Rozdział 16

Jeśli się spóźni, urwę mu jaja. – pomyślałem, półtora tygodnia później, podczas gdy stałem przed lustrem w łazience, układając swoje loki już na trzeci wymyślony spontanicznie sposób.

Wcześniej upewniłem się, że na pewno spakowałem do niewielkiej torby swój telefon, pieniądze, dokumenty i bilet, oraz ubrałem podarte na lewym kolanie i prawym udzie rurki, czarną koszulkę z wielkim, czerwonym napisem ''Starboy", gdzie nie mogło też oczywiście zabraknąć charakterystycznego dla The Weeknd krzyża, a na nadgarstek założyłem gumową bransoletkę z napisaną na biało nazwą pierwszej płyty piosenkarza.

Koncert, włącznie z supportem miał rozpocząć się o ósmej wieczorem, tak więc z Louisem umówiłem się dokładnie na godzinę wcześniej, aby przyjechał po mnie, a następnie zabrał pod arenę. Mimo, że ufałem chłopakowi na tyle, by wiedzieć, iż mogłem liczyć na to, że nie zawiedzie mnie w tak ważnym dniu, stresowałem się okropnie.

Każdy kto chodź raz był na koncercie swojego idola dokładnie rozumie moje zdenerwowanie.

- Harry, schodź na dół, właśnie przyjechał! – głos mojej mamy dobiegał aż z dołu, dlatego domyśliłem się, że prawdopodobnie zawołała mnie w momencie, w którym za oknem rozbłysły światła reflektorów audi szatyna.

Moje kochanie.

Cały w skowronkach, sam nie mogąc pojąć tego jak szczęśliwy się czułem mogąc nazywać Tomlinsona swoim chłopakiem, wbiegłem jeszcze naprędce do pokoju, skąd zabrałem torbę, następnie zbiegając po schodach na dół.

Louis zatrąbił klaksonem dokładnie w momencie, w którym pospiesznie objąłem rodziców, przez co zaśmiałem się krótko, oczami wyobraźni widząc oburzenie jakie musiał wzbudzić wśród naszych podstarzałych sąsiadów (kij z tym, że przecież cisza nocna miała rozpocząć się dopiero za parę godzin).

- Baw się dobrze, synku. – brunetka pocałowała mnie tkliwie w policzek. – I nie zemdlej, gdy tylko Abel pojawi się na scenie.

- Postaram się. Louis mnie najwyżej ocuci. – zażartowałem.

- Jedziesz do niego na noc, czy na odwrót? – spytał Robin.

- Gdybym to ja miał u niego zostać, to na pewno brałbym ze sobą tak małą torbę. – mój głos ociekał ironią.

- W takim razie nie hałasujcie zanadto, gdy już wrócicie bo będziecie tu pewnie pomiędzy jedenastą a dwunastą, a my jesteśmy już starszy i potrzebujemy trochę więcej snu niż Wy. – komentarz ojczyma ponownie już wprawił mnie w rozbawienie, przez co o mało nie zakleszczyłem skóry w suwak podczas zapinania kurtki.

- Dobrze, przekażę mu.

Po ostatnich już słowach pożegnania, wyszedłem na dwór wzdrygając się przez nieprzyjemny chłód. Mogłem jedynie pocieszać się tym, że niedawno zaczął się marzec, a więc już niedługo miało zacząć robić się coraz cieplej.

- Cześć. – przywitaliśmy się ze sobą równocześnie, kiedy tylko wsiadłem do samochodu.

- Wow wyglądasz świetnie! – złożyłem na jego szczęce małego buziaka, którą później ująłem w dłonie przekręcając głowę bardziej w stronę latarni, aby móc lepiej przyjrzeć się nowej fryzurze Tomlinsona. Co prawda zmiana była niewielka, ponieważ włosy były jedynie postawione do góry w typowy, choćby dla Zayna quiff, lecz najbardziej i tak urzekał mnie sposób w jaki dzięki temu kości policzkowe szatyna rzucały się w oczy lepiej niż zwykle.

- Dziękuję, Ty również. – skomplementował mnie, potem naciskając na pedał gazu, tym samym odjeżdżając. – Widzę, że nie tylko ja postawiłem na czerń. – po jego słowach, dokładniej przyjrzałem się obcisłym spodniom chłopaka, oraz wystającemu spod materiału skórzanej kurtki podkoszulka.

- Mam wrażenie, że większość ludzi ubiera takie właśnie kolory na koncerty.

- To w takim razie nie byłeś na Demi Lovato. Tam wszyscy są dosłownie obwieszeni tęczą i czułem się wśród całego tłumu jakbym pomylił tamten koncert z jakimś metalowym.

Zaśmiałem się gromko, wyobrażając to sobie.

Reszta tej trwającej pół godziny drogi minęła nam w przyjemnej atmosferze, podczas gdy prowadziliśmy ożywioną dyskusję na temat tego jak wielce byliśmy podekscytowani zobaczeniem na żywo The Weeknd, co jakiś czas także podśpiewując piosenki z albumu tego właśnie artysty.

(Pozwolę sobie pominąć szczegóły tego jak wielki wstyd robiłem Louisowi, na miejscu już ekscytując się jak czternastolatka wszystkim co było związane z kontrolą biletów i merchem, z którego chłopak kupił mi bluzę, oraz czapkę (odpuściłem już kłócenie się z nim w sprawie pieniędzy)).

Tomlinson, nawet jeśli miał zastrzeżenia co do mojego zachowania, nie dawał tego po sobie poznać, jedynie posyłając mi przepiękne uśmiechy, które wyglądały jeszcze atrakcyjniej niż zazwyczaj ze względu na padające na nasze twarze fioletowe światła reflektorów.

Być może też jego dobry nastrój był spowodowany moim szczęściem?

Przyjemna myśl, a gdyby okazała się prawdziwą, przysięgam, wszystkie gwiazdy na niebie zrównałyby się.

- Zaraz się posikam. – sapnąłem, zaciskając palce jeszcze mocniej na tych szatyna, kiedy to dawałem mu się prowadzić w stronę miejsc na trybunach. Sam nie znalazłbym ich przez najbliższe dwa lata.

- Łazienka jest tu niedaleko. Zaraz Ci poka...

- Nie dosłownie, Ty ośle! – wybuchłem głośnym śmiechem, obserwując jak rozkojarzony wyraz twarzy Louisa, powoli przeistoczył się w równie wielkie rozbawienie, gdy w końcu zrozumiał o co chodzi.

- Spokojnie, skarbie. – zachichotał, przyciągając moje ciało do swego boku. Wtuliłem się pieszczotliwie w jego umięśnione ramię. – Skoro tak teraz reagujesz na samą atmosferę, to kiedy Abel wejdzie na scenę chyba orgazmu dostaniesz.

Prychnąłem, czując jak niechciane rumieńce wkradły się na moje policzki. – Ty nie zachowywałbyś się lepiej stojąc obok Ronaldo.

- Spieprzaj. – kopnął mnie niezbyt mocno w łydkę, a ja odpowiedziałem mu mokrym buziakiem w policzek, nie szczędząc sobie przy tym obślinienia go złośliwie.

Skrzywił się, wycierając wilgotną skórę o moje włosy, przez co pisnąłem głośne ''Świnia!", starając się (bez osiągnięcia oczywiście zamierzonego skutku) odsunąć.

- Chłopak, dziewczyna - normalna rodzina! – obydwoje przekręciliśmy głowy dokładnie w tym samym momencie, słysząc ten żałośnie przestarzały, homofobiczny komentarz.

Dwójka znajomych wesoło poklepywała po plecach swojego kumpla, który, jak można było się domyśleć zaczepił nas.

Na usta cisnęło mi się kilka sprawdzonych odzywek, jakimi zwykle się broniłem, jednak Tomlinson mnie wyprzedził.

- To, że Ciebie Twój stary posuwał, gdy byłeś dzieckiem, nie oznacza, że inni mają mieć tak skrzywiony światopogląd jak Ty, ciemnoto.

Miny tamtych gości, w połączeniu z samym faktem tego jak zabawne były słowa szatyna, sprawiły, iż ryknąłem do tego stopnia głośnym i niepohamowanym śmiechem, że musiałem podeprzeć się na chłopaku, aby nie upaść.

Louis, po tym jak na odchodne pokazał im środkowy palec, ponownie chwycił mnie za rękę, ciągnąc w stronę dwóch wolnych miejsc, które jak się okazało, znajdowały się zaledwie parę metrów dalej.

- To było genialne, Jezu. – cały czas skręcając się ze śmiechu, podczas gdy nasza dwójka usiadła na plastikowych siedzeniach, otarłem załzawione oczy.

- Zaściankowe głąby. – splunął, przerzucając swoje ramię na moje barki, a wolną rękę ulokował na własnym kolanie.

Wyciągnąłem najbliżej znajdującą się w tej okolicy dłoń, przykrywając nią tą mniejszą.

- Sprawdzałeś muzykę od supportu? – spytałem.

- Nie. Ale kojarzę Brysona Tillera i jest w porządku.

- Ja tylko zobaczyłem jaki rodzaj muzyki grają. Nie słuchałem niczego ich autorstwa, bo uznałem, że wolę zrobić sobie niespodziankę.

Chłopak nie zdążył niczego od siebie dodać, ponieważ dokładnie w chwili, kiedy otwierał usta, wszystkie światła zgasły, co dodatkowo wzbogacone o głośne piski widowni, wywołało na całym moim ciele gęsią skórkę.

- Chyba się zaczyna. – usłyszałem przy swoim uchu, zanim na telebimach wyświetliło się wielkie logo ''Lil Uzi Vert", rapera, który miał wystąpić przed The Weeknd jako pierwszy.

Support zarówno pierwszy jak i drugi cudownie rozgrzał publikę. Dzięki ich występom mogłem dokładniej zobaczyć jak cudowny widok miałem na scenę ze swojego miejsca za co ponownie podziękowałem szatynowi kilkoma pocałunkami w świeżo ogoloną szczękę.

Wszystko odbywało się bez żadnych niepożądanych opóźnień i pomiędzy pojawieniem się kolejnych wykonawców następowały trwające dokładnie tyle samo czasu przerwy. Nie zdążyłem się w zasadzie nawet prawidłowo otrząsnąć po drobnym show raperów, nie mówiąc już o wygodnym rozsadzeniu na własnym krześle, a już wszystkie światła ponownie zgasły i cała arena wypełniła się ogromnym salwem krzyków, ponieważ tym razem wszyscy doskonale wiedzieli, że nadeszła kolej gwiazdy wieczoru.

Sam zachowywałem się podobnie co do większości osób, mając głęboko w poważaniu to co myśleli wtedy o mnie inni ludzie. Ledwo stojąc na trzęsących się nogach, podpierałem się na swoim chłopaku, w którego oczach (z tego co zdążyłem zauważyć nim moja uwaga skupiła się już w stu procentach na początkowej fazie koncertu) błyszczały podekscytowane płomyki. Na widok czarnoskórego piosenkarza, który po robiącym niesamowite wrażenie wstępnym show wyłonił się zza białej kurtyny dymu, rozpoczynając swój występ piosenką ''All I Know", dołączyłem do ogarniającej najbardziej zagorzałych fanów Abla histerii, drąc się wniebogłosy, o mało nie przewracając na ziemię Tomlinsona podczas swego energicznego podskoku.

To co działo się późnej można opisać tylko jednym, wielkim szaleństwem.

W zależności od tego jaki nastrój miał dany utwór i czego oczekiwał od nas artysta, na zmianę krzyczałem, tańczyłem (dosyć ślamazarnie, nie ukrywam), oraz płakałem, pozwalając ogarniającej moje ciało euforii robić ze mną co tylko jej się żywnie podobało.

Musiałem kilkukrotnie odciągać uwagę chłopaka od nagrywania swoim telefonem snapów w trakcie popularniejszych piosenek (ja nie kręciłem niczego w ogóle, bo wiedziałem, że przecież i tak z tej nocy mnóstwo filmików pojawi się później w internecie), co nie było właściwie trudnym wyzwaniem. Po prostu przyciągałem go zwartym ruchem do siebie, pospiesznie złączając ze sobą nasze usta w nieprawdopodobnie żywiołowym pocałunku. Jedną z piosenek w ten sposób właśnie przegapiłem i nie miałem zielonego pojęcia co działo się wtedy na scenie, ale... absolutnie nie żałowałem tego chociażby przez sekundę.

Nie bawiłbym się na tamtym koncercie nawet w połowie tak wspaniale jeśli poszedłbym na niego całkiem sam. Nawet jeśli Louis nie zachowywał się tak, można nawet rzec, komicznie jak ja w pewnych momentach, również dawał się ponieść chwili głośno wykrzykując teksty piosenek (tych, które pochodziły z jego poprzednich płyt nie znał dobrze na pamięć) i skakać przy moim boku jakby jutro miało już nigdy nie nadejść.

Gdyby okazało się to prawdą, byłby to bez wątpienia najpiękniejszy sposób spędzenia ostatnich godzin mojego życia.

- Co?! – wrzasnąłem mu do ucha, chcąc by powtórzył to co chciał mi przekazać po upływie półtorej godziny, kiedy The Weeknd skończył śpiewać ''False Alarm".

- Muszę do łazienki. Jakbym nie wrócił do końca koncertu, to tam mnie znajdź.

- Zostały tylko dwie piosenki! Naprawdę nie wytrzymasz? – skrzywiłem się, bo bardzo nie chciałem, aby szatyna ominęło finałowe ''The Hills".

- Obejrzę najwyżej resztę na YouTube. – uśmiechnął się, a po szybkim cmoknięciu mnie w solidnie opuchnięte już wargi, odszedł, kilkanaście sekund później znikając w słabo oświetlonym tłumie ludzi.

Końcówkę koncertu, mimo, że bez obecności przy moim boku Louisa, postanowiłem spędzić pozwalając całej mojej pozytywnej energii przejąć nade mną całkowitą kontrolę do tego stopnia, że gdy Abel zaczął śpiewać wcześniej wspomnianą piosenkę, którą miał zakończyć swój występ, dostałem niezłej zadyszki, czego skutkiem było rozpaczliwe przytrzymywanie się barierki.

Kiedy piosenkarz pożegnał się z całą widownią, pozdrowiony ostatnią już dawką głośnych pisków, później schodząc za kulisy, ja wpatrywałem się tępo w pustą scenę. Chwilowy szok związany z doświadczeniem koncertu swego idola jaki zaczął stopniowo przechodzić mi odkąd na arenie zapaliły się wszystkie światła jest czymś tak absurdalnie satysfakcjonującym, iż uważam, że zrozumieć to uczucie może tylko i wyłącznie ktoś kto sam był niegdyś na moim miejscu.

Mijający mnie ludzie, przejęci swoimi rozemocjonowanymi rozmowami nareszcie wyrwali mnie z tamtego wyciszenia, tym samym uświadamiając, że Louis przecież w dalszym ciągu do mnie nie wrócił. Zarzuciłem na ramię swoją torbę, bluzę z merchu zawiązałem naokoło talii, a po wciśnięciu na już i tak kompletnie potargane pukle czapki z wydzierganej na niej białym logo The Weeknd, z ciężkim westchnięciem rzuciłem się w tłum ludzi w poszukiwaniu toalety.

Do: Louisss

Już idę do Ciebie, nigdzie się stamtąd nie ruszaj.

Wysłałem, tuż przed schowaniem komórki do kieszeni, gdzie też uparcie trzymałem swoją rękę, aby broń Boże nikt przez przypadek nie wysunął mi telefonu podczas przeciskania się pomiędzy spoconymi ciałami, lub co gorsza spróbował mnie okraść.

Miliony nadepniętych przeze mnie stóp później, w końcu udało mi się dotrzeć na odpowiedni korytarz, gdzie znajdowała się łazienka zarówno dla mężczyzn, kobiet oraz inwalidów.

I zdecydowanie dużo bardziej spodziewałbym się rozciągającej na wiele dobrych metrów kolejki, aniżeli szarpiących się na samym końcu mojego chłopaka ze swoją byłą dziewczyną.

Nie zwracając dłuższej uwagi na ogarniające mnie zaskoczenie (zwłaszcza, kiedy ta krótkonoga lafirynda rzuciła się na Tomlinsona z pazurami) pognałem pędem w ich kierunku, odruchowo zaciskając dłonie w pięści.

- Zostaw go! – wrzasnąłem, sprawiając, że dwójka nastolatków w ułamku sekundy skupiła swój wzrok na mnie.

Nie szczędząc przy tym siły, mocno popchnąłem brunetkę, aż ta odbiła się z lakonicznym krzykiem od ściany.

- Mówiłem, że przyjdzie. – prychnął szatyn, patrząc na Danielle ze zwycięskim uśmiechem, po tym, gdy osłoniłem go swoim ciałem w każdej chwili gotowy znowu bronić przed dziewczyną.

Swoją drogą, jakim do cholery cudem musieliśmy natrafić na nią akurat dzisiaj, tamtego wieczoru i w dodatku w takich okolicznościach?!

- Najpierw Emily, teraz ja... trochę przykre, że nie potrafisz nawet wygrać w bójce z babą. – warknęła, przecierając wierzchem dłoni rozmazaną w kąciku ust matową szminkę. - Gdyby nie Styles, już dawno wydrapałabym Ci oczy, Ciotlinson.

- Mam dla Ciebie dobrą radę... – margnąłem samemu będąc zdziwiony tym jak groźnie zabrzmiałem. Campbell zgarbiła się, niepewnie spoglądając z dołu co najmniej wyższego od niej o prawie dwie głowy chłopaka. – Idź sprawdzić czy Cię gdzieś nie ma, bylebyś zeszła mi z oczu i nie zbliżała się więcej do Louisa, bo wiesz, skarbie... - uśmiechnąłem się cynicznie, obserwując jak powolnym krokiem zaczęła podejmować próbę oddalenia się od nas. – ...jakbyś nie zdążyła zauważyć, cycki już mu nie leżą.

Drapieżne spojrzenie brunetki przeskakiwało na przemian po naszych twarzach, zanim odpowiedziała mi:

- Myślałam, że jesteś inny. – zanim dobór jej słów zdążył do reszty mnie skonsternować, Danielle bezceremonialnie odwróciła się na pięcie, później pospiesznym krokiem oddalając od nas.

Tomlinson objął mnie delikatnie w pasie, na co ja zareagowałem jedynie ciężkim westchnięciem, zanim wreszcie odwzajemniłem uścisk.

- Wszystko w porządku? – podnieśliśmy głowy, spoglądając na zbliżającą się w naszą stronę parę nastolatek mniej więcej w naszym wieku. Głos ten należał do uwieszonej na ramieniu zdecydowanie wyższej od niej rudej dziewczyny, korpulentnej blondynki, która uśmiechała się do nas z serdecznością.

- Tak, tak. – zmarszczyłem czoło, kiedy Louis wzdrygnął się nagle, jakby budząc z jakiegoś enigmatycznego transu. – Czemu pytasz?

- Po prostu stoicie tutaj tak w kącie, więc pomyślałam...

- Jest ok, naprawdę. – szatyn odwzajemnił jej uśmiech. Czułem jego palce muskające krzywiznę moich pleców, kiedy postanowiliśmy w końcu udać się do wyjścia z areny.

W drodze do auta, przez to, że nie musieliśmy już zanadto przeciskać się przez tłum ludzi szliśmy w ciszy, którą można określić mianem zarówno niezręcznej, ale też i potrzebnej.

Nie podejmowałem tematu byłej przyjaciółki z bonusem swojego chłopaka przez najbliższy kwadrans, aby dokładnie poukładać w głowie to co tak właściwie mogłem mu powiedzieć. Widziałem dobrze, że Louis również wymyślał podobne scenariusze swoich wypowiedzi, podczas czego nerwowo zacieśniał uścisk na naszych złączonych dłoniach.

- Jutro rano nie będę mógł mówić. – zaśmiałem się z lekka ochryple, chcąc tym komentarzem rozpocząć jakąkolwiek konwersację.

Tomlinson zamknął drzwi samochodowe. - Nie będę tym w ogóle zdziwiony zważając na to jak się darłeś wielokrotnie prawie pozbawiając mnie przy tym słuchu.

W normalnych okolicznościach, zapewne odpyskowałbym jakimś wymyślnym tekstem, jednak wtedy postanowiłem zrobić coś zupełnie innego.

- Dziękuję Ci. – nachyliłem się, składając na jego rozchylonych z wrażenia wargach pocałunek.

- Ale... za co?

- Za najlepszą randkę w życiu, głupku. – przewróciłem oczami.

Chłopak sugestywnie położył swoją dłoń na wewnętrznej stronie mojego uda, przez co automatycznie zaschło mi w ustach. – Jeszcze się przecież nie skończyła.

- Nie licz na żadne igraszki, moi rodzice będą raczej na pewno spać, a mama słyszy nawet jak przewracam się na drugi bok z ich sypialni. – parsknąłem, chwaląc się w myślach za utrzymanie w miarę przekonywującego tonu.

- Ty to wszystko umiesz zepsuć. – mruknął buńczucznie, nie kryjąc jednak wkradającego się na wąskie usta uśmieszku.

Gdy po naprawdę długim czasie prób wyjazdu z przepełnionego parkingu (wzbogaconym o soczyste bluzgi Louisa) wyjechaliśmy na równie zatłoczoną jak na późną godzinę ulicę, postanowiłem przejąć inną taktykę dyskretnym wymuszaniu na szatynie rozpoczęcia tematu Danielle moim gadulstwem.

Paplałem to co mi tylko ślina na język przynosiła, oczywiście w dziewięćdziesięciu procentach z kawałkiem skupiając się na odtwarzaniu tego co pamiętałem z koncertu. Kątem oka cały czas zerkałem na siedzącego za kółkiem chłopaka, który wbrew tego co chciałem osiągnąć, nie mówił za dużo, większość moich zachwyconych pisków kwitując jedynie małym uśmiechem.

Jedna z jego dłoni, po tym kiedy wjechaliśmy na spokojniejszą drogę, spoczęła na moim kolanie, które ściskał miarowo. Przykryłem z lekka drżące palce własną ręką i przełknąłem ślinę, czując jak obezwładniająca mnie troska o samopoczucie Tomlinsona zaczyna także i mi sprawiać nieznośny dyskomfort.

- Lou, co ona Ci powiedziała? – przygryzłem wnętrze policzka, gdy jego dotyk na moim kolanie przybrał na sile. – Jest ok, kochanie, dobrze wiesz, że...

- Kiedy spotkałem ją po wyjściu z łazienki zaczepiła mnie niby ze zwykłego koleżeństwa o sam koncert. – natychmiast umilkłem, z ulgą zauważając, iż maturzysta postanowił w końcu streścić mi przebieg tamtych wydarzeń. – Oczywiście od razu chciałem ją spławić i w spokoju na Ciebie poczekać, ale ona przyczepiła się do mnie jak rzep do psiej dupy. Powtarzała jaki to niesamowity zbieg okoliczności, że z tylu tysięcy osób spotkała przy toalecie akurat mnie, pytała jak podoba mi się Abel bla bla bla. – wywrócił oczami, chwilę później, gwałtownie skręcając w lewo, powodując, że boleśnie zderzyłem się z szybą.

- Co do cholery, Louis?! Wieziesz człowieka, nie kartofle! – wbiłem w niego karcące spojrzenie.

- Przepraszam, przez to jak ciśnienie mi podskoczyło na samo wspomnienie, zapomniałem o tym skrzyżowaniu. – wyszemrał skruszonym tonem, który wprawił mnie w okropne wyrzuty sumienia. Chcąc zrekompensować mu swój wcześniejszy, podniesiony głos, czule pogłaskałem jego udo. Był strasznie spięty. – Muszę przyznać, że trochę ją sprowokowałem do tego co gadała później, swoim nietaktownym, aczkolwiek dobitnym ''odpierdol się", ale no kurwa, sam doskonale wiesz jak łatwo jest jej mnie zdenerwować. – pokiwałem głową, dopiero potem orientując się, że przecież Tomlinson patrzył się na coraz bardziej o kolejne kilometry pustoszejącą ulicę. – Nagle w sekundę przestawiła się z trybu słodkiej idiotki na wredną sukę, do tego stopnia, że z początku byłem w tak ciężkim szoku, że nie docierał do mnie sens jej słów. Nawet nie było mi dane jej jakkolwiek odpowiedzieć, bo wpadła w jakąś manię i zaczęła powtarzać, że jestem taki, śmaki, sraki i owaki... Nie ruszyło mnie to specjalnie, ze względu na to jak często słyszę podobne obelgi z ust innych osób, które oceniają mnie po tym co kiedyś odpieprzyłem, ale pałka się przegła, gdy zaczęła nazywać Cię moją nową, ładną dziwką, na jaką zwróciłem uwagę tylko dlatego, że raz na lekcji włączyło Ci się przez przypadek porno. – mocno zacisnąłem siekacze na dolnej wardze, czując jak obrzydliwe słowa Danielle może i nie kolosalnie, ale jednak, zabolały mnie. – Złapałem ją wtedy za szmaty i powiedziałem, żeby zamknęła pizdę, że jej zawiść jest komiczna i na koniec dorzuciłem, że nie dorasta Ci nawet w jednej dziesiątej do pięt. I ona wtedy... - moje serce zaczęło pompować krew dwa razy szybciej, słysząc jak jego głos załamał się. Odpiąłem swój pas, aby przybliżyć się do napiętego chyba do granic możliwości ramienia chłopaka, które począłem kojąco masować.

- Spokojnie, skarbie, już jej tu nie ma. – musnąłem ustami przykryte kurtką ramię szatyna.

- Powiedziała, że tak w sumie to jesteś jedyną osobą, która chce się ze mną zadawać, bo chłopaki z drużyny obrabiają mi za plecami dupę, ojciec żałuje, że się urodziłem i tylko mu przeszkadzam, a moja mama... zdechła.

Kompletnie mnie zamurowało.

Dosłownie jak i w przenośni.

Zwyczajnie zastygłem w bezruchu, szeroko ze zdumienia otwartymi oczami wpatrując się w profil Louisa. Jednakże nie potrafiłem się w pełni rozkoszować jego pięknem. Nie kiedy widziałem jak smutne miał oczy.

Po prostu... Chryste, jak można tak mówić?! Wiedziałem, że zła na świecie jest niestety od groma, ale życie z tą świadomością, a doświadczenie tych najmroczniejszych stron ludzkości było zupełnie dwiema innymi rzeczami. Zwłaszcza, gdy było się tylko biernym świadkiem bólu swoich najbliższych, bez szansy obronienia ich.

Ponieważ było za późno.

- Przysięgam, że kiedy ją kurwa dorwę w poniedziałek...

- Już i tak sam ją uderzyłem. Z otwartej dłoni w twarz. – byłem zatrważająco zaniepokojony tym jak dziwnie spokojny był głos Tomlinsona. Nawet jeśli jego niebieskie tęczówki delikatnie się szkliły, próbował nie dać tego po sobie za bardzo poznać.

Jest prawdopodobnie jednym z najsilniejszych i najwspanialszych ludzi jakich kiedykolwiek spotkałem. Boże, błagam, przebacz mi moje lekkomyślne ocenianie go na samym początku tej znajomości.

- Luzik, słońce, ja to poprawię. Tylko, że pięścią.

- Loczku.

Oczyściłem nerwowo gardło, sprowadzony do pionu. Powodem tego nie było bynajmniej użycie przez chłopaka karcącego tonu, o nie. Louis był wykończony. To zwrócenie mi uwagi brzmiało dużo bardziej jak poddańcze westchnięcie, aniżeli zwykłe wymówienie mojego przezwiska, jakie parę miesięcy temu mi nadał.

Postanowiłem nie odzywać się aż do przyjazdu pod mój dom, ale nie odsunąłem się od jego ramienia, nawet na sekundę. Czułem, iż potrzebował tego, nie musiał mnie o tym werbalnie informować, abym sam to zrozumiał.

Przedostanie się z auta w absolutnej ciszy do wnętrza budynku było rzecz jasna dużo łatwiejsze niż te dwa miesiące wcześniej, kiedy to pijany Tomlinson próbował zaciągnąć jeszcze bardziej upitego mnie do pokoju. W spokoju rozebraliśmy się w przedpokoju, a następnie idąc blisko siebie weszliśmy schodami na górę, najbardziej zwalniając przed drzwiami od sypialni rodziców.

- Jak ja nienawidzę chodzić po domu, kiedy śpią. – odetchnąłem głęboko, opadając bezwładnie na łóżko, co chłopak uczynił zaraz po położeniu swojej sporej torby koło mojego biurka.

- Myślisz, że powinniśmy szeptać? – spytał, przekręcając się na bok, po to by wygodnie podeprzeć głowę na dłoni i spoglądać na mnie z góry.

Czułem przy nim się już na tyle swobodnie, żeby nie myśleć o tym jak zapewne totalnie nieatrakcyjnie musiałem wyglądać ze swoimi dwoma podbródkami, leżąc na płasko.

- Aż tak to chyba nie. Ja mogę mówić normalnie, bo z natury mam niezbyt hałaśliwy głos, ale Tobie bym radził jednak starać się trochę na to uważać.

Uśmiechnęliśmy się do siebie niewinnie, przez dłuższy moment tylko oglądając z bliska najmniejsze fragmenty naszych twarzy. Od ledwo widocznych piegów, o których istnieniu Louis nie zdawał sobie sprawy dopóki mu nie powiedziałem, aż po znajdującą się na czole bliznę po ospie, którą chłopak lubił całować i wywoływać tym u mnie pąsowe rumieńce.

Ściągnąłem brwi, widząc jak oczy szatyna w jednej sekundzie rozszerzyły się przez coś co zauważył na mojej koszulce. Zmieszanie to prawie sięgnęło zenitu, kiedy Tomlinson nagle odskoczył ode mnie, prawie spadając przez to z łóżka.

- A Tobie co? – parsknąłem, patrząc na wyraźnie zdystansowanego kapitana ''Hien".

- P-pająk... - wybełkotał, wskazując z przestrachem na konkretny fragment mojego t-shirtu.

Po schyleniu głowy i rzeczywiście ujrzeniu tam wdrapującego się w górę po czarnym materiale maleńkiego stawonoga, zgarnąłem go w dłoń, uważając, aby nie rozgnieść małych odnóży.

- Nie jesteś ich fanem, co? – nie byłem w stanie powstrzymać się przed wyszczerzeniem zębów, kiedy Louis poszedł na drugi koniec pokoju i stał wyprostowany na baczność pod ścianą.

- Mam arachnofobię, a jeśli teraz myślisz, że śmiesznie reaguję, to w takim razie nie chcesz wiedzieć co robię, gdy widzę klauny. – zaśmiałem się w miarę cicho, wstając po to, by podejść do okna, a następnie otworzyć je i wypuścić na parapet nieproszonego gościa.

- Idź i nie strasz więcej mojego chłopaka. – mruknąłem w stronę drepczącego po ścianie budynku pająka. – A mówiłeś, że niczego się boisz. – uniosłem porozumiewawczo brew, z rozbawieniem przyglądając się nerwowo przestępującemu z nogi na nogę maturzyście.

- Chciałem Ci chyba zaimponować, czy coś... - przyznał, w końcu do mnie podchodząc.

- Każdy ma jakieś fobie, większe lub mniejsze. Ja na przykład boję się ciemności i dlatego zawsze gdy śpię sam w pokoju, zostawiam włączoną lampkę. – przytuliłem się do niego i odetchnąłem błogo w zagłębienie jego szyi, po odczuciu jak silne ramiona od razu objęły mnie równie mocno w pasie. – Dzisiaj nareszcie nie będę się już obawiał zasnąć bez światła... - dodałem szeptem.

Szatyn wpił się niespodziewanie w moje wargi, co rzecz jasna ochoczo odwzajemniłem. Nagle stęknąłem marudnie, kiedy Tomlinson po paru sekundach odsunął się ode mnie i z cwaniackim uśmieszkiem, schylił się, aby wyciągnąć z torby długi, rozciągnięty t-shirt z nadrukami różnych, kolorowych emotek (Chryste, jakie to gejowskie), oraz zwykłe, żółte bokserki.

- Pójdę się umyć.

Gnój. – pomyślałem z przekąsem. – Wyjmij sobie ręcznik z szafki pod umywalką. – powiedziałem, tym razem już na głos.

- A może masz ochotę dołączyć, hmm? – uśmiechnął się jednoznacznie, figlarnie poruszając przy tym brwiami na co zareagowałem trochę za głośnym śmiechem, który potem stłumiłem wierzchem dłoni.

- Nie trzymałbyś rąk przy sobie. Spadaj pod ten prysznic, bo śmierdzisz. – skłamałem, praktycznie wyrzucając go za drzwi, na odchodne jeszcze uderzając kolanem w tyłek.

Gdyby rodzice nie spali, zapewne zagwizdałby, czy coś.

Pajac.

Ale seksowny pajac.

W oczekiwaniu na powrót chłopaka, zdecydowałem się zdawkowo odpisać na wiadomości od przyjaciół i wejść na twittera, oraz instagrama Abla. Zacierające się przez dzisiejsze emocje wspomnienia tamtego wieczoru, powróciły do mnie widząc wstawiane przez fanów z Manchesteru zdjęcia. Po chwili jednak mój pokoncertowy trans przerwała Emily.

Dziewczyna wysłała na nasz grupowy chat link do wideo jakiegoś dziwnego chłopaka, śpiewającego o lamach i kazała nam ją przesłuchać.

Od Harry 🌹

Jesteś nienormalna. Za naukę się lepiej weź.

Nikt nie musi jednak wiedzieć, że dałem pod filmikiem łapkę w górę, a następnie odsłuchałem tę zrobioną dla żartów piosenkę jeszcze trzy razy.

No dobra, może nie tylko Louis jest w naszym związku mega gejowski.

- Twoja kolej. – usłyszałem, dokładnie wtedy, gdy przeglądałem inne filmy tego gościa, dlatego też na sam dźwięk głosu Tomlinsona odrzuciłem telefon na drugi koniec łóżka.

Bardzo dyskretnie, nie powiem.

Chłopakowi oczywiście nie umknęło moje dobrze widoczne zmieszanie, jednak zamiast dociekać, jedynie głupkowato się do mnie uśmiechał dopóki sam nie ruszyłem do łazienki z takim samym doborem ubrań do spania jak szatyn.

Gorąca, niemal drażniąca skórę woda, zadziałała niesamowicie orzeźwiająco. Czułem jak moje mięśnie przyjemnie rozluźniały się pod wpływem strumienia, który też pozbywał się z ciała pokrywającej jego powierzchnię cienkiej warstwy potu. Nie myłem się tak długo jak zazwyczaj, pamiętając o nadal czekającym na mnie w pokoju Louisie, dlatego też po dokładnym spłukaniu mydlin, od razu zakręciłem wodę, następnie sięgając do położonego na grzejniku ręcznika.

I jakież było moje zdziwienie, natychmiastowo zastąpione rozczuleniem na widok spokojnie śpiącego po prawej stronie łóżka, już przykrytego kołdrą Tomlinsona. Spod jej krawędzi widać było tylko jego wilgotne włosy, ucho, oraz nos, ale mimo to nie mogłem się powstrzymać przed zrobieniem mu zdjęcia swoim telefonem (prawie zapominając o wyłączeniu flesza). Zauważyłem, że po tej drugie stronie łóżka, na powierzchni kołdry znajdowała się wyrwana z zeszytu (zapewne z tego, który leżał na moim biurku) kartka, gdzie charakterystycznym dla szatyna pismem naskrobane było:

Jeśli to czytasz, nie dałem rady wytrzymać dopóki nie wróciłeś. Jestem strasznie zmęczony, przepraszam. Ale jako zadośćuczynienie, spodziewaj się rano śniadania do łóżka xx

- Oddychaj, Harry, tylko nie krzycz... - mruknąłem pod nosem, naprawdę ledwo powstrzymując się przed chociażby podskakiwaniem w miejscu z radości.

Nie pozostało mi już nic innego jak tylko odłożenie karteczki na etażerkę, a następnie bardzo uważne wejście pod pierzynę, tak aby broń Boże nie zbudzić cichutko wzdychającego przez sen chłopaka. Po całkiem długiej chwili wahania się, zgasiłem stojącą przy łóżku lampkę, przez co cały pokój momentalnie pogrążył się w egipskich ciemnościach.

Lekko przestraszony, bądź co bądź napawającym mnie niepokojem mrokiem, położyłem pospiesznie głowę na poduszce, odruchowo wtulając się w tors akurat zwróconego na boku w moją stronę Tomlinsona. Zacisnąłem mocno powieki, obejmując całkowicie w przeciwieństwie co do mnie, rozluźnionego maturzystę.

Przez jakiś czas jedynie wsłuchiwałem się w jego miarowy oddech, oraz typowe do wydawania przez kogoś śpiącego odgłosy. Odprężyło mnie to i nawet nie zorientowałem się, kiedy mój umysł zaczął wędrować w kierunku najbardziej niezrozumianych jego zakamarków, z każdą minutą coraz bardziej przenosząc mnie do krainy snów.

Kiedy znajdowałem się już na granicy jawy, oraz rzeczywistości, poczułem ciasno oplatające moje barki, dobrze mi znane ramię, dzięki czemu później zasnąłem praktycznie w sekundę.

I do dzisiaj nie wiem, czy Louis objął mnie wtedy po prostu przez sen, czy też przebudził się na chwilkę i uczynił to z pełną świadomością, aby dodać mi otuchy i zapewnić, że przy nim nie miałem się absolutnie czego obawiać.

-----------------------------------------------------------  

To jeden z moich ulubionych rozdziałów, przysięgam jedhbhbrjhqi

KOMENTUJCIE & GWIAZDKUJCIE

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top