio coraz częściej jej się to zdarzało.

- Ale to dziwne dosyć... - zaczęła swoją wypowiedź z zamyśleniem Emily. - Dlaczego ktoś kto urządził Cię w taki sposób, od rana się do Ciebie nie odzywa, z wyjątkiem szybkiego "cześć" na korytarzu przed pierwszą lekcją? - zmarszczyła brwi. - Po Tomlinsonie raczej spodziewałabym się tego, że będzie jeszcze większą przylepą niż zazwyczaj.

- Pisaliśmy przez całą niedzielę normalnie, więc nie jest na mnie zły czy coś. - wzruszyłem ramionami. - On tak po prostu czasem ma. - poprawiłem zawinięty materiał swej koszulki, kiedy zbliżaliśmy się do wejścia na stołówkę, gdzie przed chwilą rozpoczął się obiad. - Jest w końcu dosyć znany i ciągle ktoś coś od niego chce. Plus dochodzi do tego jeszcze fakt, że jest kapitanem drużyny i w dodatku maturzystą. - wyjaśniałem im, lecz tą wypowiedź kierowałem również do samego siebie, aby uspokoić moje skołatane nerwy, co na szczęście zadziałało.

Nie ukrywam, mnie również dosyć zmartwiło z początku jego osobliwe zachowanie, ponieważ ostatnim razem, kiedy był tak z lekka wycofany, jakiś czas później zmarła jego mama, ale także zdarzało mu się odosabniać ode mnie, gdy, tak jak mówiłem już swoim przyjaciołom, miał sporo na głowie.

Moją twarz od razu rozświetlił pogodny uśmiech, gdy w końcu go ujrzałem. Siedział na stoliku, przy którym przebywała reszta ''Hien" zachowując się tak jakby fakt, że ich kapitan usadził tyłek w miejscu gdzie powinna raczej spoczywać jego tacka z obiadem był zupełnie nieistotny. Podbiegłem do niego cały w skowronkach, praktycznie zapominając o swoich przyjaciołach czy też jedzeniu, na którego myśl mój żołądek odgrywał wcześniej wręcz symfonie.

Kilka znajdujących się w pobliżu osób, łącznie z połową szkolnej drużyny chichotała niezbyt skromnie pod nosem, gdy w oczy rzucił mi się sposób w jaki kuśtykałem, zanim owinąłem swe ramiona naokoło szyi szatyna, który o mało przeze mnie nie upuścił czerwonej tacki na podłogę.

- W końcu Cię dopadłem! - zawołałem z triumfalnym uśmiechem, wciskając nos w jego szyję. Poczułem jak chłopak ułożył jedną swoją dłoń w dole moich pleców. - Tęskniłem za Tobą. - dodałem, prychając cicho, kiedy ''Hieny" zareagowały na drobne wyznanie śmiechem.

Jednak to odpowiedź Louisa zadziwiła mnie najbardziej.

- T-to... fajnie.

Ściągnąłem brwi, momentalnie domyślając się, że coś w jego tonie głosu było nie tak, dlatego odsunąłem się od chłopaka delikatnie, aby móc przyjrzeć jego minie. I cóż, moje zmieszanie sięgnęło zenitu, gdy zamiast spostrzec tam ślady zakłopotania czy smutku, ujrzałem szeroki uśmiech.

Bardzo dziwny uśmiech.

Nie potrafiłem sobie przypomnieć sytuacji, kiedy to Tomlinson szczerzył zęby właśnie w tak specyficzny sposób, a w jego oczach jarzył się, również mi obcy, blask.

Co jest, kurwa?

- Em... - bąknąłem, odsuwając od szatyna swoje ręce, które niezręcznie splotłem na klatce piersiowej. - Coś się stało? - spytałem, spoglądając po kolei raz na niego, a raz na siedzącego najbliżej Bradleya, oraz Troye'a, których uśmiechy były wręcz... straszne. Jak z jakiegoś pieprzonego horroru.

- Oj stało się, stało. - powiedział blondyn, którego imienia nie pamiętałem, a siedzący obok szatyn (jak się domyśliłem po podobnym typie urody, jego brat) ryknął urwanym śmiechem, stłumionym w rękawie bluzy.

To wszystko okropnie mi się nie podobało. Zwłaszcza to nietypowe zachowanie również roześmianego jak oni Louisa.

- Czy coś mnie ominęło? - uniosłem jedną brew do góry, zastanawiając się, czy może między grupką tych znajomych nie doszło do jakiejś śmiesznej sytuacji, a ja zwyczajnie nie byłem doinformowany.

''Hieny" wydały z siebie potężne eksklamacje swego obrzydliwego rechotu, po usłyszeniu moich słów. To był naprawdę wredny śmiech... słysząc go doszedłem do wniosku, iż nazwa drużyny do jakiej należeli idealnie się do nich dopasowała.

Tomlinson pokręcił z małym uśmieszkiem głową, schodząc ze stołu, aby stanąć przede mną twarzą w twarz. - Nie. Nic Cię nie ominęło, skarbie. - zagruchał, prawie, że prześmiewczo, muskając kciukiem mój policzek. - Właściwie to przyszedłeś w samą porę na gwóźdź programu...

Moje oczy o mało nie wyskoczyły z orbit, gdy obserwowałem jak chłopak wskakuje na ławeczkę przy stoliku i gwiżdże w charakterystyczny sposób. zwracając na siebie uwagę znajdujących się na stołówce osób.

Dokładnie tak jak zrobił to cztery miesiące temu, gdy chciał zaprosić mnie na randkę.

- Hej, hej! - nagle odezwał się do tej pory cichy Nick, który szarpnął dłonią nogawkę dresów szatyna, kiedy ten miał już zamiar się odezwać. - Nie taka była umowa, Tommo.

Co?

Umowa?

Jaka do ciężkiej cholery umowa?!

- O co Ci chodzi, Grimshaw? - chłopak przewrócił oczami. - Wcześniej jakoś nie miałeś nic przeciwko tej całej akcji. - wpatrywałem się w Tomlinsona wielce rozkojarzony.

- Miałeś powiedzieć mu, gdy będziecie sami, a nie do chuja na pieprzonej stołówce. - co najmniej połowa drużyny zaczęła mu wtórować energicznymi kiwnięciami głów, oraz cichą wymianą zdań między sobą.

Louis jedynie spojrzał na nich z politowaniem, nim odparł jadowitym tonem: - Zawsze lubiłem być w centrum uwagi, a ludzie przecież kochają show... - miałem wrażenie, że moje serce lada moment wyskoczy z klatki piersiowej, kiedy Louis odchrząknął teatralnie, w końcu zaczynając swe wyniosłe przemówienie. - Posłuchajcie mnie wszyscy! - zwrócił się do obecnych tam ludzi. - Zapewne po usłyszeniu pytania kto jest Waszą ulubioną, najśliczniejszą szkolną parą, odpowiedzielibyście, że ja i Harry. - wywrócił oczami, słysząc ironiczne mamrotanie osób przy niektórych stolikach. - Niestety muszę Was wszystkich, łącznie z Tobą kochanie, rozczarować. - wydął dolną wargę, spoglądając przy tym z góry na mnie.

Czułem jak moje nogi robią się miękkie, a na twarzy pojawia coś na wzór tego co kłębiło się na twarzach będących w zasięgu mego wzroku uczniów. Głównie było to zdezorientowanie.

- Wiecie, opowiem Wam po krótce historię jego oraz moją. - potarł swoje dłonie, nadgryzając przy tym usta w podekscytowaniu. - Harry Styles jest ślicznym, inteligentnym, ale niestety w chuj zakompleksionym, łatwowiernym i nudnym drugoklasistą. - z mojego gardła wymsknęło się ledwo słyszalne pisknięcie po usłyszeniu ostatnich słów, a w klatce piersiowej mimowolnie zaczęło rozprzestrzeniać się pieczenie. - Zanim nie wpadł mi w oko nikt nie miał pojęcia o jego istnieniu z wyjątkiem przyjaciół i osób, z którymi codziennie widywał się na lekcjach. Ja wcześniej, z tego co sami mogliście zaobserwować...

- Nikogo nie obchodzi Twoje żałosne życie, Tomlinson! - przerwał mu nieznany mi chłopak, z rocznika niżej. Wielu nastolatków zawtórowało rudzielcowi, lecz szatyn nic sobie z niego nie robiąc, kontynuował.

- Zazwyczaj uwielbiałem się wyluzować. Na pewno rozumiecie, alkohol, imprezy, chętni chłopcy i jeszcze bardziej chętne dziewczyny. Przykład typowej dziwki znajduje się tutaj. - wskazał nonszalancko ręką na siedzącą trzy stoliki dalej Danielle Campbell, przyglądającej się mi z przerażeniem, które (właściwie niekontrolowanie) odwzajemniłem, nie potrafiąc przewidzieć to co Louis może powiedzieć jako następne. - Gdy tylko nudził mnie świętoszkowaty charakter Harry'ego była na każde moje pstryknięcie palcami. Tak, kotku, wtedy, na imprezie u Brada w grudniu również ją posuwałem, a to co Ci wcisnąłem było bajeczką, którą łyknąłeś jak naiwna suka. - puścił mi oczko.

W tamtym momencie... ciężko mi dokładnie opisać jak odrażająco się poczułem. Nie jestem w stanie użyć do tego najwymyślniejszych przymiotników, ale wiem na pewno, iż było mi niedobrze. Chciałem zwymiotować.

A najlepiej umrzeć.

- Jednak z jakiegoś powodu dostała napadów moralności i zrozumiała, że Harry może się poważnie załamać, gdy już dowie się prawdy i zaczęła odstawiać sceny od moich urodzin, więc musiałem robić co tylko mogłem i zastraszać ją jak najlepiej umiałem, by nie puściła farby. A mam parę jej ciekawych zdjęć, które raczej nie chciałaby, aby ujrzała cała szkoła i państwo Campbell. - szatyn spojrzał z politowaniem na zaciskającą dłonie w pięści dziewczynę, kipiącą tak widocznym gołym okiem gniewem, że gdyby była postacią z kreskówki, z jej uszu wydobywałyby się kłęby dymu.

- Ty jesteś, typie popierdolony! - krzyknęła kolejna, obca dla mnie osoba, tym razem jednak dziewczyna. - Bardziej niż przypuszczałam!

- Możecie wreszcie dać mi skończyć? - wyrzucił z frustracji ręce do góry. - Nie opowiedziałem jeszcze przecież dlaczego to w ogóle zrobiłem, bo uwierzcie mi powód był i nie jestem idiotą, który bawi się w takie pierdoły ot tak. - prychnął z pogardą, darząc mnie swoim spojrzeniem jedynie przez sekundę. I wtedy też po moich policzkach zaczęły płynąć łzy, jakich nie dało się powstrzymać, nieważne jak potwornie bym tego pragnął. Nigdy, powtarzam, nigdy nie czułem się bardziej bezwartościowy niż wtedy. Louis potraktował mnie gorzej niż śmieć. Jak dziwkę. Byłem dla niego niczym najzwyklejsza szmata. - Mam chujową rodzinę. Wszyscy dziadkowie, wujkowie i ciocie, z ojcem na czele mają mnie szeroko i głęboko w dupie i jedyną osobą jaka kiedykolwiek mnie kochała była mama. Nie doświadczyłem w życiu odpowiedniej ilości bliskości i wsparcia. Mówię o tym prawdziwym, gdzie ktoś poświęca Ci całe swoje serce, żebyś tylko nie czuł się jak gówno. Wszystko uległo zmianie, kiedy dowiedziałem się, że moja mamusia jest nieuleczalnie chora i w przeciągu maksymalnie pół roku jej nie będzie. Rozumiecie jak potwornie jest to niesprawiedliwe?! - wrzasnął. - Nie! Nie macie pojęcia, bo Wy nie jesteście traktowani codziennie przez człowieka, który Was spłodził jak największy błąd życia! Nie demotywuje Was na każdym, pieprzonym kroku i wmawia, że niczego w życiu nie osiągniecie! Dlatego ja... - jego wzrok ponownie skupił się na mojej zapłakanej twarzy, oraz drżącej od szlochu sylwetce. - ...chciałem sprawdzić. Zobaczyć jak to jest odtrącić od siebie i zrównać z ziemią kogoś kto kocha Cię całym sobą nie odczuwając przy tym za dużych wyrzutów sumienia, bo... bo sam przecież nie odwzajemniam tych uczuć. Potrzebowałem tego, bo inaczej nigdy nie zaznałbym spokoju...

- Że co, kurwa?! - do tej pory milcząca Danielle wyskoczyła zza swojego miejsca, pędząc na złamanie karku w stronę Tomlinsona, z wyciągniętymi do niego dłońmi, jakimi zapewne pragnęła go rozszarpać, lecz zamiary te pokrzyżowała dwójka "Hien", mocno przytrzymując brunetkę w miejscu. - Jesteś psychiczny! Lecz się, do chuja! B-Boże... - jęknęła. - W kim ja się kochałam? Jak mogłam poczuć cokolwiek tak wspaniałego do kogoś kto nie potrafi tego uszanować i nie zasługuje na miłość w najmniejszym stopniu?!

Nigdy, w swoich najbardziej szalonych snach nie przypuszczałbym, iż zgodzę się ze słowami byłej dziewczyny Louisa w całej rozciągłości. Różnica jednak między nami była prosta, choć zdecydowanie zbyt bolesna.

Ona nie pałała do niego już żadnymi uczuciami. Ja wręcz przeciwnie.

Ja...

- Ale... - nie rozpoznawałem swojego głosu, gdy wpatrywałem się temu potworowi w skórze najpiękniejszej istoty na świecie w oczy. - Ja Cię k-kocham...

Tomlinson uśmiechnął się delikatnie. Tak delikatnie jak miał w zwyczaju to robić w trakcie naszych zbliżeń, abym mógł czuć się przy nim bezpiecznie, zanim odparł:

- Jest jak jest, loczku.

Cóż, jeśli Tomlinson myślał, że po tym jak potwornie mnie poniżył i zdewastował na forum większości uczniów wyjdzie z całej sytuacji bez szwanku, tak olśniewający jak zawsze, grubo się mylił.

Gdyż właśnie wtedy do akcji wkroczyła moja najlepsza przyjaciółka, która tylko i wyłącznie czekała na odpowiedni moment, aby podbiec do ławki, na której stał szatyn i z głośnym wrzaskiem zrzucić go na podłogę, wplątując przy tym palce w jego włosy. "Hieny" były w tak ogromnym szoku tego nagłego ataku, iż odsunęły ją od niego dopiero, gdy chłopak miał już praktycznie zdartą górę swej jednokolorowej koszulki, a na świeżo ogolonym policzku widniały trzy, krwiste ślady po paznokciach Bourne.

- Zostawcie mnie, ślepo służące temu skurwielowi, imbecyle! - krzyczała, próbując ich jak najmocniej uszkodzić, kilka razy trafiając w nogi, krocza, brzuchy, a jednemu złamała chyba nawet nos, co wywnioskowałem na widok zasłaniającego ten obszar na twarzy Bradleya wywracającego się na plecy tuż obok powoli podnoszącego się z posadzki Louisa. - Zajebię Cię! Przysięgam, że poczekam aż będziesz już całkiem sam, bez tej pierdolonej obstawy bezmózgich durni, aby dorwać Cię i sprawić, byś cierpiał tak jak w tym momencie cierpi Harry, żałosna, zepsuta obsranymi pieniędzmi tatuśka, genetycznie zdegradowana odmiano człowieka!

Reszty wypowiedzianych, a raczej wywrzeszczanych przez nią gróźb i obelg wobec niego nie pamiętam.

Nie pamiętam też do końca czy tym, który podniósł mnie z powrotem na dygoczące od wstrząsającego mną płaczem nogi (tak, tego, kiedy upadłem również nie umiem sobie przypomnieć) był Zayn, wyswobodzona z objęć szkolnych piłkarzy Danielle, czy może ktoś zupełnie inny.

Nie pamiętam także reakcji ludzi ze stołówki na to wszystko. Śmiali się? Milczeli? A może poszli w ślady Emily i również mieli zamiar sprawić, żeby Tomlinson zapłacił za swój podły czyn jak największą cenę?

Nie potrafię odtworzyć sobie tych szczegółów tak jak sam mocno bym tego pragnął, bo jedyne na co w tamtym momencie zwracałem uwagę to sposób w jaki szatyn patrzył mi w oczy, kiedy jeszcze leżał na podłodze. O dziwo, nie dostrzegłem już w nich ani grama złośliwości, rozbawienia, czy nawet bólu, jaki z całą pewnością musiał odczuwać po tym jak mocno podrapała go moja przyjaciółka.

Zamiast tego w jego błękitnych tęczówkach ujrzałem skruchę.

Nieważne ilu osobom już to opowiadałem. Ani rodzice, ani Gemma, ani Zayn, ani Emily, ani mój obecny partner i założę się, że pewnie większość z Was, czytających tę historię również nie chce temu dowierzać, lecz... wiem co widziałem. Przez te jedną, może krótką, ale jednak chwilkę Louis szczerze żałował tego co zrobił.

Od tamtego feralnego dnia minęły już ponad trzy lata. Trzy lata beznadziejnych oczekiwań na cokolwiek. List, mail, sms, czy głupi telefon, w którym chłopak mógłby przekazać mi jak przeraźliwie jest mu przykro.

Jednak on... on nigdy tego nie zrobił.

-----------------------------------------------------------

No cóż, nie pozostaje mi w tym miejscu już nic innego jak tylko zaproszenie Was na epilog, a następnie podziękowania, które właśnie opublikowałam.

A i jeszcze jedno tak w sumie... jak bardzo przejebane mam od Was?

KOMENTUJCIE & GWIAZDKUJCIE

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top