#1

Pierwszy sygnał. - Odbieraj. - mruknąłem z determinacją, przyciskając komórkę do ucha. - Odbierz, Ty przebrzydły Hobbicie. - warknąłem pomiędzy drugim, a trzecim przeciągłym piknięciem.

- No witam Pana Stylesa, wesołych świąt! - w końcu usłyszałem w słuchawce beztroski głos Tomlinsona.

Prychnąłem, poprawiając gryzący sweter, który dostałem rok temu w prezencie od swojej babci. Ubrałem go po raz drugi w życiu tylko po to, aby sprawić jej przyjemność podczas wigilijnej kolacji, która miała rozpocząć się za kilka godzin.

- Tak, tak, dzięki, ale dzwonię, żeby przekazać Ci życzenia z okazji Twoich osiemnastych urodzin! - zmrużyłem oczy i mówiąc to, starałem się użyć jednego ze swoich najbardziej ironicznych tonów.

- Aww dziękuję, loczku! Widziałem dosłownie sekundę temu życzenia na Twoim my story. Swoją drogą, dlaczego akurat te zdjęcia? Przecież mamy pełno ładniej...

- Ja się tutaj próbuję kłócić, do cholery jasnej! - przerwałem mu w końcu z wyrzutem. - Dlaczego nie raczyłeś poinformować swojego pieprzonego chłopaka, o tym że masz pieprzoną osiemnastkę pieprzonego dwudziestego czwartego grudnia?!

- Jakoś wyleciało mi to z głowy. - odparł opieszale.

- Że jak? O takich rzeczach się nie zapomina, Louis! Nie mam dla Ciebie nawet innego prezentu, bo kupiłem Ci tylko ten na święta!

- Hej, hej, spokojnie, kochanie, dlaczego się tak pieklisz? - przez to, że znałem chłopaka już prawie miesiąc, z czego około tygodnia byliśmy oficjalnie parą, mogłem wyobrazić sobie, iż gdyby był wtedy fizycznie przy mnie, z pewnością, objąłby mnie czule ramieniem, wyciskając na mojej skroni, lub policzku mokry całus.

- Bo postawiłeś mnie w zajebiście niekomfortowej sytuacji, wiesz? - westchnąłem, ociężale opadając przy tym na kanapę w salonie, gdzie cały czas przebywałem, upewniając się wcześniej przed wykonaniem telefonu, że rodzice cały czas znajdowali się w kuchni. - Jesteś dla mnie bardzo ważny i niesamowicie zależy mi na tym, by świętować takie rzeczy jak Twoje urodziny z Tobą, tak jak należy, a tymczasem mogę jedynie zadedykować Ci jakieś głupie fotki i standardowe życzenia na snapchacie, bo nawet przez telefon jestem beznadziejny w te klocki i nie potrafię dobrze okazać Ci swoich uczuć... Boże, jestem żałosny, udawaj, że w ogóle nie słyszałeś tego co przed chwilą paplałem.

- Harry, policz spokojnie do dziesięciu i odetchnij. - tym razem to on wtrącił się w środku mojego rozhisteryzowanego monologu.

- Mówiłem Ci już, zapomnij...

- Nie, nie rozumiesz o co mi chodzi. - kontynuował. Ściągnąłem brwi. - Nie musisz dawać mi żadnych podwójnych prezentów, jeden w zupełności wystarczy, pomimo tego, że mógłbyś po prostu mnie odwiedzić i niczego więcej nie potrzebowałbym do szczęścia w swoje urodziny, które i tak robią się coraz to bardziej monotonne. Sam rozumiesz, co roku powtarza się przecież to samo.

Ok, mój uśmiech musiał być w tamtym momencie wręcz przerażająco szeroki. Tak się szczerzyłem, że moje powieki przymknęły się praktycznie do połowy.

- Mówisz serio? - mruknąłem biernie, bawiąc się wystającą z brzegu materiału nitką.

- Oczywiście. - czy to normalne, że mimo tego jak wiele rozmów już z nim przeprowadziłem, za każdym razem rozpływałem się na dźwięk jego specyficznego dla hrabstwa Greater Manchester akcentu? - Ale jeśli rzeczywiście aż tak bardzo zależy Ci na świętowaniu moich urodzin w inny sposób niż złożenie mi, swoją drogą kurewsko słodkich życzeń, przyjdź do mnie po świętach na imprezę. Spokojnie, będzie tam tylko mój rocznik, ewentualnie z jakimiś osobami towarzyszącymi, więc nie będzie aż takiego tłoku jak wtedy u Brada.

- Ja... - zaciąłem się na dłuższą chwilę. - Mogę przyjść z Emily i Zaynem?

Wizja pójścia na moją drugą imprezę, nie napawała mnie optymizmem ze względu na okropnie złe wspomnienia z tej pierwszej, dlatego też wolałem mieć przy sobie w razie jakichkolwiek nieprzyjemności dwójkę najbliższych przyjaciół.

- Zastanawiałem się tak w sumie nad zaproszeniem ich, ale bałem się trochę, że nie przyjdą, bo za mną nie przepadają. - przyznał.

Nie mylił się, cholera.

- No coś Ty, oni Cię ubóstwiają! - kłamałem, tylko po to, aby nie sprawić mu domniemanej przykrości. - Jestem pewny, że jeśli ich poproszę to z chęcią przyjdą!

Em mnie zabije, zakopie, odkopie, sklonuje i wyeliminuje te klony za pomocą bomby, w której montowaniu pomoże jej Malik. - pomyślałem z niemałą paniką.

- No to w takim razie... Boże, ojciec, nie widzisz, że rozmawiam przez telefon? - warknął, lecz jego głos był nieco stłumiony ze względu na to, że nie zwracał się prosto do mnie. Zacisnąłem siekacze na dolnej wardze, starając się ignorować dziwne uczucie, jakie towarzyszyło mi, podczas niekoniecznie miłej wymiany zdań między dwójką męskich głosów. - Muszę kończyć, loczku. Bynajmniej nie z własnej woli. - tę drugą kwestię oznajmił mi dużo ostrzejszym tonem, zupełnie tak jakby ciągle zwracał się przy tym do Pana Tomlinsona.

Nie zdziwiłbym się jeśli naprawdę tak było.

- W porządku. I tak miałem zaraz pomóc mamie w kuchni, bo zapewne za jakieś dwie, czy trzy godziny przyjedzie moja siostra z chłopakiem, a później dziadkowie.

- Przekaż im, że pewien przystojniak z Anglii składa im pozdrowienia. - uśmiechnąłem się delikatnie.

- Robert Pattinson? Jezu, gdzie?! - dokuczałem mu.

- Ha ha ha. Ale jesteś zabawny. On nie sięga mi do pięt!

- Wiadomo, narcyzie, ale nie zapominaj, że to on jest wampirem, a nie Ty i właśnie dlatego znajdujesz się na przegranej pozycji. - zaśmiałem się, kiedy chłopak przeklął coś niezrozumiałego do swojej komórki. - W każdym bądź razie, jeszcze raz wszystkiego najlepszego, skarbie... - prawie szepnąłem, opierając policzek na wewnętrznej stronie dłoni.

- Dziękuję. - odparł uprzejmie. - Do potem!

- Na razie, wesołych świąt! - rzuciłem jeszcze na odchodne, koniec końców rozłączając się.

Wsunąłem telefon do kieszeni spodni, o mało nie krzycząc z zaskoczenia po ujrzeniu w wejściu do salonu swojej rodzicielki.

- Louis?

- A któż by inny. - wydąłem nieznacznie wargę, przyglądając się jej potarganym, gęstym włosom, oraz brudnemu od resztek ciasta fartuszkowi.

- Kiedy wreszcie będę mogła go poznać? - przewróciłem oczami. No, bo halo, nie dało się już nad tym panować, słysząc to co najmniej raz dziennie od tygodnia.

- Mamuś, zrozum, ja sam nie jestem jeszcze gotowy, aby zaprosić go do nas na obiad, czy coś w tym guście. To mój pierwszy chłopak... I mam nadzieję, że nie będzie już po nim innego.

Brunetka uśmiechnęła się ciepło, przysiadając na sofie blisko mnie. Bez słowa ułożyłem głowę na jej ramieniu, które następnie lekko musnąłem ustami.

- Już dobrze, nie będę na Ciebie dłużej naciskała. W końcu ta decyzja powinna zostać podjęta tylko i wyłącznie przez Waszą dwójkę. Poczekam.

Odetchnąłem głęboko, po tym gdy zaczęła bawić się moimi najbardziej poskręcanymi loczkami. Robiła tak odkąd byłem niemowlakiem.

- Mogę iść na osiemnastkę Lou? - wypaliłem nieoczekiwanie.

- Kiedy?

- We wtorek, dzień po świętach.

- Jeśli starannie wyprasujesz obrus, może się zastanowię... - droczyła się, chichocząc cicho, gdy zerwałem się gwałtownie na równe nogi.

- Nie zauważysz na nim ani jednego wygniecenia! - wykrzyknąłem, wybiegając z pomieszczenia, następnie kierując się jak najprędzej w stronę łazienki po deskę do prasowania, oraz żelazko.

🌹

- Mocniej, Zayn! Bądź mężczyzną, no! - wyjęczała Emily, z wielkim trudem łapiąc oddech.

- H, pomóż mi docisnąć, jest sztywniejszy niż sądziłem. - wydyszał mulat, spoglądając na mnie.

Ja oczywiście jako wzorowy przyjaciel, kompletnie go olałem, jedynie parskając śmiechem, rozbawiony swoją wymianą sms-ów z Tomlinsonem.

- O mój Boże! - szatynka o mało nie straciła równowagi, w ostatniej chwili przytrzymując się ramy mojego łóżka. - Wydaję mi się, że już prawie, Z!

- Wciągnij brzuch, to wtedy dopnę!

- Możecie przestać się drzeć? - prychnąłem z frustracją, w końcu skupiając całą swoją uwagę na siłujących się z jedną z najbardziej obcisłych sukienek dziewczyny nastolatków. - Jeszcze moi rodzice pomyślą, że dzieje się tu jakiś nierząd, a ja mam dziwny fetysz patrzenia na Was w trakcie.

- To ona zmieniła w ostatniej chwili zdanie i postanowiła zaledwie parę godzin przed wyjściem, że założy coś innego, ale nie przewidziała, że trochę się jej spasło. - mruknął męczeńsko Zayn.

- Hej, mam usprawiedliwienie, bo jest świeżo po świętach! - zaśmiałem się lakonicznie, gdy Malik włożył całą siłę jaką posiadał w dopięcie pudroworóżowej sukienki do końca i kiedy jego wysiłek przyniósł długo wyczekiwany skutek, Bourne wydała z siebie komiczny odgłos przypominający dławienie się.

- Nigdy w życiu się tak nie zmęczyłem. - mulat usiadł bezwładnie na moim łóżku, rozpinając pierwsze trzy guziki swojej czarnej koszuli.

- Możesz się w ogóle ruszać, Em? - zaczepiłem ze złośliwym uśmieszkiem przyjaciółkę.

- Lepiej jej nie denerwuj, bo nie dotrzesz na urodziny swojego Romea w jednym kawałku. - powiedział mulat, w momencie, w którym szatynka pokazała mi obraźliwy gest środkowego palca.

Typowo.

Nieważne jak bardzo dokuczaliśmy jej z Zaynem przez resztę wieczoru, faktem niepodważalnym było to, że szatynka wyglądała zjawiskowo. Nie mam pojęcia gdzie podziewał się ten domniemany tłuszczyk spowodowany obiadaniem się świątecznymi potrawami, gdyż opinający się na przepięknej, zgrabnej figurze dziewczyny materiał nie ukazywał ani jednego, choćby najmniejszego mankamentu z tym związanego. Sukienka miała prześliczne, koronkowe wycięcie na plecach, oraz na całkiem odważnym dekolcie, idealnie podkreślającym nie za duży, ale też nie za mały biust Emily.

Po podłączeniu przeze mnie swojego iPhone'a do ładowarki w celu podładowania go jeszcze przed wyjściem, cała nasza trójka zabrała się za gruntowniejsze przygotowania. Na pierwszy ogień poszły włosy, które Bourne uczesała w wysokiego koka, pozwalając opaść pojedynczym, naturalnym lokom tuż przy jej jeszcze nie przykrytej kosmetykami idealnej skórze. Ułożenie fryzur przeze mnie i Malika nie zajęło specjalnie dużo czasu, ponieważ obydwoje postanowiliśmy wystylizować nasze włosy w taki sam sposób jak na co dzień, jedynie utrwalając je lakierem.

W międzyczasie, kiedy szatynka malowała się kosmetykami z przyniesionej przez siebie ogromnej kosmetyczki, zajmowałem dużo wolnego czasu na rozmowy z przyjacielem, którego ubiór bardzo przypominał ten mój sprzed około dwóch tygodni. Zdecydowałem się tym razem na coś mniej pretensjonalnego na prośbę mojego chłopaka, dlatego też zamiast koszuli z idealnymi mankietami i kołnierzykiem, postawiłem na jednolity, biały t-shirt, przylegający znacznie do mojej szczupłej klatki piersiowej, ale na szczęście dla mojego niestety obecnego na brzuchu małego sadełka, rozluźniał się od połowy żeber.

Na miejsce dotarliśmy samochodem Zayna (niezwykle podekscytowanego tym, iż jego szlaban nareszcie dobiegł końca). Specjalnie wychyliłem się z tylnych siedzeń tylko po to, by móc ze śmiechem przypatrywać się ich przezabawnym minom.

Niedawno powiedziałem Louisowi, kiedy odwiedziłem go przed przerwą świąteczną, że pierwsza reakcja każdego człowieka na jego dom to wymyślone przeze mnie ''potrójne Z" - zdezorientowanie, zdumienie, oraz zachwyt. Pamiętam jak chłopak śmiał się z tego co powiedziałem dobre kilka minut, bo nawet, gdy na jakiś czas się wyciszał, znowuż wybuchał śmiechem po przypomnieniu sobie moich słów.

Chyba nie ma potrzeby wspominania po raz dziesiąty o tym jak śliczny był śmiech Tomlinsona. Zresztą dokładnie tak jak znaczna większość rzeczy z nim związana.

- Kurwa, ja wiedziałam, że jego staruszek węża w kieszeni na pewno nie ma, ale nie sądziłam, że Twój opis nie był ani trochę podkoloryzowany...

- Czy mogę tutaj cokolwiek dotknąć? - dodał od siebie Malik, ostrożnie parkując na kostce brukowej prawie zablokowaną w całości innymi autami, przed ogromnym garażem.

- Spokojnie. - odezwałem się, po odpięciu pasa i wysłaniu do Louisa krótkiej wiadomości, informującej, że właśnie dojechaliśmy. - Za pierwszym razem też czułem się strasznie zmieszany, ale wyluzujcie, bo inaczej wyjdziecie na jeszcze większych wieśniaków niż ja wtedy. - szturchnąłem po jednym z ramion dwójki nastolatków, potem wyskakując z wysokiego jeepa mulata, z torbą na prezent dla szatyna, niechętnie mierząc się z dużo chłodniejszym niż zwykle wiatrem.

Muzyka przebijała się przez szept porywistych podmuchów bez najmniejszego trudu. Zanim zdążyłem dobrze rozważyć to, czy powinniśmy zakomunikować naszą chęć wejścia do środka dzwonkiem do drzwi (co i tak okazałoby się syzyfową pracą, zważając na głośna dudnienie wydobywające się z głośników w środku), czy też chamsko otworzyć sobie samym drzwi, solenizant postanowił pomyśleć za mnie, momentalnie pojawiając się na progu.

Jego ubiór był totalnym przeciwieństwem tego czego oczekiwałem od chłopaka na jego własnej osiemnastce. Zamiast eleganckiej koszuli, czy też bluzki, na swój tors przywdział szarą, spraną już do reszty bluzę, której rękawy podwinął do połowy przedramion, a na miejscu klasycznych, czarnych rurek, jakich spodziewałby się chyba każdy, były prawdopodobnie najdroższe, ciemno-granatowe dresy, jakie widziałem ostatnio tuż przed świętami w H&M w centrum handlowym. Swoje zapewne wytwornie ułożone włosy, schował pod grubym, ciemniejszym odcieniem szarego niż jego bluza, materiałem beanie. Nie miał również na sobie butów, dlatego nie chcąc nawet myśleć nad tym jak jego stopy musiały marznąć w samych skarpetkach, pokonałem z przyjaciółmi dystans od samochodu Zayna do tarasu szybkim marszem, pochylając odruchowo głowy w dół ze względu na wiatr.

- Cześć. - mruknąłem w tym samym czasie co maturzysta, od razu muskając moimi wargami te jego, nim całą trójką przeszliśmy przez próg, z ulgą odczuwając na skórze korzystną zmianę temperatury powietrza na o wiele cieplejszą.

- Buty i prezenty zostawcie na korytarzu, a kurtki oddajcie mi. Ja zaniosę je do swojego pokoju, żeby ta cała hołota Wam ich, broń Boże nie oświniła czymś. - poinformował nas podniesionym głosem, zdolnym przekrzyczeć rytmiczną muzykę.

Uśmiechnąłem się porozumiewawczo do pary nastolatków, z radością zauważając, że robili to samo. Schyliłem się razem z nimi obok ogromnej sterty przeróżnych, kolorowych torebek i pudełeczek, w których centrum na samej górze dryfowały wypełnione helem dwa, srebrzyste balony, układające się w cyfry ''1", oraz ''8".

- Szlag. - wykrztusił, po tym jak wręczyliśmy mu swoje okrycia. - Mam trochę ograniczone pole widzenia, skarbie, pomożesz mi, proszę?

- Pewnie...

- Ja wezmę jedną, daj. - Emily wyprzedziła mnie, zabierając od Tomlinsona swój płaszczyk. Przyglądałem się jej ze swoim drugim przyjacielem, starając przejąć stuprocentową kontrolę nad tym, by nie opadły nam szczęki. - Prowadź, bo szukając tutaj jakiegokolwiek pokoju na własną rękę, zgubiłabym się i już za Chiny ludowe tu nie wróciła. - parsknęła, później, bez uraczenia nas nawet krótkotrwałym spojrzeniem, kroczyła nieśpiesznie za szatynem. Przyglądaliśmy się leniwemu kołysaniu jej proporcjonalnych co do reszty sylwetki biodrom, dopóki nie zniknęła razem z chłopakiem za zakrętem.

- Straciła rozum. - wypaliłem, dokładnie, wtedy gdy Malik, wymruczał ''pojebało ją".

- Aż ją chyba o to zapytam, kiedy wróci.

- Jeśli robi to tylko ze względu na mnie... - nie dokończyłem, kręcąc głową z rozczuleniem. - Czasem nie może do mnie dojść to jak wspaniała jest.

- Do mnie też, stary. - mulat poklepał miejsce na moich plecach między łopatkami. - Bardzo często muszę się tak jakby wycofać na bok i dokładnie się jej przyjrzeć, aby upewnić się, że jest prawdziwa... i na dodatek moja.

Objąłem go serdecznie w pasie, następnie zdecydowanym ruchem ciągnąc w stronę salonu, po usłyszeniu tak uwielbianej przeze mnie piosenki ''Can't Feel My face" od The Weeknd.

Tańczyłem energicznie z Zaynem, wykrzykując, podobnie jak reszta kilkudziesięciu osób, kolejne linijki tekstu. Pomimo, że znajdowałem się na tej imprezie od zaledwie paru minut, z łatwością dało się dostrzec całkowicie odmienną atmosferę od tej, która panowała w domu znienawidzonego przeze mnie członka ''Hien". Tam czułem się okropnie nie na miejscu, a przyjazne uśmiechy, jakie posyłali mi wtedy zupełnie obcy ludzie, były kompletnym przeciwieństwem szyderczego chichotu, który niestety dało się zobaczyć na każdym kroku w rodzinnej posiadłości Bradleya.

Druga od naszego wejścia piosenka nie zdążyła się dobrze zacząć, kiedy poczułem znajomy zapach perfum Louisa, razem z jego pięknymi dłońmi, które spoczęły na moich biodrach. Odwróciłem się przodem do niego, od razu zarzucając mu ręce na kark, bardzo szybko łapiąc wspólny rytm jakiegoś obfitego w przeróżne basy kawałka. Kątem oka dostrzegłem tańczących ze sobą Bourne i Malika. Dziewczyna poruszała się z gracją, co jakiś czas, niby przez przypadek, wciskając swoje kształtne pośladki w krocze mulata. Szybko odwróciłem od nich wzrok, gdy zaczynałem już czuć się jak zwyrodniały podglądacz.

- Dlaczego tańczyłeś beze mnie?

- Bo Cię tutaj nie było. - pokazałem mu bezczelnie język.

Szatyn prychnął. - Czy zdajesz sobie sprawę z tego jak wiele osób tutaj rozbiera Cię wzrokiem? - położył jedną dłoń w dole moich pleców, sprawiając, że nasze klatki piersiowe zetknęły się. - Nie podoba mi się to.

- W takim razie zrób coś z tym. - odparłem z szelmowskim uśmiechem, następnie złączając nasze usta w trwającym dłuższy czas pocałunku. - W końcu to Twoje urodziny, zgadza się?

- Z drugiej jednak strony, rozumiem, że prawdopodobnie tego nie kontrolują. Ty i Twoi przyjaciele wyglądacie bosko. Gdy razem z Emily wymijaliśmy niektórych chłopaków z mojej drużyny, o mało nie zaślinili sobie podbródków, więc radzę Zaynowi na nią uważać.

Obydwoje spojrzeliśmy prędko na ciągle tańczących ze sobą nastolatków. Niesamowicie się uzupełniali, obydwoje będąc istnym uosobieniem perfekcji, zarówno pod względem urody jak i niezwykle specyficznych charakterów.

- Z jest okropnie zaborczy jeśli o to chodzi, nie martwiłbym się zanadto o kwestię pilnowania jej.

- Czyli jest nas dwóch, ponieważ obiecuję, że każda laska, oraz gość, który Cię dotknie, spojrzy na Ciebie, lub chociażby pomyśli o Tobie, nie tak jak jestem w stanie to zaakceptować... Cóż, po prostu wolałbym nie być wtedy w ich skórze. - przygryzłem wargę, kładąc dłoń na jego drapiącym policzku.

Słowa Tomlinsona wprawiały mnie w iście szalony nastrój. Od dawna już przypuszczałem, że posiadanie przy sobie kogoś kto byłby o mnie tak piekielnie, może i nawet z przesadą zazdrosny, musi niebywale łechtać ego, lecz rzeczywistość przeszła moje wszelkie najdziksze wyobrażenia. Nieważne jak w zaparte przewracałbym na chłopaka oczami, ilekroć okazywał on swoją potrzebę pokazywania wszystkim, że należałem tylko do niego, w głębi duszy, kręciło mnie to.

Zmarszczyłem czoło, po tym, gdy czyjaś zdecydowana dłoń wcisnęły między moje, jeszcze przed sekundą rozluźnione palce, czerwony kubek wypełniony do połowy alkoholem, wymieszanym z colą. Zaledwie moment później zauważyłem jak Louis przechylił swojego drinka, wypijając go całego dwoma, solidnymi łykami.

- Piłeś już dzisiaj? - zagadnąłem, niemrawo unosząc kubeczek na wysokość swoich ust.

- Nie, to właśnie był mój pierwszy shot. - uśmiechnął się półgębkiem.

- Lou?

- Słucham, loczku.

- Chciałbym się napierdolić.

- Co?! - zaśmiałem, ponieważ sposób w jaki to wręcz wykrzyczał łudząco przypominał mi zduszony pisk.

- Mam Ci to przeliterować? - puściłem mu oczko, upijając potem malutkimi łykami swój napój alkoholowy (prawie wcale się nie skrzywiłem!). Wsunąłem palec środkowy, oraz wskazujący pod rozchyloną szczękę szatyna, aby zamknąć mu w ten sposób buzię. - Chcę się upić tak bardzo, żebym nie był w stanie trafić do łóżka w swoim domu na własnych nogach. Tak bardzo, żebym jeszcze będąc tutaj, gadał głupoty i wpadał na przypadkowych ludzi. Tak bardzo, żebym jutro rano umierał przez ból głowy, resztę dnia spędzając z głową w muszli klozetowej. Pragnę się na-pier-do-lić. - rzuciłem na koniec, znowuż uwieszając się na jego wysportowanej sylwetce, nim wpiłem się mocno w wąskie, smakujące wódką wargi.

Tomlinson oddał pocałunek, przesuwając językiem po moich zaciśniętych ustach, które prędko rozchyliłem, dzięki czemu nasze języki zetknęły się ze sobą. To było więcej niż intensywne.

- Dlaczego? - to on pierwszy się odsunął, owijając moje pukle naokoło swoich wszystkich pięciu palców. - Co sprawiło, że tak nagle zmieniłeś zdanie?

- Dzisiaj jest impreza, zorganizowana z okazji Twoich osiemnastych urodzin. Ja chcę po prostu spędzić bardziej uroczyste urodziny swojego chłopaka po raz pierwszy bawiąc się tak jak robią to moi rówieśnicy, a nie przed komputerem, ze słuchawkami w uszach. To dzięki Tobie naprawdę mam ochotę na próbowanie nowych rzeczy, Louis.

Przez większość czasu obecne w oczach szatyna iskry, jaśniały coraz to żywszym blaskiem, z każdym wypowiadanym przeze mnie zdaniem.

- Jak sobie życzysz, kochanie. - niemal zanucił, by później połaskotać mnie w okolicach żeber, na co odpowiedziałem mu głośnym chichotem.

Boże wszechmogący, byłem na niesłychanie łatwej drodze do zakochania się w tym człowieku.

Tak jak postanowiłem, tak zrobiłem. Nie odstępowałem Tomlinsona choćby na krok, na zmianę tańcząc, przebywając w towarzystwie szkolnej drużyny piłkarskiej przez góra pięć minut (dzięki Bogu), lub wychodząc z nim i czasami także moimi przyjaciółmi do bardziej odosobnionych pomieszczeń, gdzie rozmawialiśmy o totalnych pierdołach. Najczęściej, według nas, zbędne słowa po prostu zamienialiśmy wybuchami śmiechu, ponieważ, jak zdążyłem szybko zauważyć, alkohol czynił wiele neutralnych wydarzeń, czy tematów dużo zabawniejszymi.

Była to zaiste bardzo specyficzna używka. Zdaję sobie sprawę z tego, iż moje wielkie zadziwienie spowodowane efektami ubocznymi słodko-gorzkiej cieczy, było niewiarygodnie dziwne, zważając na to, że do ukończenia pełnoletniości zostało mi wtedy zaledwie pięć tygodni, jednak cóż mam na to poradzić, skoro nigdy nie miałem ciągot do tego typu spędzania czasu wolnego. Każdy z nas miał zupełnie inną tolerancję alkoholu. Louis, jak i większość jego gości, nieważne, że pili tak jak wszyscy od trochę ponad godziny, nie wydawali się być jakoś wielce pijani. Ja i Zayn nie otrzymaliśmy niestety w genach mocnej głowy. Wystarczyły mi zaledwie trzy shoty, abym już zaczął tracić równowagę po nieco dłuższym zakręceniu się na parkiecie, nie mówiąc już o tym jakie głupoty chrzaniłem po wypiciu kolejnych dwóch.

Jednak to mulat zachowywał się bezkonkurencyjnie najśmieszniej. Już pomijając kwestię tego jak fałszował podczas śpiewu, czy przewracał się w trakcie tańca, jedną z głównych rzeczy jakie wyczyniał, była przesadnie okazywana czułość co do Emily (jedynej trzeźwej osoby z całej naszej czwórki).

- Em, moja najdroższa... - wybełkotał pijacko, kładąc niechlujnie swoją dużą dłoń na jej piersi. Dziewczyna grzecznie ją odsunęła, wywracając przy tym oczami. - Moja różyczko... moja żabko... moja rybeńko słodziutka... - z każdym wypowiadanym przez niego pieszczotliwym określeniem, szatynka zmuszona była strącać jego lepkie ręce, ilekroć zbliżał je zanadto w okolice intymne na jej ciele.

- Chyba powinieneś się przespać. - westchnęła, ewidentnie już zmęczona swoim upitym chłopakiem. - Mogę go zaprowadzić do Twojego pokoju, Louis? - zagadnęła maturzystę, na którego kolanach przebywałem, bez zmieniania swej pozycji od ostatnich dziesięciu minut.

- Jasne.

- No dobra, tygrysie, wstawaj. - powiedziała, chwytając mocno ramię Malika, by następnie dźwignąć jego sylwetkę z kanapy. On przytulił się do niej, zanurzając nos w zagłębieniu szyi. - Pójdziesz do łóżka.

- Ja nie chcę do łóżka. - burknął, znowu błądząc swoimi dłońmi po jej krągłościach. - No chyba, że pójdziesz ze mną do łóżka... uprawiajmy seks! - zaśmiałem się, może nazbyt głośno, w czym zawtórował mi Tomlinson.

- Chryste, Zayn, uspokój się! - jęknęła niecierpliwie, mocno szarpiąc jego zapitą sylwetką, aby zmusić do powłóczenia nóg w kierunku schodów. Po chwili, obydwoje zniknęli z zasięgu naszego wzroku.

- Piłem może tylko troszkę mniej niż on, dlaczego ja się nie zachowuję tak dziwnie? - zwróciłem się do szatyna. Musnąłem koniuszek jego małego noska opuszką palca wskazującego, chichocząc przy tym: - Pstryk!

- Właśnie widzę. - poprawił mnie na swych udach tak, aby było mu wygodniej. - Ty też nie zachowujesz się do końca normalnie, loczku. Jakiś kwadrans temu ze mną flirtowałeś.

- No i? Jesteś moim chłopakiem, to przecież normalne.

- Zapytałeś mnie czy jestem singlem, a jak odpowiedziałem, że nie, to się rozpłakałeś. - ponownie już w ciągu tylko pięciu minut zarechotałem histerycznie, uderzając się przy tym z otwartej dłoni w kolano. - Jezu, przecież Twoja matka mnie wykastruje, kiedy odprowadzę Cię w takim stanie do domu...

- Oj, nie przesadzaj. - wydąłem wargę, podszczypując między kciukiem, a palcem wskazującym jego policzek. - Jesteś zbyt przystojny, żeby Cię zabić.

- Ale kurwa pocieszające.

Nim mój mózg zdążył przekalkulować sens jego słów, do kanapy, na której siedzieliśmy, podszedł jedyny lubiany przeze mnie członek ''Hien'' - Nicholas.

- Tommo, możesz do nas przyjść na chwilkę?

- Spoko. - skinął głową. - Chodź, kochanie...

- Bez urazy, Styles, ale wolelibyśmy z chłopakami pogadać z Twoim kochasiem na osobności. - powiedział brunet, w momencie w którym podniosłem się z kolan Louisa, umożliwiając również i jemu wstanie. - Czy to ok?

- Ja... - zawahałem się przez sekundę, ostatecznie jednak z powrotem siadając na sofie. - Poczekam.

- Spokojnie, tym razem naprawdę wrócę do Ciebie jak najprędzej. - mruknął Tomlinson, składając na moim czole dwa, słodkie buziaki. Uśmiechnąłem się, wpatrując w niego, gdy odchodził, będąc święcie przekonanym, iż moje źrenice zdążyły już uformować się w kształt serduszek. Jak w tej emoji.

Po zrozumieniu, że bezcelowe patrzenie się przez minutę w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą stał szatyn, nie sprawi, iż magicznie tu przyfrunie, spuściłem ze zrezygnowaniem wzrok na swoje rurki, ubrudzone dziwnym, białym pyłkiem. Nawet nie wiedziałem jak to się tam znalazło. Zaśmiałem się wesoło po porównaniu we własnej głowie tegoż brudu do spermy, następnie wyciągając z kieszeni komórkę.

Dlaczego moje poczucie humoru tak szybko spadło na poziom niższy niż najniższy?

Przeglądałem ze znudzeniem instagrama, klikając dwa razy palcem na ekran w celu polubienia jakiegoś zdjęcia, przy każdej kolejnej publikacji jaka pojawiała się przed moimi oczami, nieważne, czy podobała mi się, czy nie. To uświadomiło mnie w tym jak beznadziejnie nudziłem się na imprezie sam, bez przyjaciół, oraz swojego chłopaka i wtedy też przyglądałem się z niezrozumieniem upitym nastolatkom, którzy przyszli na urodziny kapitana ''Hien" sami. Według mnie, całkowicie bez sensu.

- Hej, Harry. - wzdrygnąłem się, o mało nie przeskakując na drugą stronę kanapy, po zobaczeniu obok siebie dziewczyny jakiej miałem nadzieję w najbliższym czasie nie oglądać. Zwłaszcza w domu Tomlinsona. - Gdzie Louis? - spytała Danielle.

- Gówno Cię to obchodzi. - warknąłem i nie, alkohol nie miał na to jakiegoś większego wpływu. Gardziłem jej piskliwym głosem, jej zdzirowatą sukienką, jej perfekcyjnie podkręconymi lokówką włosami, jej nieprzesadzonym, zbyt ładnym makijażem i... po prostu gardziłem nią.

- Nie mam zamiaru go szukać. Właściwie to obserwowałam Was od jakiegoś czasu, bo...

- Lecz się. - splunąłem, mrużąc przy tym oczy. Brunetka nabrała głębokiego oddechu, a po przyklejeniu na twarz małego uśmiechu kontynuowała przerwaną przeze mnie wypowiedź.

- Bo chciałam porozmawiać z Tobą. - rzekła, splatając palce obydwu dłoni, później kładąc je na kolanie. - W cztery oczy.

- A skąd taka pewność, że ja chcę wdawać się z Tobą w jakiekolwiek dyskusje? - próbowałem nie udusić się wonią jej perfum.

- Nie musisz. Zależy mi jedynie na przekazaniu pewnej rzeczy. - na kilka sekund oderwała spojrzenie niebieskich tęczówek od mojej osoby, rozglądając się. - To ważne i szczerze radzę Ci wszystko potem przemyśleć...

- Błagam, przejdź już do rzeczy. - prychnąłem.

- Oh, ok. - oczyściła gardło, zgarniając parę kosmyków za lewe ucho. - Louis Cię skrzywdzi. - w momencie, w którym otwierałem usta, mając już na języku imponującą wiązankę, z przeważającą ilością słów zaczynających się na literę ''k", Danielle, przyłożyła palec wskazujący do moich warg. - Wiem, na pewno zdążyłem Cię wkurwić, ale daj mi dokończyć, Styles. Mnie też tak bajerował. Mnie też zabierał na naleśniki, okazywał czułość w szkole i też karmił takimi samymi durnotami jak pewnie teraz Ciebie...

- Przecież mówił mi, że byłaś tylko jego przyjaciółką z bonusem. - zmarszczyłem brwi, nie potrafiąc wytrzymać do końca jej wypowiedzi.

Rzecz jasna jej nie wierzyłem. Nawet jeśli byłem, mówiąc łagodnie, nietrzeźwy i małe wątpliwości przewijały się przez moją głowę, cały czas starałem się myśleć o słowach szatyna dotyczących Campbell. Musiałem mu zaufać i nie dać omamić się jej grą.

- Właśnie o to mi chodzi, Harry. Przez wszystkie miesiące, zanim Louis zawiesił na Tobie wzrok, byłam święcie przekonana, że byliśmy parą. Tak mnie przynajmniej traktował. Ale kiedy mu się znudziłam, bo przerzucił się na Ciebie, zachował się tak jakby to co zdążyłam do niego poczuć było tylko i wyłącznie moją winą. Słuchaj... - nachyliła się bardziej w moją stronę. - Trzeba mu przyznać to jak czarujący i piekielnie szarmancki jest, ale to właśnie słowo klucz. Piekielnie. Jest rozpieszczony luksusowym życiem, pieniędzmi tatuśka i tym jak reagują na niego obydwie płcie. Myśli, że ludzie są jak zabawki i kiedy tylko mu się sprzykrzą, rzuca je w kąt pokoju, nie martwiąc się tym czy skutkiem tego jest ich doszczętne zepsucie, czy też lekkie pokiereszowanie. Uważaj, Harry, bo widzę, że nie jesteś taki sam jak reszta gości, z którymi spał i naprawdę coś do niego czujesz...

- Zamknij się! - krzyknąłem jej prosto w twarz, następnie wybuchając śmiechem. - Nie mogę już kurwa słuchać tych bredni! Boże, masz tupet. - pokręciłem głową, wstając z sofy, czego skutkiem było spoglądanie na zaskoczoną dziewczynę z góry.

- Styles, nie bądź głupi, bo wiem, że nie jesteś, a wręcz przeciwnie. Błagam, nie pozwól na to, by te piękne oczyska i jego charyzma okręciły Cię sobie w okół palca. - wprost nie mogłem uwierzyć w to jak zdesperowana była. - Widzę jak jego kumple się śmieją, kiedy tylko mijają Waszą dwójkę w szkole i uwierz, nie trzeba być Sherlockiem, żeby dostrzec...

- Campbell, której części w ''odpieprz się ode mnie i Harry'ego" na imprezie u Brada nie zrozumiałaś? - wydałem z siebie ciche westchnięcie, po tym jak dosłownie znikąd pojawił się przy mnie Tomlinson, niemal od razu, przyciągając za nadgarstek do swojego boku. Wtuliłem się w jego umięśnioną sylwetkę, z rozprzestrzeniającą się po całym moim ciele ulgą całując go w szczękę.

- Louis... - podniosła się z kanapy.

- Co Ty tutaj w ogóle robisz? - syknął szatyn. - Nie przypominam sobie, żebym zapraszał na swoje urodziny śmieci.

- Oh, Boże! - wyrzuciła ostentacyjnie ręce w powietrze. - Posłuchaj go, Styles. Posłuchaj! Przejrzyj na oczy i zobacz w końcu, że nie możesz z nim być!

- Nie. To Ty słuchaj. - chłopak zbliżył się, piorunując ją wzrokiem równie mocno jak ona jego. - Wiem, że przyszłaś tutaj z kimś jako osoba towarzysząca, więc nie wolno mi Cię stąd wyjebać, ale kurwa, zaklinam, natychmiast zniknij mi z oczu i nie właź w drogę do końca imprezy, bo następnym razem nie będę miał już żadnych skrupułów.

Zamknąłem oczy, nie mając już ochoty na wpatrywanie się w tę bezsensowną akcję. Wiadomym było od samego początku, iż to Louis wyjdzie z tej sytuacji zwycięsko i tak też się stało, co wywnioskowałem po wyczuciu obok siebie ruchu, czemu towarzyszył niestety poznany już przeze mnie zapach, o jakim od jakiegoś już czasu Emily marzyła, by samej móc go używać. Jednak jestem bez reszty przekonany, że Bourne nie wylewałaby na siebie za jednym zamachem dosłownie połowy całego flakonu perfum.

- Jestem beznadziejny... - wymruczałem tuż przy skórze szatyna.

- Co Ty wygadujesz, loczku? - odsunął mnie na długość swoich ramion, krzyżując ze sobą nasze spojrzenia.

- Nawet nie umiałem jej dobrze spławić. - wzruszyłem ramionami. - Muszę Ci się przyznać, że w pewnym momencie naprawdę zaczynałem trochę wierzyć w to co mówiła...

- Ja pierdolę. - stęknął Tomlinson. - Ona kłamie, Harry. Zawsze kłamała i nawet nie chcę wiedzieć ile sekretów, jakie jej zdradziłem podczas naszego związku, zdążyła już przekazać połowie szkoły.

Wtedy też w mojej jeszcze jako tako logicznie myślącej głowie, zapaliła się ostrzegawcza, czerwona lampka.

Mnie też zabierał na naleśniki, okazywał czułość w szkole i też karmił takimi samymi durnotami jak pewnie teraz Ciebie. (...) Przez wszystkie miesiące, zanim Louis zawiesił na Tobie wzrok, byłam święcie przekonana, że byliśmy parą. Tak mnie przynajmniej traktował. - słowa Danielle odbijały się od wnętrza mojej czaszki jak piłeczka pingpongowa.

- Od początku zapewniałeś mnie, że to co Was wzajemnie łączyło to tylko seks, więc dlaczego teraz mówisz mi tu o jakimś ''związku"? - nakreśliłem palcami cudzysłów, marszcząc brwi.

Maturzysta przypatrywał się mojej twarzy przez dłuższą chwilę zanim odpowiedział ze stoickim spokojem:

- To po prostu synonim do ''kumpli z bonusem", Harry. Przestań w kółko teraz przetwarzać sobie to co ona Ci naopowiadała. Nie widzisz jak doskonale Tobą zmanipulowała? Nawet jeśli nie zaufałeś jej całkowicie, zacząłeś się zastanawiać i taki był właśnie jej cel. Danielle nie jest głupia i bardzo dobrze wie co robić, albo mówić, abyś zaczął wątpić. - objął mnie w pasie, układając tkliwie swoje długie palce na moich lędźwiach, natomiast ja wpiłem się zachłannie w jego usta. Louis oczywiście oddał pocałunek, szybko go jednak przerywając, by móc powiedzieć to, do czego nie pozwoliłem mu dojść. - Z Tobą mam swój pierwszy, poważny związek. Wiem co ludzie mówią za naszymi plecami, ale nie daj się im omamić, kochanie, bo wbrew temu gadaniu, wcale nie pragnę Cię tylko i wyłącznie pod względem fizycznym. Uwielbiam z Tobą rozmawiać, oglądać jakieś głupie filmy, albo seriale, czy zwyczajnie się na Ciebie patrzeć.

Gładziłem dwoma kciukami, nieogolone policzki szatyna, starając się nie pozwolić, by z moich oszklonych oczu, wypłynęła choćby jedna, malutka łza. W porządku, Tomlinson nie był żadnym Romeem z powieści Shakespeare'a, jak często lubili na niego mówić moi przyjaciele, lub rodzice i nie rozmawiał ze mną używając przy tym poetyckich, zapierających dech w piersiach metafor. Nie zmieniało to jednak faktu, iż jego słowa wprawiały mnie wzruszenie ze względu na odczucie, że moje wewnętrzne pragnienie, o którego istnieniu nie miałem pojęcia, po tak długim czasie zostało spełnione. Chciałem, tak jak większość ludzi na świecie zaznać tego wspaniałego uczucia, jakim było posiadanie przy sobie osoby, która mnie podziwia, interesuje się mną i bynajmniej nie w ten czysto przyjacielski sposób.

Wszystko czego kiedykolwiek potrzebowałem, to jedynie bycie potrzebnym.

Uśmiechnąłem się, z uchylonymi do połowy powiekami, co spowodowane było sporą jak na mój pierwszy, autentyczny raz, ilością alkoholu, ocierając o siebie koniuszki naszych nosów. Louis przekręcił głowę, aby mnie pocałować, lecz zdążył on zaledwie musnąć swoimi wąskimi wargami te pełniejsze, w momencie, w którym cała moja kieszeń zaczęła wibrować, a ja odwróciłem się od niego, następnie wyciągając z kieszeni komórkę.

Zachichotałem na widok jego kwaśnej miny, podczas odbierania przeze mnie telefonu od Emily.

- Halo? - zatkałem palcem wskazującym wolne ucho, aby zablokować w ten sposób muzykę i być w stanie usłyszeć to co miała mi do przekazania dziewczyna.

- H, chodź do pokoju Tomlinsona, ale proszę, bądź sam.

- Brzmisz na dziwnie zdenerwowaną. - zauważyłem.

- Nic złego mi się nie stało jeśli o to Ci chodzi. Po prostu... po prostu musisz tu przyjść.

- Ok. Czekaj. - rzuciłem, rozłączając się (udało mi się to jednak dopiero za trzecią próbą kliknięcia na czerwone kółeczko). - Muszę iść na górę do Em. Sam. - zwróciłem się bezceremonialnie do Louisa.

- Ale jak to? Coś z Zaynem?

- Dowiem się jak tam przyjdę. Brzmiała na dosyć... skołowaną. - odparłem. - Zaczekasz tu na mnie?

- Jak najbardziej. Tylko napisz do mnie w przeciągu maks pięciu minut, czy mam przyjść, dobrze? Pewnie Emily chcę z Tobą tylko porozmawiać na osobności, ale muszę mieć pewność, czy aby na pewno nic złego Ci się nie stanie. Nie wiadomo tak na dobrą sprawę jacy tu są ludzie. - uśmiechnąłem się.

- Napiszę. - obiecałem, potem przykładając jego dłoń do swoich ust, składając na jej zewnętrznej stronie całusa.

Pozostawiłem szatyna w tyle i ignorując tańczącego w samych bokserkach na środku salonu typa, którego znaczna część osób nagrywała, wołając jakieś niedające się rozszyfrować przez hałas zdania, wszedłem niepewnym, z lekka chyboczącym się krokiem na drewniane stopnie, prowadzące na pierwsze piętro.

Liczyłem po cichu kolejne drzwi, jakie mijałem na korytarzu, a po zbliżeniu się nareszcie do tych odpowiednich, otworzyłem je, a widok jaki tam zastałem wprawił mnie w niemałą dezorientację.

Jak się okazało, moja przyjaciółka nie stała nad ogromną ilością zmasakrowanych ciał z ociekającym od krwi nożem w ręku (każdy kto znał ją tak jak ja, byłby w stanie wyobrazić sobie dziewczynę takiej sytuacji bez trudu). Zamiast tego, moim oczom ukazała się siedząca na łóżku Louisa (gdzie też spał w najlepsze Zayn) Bourne, rozebrana do samiutkiej, białej bielizny, ozdobionej delikatną koronką. Na jej nogach znajdowały się cieliste, sięgające do połowy ud pończochy, a jeszcze niedawno starannie uczesane włosy, były w kompletnym nieładzie, a czarna gumka, którą były związane poszła w zapomnienie, pozwalając opaść gęstym lokom w kolorze mysiego blond na szczupłe ramiona Bourne.

- Boże, już myślałam, że się nie posłuchasz i przyjdziesz z nim. - odetchnęła z wytchnieniem, wstając z łóżka.

- Po pierwsze, zaraz Ci cycek wypadnie. - natychmiast wsunęła dłoń do lewej miseczki biustonosza, poprawiając źle ułożoną tam pierś. - A po drugie, co z Twoją sukienką?

- Właśnie po to dzwoniłam. - odmruknęła, schylając się po leżący na podłodze, nieopodal wielkiej szafy Tomlinsona, różowy materiał, na jaki wcześniej nie zwróciłem uwagi.

Parsknąłem, w końcu łącząc ze sobą fakty.

- Czyli...

- Zamknij się, Hazz. - fuknęła szatynka, rumieniąc się. - Ten dupek, czytaj - mój chłopak, zrobił co chciał, po czym mając kompletnie wysrane na to, że nie jestem w stanie sama się ubrać, zasnął praktycznie od razu. - mówiła, spokojnie wchodząc od góry w sukienkę.

- Więc, jestem tu tylko po to, aby zapiąć Ci suwak?

- Tak. - burknęła, spoglądając kątem oka na pogrążonego w głębokim śnie mulata. Przytulał się do poduszki Louisa, mamrocząc pod nosem coś o ''miłych stopach Em". - Narysujmy mu kutasa na czole.

Wybuchłem śmiechem, rozluźniając swój uścisk na niełatwym do zapięcia zamku. - Dlaczego akurat kutasa?

- Ponieważ nim jest i powinien o tym wiedzieć. - kręciłem w niedowierzaniu głową. Emily zachowywała się zupełnie tak jakby ta niejako pogmatwana sytuacja powstała tylko i wyłącznie z winy Malika.

- Czyżby doszło do gwałtu?

- Na moją dumę? Owszem. - ponownie odchyliłem głowę w tył przez wstrząsające mną kaskady gromkiego śmiechu. - Skup się lepiej na zapinaniu tej pieprzonej sukienki, ponieważ jak na razie nie dotarłeś nawet do połowy. - warknęła, ostrzegawczo kopiąc mnie na oślep, a jako, iż była niesamowicie już w tym wyszkolona, z łatwością trafiła w łydkę.

🌹

- ...I jeszcze jeden i jeszcze raz! - czknął pijacko Zayn, opierając się na mnie, ledwo co trzymając na nogach.

Jako, że sam nie byłem w dużo lepszym stanie, praktycznie od razu poleciałem na wyraźnie zniecierpliwioną dziewczynę.

- Śpiewaliście mi ''sto lat" już dawno temu, stary. - powiedział nawet nie w połowie tak najebany jak my Tomlinson.

- I co z tego? - mruknąłem, chowając twarz we włosach Emily. - Ale ładnie pachniesz.

- A Ty śmierdzisz. - prychnęła, popychając mnie, co skutkowało oczywiście wywaleniem się razem z mulatem na kostce brukowej przed domem Louisa.

Wybuchliśmy śmiechem, turlając się po lodowatym podłożu. Alkohol, który płynął w naszych żyłach sprawiał, że prawie nie odczuwaliśmy rzeczywistą temperaturę mroźnego, grudniowego powietrza, w dodatku po drugiej w nocy.

- Zdecydowanie nie pozwolę Ci odwieźć ich całkiem samej. - szatyn chwycił nas za ramiona, jednym, zdecydowanym ruchem podnosząc na rozdygotane nogi.

- Na pewno Twoi kumple wszystkiego przypilnują? - zapytała, naciskając odpowiedni na kluczach samochodowych przycisk. Następnie podeszła, o mało nie wywracając się przez obolałe z powodu szpilek stopy, do drzwi prowadzących na tylne siedzenia, aby łatwiej było im nas tam wtaszczyć.

- Nick i Calvin, którym ufam chyba najbardziej, mało wypili. Raczej chata z dymem nie poleci. - parsknął, przewracając oczami, po tym jak pocałowałem małżowinę jego lewego ucha, lekko je przy tym śliniąc.

Stan w jakim się wtedy znalazłem był prawdopodobnie jednym z najzabawniejszych, ale też i równocześnie najdziwniejszych rzeczy, jakich do tamtej pory doświadczyłem. Mimo, że rozumiałem dokładnie każde wypowiadane przez otaczających mnie ludzi słowo, bardzo szybko zapominałem nawet o udzieleniu odpowiedzi na zadane mi przed paroma sekundami pytania. Nie byłem w stanie przejść stabilnie nawet pięciu metrów bez zachwiania się. Czułem się poniekąd jak jeszcze nieumiejące dobrze chodzić dziecko.

Zajebista noc.

- Emily, kocham Cię, wiesz?! - wrzasnął w stronę szatynki Zayn, cudem nie uszkadzając Louisowi przez to bębenków.

- Wiem, ja Ciebie też, ale uspokój się. - jęknęła buńczucznie, pomagając mojemu chłopakowi w (dosłownym) włożeniu nas do auta.

- Moja najdroższa, gwiazdeczko. Dla Ciebie mógłbym nawet żyć do końca moich dni w abstynencji! - gaworzył zupełnie jak niemowlę, gdy Emily zapinała nam obojgu pasy. Ja w tym czasie obdarzałem każdy centymetr skóry na dłoni Tomlinsona pocałunkami, nie pozwalając mu odejść.

- To musi być miłość. - zaśmiał się szatyn, nareszcie wyrywając rękę z mojego uścisku. Wydąłem ze smutkiem wargę, kiedy zamknął drzwi.

- Ciebie też kocham, H. - bąknął Malik, wychylając się, żeby cmoknąć mnie w policzek, jednak niefortunnie natrafił ustami na moje oko.

Emily usiadła razem z Louisem z przodu i kompletnie ignorując nasze zbolałe miny, podczas gdy prosiliśmy ich o włączenie radia, dziewczyna przekręciła klucze w stacyjce, jak najprędzej wyjeżdżając spod domu kapitana ''Hien" na ulicę.

Cóż, nie zaprzeczam, iż zgotowaliśmy im po drodze prawdziwe piekło.

Jako, że nie zgadzali się na włączenie muzyki, sami zaczęliśmy wyć niczym wilki do księżyca przeplatane ze sobą piosenki, pięć razy zmieniając język angielski w jakiś wymyślony przez nasze pijane umysły szyfry. Zayn, czy też ja, na zmianę wychylaliśmy się do przodu, a Malik nawet popłakał się, kiedy Bourne nie zatrzymała się obok błąkającego po ulicach Manchesteru samotnego pieska.

W końcu jeep należący do mulata zaparkował pod moim domem rodzinnym, obwieszczając w tenże sposób, iż tutaj moja przygoda związana z pierwszą, porządnie celebrowaną imprezą dobiegła końca.

- Zaprowadź go do pokoju tak, by nie obudzić Anne i Robina. Ja tu na Ciebie zaczekam i...

- Możesz już spokojnie jechać z Zaynem do niego. Ja zamówię ubera, żebyś nie musiała sto razy jeździć w tę i z powrotem i marnować paliwo, dodatkowo nie w swoim samochodzie.

Nasłuchiwałem ich rozmowę, tak właściwie już ledwo co kontaktując, bo jedyne o czym tylko marzyłem, to pachnąca proszkiem do prania pościel we własnym łóżku. Lecz i tak uśmiechnąłem się półgębkiem, spoglądając na stopniowo mętniejące przed moimi oczami twarze nastolatków.

- Mówisz serio? - dopytywała się niepewnie.

- Już i tak samo to, że przyszłaś na moje urodziny zrobiło na mnie wrażenie. Nie musisz starać się aż tak bardzo, bo widzę przecież, że no... sympatią to do mnie nie pałasz. - mruknął ze śmiechem.

- Louis...

- Jest ok, Em. Teraz tylko pozostaje Ci trzymać kciuki, abym nie obudził rodziców Harry'ego, bo oj, nie skończę dobrze.

Po tych słowach, opuścił auto Zayna, a następnie, po okrążeniu pojazdu, otworzył drzwi, za którymi siedziałem ja. Samodzielnie odpiąłem pasy, wyciągając do chłopaka dłonie. On ściągnął brwi, patrząc na nie z konsternacją.

- Weź mnie na ręce. - szepnąłem.

Widok podwojonego w moich oczach uśmiechu chłopaka, o mało nie roztopił mi serca. Louis uchwycił wątłe, zdane już wyłącznie na jego łaskę ciało, oddychając przy tym ciężko przez nos.

- Kurwa, niby masz tasiemca, a nie ważysz wcale mało... - wydusił, układając mnie wygodniej w swoich objęciach, poprzez małe podrzucenie w górę.

- Ja wcale nie mam tasiemca! - wybełkotałem, szturchając go uszczypliwie palcem wskazującym w szczękę.

Po pożegnaniu trzęsącej się z zimna dziewczyny, oraz jej schlanego w trzy dupy chłopaka, Tomlinson podszedł do furtki, stawiając silne, jak na swój stan nietrzeźwości kroki.

- Gdzie masz klucze?

- W kurtce. - odmruknąłem, zanurzając dłoń w odpowiedniej kieszeni.

- Myślisz, że się obudzą? - odstawił mnie, pomimo moich protestów na ziemię, pomagając podeprzeć się na ścianie budynku zaraz obok drzwi, po tym kiedy wręczyłem mu pęk trzech kluczy, z doczepionym przy nich różowym pomponem, który ukradłem Emily. Służył przedtem jako ozdobnik do perfum.

- Jeśli po drodze czegoś nie zwalimy, czy też się nie przewrócimy, powinno być ok. - szatyn pokiwał głową, a po zaledwie dwóch próbach odblokowania zamku do drzwi, w końcu przekręcił ich gałkę.

Przybliżył mnie do swojego torsu i przytrzymując poprzez mocny uścisk na moim biodrze, uchylił z godną pochwały ostrożnością drewnianą powierzchnię, która niestety zaskrzypiała pod koniec.

Przeklął cicho pod nosem, ściągając bez użycia rąk swoje ocieplane w środku obuwie. Zapiszczałem wesoło, nie spodziewając się, że Louis po raz kolejny postanowi wziąć mnie na ręce, zmierzając w ciemnościach w stronę wyjścia z przedpokoju. Uciszył moje pijackie mamrotanie surowym szeptem, w zasadzie bardziej przypominającym warczenie. A ja, nawet jeśli wiedziałem, że szatyn w tamtym momencie za bardzo skupiał się na jak najcichszym zaniesieniu mnie do pokoju, aniżeli patrzeniu na moje gesty, udałem zamykanie swoich ust na niewidzialny kluczyk, który żartobliwie wyrzuciłem za siebie. Poskutkowało to tym, że strąciłem z wieszaka dwa płaszcze należące do mamy i ojczyma.

Nawet jeśli Tomlinson był w moim pokoju zaledwie jeden raz, nie musiał zanadto głowić się, do których drzwi powinien podejść, ze względu na przyklejony do tych właściwych ogromnego plakatu, reklamującego minioną trasę koncertową Melanie Martinez.

Parsknąłem śmiechem, kiedy maturzysta rzucił mnie resztką kończącej się już w jego ramionach sił na łóżko. Po ściągnięciu moich zimowych butów, kurtki, szalika, czapki, a później grubej bluzy i rzuceniu zbędnych części garderoby na podłogę, nie dbał już nawet o to, że tak naprawdę byłem na maleńkiej granicy, po której przekroczeniu znalazłbym się w krainie snów, dlatego też schował moje nogi z założonymi na nich w dalszym ciągu jeansami pod kołdrę.

- Dobranoc, loczku. - westchnąłem rozkosznie, w odpowiedzi na jego pożegnalny całus, złożony na moich delikatnie wysuszonych wargach.

- Lou? - margnąłem sennie, uchylając minimalnie oczy, aby móc spojrzeć na wpatrującego mi się z wyczekiwaniem chłopaka. - Mam nadzieję, że ten rok, jak i wszystkie następne spędzę z Tobą całującym mnie...

- Harry, idź już spać. - kącik jego ust drgnął nieznacznie, podczas gdy poprawił moje rozrzucone na poduszce loki. Pozwoliłem swoim ciężkim jak jeszcze nigdy przedtem powiekom opaść. - Śpij, bo sam nie wiesz co mówisz...

-----------------------------------------------------------

Zgadnijcie kto jest takim mózgiem i w MAJU dorobił się zapalenia krtani :')))

KOMENTUJCIE & GWIAZDKUJCIE

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top