Rozdział 1
Jęknąłem przeciągle będąc już w półśnie przez lekkie szarpnięcie delikatnej dłoni na moim ramieniu. Powolutku, praktycznie niezauważalnie, podkurczyłem nogi, aby schować jakikolwiek kawałek swojej kudłatej czupryny pod pierzynę.
— Wstawaj, Harry, dzień się już zaczął. — spokojny głos mamy podrażnił lekko moje wrażliwe w tamtym momencie uszy. Burknąłem coś nawet dla siebie niezrozumiałego pod nosem, nie ruszając się. — Twój budzik chyba nie zadzwonił dlatego przyszłam.
— Bo go wyłączyłem. — wychrypiałem, dużo niższym niż zwykle tonem.
— Źle się czujesz? — zapytała z wyraźną w głosie troską.
— Nie. Po prostu chcę spać. — prychnęła, słysząc to. Moje ciało spowiły nieprzyjemnie chłodne dreszcze, kiedy kobieta jednym, zwartym ruchem odkryła mnie aż do kostek, zastając tym samym swojego syna jedynie w bokserkach.
— Schudłeś. — zauważyła. Jako, iż w dalszym ciągu nie rozchyliłem powiek, po jej krokach domyśliłem się, że podeszła do okna i rozsunęła zasłony.
— Poprawka. Urosłem, a to wiąże się tym samym ze szczuplejszym wyglądem.
— Ty lepiej już nie rośnij, bo za chwilę będziesz ode mnie wyższy, nie o jedną, ale o dwie głowy. – odparła żartobliwie, co zmusiło mnie w końcu do otworzenia swoich dużych, zielonych oczu, które i tak chwilę potem zmrużyłem przez denerwujące światło wpadające do pokoju przez sporą okiennicę. — Wstawaj i schodź na śniadanie. Raz, dwa! — po tych słowach, opuściła mój będący jak zwykle zabałaganionym pokój.
Przeciągnąłem się, dotykając w ten sposób swoimi dużymi palcami u stóp dolną ramę łóżka, co nie było wcale trudne przez mój, jak powiedziała mama wysoki wzrost. Przetarłem, w dalszym ciągu przymykające się powieki, a następnie dźwignąłem swoje zaspane ciało z łóżka. Pokonałem trochę ponad pół metra, by dojść do komody, z której wyjąłem byle jakie skarpetki, byle jakie jeansy, oraz byle jaki t-shirt. Gdy już przebrałem się z wielkim ociąganiem w łazience i jako tako ułożyłem gęste loki, już tęskniąc za mięciutkim materacem i jeszcze wygodniejszą poduszką, przemyłem skórę zimną wodą z kranu i wycisnąłem na granatową szczoteczkę do zębów miętową pastę Colgate.
Ze zwykłego przyzwyczajenia, procesu energicznego szorowania towarzyszyło przyglądanie się odbijającej w lustrze należącej do mnie twarzy. Westchnąłem w duchu na widok swojej bardzo przeciętnej urody. Najbardziej uwagę zwracała zdecydowanie mocno zarysowana szczęka, pełne, różowe usta i okrągłe oczy jarzące się wyrazistym, szmaragdowym odcieniem. Dołeczki w policzkach, pojawiające się jedynie za sprawą mojego uśmiechu, oraz soczyście czekoladowe kędziorki nadawały mojej specyficznej urodzie słodki, chłopięcy wygląd, który w żaden sposób nie oddawał tego, iż tak naprawdę miałem lat siedemnaście, a nie piętnaście (mała aluzja do sąsiadki). Najbardziej nie lubiłem swojego nosa. Był zbyt duży i...kartoflowaty...
Ziewnąłem głośno, wchodząc do znajdującej się na parterze kuchni, co nie było do końca kulturalne, ale nigdzie nie czułem się tak swobodnie jak właśnie we własnym domu, dlatego też bezstresowo pozwalałem sobie na poszczególne zachowania, na które nie odważyłbym się w miejscu publicznym.
— Cześć, Harry. — przywitał mnie mój ojczym – Robin, któremu w odpowiedzi jedynie pomachałem, przez kolejne zaskakująco długie ziewnięcie.
— Mamo, zjedzcie sami, ja nie mam czasu. — zwróciłem się do przygotowującej porcję jajecznicy kobiety.
— Nie wyjdziesz z domu bez śniadania, nawet nie mam mowy!
— Późno wstałem, a jak już mam iść do szkoły to nie chcę się spóźnić. — wzruszyłem ramionami, wyciągając pozostawione wczoraj wieczorem drugie śniadanie z lodówki.
— Chociaż jabłko weź na drogę! — przewróciłem oczami, lecz nie chcąc z nią dłużej dyskutować, sięgnąłem po mały owoc z miski.
Już pięć minut później znalazłem się na dworze z plecakiem na plecach i słuchawkami, podłączonymi do telefonu w uszach. Spokojna melodia ''Training Wheels'' Melanie Martinez idealnie wpasowała się w osłonięte szarymi chmurami niebo, oraz zimny, tego dnia akurat nieduży wiatr.
Zadrżałem, decydując się na dopięcie suwaka swojej pikowanej kurtki do szyi. Przyspieszyłem niemrawo, pocieszając się tym, że przemarsz do szkoły nie zajmie mi długo i już za jakiś kwadrans będę mógł się ogrzać.
Nagły, głośny odgłos klaksonu przebił się przez muzykę, przez co zaskoczony podskoczyłem w miejscu i dość prawdopodobnie krzyknąłem krótko. Odwróciłem się w stronę, z której dobiegł ten właśnie hałas i mój skonsternowany wyraz twarzy szybko zamienił się z promiennym uśmiechem na widok znajomego auta należącego do mojej najlepszej przyjaciółki. Zobaczyłem, że za kierownicą siedział jej chłopak (który także był moim przyjacielem), natomiast ona znajdowała się zaraz obok niego i zapraszała mnie gestem dłoni do wejścia na tylne siedzenie, na co bez skrępowania przystałem.
Zwinąłem białe słuchawki w supeł zdolny do rozplątania tylko dla mnie, schowałem je do kieszeni spodni, a następnie chwyciłem za klamkę, tym samym otwierając drzwi do czerwonego range rovera.
— Hejka, H! — przywitała się dziewczyna, przekręcając głowę w moją stronę, gdy tylko usiadłem wygodnie na skórzanej tapicerce.
Emily Bourne. Nie zaprzeczę, gdyby podobały mi się kobiety, dziewczyna z całą pewnością znalazłaby się w mocnym top pięć moich fascynacji. Była dużo wyższa niż przeciętna siedemnastolatka, przez co jej naturalnie szczupła sylwetka, w parze z boskimi, długimi nogami, które wydawały się nie mieć końca, nie była czymś zbytnio zadziwiającym. Jej średniej długości loki w kolorze ciemnego blondu często zaczesywała do tyłu, utrzymując dodatkowo spinką do włosów, aby nie przysłaniały widoku jej niebieskim oczom w ładnej oprawie, które schowane były za grubym szkłem okularów szatynki. Cera dziewczyny była wręcz nieskazitelna, a jedynymi charakterystycznymi jej punkcikami było zaledwie kilka pieprzyków przy prawym uchu (z tego też powodu nie rozumiałem dlaczego mimo to codziennie się malowała). Emily ubierała się wyjątkowo skromnie jak na nastolatkę w jej wieku, lecz trzeba przyznać, że miała w sobie to coś, przez co wyglądała niezwykle kobieco nawet mając na sobie zwykłe, przetarte conversy, czarne rurki, luźną, jednokolorową bluzkę i kurtkę jeansową zarzuconą na ramiona.
Dziewczyna była zdecydowanie jedną z najukochańszych i najzabawniejszych osób jakie kiedykolwiek spotkałem. Zawsze mnie wspierała, pocieszała, a raz nawet złamała nos chłopakowi, który dokuczał mi w podstawówce. Znaliśmy się lepiej niż można to sobie wyobrazić komuś kto nigdy takowej osoby w swoim życiu nie spotkał i czasem nawet ja byłem przerażony ilością informacji jaką każde z nas zaskarbiło o sobie nawzajem przez te wszystkie lata.
— Cześć, cześć. — skinąłem głową najpierw w jej stronę, a następnie w kierunku siedzącego za kierownicą mulata, który odpowiedział mi delikatnym uśmiechem, później nareszcie ruszając w dalszą drogę do szkoły.
Zayn Malik był pół-anglikiem, z pakistańskimi korzeniami ze strony swojego taty. Aparycję chłopaka wiele osób, łącznie ze mną mogło określić mianem... ideału. Naprawdę, nie było ani jednej rzeczy w całym jego wyglądzie, która nie byłaby dla mnie, oraz całej masy dziewczyn bez skazy. Mulat wyglądał jakby jego ciało zostało starannie wyrzeźbione przez jakiegoś słynnego artystę z czasów starożytnej Grecji, czy też Imperium Rzymskiego.
Mimo perfekcyjnej urody, oczywiście nie wszystko co związane z nim wyglądało tak kolorowo. Zayn był wyjątkowo roztrzepany, często miał swoje (jak lubiliśmy to nazywać z Emily) ''zawieszenia'' i niejednokrotnie odnosiłem wrażenie, iż oprócz niezwykle silnego uczucia jakim pałał do mojej przyjaciółki, w niektórych sytuacjach, zwłaszcza, gdy dziewczyna miała te dni, w pewien sposób się jej bał. Cóż, wymieniłem jego wady, ale zapomniałem o zaletach! Chłopak mógł nauczyć się wszystkiego. Absolutnie wszystkiego. Z każdego przedmiotu szkolnego miał ocenę wyższą niż C, ale najwyższe stopnie osiągał w dziedzinie sztuki. Mulat pięknie rysował zarówno pejzaże jak i portrety i Emily często tłumaczyła mi, że jego spokojny, oraz przez większość czasu cichy charakter był spowodowany artystycznymi upodobaniami Zayna.
— Tak! – zawołała radośnie dziewczyna, ściskając w dłoni swój zło...znaczy telefon. — Dostałam C z Geografii!
— Wow gratulację. — nawet nie ukrywałem zazdrości jaką czułem, słysząc to. Nie do końca ogarniałem ten przedmiot, pomimo, że sam sobie taki wybrałem.
— A Ty, sprawdzałeś? — spojrzeliśmy obydwoje na skupionego na jeździe chłopaka.
— Nope. — odpowiedział z typowym dla niego stoickim spokojem. — Ale najpewniej dostałem A, albo B.
— Ugh wal się. — prychnąłem równocześnie z szatynką, na co on tak jak zawsze (ze względu na to, że powtarzaliśmy mu to regularnie) zareagował wywróceniem oczami na wszystkie strony świata.
Przez resztę drogi w milczeniu wysłuchiwałem trajkotania Emily na temat jakiegoś nowego rozświetlacza od Sephory, który bardzo chciałaby mieć, oraz tłumaczeń Zayna, jak bardzo to dziewczyna nie potrzebuje setnego kosmetyku, jakiego i tak używa raz na jakiś czas. W między czasie, dyskretnie sprawdziłem w dzienniku internetowym jaką ocenę otrzymałem z tejże nieszczęsnej geografii i jedynie wzruszyłem ramionami, na widok niesatysfakcjonującego D.
Po dojechaniu pod budynek mieszczący się w tej spokojniejszej dzielnicy Manchesteru, gdzie też mieszkałem, wysiedliśmy z robiącego wrażenie range rovera, szybko dołączając do pojedynczych osób powoli zbliżających się tak jak my do wnętrza średniej wielkości liceum. Po przekroczeniu progu podwójnych, ciężkich drzwi zastałem już tak dobrze mi znany korytarz, na którym roiło się od wielu uczniów, czekających z niecierpliwością (a w sumie to kogo ja oszukuję...) na rozpoczęcie zajęć. Przywitałem się szybko z trójką dziewczyn, z którymi chodziłem na historię, aby następnie, razem z kroczącymi tuż przede mną przyjaciółmi wejść do szatni.
— Nienawidzę poniedziałków. — burknęła szatynka, rzucając w kąt pomieszczenia, gdzie też znajdował się jej wieszak swój niezbyt rzucający się w oczy błękitny plecaczek. — Po w.f.'ie, który oczywiście muszę mieć na pierwszej lekcji muszę się zawsze od nowa malować i czesać!
— Zayn, zakład, że nasłuchamy się jej marudzenia jeszcze przez kolejne parę miesięcy? — szturchnąłem go w bok, wieszając potem kurtkę na przeznaczonym do tego miejscu.
— Jak nie do końca roku. — zaśmiał się razem ze mną, natomiast Emily skwitowała nasze żarciki wystawieniem w naszym kierunku środkowego palca, którego paznokieć pomalowany brudnym, białym lakierem dobitnie odbił światło żarówki.
— Wybaczcie mi, szmaciarze, ale... — schyliła się po plecak, który chwilę później narzuciła na ramię. — ...opuszam Was. — wyszła z szatni, unosząc brodę wysoko do góry, nawet nie racząc swojego chłopaka małym buziakiem w policzek, jak zwykła to robić przed rozstaniem się z nim na każde, nawet krótkie czterdzieści pięć minut.
— Ona jest po prostu niesamowita. — pokręciłem głową, czekając jeszcze przez moment na mulata, nim udaliśmy się na znienawidzoną przez nas obojgu matematykę.
— Ostatnio cały czas się tak zachowuje. — wzruszył ramionami.
— Okres?
— Nie, to nie to. — pokręcił głową. — Wiem, kiedy powinna dostać.
— Serio? — zmarszczyłem czoło, spoglądając na niego.
— Tak. Nie zabezpieczamy się, więc ze swojej strony muszę chocia...
— Czekaj, czekaj. — przerwałem mu zatrzymując się na środku korytarza, zupełnie zapominając o ruchu, który zablokowałem. — Jak to nie zabezpieczacie się?!
— Ciszej, Harry, cała szkoła nie musi Cię słyszeć. — odparł uszczypliwie, zmrużyłem oczy, patrząc na niego z góry. — A odpowiadając na Twoje pytanie... nie lubimy gumek, a Emily nie pójdzie do ginekologa, żeby przepisał jej tabletki, bo nie jest pełnoletnia, więc musiałaby iść z mamą, co też wiąże się z powiedzeniem jej, że uprawiamy seks i...
— Ty tępy przychlaście, ona może zajść w ciążę! — syknąłem, tak by nikt nie mógł nas usłyszeć. W końcu zdecydowałem się ruszyć z miejsca, co też uczynił chłopak. — A skoro mówisz, że ostatnio zachowuje się tak jak dzisiaj...
— Nie jest w ciąży. — pokręcił głową. — To niemożliwe, bo wiem, kiedy ma dni płodne.
— Nie możecie opierać się w stu procentach na kalendarzu, Zayn! — jęknąłem bezradnie.
– H, jest ok, nie denerwuj się. — odetchnąłem głęboko, czując jak spokojny ton przyjaciela rzeczywiście mnie rozluźnił. — Możesz być pewny, że mi też zależy na tym, aby broń Boże nie zaszła. Uważamy.
— Dobra. — zgodziłem się. — Tylko, żebym później nie powiedział filmowego ''a nie mówiłem?''. — mulat w odpowiedzi poczochrał moje rozbiegane pukle z uśmiechem.
Matematyka jak zwykle minęła nam tak wolno, jakby zegar w tej właśnie sali specjalnie poruszał swoimi wskazówkami wolniej, aby przedłużyć tortury wszystkich osób, które nie posiadają umysłu ścisłego. Następna była geografia, na której zajęliśmy się obejrzeniem naszych sprawdzonych klasówek, a później rozpoczęcia już kolejnego, na szczęście dużo ciekawszego niż wcześniej tematu. Francuzki, jako iż nauczycielka ucząca tego przedmiotu była strasznie nieogarnięta i czasem zastanawiałem się, czy aby na pewno minęła się z powołaniem, był najluźniejszą lekcją w ciągu dnia, podczas, której przegadałem z dwójką przyjaciół jej praktycznie całość.
Kolejny przedmiot, jakiego zaraz po matmie wolałbym uniknąć najbardziej było wychowanie fizyczne dla męskiej części naszego rocznika. Z wielką niechęcią powlokłem się w stronę męskiej przebieralni, mieszczącej się obok szkolne hali sportowej. Nie zwracając zbytniej uwagi na resztę swoich znajomych, rzuciłem plecak na podłogę, potem siadając przy nim z kanapką w dłoni. Chciałem tuż przed czekającą na mnie niechybną męczarnią nabrać choć trochę siły poprzez spożycie chociaż tej małej dawki kalorii.
— Smacznego. — mruknął uprzejmie Zayn, który po uprzednim wyjęciu małej reklamówki z plecaka, zaczął się przebierać.
— Dzięk... — nie dane mi było dokończyć przez pojawienie się w drzwiach... naszych starszych kolegów z klasy maturalnej, a konkretniej członków szkolnej drużyny footballowej i stojącego na jej czele (oh jakżeby inaczej) ich kapitana.
Zwał się Louis Tomlinson i nie było, przysięgam, nie było osoby w całej szkole, aż po wszystkie sprzątaczki, która nie wiedziałaby kim on jest. Bogaty, pewny siebie, oraz bezczelny syn słynnego angielskiego prawnika – Marka Tomlinsona. O ilości wygranych dzięki niemu przez drużynę ''Hien'' meczy, razem z liczbą dziewczyn jak i chłopaków, z którymi spał już krążyły legendy. Nigdy nie miałem jako tako okazji do porozmawiania z nim przez dłużej niż pięć minut, ale przez historie jakie do mnie doszły, oraz po sposobie w jaki jego przygłupi kumple mnie od czasu do czasu traktowali, nie było sensu nawet kłamać, iż go nie nie lubię. Jestem więcej niż pewny, że pociągał on co najmniej połowę uczniów, którzy i tak na sto procent byli świadomi praktycznie nie odstępującej go ani na krok pięknej przewodniczącej kółka teatralnego - Danielle.
Włączając w to też i mnie...
Może to wydać się komuś głupie, że tak beznadziejny gość jakim był Louis podobał mi się, ale Chryste, ten chłopak sprawiał, że miękły mi kolana, ilekroć przebywał w zasięgu mojego wzroku. Tomlinson był przeciętnego wzrostu, dobrze zbudowanym szatynem, z ułożoną zawsze w ten sam sposób grzywką, o bardzo ostrych rysach twarzy. Jego dużo wyraźniejsza od mojej linia szczęki, którą pokrywał rzadki zarost, w parze z seksownymi kośćmi policzkowymi tworzyła bajeczną kombinację, przez którą nie trudno było oszaleć. Delikatne dłonie o długich, szczupłych palcach były dla mnie specyficznym i może też dziwnym uosobieniem prawdziwej męskości. Widoczne na rękach Louisa żyły sprawiały, iż praktycznie natychmiast zasychało mi w gardle. Wystarczyło by choćby lekko zgiął palce. Wąskie, rubinowe wargi, przez większość czasu zaciśnięte w podkówkę, idealnie podkreślały jego z całą pewnością dominujący, a być może wręcz władczy charakter. Lecz najbardziej powalające, najpiękniejsze i przebijające swoją doskonałością tym samym nawet urodę Zayna były jego oczy. Ich intensywny, wszechogarniający błękit doprowadzał do obłędu przez jedynie samo zerknięcie na ich kolor, a co dopiero musiał wyczyniać sam moment zetknięcia się własnego spojrzenia z tym szatyna...
— Co Wy tutaj robicie? — zapytał Greg, z którym chodziłem na literaturę.
— Przebieramy się na łączony w.f. z Wami. — odpowiedział mu Tomlinson. Chyba nikogo nie zdziwi jeśli wspomnę, że nawet jego wysoki, lekko chrapliwy głos wywoływał na całym moim ciele gęsią skórkę.
— C-co? — wypaliłem bez namysłu, automatycznie karcąc się za to w myślach, gdy wzrok większości osób znajdujących się w pomieszczeniu, łącznie z Louisem spoczął na mnie, przez co nawet nie rozpoczęta dobrze kanapka z serem prawie wyślizgnęła się z mojej dłoni.
Nienawidziłem być w centrum uwagi, zwłaszcza ze świadomością, że najprzystojniejszy chłopak jakiego miałem w całym życiu okazję ujrzeć, również mi się przyglądał, w dodatku z małym uśmieszkiem, kryjącym się gdzieś w kącikach jego ust.
— To co słyszałeś, loczku. — puścił mi zuchwałe oczko, przez co niemal jak na komendę zarumieniłem się aż po same uszy. — Odwołali nam trening przez jakieś spotkanie chóru, więc trener kazał nam przyjść tutaj na w.f. — dodał, w dalszym ciągu nie odrywając swoich cudownie niebieskich tęczówek od mojej sylwetki, którą uważnie lustrował z góry do dołu.
— Oh... — było jedynym co zdołałem z siebie wydusić, rozpaczliwie unikając zgubnej pokusy spojrzenia chłopakowi w oczy.
— Dobra, Tommo, zaraz skończy się przerwa, ruszmy się! — jeden z największych mięśniaków ''Hien'' (i z tego co słyszałem również jeden z największych skurwieli) poklepał go po ramieniu, popychając lekko wgłęb pomieszczenia, odwracając w ten sposób uwagę ''króla szkoły'' od mojej osoby.
Zamrugałem kilkukrotnie, a po odczuciu utraty z nerwów apetytu, zdecydowałem się odłożyć kanapkę z powrotem do plecaka i tak jak reszta chłopaków, przebrać się. Wyciągnąłem z mniejszej kieszonki luźno włożoną tam zwiewną koszulkę, oraz sięgające mi do kolan spodenki.
— Cholera, zazdrosny jestem. — burknął tuż przy moim uchu Zayn, kiedy byłem w trakcie rozpinania paska swoich jeansów.
— Niby o co? — ściągnąłem brwi, spoglądając mulatowi prosto w jego złote tęczówki.
— Przypominam, że przebieramy się z drużyną piłkarską w jednym pomieszczeniu, Ty łomie. — uderzył mnie lekko w ramię, wypowiadając te słowa jakby było to najoczywistsza rzecz na świecie. — Spójrz tylko na Tomlinsona. — pokręciłem przecząco głową szybko, co z całą pewnością nie umknęło jego uwadze. — Myślisz, że nie widzę jak ślinisz się na jego widok? — prychnął, wpatrując się dobitnie w moje ponownie już w ciągu zaledwie kilku minut zaczerwienione policzki. — Może i stoję z boku i się nie odzywam, ale mogę Cię zapewnić, H, że w tym czasie nie tkwię bezczynnie jak kołek, ale obserwuję... Właśnie ściąga koszulkę, zobacz! — wycedził z niebywałą dyskrecją, za którą w tamtej chwili byłem mu dozgonnie wdzięczny, jednym zdecydowanym szarpnięciem odwracając mnie w stronę starszych chłopaków.
Mój Boże...
Zawsze, wyobrażając sobie ciało Louisa (nie żebym faktycznie to robił, co to to nie) przeczuwałem, że musi być wspaniale wyrzeźbione, ale rzeczywistość przerosła moje wszelkie domysły. Spokojnie mogłem stwierdzić, iż jego umięśniona klatka piersiowa, nieziemski brzuch z przeseksowną linią V zarysowaną tuż nad gumką bokserek szatyna, była jednym z najznakomitszych obrazków jakie dotąd ujrzałem. Dziękowałem niebiosom za to, że wszystkie obecne osoby (z wyjątkiem Zayna) były zbyt zajęte przebieraniem się, by zwrócić uwagę na to jak kolosalne wrażenie wywołał na mnie tors szatyna.
Z głębokiego transu na szczęście, (lub też nie) wyrwał mnie mój przyjaciel we własnej osobie, podarowując mi wymierzonego z całej siły kuksańca w bok, przez co zgiąłem się w pół, a pod nosem rzuciłem jedynie jakieś urwane przekleństwo. Szybko przywołałem się do porządku i nie ryzykując już dłużej ryzyka ośmieszenia się na oczach strasznie onieśmielających mnie nowych towarzyszy, zmieniłem spodnie na te wygodniejsze.
— Szybciej, panienki, dzwonek był już dawno temu! — drzwi do przebieralni otworzyły się na oścież ukazując w przejściu sylwetkę wysokiego mężczyzny, którego wiek nie przekraczał czterdziestki, ubranego jak zwykle w elegancki dres, z czarnym gwizdkiem zawieszonym na szyi.
— Co będziemy robić, trenerze? — zapytał, w dalszym ciągu stojący topless chłopak z ''Hien'', którego imienia znowuż nie pamiętałem.
— Pokażecie dziś swoim kolegom jak gra się w zbijaka. — uśmiechnął się, podobnie jak reszta maturalnego rocznika. Cóż, w przeciwieństwie do nich, miny reszty chłopaków, razem z moją nie wyrażały zbyt wiele entuzjazmu. Bóg tylko jeden wie z jaką siłą sportowa elita naszej szkoły potrafiła rzucić piłką.
— A czy... — zaczął Glen.
— Nie, Richards, Ty też ćwiczysz. — aby podkreślić dobitność swych słów, mężczyzna dmuchnął w gwizdek, na którego dźwięk wszyscy z wyjątkiem Tomlinsona się skrzywili.
🌹
— Może będę udawać, że zemdlałem! — rzuciłem kolejny już pomysł w stronę Zayna, równocześnie starając się dotknąć palcami u rąk podłogi.
— Nie. — pokręcił głową, bez najmniejszego wysiłku opierając na podłożu całą powierzchnię swych dłoni.
— To może... — zamyśliłem się, dopiero z opóźnieniem zauważając, że teraz cała grupa wykonywała inne ćwiczenie rozciągające. — ...może Ty udawaj! Ja powiem, że zaprowadzę Cię do higienistki i...
— Nie.
— Nie pomagasz mi. — prychnąłem rozgrzewając kark.
— Nie.
— Przestań! — jęknąłem z bólu, przez wykonanie kolejnej czynności zbyt szybko.
— H, nie panikuj, przecież nas nie zabiją ani nic... — powiedział, spoglądając na dwójkę najbardziej napakowanych chłopaków z drużyny. — Chyba.
— Sam sobie przeczysz!
— Styles! Malik! Dwadzieścia pompek za gadanie, migiem! — rozkazał trener, więc my chcąc czy nie chcąc, podparliśmy się na odpowiednio ułożonych rękach i z trudem (przynajmniej w moim przypadku), zaczęliśmy wykonywać karne ćwiczenie.
— Dlaczego oni robią tylko dwadzieścia? — spytał trenera mięśniak, który w szatni odwrócił uwagę Louisa od mojej osoby.
— Mam ich zabić? — zaśmiał się mężczyzna z nutką pogardy, tym samym pokazując jak bardzo faworyzował on swoich podopiecznych. — Malik to może jeszcze dałby radę, ale Styles? Nie wycisnąłby pięćdziesiątki w życiu. — westchnąłem cicho, starając się ignorować to jak jego słowa sprawiły mi dużo przykrości.
— Kutas. — warknął Zayn.
— Coś mówiłeś, Malik? — nauczyciel spojrzał na niego z góry.
— Nic a nic. — skłamał, dokańczając wyznaczoną wcześniej serię pompek, co ja uczyniłem minutę po nim.
Przeraźliwy hałas, który wydobył się z czarnego, plastikowego gwizdka, zaraz po tym jak grupa podzieliła się na dwie drużyny (rocznik maturalny i nasz, żebyśmy mogli jak to ujął nauczyciel ''mieć jakiekolwiek szanse''), sprowokował większość trzymających w dłoniach czerwone piłki chłopaków do rozpoczęcia gry. Z przerażeniem stwierdziłem, że jako jedyny stałem praktycznie na środku, stojąc w miejscu jak kołek.
— Rusz się, Ty cioto! — wzdrygnąłem się, w ostatniej chwili unikając ciosu, który zaserwować mi chciał jeden z mniejszej grupki ''Hien'', która regularnie mi dokuczała na korytarzach.
— Dajesz, dajesz! — zawołał do mnie Zayn, a ja, jak to oczywiście ja, rzuciłem piłką praktycznie na oślep, tym samym trafiając w podłogę tuż przed sobą, a ona bez żadnych przeszkód odbiła się od ziemi, od razu trafiając mnie boleśnie w prawe żebro.
Zgiąłem się w pół, wykrzykując głośne ''ała'', czemu towarzyszyło huczne, histeryczne ryknięcie śmiechem większości znajdujących się na hali osób. Z łatwością mogłem usłyszeć, iż najtubalniejsze eksklamacje wydobywała z siebie drużyna footballowa, a po zerknięciu w ich stronę zobaczyłem jak kilkoro z nich niemal zataczało się z rozbawienia, opierając na swoim kapitanie, który mimo, że nie rechotał tak jak koledzy, chichotał niezbyt dyskretnie, przyglądając mi się z mieszanką politowania, oraz współczucia.
— Żyjesz, Styles? — nawet nie zdążyłem zarejestrować, kiedy gra została zatrzymana przez kolejny gwizdek trenera. W odpowiedzi pokiwałem delikatnie głową i uniosłem kąciki ust w górę, ponieważ poczułem w dole kręgosłupa lekko pocierającą mnie tam dłoń przyjaciela. — Siadaj, odpadasz. — bez najmniejszego sprzeciwu, prędko skierowałem się w kąt hali, gdzie też po chwili usiadłem na stojącej tam ławce, w dalszym ciągu trzymając dłoń na obolałym obszarze.
🌹
— ...no i prawie wygrałem, przysięgam! — streszczał całą lekcję wychowania fizycznego Zayn swojej dziewczynie podczas długiej przerwy obiadowej.
— Prawie, robi znaczną różnicę, skarbie. — Emily cmoknęła go w nieogolony od kilku dni policzek, powodując wpłynięcie na twarz mulata szerokiego uśmiechu. — Więc któż to Cię pokonał? — dopytywała, nabierając na widelec kolejną porcję ziemniaków.
— Louis Tomlinson. — odpowiedziałem za niego, przeżuwając niechętnie między zębami kotlety z soczewicy. Wegetariańskie potrawy ze stołówki były obrzydliwe, ale musiałem się niestety męczyć, jeśli chciałem uniknąć głodu.
— Tak czułam. Nie cierpię tego gościa. — burknęła, odgarniając za ucho jeden ze swoich najbardziej zakręconych pukli.
— Rozmawiałaś z nim w ogóle kiedykolwiek? — spytał Zayn, bawiąc się wolną ręką od trzymania jednego ze sztućców, dłonią dziewczyny.
— Tak. Przysięgam, w życiu nie spotkałam drugiej tak zakochanej w sobie i zepsutej osoby. — mimo jadu jakim ociekała jej wypowiedź, błękitne oczy wyrażały zupełnie inne emocje, gdy mulat oparł głowę na jej ramieniu.
— Ja muszę przyznać, że zrobił na mnie całkiem duże wrażenie, bo kiedy jego kumple prawie się pokładli ze śmiechu, przez popisowy wyczyn Harry'ego... — kopnąłem go pod stołem w łydkę, lecz on nic sobie z tego nie robiąc kontynuował. — ...on nie śmiał się aż tak bardzo i mam wrażenie, że trochę mu było go szkoda...
— Przestań bredzić, Zayn. Śmiał się, sam to powiedziałeś. — ucięła Emily, a ja nie miałem zbytnio ochoty na potwierdzanie słów mulata, ponieważ... reakcja Louisa, rzeczywiście była dość zaskakująca. — To, że H jest niezdarą to wiedzą akurat wszyscy, ale tylko prawdziwy dupek miałby z tego taką polewkę.
— Halo, ja tu jestem! Przystopujcie trochę z obrażaniem mnie. — przewróciłem czule oczami.
— Cicho, dorośli rozmawiają! — zmarszczyła w zabawny sposób nos.
— I mówi to laska, która wszystkie zeszyty, piórnik i linijki ma z motywami kucyków Pony, myszki Mickey, albo Elsy i Anny? — odpyskowałem jej.
Chłopak widocznie bardzo rozbawiony moimi słowami, prawie zakrztusił się swoją surówką, natomiast szatynka, odpowiedziała mi pokazując w bardzo dojrzały sposób język, a gdy to również złośliwie skomentowałem, zastąpiła ten gest dwoma środkowymi palcami.
Po skończonym lunchu wybraliśmy się całą trójką na pierwsze piętro do sali biologicznej, gdzie parę minut później rozpoczęła się lekcja z nauczycielką, którą mówiąc łagodnie, nie lubiłem. Miała okropną tendencję do perfidnego naśmiewania się z uczniów i robienia z nich totalnych idiotów na forum całej klasy, jeśli jakiś nieszczęśnik jej podpadł. Ja na całe szczęście nigdy nie otrzymałem ''zaszczytu'' bycia przez nią zauważonym, lecz niejednokrotnie zostałem świadkiem, gdy przydarzało się to komuś innemu, tak więc, mimo że sam przedmiot bardzo lubiłem, nie było mi do końca spieszno na lekcję z tą kobietą.
— Dzisiaj będziecie indywidualnie rozwiązywać zadania w formie powtórzenia przed testem z genetyki, który już wpisałam Wam na za tydzień. — kobieta w dojrzałym wieku, jak zwykle ubrana z wielką klasą, zgromiła surowym wzrokiem wszystkich uczniów, którzy odważyli się choćby stęknąć w formie sprzeciwu. — Możecie posługiwać się książkami, oraz notatkami z zeszytów. — dodała, rozdając każdemu z osobna jedną kartkę z wydrukowanymi na niej po dwóch stronach zadaniami.
Uśmiechnąłem się przysuwając ją bliżej siebie, zadowolony z tego, że ze względu na powtórzenie, dzisiaj raczej obejdzie się bez złośliwych komentarzy biolożki w stosunku do nas. Kolejne dwadzieścia minut z kawałkiem spędziłem na sumiennym wypełnianiu karty pracy, co jakiś czas zaglądając do wspomnianego wcześniej przez nauczycielkę podręcznika, czy zeszytu. Emily, rozwiązująca wspólnie z Zaynem zadania, ani razu nie zaczepiła mnie z prośbą o pomoc, dlatego wywnioskowałem z tego, iż powtórzenie nie było wcale łatwe tylko dla mnie.
Po ukończeniu wszystkich obowiązkowych zadań, rozejrzałem się po klasie, aby zorientować się w tym, jak dużo osób jeszcze pisało. Po upewnieniu się, że było ich sporo, zabrałem się za zadanie dodatkowe, które postanowiłem rozwiązać tylko i wyłącznie z czystej nudy. Zmarszczyłem czoło, gdy po raz trzeci przewertowałem cały dział w książce, łącznie z notatkami, nie potrafiąc znaleźć odpowiedzi na zadane tam pytanie. Westchnąłem ciężko, kiedy po odwróceniu się zobaczyłem przyjaciół głęboko pogrążonych w uzupełnianiu swoich kartek, tak więc nie chcąc im przeszkadzać i tym samym narażać się na zwrócenie na siebie uwagi biolożki, dyskretnie wyciągnąłem z kieszeni spodni komórkę. Zerknąłem w stronę kobiety zajętej, zapewne sprawdzaniem jakichś prac klasowych przy swoim biurku, później klikając w ikonkę na dole wyświetlacza podpisaną ''safari''. Pokręciłem głową zirytowany, widząc jak wolny internet spowalniał pracę wyszukiwarki, a ja mając jakąkolwiek nadzieję, iż to pomoże, zacząłem klikać w puste, jeszcze białe pole. Nagle, kompletnie się tego nie spodziewając, strona załadowała się niemal błyskawicznie, a za sprawą dotyku mojego palca, film w centrum ekranu włączył się.
Zanim zdążyłem dobrze zareagować i przysłonić głośnik dłonią, po całym pomieszczeniu rozniosło się donośne pojękiwanie z rozkoszy dwóch mężczyzn, a wzrok wszystkich bez wyjątku osób spoczął na mnie. Z ewidentnie wymalowaną na twarzy paniką, zażenowaniem, oraz zaskoczeniem równocześnie, nacisnąłem wielokrotnie przycisk ''home'', zaciskając szczelnie powieki, gdy do moich uszu dotarł stłumiony (przynajmniej przez większość uczniów) śmiech. Nie miałem za grosz odwagi, aby patrzeć w tamtej chwili na kogokolwiek, a zwłaszcza na nauczycielkę. Słyszałem jak pojedyncze głosy wymieniały się między sobą niepochlebnymi komentarzami, kompletnie ignorując troskliwe słowa szatynki, oraz jej ciemnoskórego chłopaka siedzących za mną.
— Wyluzuj, Harry, nie denerwuj się, kochanie. — dziewczyna głaskała tkliwie moje zgarbione do granic możliwości plecy.
Jak miałem się niby kurwa nie denerwować?! To wydarzenie bez wątpienia zapisało się na kartach historii mego życia jako jedno z tych najbardziej kompromitujących!
— Styles, rozmnażanie płciowe ssaków mieliśmy w zeszłym roku. — kobieta odezwała się prześmiewczo, sprawiając, że moje już i tak niesamowicie krwiste rumieńce zmieniły swój odcień na jeszcze intensywniejszy, zwłaszcza przez to, że jej komentarz wprawił w już niepohamowany śmiech co najmniej połowę klasy. — A może chciałeś sprawdzić jak zadziała natura w przypadku połączenia się ze sobą dwóch informacji genetycznych dwójki samców? — dodała, wykrzywiając usta, w geście idealnie dającym do zrozumienia jak bardzo obrzydzała ją wizja dwójki mężczyzn uprawiających ze sobą seks.
Schowałem twarz w dłoniach, nie pokazując w ten sposób jak bardzo w tamtym momencie moja dolna warga zaczęła drżeć, a w oczach zebrała się pokaźna ilość łez, które ledwo powstrzymywałem przed spłynięciem wzdłuż szczęki, tym samym okazując jak słaby byłem.
— Co za obrzydliwa kurwa. — prychnęła pogardliwie Emily zarówno do Zayn'a jak i do mnie. – Przysięgam, że gdyby po tamtym odpyskowaniu jej miesiąc temu nie groziłoby mi obniżenie oceny z zachowania, chyba wyprostowałabym jej te krzywe kły. — syknęła z wyraźną w głosie groźbą.
— Na szczęście ja nie mam takiego problemu. — słysząc odsunięte ze zgrzytnięciem krzesło za sobą, odwróciłem się zszokowany w kierunku stojącego aktualnie na baczność mulata, którego twarz nie wyrażała nic prócz determinacji i złości. — Ej, Pani to się chyba trochę zapomniała, hmm? — zwrócił na siebie uwagę ponownie jak ja przed chwilą wszystkich obecnych w sali osób.
— Słucham? — wydała z siebie odgłos przypominający dławienie się.
— Nie może go Pani upokarzać z tak błahego powodu! — ja, podobnie jak wiele innych osób mieliśmy szeroko otwarte usta, nie wierząc w to jak bardzo nietypowo podniesionym dla siebie tonem mówił chłopak. — On nic nie zrobił i nie zgadzam się na to by potraktowanie go jak totalne ścierwo przeszło bez echa!
Nawet biolożka musiała być przez krótką w chwilę w ciężkim szoku wybuchem do tej pory spokojnego Zayn'a, ponieważ dopiero po pokręceniu wrogo głową, odezwała się:
— Malik, Twoje zachowanie jest karygodne! Do dyrektora, ale już! Proszę powiedzieć co zrobiłeś i wrócić tu jak najszybciej! — wyciągnęła rękę w stronę drzwi.
— Zajebiście! — odwarknął, kopiąc zamaszyście jedną z czterech nóg ławki, później ruszając pewnym przed siebie krokiem w stronę wyjścia na korytarz. — Jeśli świat już zawsze będzie wyglądał w taki sposób, że każdy humanitarny gest będzie tłumiony przez ''silniejszych'', nie zdziwię się jeśli nasz skrzywiony psychicznie gatunek w końcu upadnie! — wykrzyknął i nie dając kobiecie szansy na odpowiedź, wyszedł, zatrzaskując za sobą drzwi.
Przełknąłem ciężko ślinę, kiedy spojrzenia moje i Emily skrzyżowały się. Pomimo jej pokrzepiającego uśmiechu na widok mojej przerażonej, wizją jeszcze jednej godziny spędzonej w murach liceum twarzy, nie umiałem nie dostrzec czającego się gdzieś głęboko w jej oczach niepokoju, co do tego jak ten wstydliwy incydent mógł okazać się dla mnie tragiczny w skutkach.
Bo przecież nigdzie plotki nie rozchodzą się tak szybko jak właśnie w szkole.
🌹
Niestety najgorsze przypuszczenia się potwierdziły. Już na kolejnej lekcji, jaką był angielski mimo, że miałem ją z kilkoma innymi osobami ze swojego rocznika, nie obyło się bez uszczypliwych komentarzy, oraz chichotów pojedynczych grupek, obgadujących mnie (swoją drogą, nie robili tego zbyt dyskretnie, ponieważ patrzyli się wtedy dokładnie w moją stronę).
Starałem się ich ignorować. Naprawdę starałem i nie mogłem pojąć jak większość osób mogła wykazać się tak wielką niedojrzałością, aby przekazywać tę durną pierdołę między sobą. No błagam, to ja w końcu chodzę do przedszkola, do cholery?
Tak jak poukładałem sobie sam w głowie, bardzo prawdopodobnym samozapłonem dla złośliwych uczniów, było ukryte w tym zdarzeniu dość spektakularne, publiczne ''wyjście z szafy''. W końcu w szkole tej, mało popularni geje tacy jak ja, byli z tego właśnie powodu nieszkodliwie, bo nieszkodliwe, ale jednak wyśmiewani. Nikt nigdy nie odważyłby się nie wiedzieć czemu, ponabijać z osób tej samej orientacji, lub trochę zbliżonej, które spoczywały na szczycie hierarchii szkolnej. W czym oni byli lepsi od innych? Tego nie wie i raczej dowie się nikt.
— Będziesz miał spore kłopoty? — zagadnąłem Zayna, kiedy nareszcie opuściłem pomieszczenie, gdzie odbywała się lekcja, szczerze uradowany tym, iż mogłem nareszcie wrócić do domu.
— Nie. — pokręcił głową, chwytając w swoją dużą dłoń tą mniejszą należącą do Emily. — Myślę, że dyro zdaje sobie sprawę z tego jak zgorzkniałą jędzą jest Moser i dostałem tylko ostrzeżenie. — wytłumaczył powoli, a ja odnosiłem nieodparte wrażenie, iż chłopak ten zawsze myślał dokładnie przed każdym wypowiedzianym przez siebie słowem. — A Tobie bardzo dokuczają? Słyszałem jak paru chłopaków się z Ciebie trochę nabijało...
– Paru? Paru?! — podjęła wątek szatynka, w charakterystyczny dla niej sposób kręcąc ze zdenerwowania nosem. — Ja gdzie się nie obejrzę widzę jak te niedorozwoje duszą się ze śmiechu, kiedy tylko Harry obok nich przechodzi! — spuściłem lekko głowę w dół, krocząc cały czas blisko przyjaciółki. — Oh, przepraszam, H...
— Nic się nie stało przecież. Lepiej powiedz mi coś, czego nie wiem... — mruknąłem cicho.
— No zgaduję, że raczej nie jest Ci zbytnio miło, gdy słyszysz takie rzeczy i...
— Uważaj jak łazisz! — warknęła niska, korpulentna blondynka, która zderzyła się mocno z Emily, po czym wyminęła nas.
— Sama uważaj jak łazisz, Ty kupo sadła! — odkrzyknęła za nią dziewczyna.
— Uspokój się. — kopnąłem ją porozumiewawczo w kostkę.
— Po prostu jestem zdenerwowana po tym co stało się ba biologii!
— Przejmujesz się bardziej niż ja. — przewróciłem oczami.
— Bo jesteś dla mnie jak młodszy braciszek! — zawahała się, spoglądając na moją aparycję. - Co prawda ciut starszy i wieeelki, ale nadal braciszek!
—Jest ok, Em. Serio. — bardzo przekonująco ją okłamywałem, siląc się na jak najautentyczniejszy uśmiech. Lecz nie sądzę, że dała się nabrać, Zayn zresztą także nie.
Po przedarciu się przez tłum innych ludzi, zmierzających w wyznaczonym tylko dla ich samych kierunku, dotarliśmy całą trójką do szatni. Automatycznie zastygłem w miejscu, na widok siedzącej na ławce tuż przy ścianie drużyny ''Hien''.
Cała ta scena, w której oni byli centrum przypominała mi jakiś stereotypowy film, lub serial o nastolatkach, gdzie najpopularniejszy chłopak z całej grupy, składającej się również z samych gwiazd, siedzi pośrodku całej ''elity'', razem ze swoją przepiękną, wręcz idealną dziewczyną, przytuloną do jego ramienia.
Danielle Peazer była, tak jak wspominałem przewodniczącą szkolnego kółka teatralnego, a swoją popularność uzyskała poprzez związek z niekoronowanym królem placówki - Louisem Tomlinsonem. Tej zaokrąglonej, uroczej twarzyczki, długich, sięgających do połowy pleców pofalowanych, brązowych włosów, oraz kształtnej, zgrabnej figury, zazdrościła jej niejedna dziewczyna, ale sądzę, że najbardziej z całego serca marzyły one by być na miejscu brunetki. To jest mieć możliwość tak zażyłej relacji z najprzystojniejszym chłopakiem w szkole jak ona.
Przełknąłem ciężko ślinę, starając się przemknąć koło sześcioosobowej grupki niezauważony, przekonany, że na pewno słyszeli o moim upokarzającym przeżyciu, o którym trąbiła cała szkoła. Oczywiście nie pomyliłem się, gdyż kiedy tylko jeden z nich po zauważeniu mnie szepnął do swoich towarzyszy kilka słów, usłyszałem:
— Styles, podeślij linka, do czegoś mocnego! — jęknąłem w duchu, nie odpowiadając na bezczelną zaczepkę jednego z najbardziej atrakcyjnych chłopaków z drużyny.
— Harold! — zawołał kolejny, a ja machinalnie, na wydźwięk (tak w ogóle nieprawdziwego imienia), przekręciłem głowę w stronę szczupłego blondyna, czego bardzo szybko pożałowałem. Dryblas zwinął dłoń w pięść i następnie począł poruszać nią po równej linii w powietrzu tuż przy rozchylonych ustach, dodatkowo poruszając swym jabłkiem Adama, pokazując mi w ten sposób wulgarny gest połykania.
Członkowie drużyny razem z wręcz przylepioną do Louisa dziewczyną zaśmiali się głośno, włączając w to też i samego kapitana ''Hien'', posyłającego mi w międzyczasie cwaniackie oczko, jednak tak jak spodziewałbym się tego po sobie, nie sprawiło ono przyjemnego uczucia w podbrzuszu, lecz niekontrolowane obrzydzenie do jego osoby. Emily miała rację, szatyn był odrażającym człowiekiem.
— Chrzańcie się, platfusy. — wysyczała niczym wąż moja przyjaciółka, gdy Zayn odciągnął mnie z dala od roześmianej grupki znajomych. — Oh, Dan, z całego serca radzę Ci uważać, żebyś przypadkiem nie złapała od Tomlinsona jakiegoś syfa. Niewiadomo gdzie jego fiut się szlajał.
— Bourne, możesz już łaskawie stąd spierdalać? — prychnęła dziewczyna, nawet nie siląc się na jakiekolwiek resztki elokwencji, tym samym (z tego co zauważyłem kątem oka), wskakując Louisowi na kolana, który praktycznie od razu położył dłoń na jej pośladku.
— Z rozkoszą. Na sam widok Waszych obleśnych mord cofa mi się dzisiejszy obiad. — powiedziała, oczywiście nie potrafiąc oszczędzić sobie na odchodne wystawienia w ich kierunku obraźliwego gestu dłoni, znanego najczęściej pod hasłem ''środkowego palca''.
— H, w ogóle się nie przejmuj tymi cepami, z tą szmatą na czele... No zobacz, co oni niby sobą reprezentują, hmm? — rzucił wskazując ruchem głowy na coś co rozgrywało się za mną, a po odwróceniu się, ujrzałem wymieniających się zajadle śliną Danielle, oraz Louisa, bezwstydnie wsuwającego swoje palce pod spodnie dziewczyny. Ściągnąłem brwi, zniesmaczony tym widokiem.
— Z ma rację. — zgodziła się Emily, sięgając po wiszący na wieszaku fioletowy płaszczyk. – Zobaczysz, że wszyscy, mając na myśli też ich za dwa, może trzy dni już o tym zapomną i będziesz miał upragniony święty spokój!
Rozpromieniłem się niemrawo, wyciągając z rękawa kurtki czapkę. Naprawdę chciałem wierzyć w słowa dziewczyny, bo... właściwie to rzadko kiedy się myliła i wiedziałem, że również i tym razem miała rację, nawet jeśli to co powiedziała jeszcze się nie ziściło.
— Dziękuję. Jesteście najlepsi, co ja bym bez Was zrobił? — westchnąłem, przykrywając swoje rozbiegane loczki, pod bawełnianym materiałem.
— Nic. — odparł wymijająco Zayn. — To co, idziemy na kebaba?
— Już mamy jednego. — przybiłem sobie w myślach piątkę za udany żart, który musiał strasznie spodobać się dziewczynie momentalnie zaczynającej dławić się śmiechem.
— Wal się, niewdzięczniku i pożegnaj z moim wsparciem w przyszłości. — burknął, udając oburzenie.
Wtedy jeszcze ani on, ani ona, ani zdecydowanie ja nie spodziewaliśmy się jak niejednokrotnie jeszcze to wsparcie zarówno Zayna jak i Emily, miało okazać się dla mnie kiedyś bezcenne.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top