Rozdział 2

W czwartek ku swojej olbrzymiej uciesze, z radością stwierdziłem, iż (jak to lubiłem nazywać) wypadek w trakcie rozwiązywania zadań z biologii, przestał być głównym tematem żartów uczniów niewielkiego liceum na skraju Manchesteru. Co prawda, w dalszym ciągu nie dało się przegapić z lekka drwiących spojrzeń przesyłanych w moją stronę od pojedynczych osób, jednak w pełni już opanowałem kompletne ignorowanie takowych nieprzyjemności, ciesząc się całym sobą z powrotu do normalności.

Tego dnia też, odkryłem (nie oszczędzającej sobie przy tym, w trakcie przerwy na lunch głośnego, poirytowanego stęknięcia w towarzystwie dwójki przyjaciół), że klucze do domu pozostawiłem na stole w kuchni, kiedy w pośpiechu szykowałem się do wyjścia. Wiązało się to również z brakiem możliwości wejścia do domu, dopóki mój ojczym nie powróci z pracy dokładnie godzinę później. Emily zaproponowała mi wyjście razem z nią i Zaynem na miasto, lecz po sposobie w jaki mulat poruszył się niespokojnie, odmówiłem pojmując aluzję dotyczącą jego chęci pobycia z szatynką sam na sam.

Z racji zbliżającej się nieubłaganie klasówki z biologii, postanowiłem tę godzinę wyczekiwania na partnera mojej mamy, spędzić na trybunach przy szkolnym boisku, tym samym korzystając z zaskakująco ciepłej jak na końcówkę listopada pogody. Mimo chłodnego wiatru, słońce mocno prażyło, doprowadzając do tego, że członkowie ''Hien'' (tak się złożyło, że drużyna ta miała wtedy trening na dworze), pozbywali się ze swych barków kolejnych warstw, zbędnych dla ich rozgrzanych ciał ubrań.

Kiedy rocznik maturalny był tak mocno zafascynowany trwającą zaciekle rozgrywką, z trenerem stojącym z boku i kontrolującym każdy ich ruch, ja cichutko, prawie niezauważalnie przemknąłem się na górną część trybun. Położyłem plecak na ławce pomalowaną rozdrapaną, biała farbą blisko siebie, później wyjmując z największej kieszonki podręcznik z rysunkiem bezpłciowego, błękitnego modelu DNA. Przerzuciłem strony na początek działu drugiego, po czym z cichym, zrezygnowanym westchnieniem, zacząłem wczytywać się dokładnie w temat, linijka po linijce, próbując już zakodować w głowie jak najwięcej informacji.

Skłamałbym, mówiąc, iż nie zerkałem raz na jakiś czas na Louisa w trakcie treningu... Ugh, no dobra, robiłem to bardzo często.

Może i był niemiłym, zadufanym w sobie prostakiem (z tego co oczywiście słyszałem, bo w dalszym ciągu ani razu nie gadałem z chłopakiem), ale nic mogłem poradzić na to jak nieziemsko piękny był. Jego już do reszty spocone kosmyki średniej długości włosów, nadawały lekko zaczerwienionej skórze na twarzy szatyna dużo więcej świeżości, oraz chłopięcości, jaką w dalszym ciągu przecież posiadał. Młody człowiek, to w końcu jeszcze nie stuprocentowy mężczyzna. Luźny t-shirt, mocniej zwężony u góry, podkreślał umięśnioną klatkę piersiową chłopaka, podobnie jak ramiączka tej części odzieży na nie za dużych, ale zdecydowanie przeseksownych bicepsach. Dresy od adidasa, których materiał opinał się delikatnie na szczupłych łydkach Tomlinsona nie były w stanie, zamaskować diabelsko atrakcyjnego fragmentu jego ciała, na którą z jakiegoś dziwacznego powodu nigdy wcześniej nie zwróciłem uwagi.

Ok, na jak wielkiego zboczeńca wychodziłem poprzez to, jak bez absolutnie żadnych wyrzutów sumienia obczajałem tyłek kapitana ''Hien''?

Zwyczajnie nie mogłem się powstrzymać! Cholera, jestem przekonany, że powodem, dla którego dolna część pleców Louisa była tak zadziwiająco odstająca i zaokrąglona musiały być jakieś specjalne ćwiczenia. Natomiast jeśli się myliłem i ta najcudowniejsza na świecie pupa była całkowicie naturalna...

Jak perfekcyjni muszą być ludzie, którzy przyczynili się do stworzenia arcydzieła jakim jest ten chłopak?

Pokręciłem głową, wypuszczając przez zęby powietrze, o jakiego wstrzymywaniu nawet nie zdawałem sobie sprawy. Znowu zwróciłem całą swoją uwagę jedynie na, w ówczesnej chwili strasznie nudnej, treści podręcznika do biologii. Skrzywiłem się, ignorując najbardziej jak potrafiłem denerwujący, piskliwy świst czarnego gwizdka mentora członków drużyny. Kątem oka dostrzegłem, jak maturzyści zbliżyli się do niego jedną, zwartą grupą, wsłuchując uważnie w to co mówił.

Chromosomy opisuje się w stadium metafazy mitozy, gdyż wtedy są najlepiej widoczne. Komórki somatyczne mają stałą, charakterystyczną dla każdego gatunku liczbę chromosomów. Dla człowieka wynosi ona 46, albo inaczej 23 pary chromosomów homologicznych (n = 23).

22 pary chromosomów określamy mianem autosomów, natomiast 23 para to chromosomy płci (inaczej heterosomy). Określamy je literami X lub Y. Zestaw heterosomów różni się...

— Harry! — momentalnie zastygłem, jak na komendę prostując się i nakierowując swe spojrzenie na osobę, której to też wołanie dotarło do moich uszu. Skąd on zna moje im... oh, faktycznie... — Słyszysz mnie stąd?! — mocno zacisnąłem siekacze na dolnej wardze, przyglądając się w zmieszaniu szatynowi, o jakim jeszcze przed chwilą tak namiętnie fantazjowałem, nim w końcu pokiwałem twierdząco głową. — Która godzina?! — westchnąłem, nie ukrywając małego rozczarowania, kiedy miałem tę cichą nadzieję, że Louisowi może zależeć na czymś innym.

Bez wahania, wyciągnąłem z kieszeni spodni komórkę, a po kliknięciu na przycisk, znajdujący się na górze telefonu, odkrzyknąłem:

— Trzecia trzydzieści siedem!

— Dzięki! — chwilę później odwrócił się na pięcie, w stronę swoich kolegów z drużyny, którym zaczął coś zawzięcie tłumaczyć.

Będąc dozgonnie wdzięczny losowi, za to, że uwaga nieprzewidywalnych chłopaków została ode mnie odciągnięta, znowu powróciłem swoim umysłem do nauki. Kiedy podmuch dużo chłodniejszego niż jeszcze przed chwilą wiatru spowił moją bladą, niczym nieosłoniętą skórę, zadrżałem, garbiąc się. Wyciągnąłem na oślep rękę, aby dosięgnąć nią bluzy, spoczywającej za plecakiem, po mojej prawej stronie. Warknąłem pod nosem jakieś siarczyste przekleństwo, gdy poczułem jak przez swoją ślamazarność, okrycie spadło z ławki, tym samym wysuwając się spomiędzy moich niczego nie spodziewających się palców.

Oh, jakież było moje zdziwienie, po tym, kiedy bluza magicznym sposobem znalazła się w mojej dłoni. Uniosłem brodę w górę. Moim ciałem wzdrygnęły specyficzne dreszcze, zdecydowanie nie spowodowane zimnem, ale przenikliwą barwą morskiego błękitu, w której też odbijała się lekko zawstydzona zieleń.

— Służę pomocą. — powiedział Louis, potem przeczesując między palcami nadal wilgotne kosmyki.

— F-fajnie... — jęknąłem w duchu, ubolewając nad własną głupotą. — Co tu rob-bisz? — dodałem, ściskając mocno w dłoniach czarny materiał, o którego celu bytu praktycznie zapomniałem.

— Zarządziłem koniec treningu. — wzruszył ramionami, przeskakując zgrabnie nad moimi pajęczymi nogami, następnie przysiadając się obok.

Sapnąłem cicho, kiedy kolejny powiew wiatru, przyprowadził ze sobą zapach chłopaka. No Chryste, jakim cudem w ogóle nie czuć było od niego potu i zamiast tego do moich nozdrzy doszła prawdopodobnie jedna z najbardziej męskich, ale równocześnie słodkich woni tego świata?

— Ale dlaczego przyszedłeś tutaj? — zamrugałem szybko, rozumiejąc, iż zabrzmiało to niemiło. — W sensie do mnie! Dlaczego przyszedłeś do mnie? — poprawiłem się, próbując nie wlepiać zbyt intensywnego spojrzenia w idealne rysy twarzy szatyna.

— Wiesz, ja... — chwycił między śnieżnobiałe jedynki swoją zaróżowioną, wąską wargę. Szczerze się podziwiałem za samokontrolę i tym samym niestracenie przytomności, nawet przez te małe, niepozorne rzeczy. — Przepraszam. — bąknął, powodując moje krótkotrwałe zadławienie się powietrzem. — Mówię szczerze. — mruknął z naciskiem na drugie słowo, bardziej przekręcając się w moją stronę i tym samym ponownie spoglądając mi w oczy.

— Naprawdę sądzisz, że jedno słowo sprawi, że tak po prostu zapomnę Ci Twoje żałosne i dziecinne zachowanie? — prychnąłem, tym razem specjalnie siląc się na niegrzeczny ton. Było to naprawdę trudne ze względu na łagodność, czającą się w tęczówkach chłopaka, ale na szczęście posiadałem jeszcze jakieś resztki godności i zdrowego rozsądku.

Louis westchnął ze skruchą. — Nie... Co nie znaczy, że nie jest mi z tego powodu kurewsko głupio. No weź, nigdy nie zrobiłeś niczego beznadziejnego, nie myśląc nawet, że robisz coś złego, a ostatecznie strasznie żałowałeś? — nie potrafiąc już dłużej wytrzymać napięcia spowodowanego naszym nieprzerwanym kontaktem wzrokowym, opuściłem głowę w dół. — Wiedziałem. — usłyszałem w finezyjnym głosie szatyna uśmiech.

— Jeśli obiecasz, że więcej nie będziesz mi już dokuczał, to może się zastanowię nad odpuszczeniem Ci... — wywróciłem w żartobliwy sposób oczami.

— Obiecuję. — niemal szepnął, kładąc rękę na moim udzie, co prawda nie na długo, lecz zdecydowanie ten gest wystarczył, abym spąsowiał aż po szyję.

— Um... dobrze. — uniosłem kąciki ust w górę, znowu patrząc na niego i wtedy też zobaczyłem, iż zrobił to samo.

— Co tam masz? — rzucił, biorąc w dłoń podręcznik, nadal spoczywający na moich kolanach. Nie ukrywam, byłem wybitnie zdziwiony, że postanowił kontynuować rozmowę ze mną. — Fu, spal to. — wzdrygnął się, oddając mi szybko książkę z obrzydzeniem, na co zareagowałem małym chichotem.

— Zgaduję, że nie lubisz biologii.

— Biologii i tej maciory, która tego uczy. — wtedy już nawet nie powstrzymywałem głośnego śmiechu, jaki wstrząsnął moim ciałem, powodując, iż odchyliłem głowę w tył, odruchowo też klepiąc się po kolanie.

— Boże, myślałem, że tylko Emily jej tak nienawidzi. — wydukałem pomiędzy kolejnymi kaskadami chichotu.

— Emily? — zagadnął z półuśmiechem.

— Moja najlepsza przyjaciółka. — wytłumaczyłem. — Wysoka, w okularach i ma loki takie jak moje, tylko, że jaśniejsze.

— Oh wiem! To ta co zasugerowała mi chorobę weneryczną! — parsknął, ale nie dosłyszałem się w tym jakiejś złośliwości.

— Wybacz jej. Broni mnie jak lwica od szkoły podstawowej i nigdy nie przebiera w słowach. Kiedyś to nawet pobiła się z jednym chłopcem...

— Umów się ze mną.

Wydałem z siebie odgłos taki, jakby ktoś dał mi w tamtym momencie w twarz, nieruchomiejąc i na kilka dobrych sekund nie oddychając. Utkwiłem bacznie wzrok w twarzy Louisa, widząc jak wyczekiwał na to co powiem później, następnie twardo odpowiadając mu:

— Nie.

— A-ale... — uniosłem brew, zauważając jak machinalnie zrobił się niemożliwie zakłopotany i rozkojarzony. — Czemu?

— Bo na pewno się założyłeś z kumplami. — syknąłem, zakładając na ramię plecak, chcąc odejść.

— Nie! — zaprzeczył głośno, przytrzymując mnie na ławce blisko siebie za nadgarstek, w miejscu tym pozostawiając intrygujące ciepło. — Nie gadaj głupot! Serio myślisz...

— Masz dziewczynę, Louis. — odburknąłem. — Cała szkoła wie, że chodzisz z Danielle.

— Ona nie jest moją dziewczyną! — mogłem przysiąc, że z jego ust wydobył się kilkusekundowy śmiech.

— Jak to? — zrezygnowałem z zimnego tonu, natychmiast pokorniejąc. Szatyn zabrał rękę, w momencie, kiedy zsunąłem plecak z powrotem na ławkę.

— No normalnie, loczku. — uśmiechnął się czule, jak do małego dziecka. – Jest moją koleżanką z bonusem. Czasem się pieprzymy i tyle. — zacisnąłem wargi w podkówkę, przyjmując do siebie tę wiadomość z pewnym wahaniem.

— Dlaczego w takim razie ja? — cała ta sytuacja w jakiej się wtedy znalazłem, była tak absurdalna, że w pewnym sensie nie docierało do mnie to co mówiłem.

— Jesteś śliczny. — przełknąłem ślinę, powoli przekalkulowując słowa chłopaka w głowie, coraz pewniejszy tego, iż w dalszym ciągu znajdowałem się w łóżku, pogrążony we śnie. To wszystko było tak wielce nierealne... — Zdaję sobie sprawę jak tandetnie to brzmi, ale nie kłamię. — zapewniał. — Twoja uroda zaciekawiła mnie już w momencie, w którym Cię zobaczyłem po raz pierwszy, a po łączonym w.f.'ie i... no wiesz... — pokiwałem energicznie głową. — ...Zdałem sobie po prostu sprawę z tego, że chcę Cię poznać. To chyba nic złego, prawda? — uśmiechnął się szerzej, niż wcześniej miałem okazję ujrzeć. Zaczerwieniłem się jeszcze bardziej, całkowicie rozpływając na widok zmarszczek w kącikach oczu Louisa. Nie sądziłem, że może w mych oczach stać się piękniejszy.

— Tak... to nic złego...

— Nie wyglądasz na zbytnio przekonanego. — zauważył z przekąsem.

— W ogóle Cię nie znam. Nic o Tobie nie wiem, właściwie to pierwszy raz nawiązałem z Tobą jakikolwiek normalny kontakt i jeśli mam spojrzeć prawdzie w oczy, jesteś zupełnie inny niż myślałem wcześniej. Jestem... rozkojarzony. — jęknąłem żałośnie, zaciskając palce dłoni na swoich lokach.

— Dużo osób mówi o mnie dużo rzeczy.

— Nie wiem, Louis. — kontemplowałem. — Skąd mam wiedzieć, czy nie robisz tego tylko, by wywołać pierwsze dobre wrażenie, czy coś w tym stylu?

— Harry, naprawdę się Tobą zainteresowałem. — próbował mnie namówić, ani myśląc o ustąpieniu. — Uwierz mi i proszę, wyskoczmy gdzieś na miasto. Chcę się dowiedzieć o Tobie czegoś więcej. Dużo więcej.

— Wybacz, ale nie ufam Ci. — słowa, jakie wypowiadałem ciążyły mi gdzieś na żołądku, ale sądzę, że były konieczne.

— A jeśli Cię przekonam?

— Jak? —  byłem głęboko poruszony tą... desperacją jaką bez skrępowania okazywał.

— Em... — zrobił krótką pauzę. — Sam jeszcze nie wiem, ale coś wymyślę, zobaczysz! — powiedział, po czym wstał z ławki. — Nie pozwolę na to, żeby taki ktoś jak Ty przemknął mi koło nosa!

— L-Lou... — nie potrafiłem ułożyć żadnego poprawnego gramatycznie zdania.

— Wracaj do domu, loczku. — puścił mi przyjazne oczko, ani trochę podobne do tego jakim uraczył mnie w poniedziałek. — Myśl o mnie, a przysięgam, że się nie obrażę! — następnie zbiegł w zawrotnym tempie po schodkach, kierując się na boisko, a potem zapewne do swojego domu.

Spokojnie. Próbując o Tobie nie myśleć, przeczyłbym sam sobie. — pomyślałem.

🌹

— Mam nadzieję, że się nie zgodziłeś! — usłyszałem w głosie Emily, przez głośnik w telefonie jeden z jej karcących tonów.

— Oczywiście,  że nie. Za kogo Ty mnie masz? — przewróciłem oczami, kładąc komórkę na biurku i następnie włączając tryb głośnomówiący, aby móc spokojnie spakować się na jutro do szkoły.

— Już się bałam, że po spojrzeniu w te oczy, byłbyś gotowy zrobić dla niego wszystko.

— Przestań. — mruknąłem, wyjmując z plecaka niepotrzebne zeszyty, które zastąpiłem innymi. — Mam prawie osiemnaście lat i własny rozum.

— Podoba Ci się. — bardziej stwierdziła, niż zapytała.

— Jest boski, to fakt, ale kompletnie go nie znam. Nie byłbym w staniu mu zaufać, jedynie przez pryzmat wyglądu. — podszedłem do komody, w celu wybrania sobie jakichś znośnych ubrań, aby nie tracić czasu rano. — Powiedział, że postara się namówić mnie do tego, żebym zgodził się do tego wyjścia z nim.

— O kurde. — parsknęła. — Jak?

— Skąd mam to niby wiedzieć? Nie siedzę mu w głowie.

— Może dosłownie nie, ale po tym co Ci powiedział, można spokojnie stwierdzić, iż przebywasz w jego myślach. — mogłem przysiąc, że właśnie się uśmiechała.

— Przez cały czas miałem wrażenie, że stroił sobie ze mnie żarty, dopóki nie zaczął być taki... taki...

— Poważny?

— Tak. — pokiwałem głową, mimo, iż dziewczyna nie mogła tego zobaczyć.

— Coś mi tutaj śmierdzi. — przyznała. — I nie, nie mówię o Zaynie! Chociaż wiem, że takie sytuacje, kiedy ktoś postanawia zaprosić kogoś prosto z mostu na randkę, zdarzają się na porządku dziennym u wielu ludzi, to... jakoś nie pasuje mi to do tego całego wizerunku jaki szerzy w okół siebie Tomlinson.

— Powiedział, mi coś, co sugeruje jasno, że to ludzie gadają głupoty i niekoniecznie prawdziwe. Przynajmniej ja tak to zrozumiałem. — dopiero po wypowiedzeniu tych słów na głos, zadałem sobie wewnętrzne pytanie, dlaczego broniłem kogoś kogo nawet nie znam? Ugh, naprawdę mnie oczarował.

— Dobra, co ma być to będzie, ale proszę Cię, H, nie wpadnij w to za szybko. Z własnego doświadczenia wiem, jak wielkim chujem jest Louis no i zdaję sobie też sprawę z tego, że szybko się przywiązujesz do innych, ale najważniejsze jest dla mnie Twoje szczęście. Uważaj, ok? — uniosłem kąciki ust w górę, rozczulony słowami przyjaciółki. Zawsze się o mnie troszczyła i tak samo wtedy pięknie to okazała, wprawiając moje serce o trzepotanie swoimi niewidzialnymi skrzydłami.

— Zawsze uważam.

— Kończę, kochanie. Muszę się jeszcze ogarnąć na jutro do szkoły.

— No to widzimy się jutro!

— Tak. — odparła trochę ciszej. — Dobranoc, H.

— Dobranoc, Em. — rozłączyła się, nim ja zdążyłem to zrobić.

Ogromnie zadowolony z tego, iż podzieliłem się swoim ciężarem kłębiącym gdzieś w samym środku mnie, obciągnąłem koszulkę do spania, która odsłoniła zbyt dużą część moich ud, potem wskakując na łóżko, gdzie też chwilę później zawinąłem się grubą, fioletową kołdrą.

Jak zwykle przed snem przeglądałem portale społecznościowe takie jak twitter, czy instagram. Dałem serduszko zdjęciu wstawionemu przez Emily,  które zapewne musiała zrobić sobie razem z Zaynem na ich dzisiejszym wypadzie.

Po mniej więcej kwadransie, spędzania czasu w ten niezbyt produktywny sposób, drzwi do pokoju otworzyły się, ukazując w wejściu moją mamę. Zmarszczyłem brwi, zauważając jak szeroko się uśmiechała, później wchodząc bez najmniejszego wstydu pod pierzynę obok mnie i przyciskając swoje biodro do mojego, zapytała:

— Co to za chłopak, o którym gadałeś z Emily? Ładny? W której jest klasie?

— Mamooo! — jęknąłem przeciągle, chowając twarz w dłoniach, po odłożeniu na etażerkę komórki. — Znowu podsłuchiwałaś.

— Nie podsłuchiwałam! — zaprzeczyła, udając obruszenie się. — Po prostu przechodziłam, kiedy o tym wspominaliście! — kłamała. Starałem się powstrzymać delikatny uśmiech, spowodowany tym jak przytuliła się do mnie, ewidentnie wymuszając w ten sposób powiedzenie całej prawdy.

— Nie ma żadnego chłopaka. To znaczy jest, ale...

— Zarywaj!

— Mamo! — kobieta tylko wzruszyła ramionami, dodatkowo odgarniając do tyłu swój luźno zapleciony do snu warkocz. — Taki jeden maturzysta zaprosił mnie na chyba randkę, ale za dużo nasłuchałem się o nim niepochlebnych historyjek, więc odmówiłem. On nie odpuści. Sam mi to dzisiaj powiedział.

Mama przez chwilę milczała, marszcząc w zamyśleniu czoło (robiłem dokładnie tak samo w podobnych chwilach), jednak szybko znowu utkwiła we mnie spojrzenie identycznie zielonych jak moje tęczówek.

— Chłopak się stara, a więc oznacza to, że mu zależy. Jeśli uznasz, że rzeczywiście nie ma złych intencji, przyjmij zaproszenie i kto wie, może całkowicie zmienisz o nim zdanie, bo okaże się, że wszystkie plotki na jego temat to kłamstwa?

Zassałem mocno swoją dolną wargę, aż przytłoczony tym co powiedziała brunetka, ponieważ Emily, może i nie jota w jotę, ale dała mi dokładnie tę samą radę.

— No ok... Pójdę z nim, ale musi zrobić coś co dosłownie wbije mnie w ziemię!

— Moja krew! — zaśmiała się, klepiąc mnie wesoło po ramieniu.

🌹

Cóż, wypowiadając wczoraj wieczorem ''coś co dosłownie wbije mnie w ziemię'', nie przypuszczałem, jak bardzo stwierdzenie to okaże się wprost proporcjonalne do mojej reakcji, wywołanej kolejnym, szczególnym spotkaniem z Louisem...

Dzisiejszy dzień zapowiadał się całkiem normalnie. Tak jak w każdy piątkowy poranek, szczęśliwy z powodu weekendu, od którego dzieliło mnie jedynie sześć godzin spędzonych w szkole, prędko wstałem z łóżka i w znakomitym humorze zjadłem pożywne śniadanie jakim była jajecznica i mała kromka chleba z masłem. Zayn i Emily (tym razem ona prowadziła), zgarnęli mnie w połowie drogi, a następnie udaliśmy się każdy z osobna na swoją lekcję, w moim przypadku na literaturę. Zajęcia mijały, tak jak zwykle bardzo wolno, natomiast przerwy dokładnie na odwrót.

Wszystko było jak w najlepszym porządku, lecz ja... czułem się trochę zawiedziony.

Cały czas miałem tą cichą nadzieję, na to, iż Louis zrobi coś w kierunku tego, abym zmienił zdanie co do kwestii spotkania, na które tak strasznie naciskał poprzedniego dnia. Cholera, nie musiał się nawet zbytnio wysilić, wystarczyłby mi głupi bukiet najtańszych kwiatów i jedno ckliwe zdanko, a minęły już cztery lekcje i szatyn nie pokazał mi się nawet na oczy!

— Oh, Harold... — mruknęła opiekuńczo Bourne, przytulając się do moich pleców, kiedy ustawiliśmy się w kolejce do nałożenia sobie na tacki jedzenia. — Nie przejmuj się.

— Nie przejmuję się. — odpowiedziałem krótko, nakładając sobie jedyną znośną potrawę ze szkolnego wegetariańskiego menu – omlet kalafiorowy.

— Właśnie widzę. — prychnęła.

— Bądź co bądź, dzień jeszcze się nie skończył. — powiedział mulat pocieszająco. — Ale jeśli dzisiaj nie raczy się do Ciebie choćby odezwać, możesz być spokojny, że nie był Ciebie ani odrobinę wart.

— Święte słowa! — podjęła jego dziewczyna, później poprawiając lekko przekrzywiony na bok kok na czubku jej kędzierzawej głowy.

Usiadłem z nimi przy stoliku w dużo lepszym humorze niż jeszcze kilka chwil temu, dziękując losowi za przydzielenie mi tak cudownych przyjaciół, w każdej chwili gotowych podnieść mnie na duchu.

Całą trójką pogrążyliśmy się w rozmowie, gdzie głównym tematem były z niewiadomego dla nas powodu odwołanie zajęć na siódmej lekcji z nauczycielką od angielskiego. Jednak, w zawrotnym tempie, konwersacja skierowała swe tory na kosmetyki, a właściwie to jednek konkretny kosmetyk. Co oczywiście sprowokowała Emily.

— ...chyba w snach. — burknął Zayn, następnie biorąc kolejny kęs swoich frytek.

— No, kochanie, no! Obiecuję, że już więcej Cię o nic nie poproszę! — męczyła go, delikatnie szarpiąc za materiał koszulki chłopaka. Przyglądałem się temu z małym uśmiechem.

— To samo mówiłaś dwa tygodnie temu, kiedy wybuliłem połowę swoich oszczędności na setny w Twojej kolekcji puder!

— To był bronzer. — poprawiła go, z miną znawcy, ale szybko wróciła do robienia dużych, maślanych oczu, mając wielką nadzieję namówić mulata do spełnienia jej zachcianki. — Prooooszę!

— Nie ma opcji! Ojciec już zaczyna mieć problem przez to, że za często go proszę o kasę. N-I-E! — przeliterował dobitnie, natomiast szatynka stęknęła buńczucznie.

— Harry, pożycz mi pięćdziesiąt funtów.

— Ej, ode mnie też spadaj! — rzuciłem w nią niewielką porcją groszku. Przypuszczam, iż gdyby wzrok mógł zabijać, Emily dokonałaby właśnie krwawego morderstwa mojej osoby.

— Walcie się obydwoje! Poczekajcie aż będziecie coś chcieli! — zadarła gwiazdorsko nos do góry, tym samym dając nam do zrozumienia, że ma, tak jak potocznie się mówi, focha.

— Oh, nie! — zapłakał fałszywie Zayn. — Co my biedni poczniemy bez ględzącej nam bez przerwy katarynki?! — zaśmiałem się serdecznie, w momencie, w którym dziewczyna zaserwowała chłopakowi pod stołem mocnego kopniaka w kostkę.

— Nie przeginaj, Z, bo jeszcze dorobisz się celiba... — urwałem, dostrzegając coś zza pleców pary.

No aż nie wierzyłem... nie minęły nawet dwadzieścia cztery godziny, a Louis lśnił jeszcze bardziej oślepiającym blaskiem niż, gdy widziałem go wczoraj. Jego spora grupka znajomych, nie rzuciła mi się zbytnio w oczy, ponieważ bez wątpienia chłopak przyćmił ich samą swoją egzystencją, dodatkowo krocząc na czele drużyny ''Hien''.

Sapnąłem głośniej niż było to zamierzone, będąc wdzięczny samemu sobie za to, że już siedziałem, gdyż obcisłe rurki chłopaka, w parze z idealnie dopasowanym golfem i eleganckimi, wysokimi conversami na sto procent zwaliłyby mnie z nóg. Szatyn przygładził zaczesane do tyłu połyskujące, jasnobrązowe włosy, zaledwie parę sekund później zauważając mnie.

Zarumieniłem się wściekle, gdy Louis uśmiechnął się filuternie w moją stronę, układając usta w nieme ''cześć'', na co odpowiedziałem mu z opóźnieniem, jedynie unosząc lekko kąciki ust w górę.

Boże, byłem taki żałosny.

Zacisnąłem lekko drżące dłonie na plastikowych sztućcach, obserwując dyskretnie sylwetkę chłopaka, który odwrócił się, by chwycić między palce czerwoną tackę. Moje wypieki na policzkach rozprzestrzeniły się aż do uszu, czemu towarzyszyło również głębokie westchnięcie, gdy chłopak stanął bokiem. Tomlinson doskonale wiedział, jak jego ciało wpływa na większość szkoły, jestem o tym przekonany!

— H, zamknij buzię. — zachichotała Emily, podnosząc moją opuszczoną szczękę do góry.

— Lo-Loui-Louis t-tu j-jest...

— Nie trzeba się nawet odwracać, by wiedzieć kto to. — uśmiechnął się z rozbawieniem Zayn.

— Przywitał się ze mną! Myślałem,  że będzie mnie totalnie zlewał! — zmrużyłem oczy, niezadowolony z tego jak dwójka przyjaciół śmiała się ze mnie i przedrzeźniała — Przestańcie!

— Przepraszam, ale jesteś strasznie słodki. — szatynka przysłoniła usta ręką. Ja spojrzałem ponownie na nakładającego sobie jedzenie Louisa, odruchowo przygryzając dolną wargę. — Ludzie, on naprawdę musi mieć coś w sobie, bo jeszcze nigdy nie reagowałeś tak na jakiegokolwiek gościa!

— To się nasiliło jeszcze bardziej, bo tym jak rozmawialiście wczoraj. — dodał od siebie mulat.

— Po prostu... — chciałem się wytłumaczyć. — On jest cudowny... no i zrobił na mnie dobre wrażenie!

— Wiem, wiem, ale nie zmienia to faktu, że jesteś uroczą, malusią, kuleczką szczęścia. — zaświergotała, podszczypując moje policzki.

Nie odrywałem swojego wzroku od Tomlinsona choćby na momencik. Przyglądałem się w skupieniu najmniejszym szczegółom na twarzy chłopaka, od perfekcyjnie ogolonej szczęki, aż na małej kroście na jego czole kończąc. Po nałożeniu sobie przez niego średniej ilości pożywienia, ze zdziwieniem ujrzałem, jak szatyn wcisnął tackę w spore dłonie jednego ze swych kompanów, a następnie dziarskim, pewnym krokiem zbliżył się do naszego stolika, nie odrywając ani na chwilę urokliwego spojrzenia od mojej osoby.

— On tu idzie. — szepnąłem do pary nastolatków.

— Wyluzuj się. Nie pokazuj jak bardzo się cieszysz. — poradziła mi szybko Emily.

Gwałtownie, co z całą pewnością nie uszło uwadze nikomu, zmieniłem pozycję, siadając na ławce bokiem, dodatkowo opierając w zawadiacki sposób policzek na dłoni.

— Jesteś taki oczywisty. — parsknął śmiechem mulat. Nie zdążyłem odpowiedzieć jednak w żaden sposób Zaynowi, przez pojawienie się tuż przy mnie Louisa we własnej osobie.

— Unikasz mnie? — zapytał neutralnie szatyn, splatając ramiona na klatce piersiowej. Poprawiłem się, wracając w jak najmniej dostrzegalny sposób do poprzedniej pozycji i po cichym oczyszczeniu gardła, odparłem:

— Ja Ciebie? Czemu miałbym spodziewać się, że na mnie wpadniesz? — uśmiechnąłem się (przynajmniej we własnym mniemaniu) kokieteryjnie, co szatynka musiała uznać za dobry ruch, ponieważ musnęła delikatnie pod stołem swoją stopą tę moją.

Louis zaśmiał się miękko.

— Przemyślałeś moją propozycję?

— To zależy od tego jak bardzo chcesz, żebym się zgodził. — ok, w tamtej chwili potwornie żałowałem, iż odwaga jaką okazywałem wtedy, nie raczyła dać o sobie znać wczoraj, podczas kiedy robiłem z siebie totalnego kretyna.

— Bardzo. — mruknął, przybliżając swoją twarz na tyle, abym wyczuł zapach jego na pewno drogiej wody kolońskiej.

— Cóż, nadal nie jestem zbytnio przekonany. — powiedziałem z udawanym przekąsem, przeklinając w duchu mój głos, który załamał się pod koniec zdania, przez co zdradziłem ukrywany do tej pory dobrze, stres.

— Tak się chcesz bawić? — chłopak wyprostował się. — Wspaniale. — rzucił, wskakując na podwyższenie (jakim była oczywiście ławka), później w charakterystyczny sposób przyciskając palce do ust w celu głośnego gwizdnięcia, za pomocą którego zwrócił się na siebie uwagę całej stołówki. — Chciałbym coś powiedzieć!

— Louis, co Ty robisz?! — syknąłem, szarpiąc lekko materiał jego golfu. — Złaź stąd, wszyscy się na nas gapią! — powoli panikowałem, obserwując jak większość uczniów, zaprzestała jedzenia swojego obiadu, skupiając całą uwagę na szatynie, a co idzie z tym również i na mnie.

Chłopak całkowicie ignorując moje słowa, kontynuował swe wystąpienie.

— Mówię to teraz otwarcie, przy praktycznie całej szkole, aby uświadomić pewnemu ładnemu chłopcu, że nie jestem wcale takim kutasem na jakiego wszyscy mnie kreujecie! — bawiłem się nerwowo palcami u rąk, do reszty już zaczerwieniony. — No dobra, dobra, może i trochę nim jestem, ale oficjalnie, przy Was wszystkich przepraszam i przyznaję się do błędu... I nie udawajcie, że nie wiecie o co mi chodzi! — odwróciłem się, by zapoznać ze zdaniem swoich przyjaciół w aktualnie rozgrywającej się na naszych oczach scenerii. Myślę, że rozchylone w idealne ''o'' wargi Emily, oraz tłusta plama, zapewne od mięsa na bluzce zszokowanego Zayna, mówiły same za siebie. Ja sam nie dowierzałem całej tej sytuacji, jedynie kręcąc z niepewnością głową. — To co zrobiłem i w zasadzie też sprowokowałem było zajebiście głupie i słabe... Jest mi cholernie głupio, tak więc... - po raz pierwszy od początku tejże ''przemowy'', Louis zerknął na mnie, posyłając mi uspokajający uśmiech, który spróbowałem odwzajemnić. - ...tyle! — wykonał niezidentyfikowany ruch, mający na celu zejście z ławki, lecz zatrzymał się w porę dodając: — Harry Styles ma być od dzisiaj bez dyskusji przepuszczany w kolejce do sklepiku, nakładania na tackę jedzenia... w jakiejkolwiek! Jeśli się dowiem, że tak nie jest hmm... nie chcecie przekonać się do czego jestem zdolny. — zakończył, zeskakując z niebywałą gracją na podłogę.

Zapowietrzyłem się na dobre pół minuty, będąc kompletnie osłupiałym, jednak triumfalna mina szatyna sprowadziła mnie na ziemię.

Spodziewałem się naprawdę wszystkiego. Ale nawet w swoich najśmielszych wyobrażeniach, nie tego.

— Jesteś nienormalny. — mruknąłem dość otępiale do chłopaka, który przypatrywał mi się z zaintrygowaniem. — Zdecydowanie jesteś niestabilny psychicznie...

— Meh, słyszałem już gorsze rzeczy na swój temat. — machnął ręką. — To jak? Namówiłem Cię? — odsłonił zęby w szerokim uśmiechu.

Z szybko bijącym w piersi sercem ledwo co udało mi się wypalić:

— Gdzie i kiedy?

— Od razu po lekcjach. Miejsca Ci nie zdradzę, ale mogę jedynie powiedzieć, że podwiozę Cię tam swoich samochodem. Pasuje, loczku? — spuściłem wzrok, jak zwykle onieśmielony śmiałością Louisa.

— Kończę o drugiej. — wymamrotałem, ledwo słyszalnie. W środku natomiast, krzyczałem z podekscytowania.
-----------------------------------------------------------

Kochani, na wstępie chciałabym bardzo przeprosić za to małe zamieszanie, które teraz pewnie macie w swoich powiadomieniach z wattpada ale jakieś pół godziny temu prawie zeszłam na zawał, ponieważ jakimś cudem usunęłam opublikowane do tej pory 2 rozdziały  (jak dobrze, że wszystko zapisane mam w wordzie).

Rozdział tak jak jest zapowiedziane, w niedzielę!

KOMENTUJCIE & GWIAZDKUJCIE

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top