3.
Zirytowana do granic możliwości, po raz kolejny dzisiejszego dnia weszłam do pomieszczenia socjalnego i zaczęłam wykładać na tacę ciastka, które kupiłam zamiast pączków. Byłam pewna, że tata nie będzie z tego powodu zadowolony, ale nie miałam zamiaru maszerować pieszo przez pięć kolejnych dzielnic, żeby dostać się do innej cukierni, która swoją drogą była dużo gorsza od tej, w której dziś byłam. Nie mogłam uwierzyć, że ten dupek się ze mną nie podzielił. Mógł mi oddać przecież kilka, bo i tak miał całe pudełko. No co mu szkodziło? Przecież nawet nie da rady tego sam zjeść, bo było ich zbyt dużo dla normalnego człowieka. A byłam taka miła! Wkurzona rzuciłam torebkę na blat. Co za dzień! Mogłaby mi się udać chociaż jedna rzecz dziś, ale nieee... Jednak nawet pączków nie potrafię kupić, a jeszcze chwilę temu się z tego zadania naśmiewałam. No jak nic tata będzie zachwycony moją zaradnością.
Oparłam się plecami o szafkę i skrzyżowałam ręce na piersiach. Choć mnie bardzo zdenerwował, musiałam przyznać, że chłopak z cukierni był niesamowicie przystojny. Wysoki, dobrze zbudowany, brunet o ciemnych oczach i ten zarost i pełne usta... Mimowolnie zagryzłam wargę na samo wspomnienie jego męskiej twarzy. Żeby charakter miał lepszy to byłby prawdopodobnie moim osobistym ideałem faceta. Sama nie wiedziałam z jakiego powodu, ale nadal czułam w nozdrzach jego przyjemny zapach. Był tak blisko mnie, szczególnie, gdy się pochylił, że mogłam go bez problemu dotknąć, choć na pewno obmacywanie obcego faceta w cukierni było dość dziwnym pomysłem i nie tolerowanym przez opinię publiczną. Już to sobie wyobrażam. Uśmiechnęłam się mimowolnie, przypominając sobie każdy detal jego męskiej twarzy. Oszalałam, dosłownie. Jak można tak się zachwycać kimś, kogo widziało się przez minutę? To było naprawdę chore! Widywałam przecież codziennie przystojnych facetów, ale o żadnym z nich długo nie myślałam. Ten po prostu mnie zdenerwował i to dlatego teraz miałam przed oczami jego buźkę. Na pewno!
- Ariana! - z rozmyśleń wyrwał mnie skrzeczący głos sekretarki mojego ojca, która stała obok mnie, z rękoma opartymi na szerokich, ale w sumie całkiem seksownych biodrach. Kobieta, jak na prawie czterdzieści lat, prezentowała się naprawdę elegancko w granatowej garsonce i wysokich, czarnych szpilkach. Wyraz jej twarzy jednak nie był zadowolony, więc momentalnie przybrałam obronną postawę, gotowa na pokorne przyjęcie jej ataku, który niestety był nieunikniony. Wspominałam o czarownicy Gomez? Tak, tak. To właśnie ona.
- Przepraszam, zamyśliłam się.
- Widzę właśnie. Weź się do pracy moja droga, bo jak zdążyłam zauważyć, akt nawet nie tknęłaś. Wszędzie panuje bałagan, a zostały ci jeszcze dokumenty z całego roku. To, że jesteś córką szefa, nie zwalnia cię z obowiązków, rozumiemy się?
- Tak, pani Gomez. Już się za to biorę.
- Do końca dnia chcę, żeby archiwistka miała to na biurku. - powiedziała tym swoim tonem nieznoszącym sprzeciwu i wyszła z pomieszczenia, kręcąc przy tym biodrami. No super! Jakby szanowna pani archiwistka sama nie mogła zająć się swoją pracą, tylko obarcza tym mnie. W tym czasie mogłabym się zająć czymś naprawdę istotnym jak na przykład wypytywanie taty o ten gang. Czy w każdej instytucji osoby na stażu są tak traktowane? Naprawdę miałam już tego dosyć i po prostu nie mogłam się doczekać aż skończę studia i będę mogła przystąpić do egzaminu na stróża prawa. Wiedziałam doskonale, że jeszcze daleka droga przede mną, ale byłam pewna, że dam sobie radę. Choćbym miała sobie wypruć flaki, za kilkanaście lat zostanę cholernym szefem policji. Oczywiście, gdy mój tatuś już przejdzie na zasłużoną emeryturę, bo jego ze stanowiska nie chciałam zepchnąć.
Udałam się do swojego gabinetu i ledwo zaczęłam pracę nad spisywaniem i układaniem akt, a do środka już wpadł mój tata z grubą teczką, pełną jakichś dokumentów w dłoni. No nie... I tak miałam pełno swojej pracy, a ten jeszcze miał zamiar mi dołożyć. Coś czułam, że spędzę dziś w pracy dużo więcej czasu niż zwykle. Już i tak praktycznie codziennie zostawałam po godzinach, a więcej pieniędzy za to wcale nie dostawałam. To się nazywa wyzysk!
- Zanieś to proszę do Urzędu Miasta, do pokoju 109, dobrze?
- Ale ja mam... - wskazałam na stos dokumentów, jednak mój stwórca nie miał zamiaru nawet dać mi dokończyć zdania.
- Zajmiesz się tym później. Teraz teczka, już. - rzucił mi papiery na biurko i tyle go widziałam.
- Może jakieś "proszę"? - mruknęłam pod nosem. Miałam ochotę krzyczeć ze złości, jednak nie mogłam sobie na to pozwolić. Musiałam pamiętać o naszej umowie i bez gadania wykonywać jego polecenia, nawet jeśli miałam narazić się tym pani Gomez. Tak kobieta jednak przerażała mnie mniej, niż mój ojciec jako szef.
Znów wzięłam z wieszaka torebkę i zgarnęła z biurka teczkę. Całe szczęście, że Urząd Miasta był dosłownie ulicę stąd, więc powinnam wyrobić się w góra pół godziny, o ile bez problemu znajdę odpowiedni pokój. No w końcu budynek był naprawdę duży, a z moją orientacją w terenie to różnie bywało swego czasu.
Sprawnym krokiem wyszłam przez główne drzwi i parkingiem ruszyłam w stronę głównej ulicy, na której o tej porze był spory ruch, bo dużo osób akurat kończyło pracę. Wyskoczyłam zza dużego, srebrnego SUV-a, żeby przeciąć jezdnię w niedozwolonym miejscu, gdy nagle z całym impetem wpadłam na mężczyznę, opierającego się o bok tegoż auta. Torebka i teczka upadły z hukiem na podłogę, a zaraz na nie jakaś biała maź, która upaćkała cały bok teczki, którą przekazał mi tata. Pytałam już czy ten dzień może być gorszy? Chyba właśnie otrzymałam odpowiedź na to pytanie. Oby tylko ten krem nie usmarował dokumentów, błagam.
- Cholera. - jęknęłam, przenosząc wzrok z chodnika, na osobę, którą prawie staranowałam. Jakież było moje zdziwienie, gdy dosłownie krok ode mnie stał przystojniak, który nie chciał podzielić się ze mną pączkami w cukierni. On też wydawał się być zaskoczony, jednak nie wiem czy bardziej moją obecnością, czy stratą tego cholernego pączka. - Znowu ty?
- Już się stęskniłaś? - wywrócił oczami, po czym pochylił się i podniósł teczkę oraz moją torbę, co w sumie było całkiem miłe, bo nie wiem czy w obcisłej sukience, którą miałam na sobie, udałoby mi się zrobić to z taką samą gracją jak on.
- Jak widać bardzo.
- Już ci chyba mówiłem, że nie dostaniesz pączków. - jego przystojną twarz przyozdobił chytry uśmieszek, który tylko dodawał mu chłopięcego uroku. Miałam wrażenie, że miękną mi przez niego kolana, więc musiałam choć spróbować doprowadzić się do porządku. Nie będę jakąś napaloną nastolatką, nie ma szans. Będę silną, niezależną kobietą na jaką wychowała mnie moja kochana mama!
- Zapewne już je wszystkie zjadłeś. - nie przemyślałam ani trochę swojego ruchu i wyciągnęłam przed siebie rękę, ścierając palcem biały krem, który znajdował się na jego lekko zarośniętym policzku. Niby taki zwykły ruch, a sprawił, że momentalnie zrobiło mi się gorąco i miałam ochotę mocniej przyciągnąć go do siebie i nie tyle zetrzeć krem z jego opalonej skóry, a bardziej go zlizać. Co on w sobie miał takiego, że nie mogłam trzymać rąk przy sobie? To obcy facet.
- Jeszcze kilka zostało. - jego niski głos dotarł do samego wnętrza mojego ciała. - Ale zjem je z równą przyjemnością jak te poprzednie, a przy tym będę myślał o tobie. Nie martw się.
- Nie należysz do najmilszych osób, co?
- No co ty? Ja jestem bardzo miły. - wepchnął mi w ręce torebkę i teczkę, które nadal trzymał, więc niechętnie je wzięłam.
- Widzę właśnie. - wyjęłam z torebki paczkę chusteczek i położyłam wszystko na masce auta, żeby łatwiej mi było zetrzeć słodką masę z teczki, którą miałam zanieść do urzędu. Przez to wszystko zdecydowanie nie zdążę w pół godziny.
- Eeej! Pobrudzisz mi samochód!
- Oj, cicho bądź. To wszystko przez ciebie. - niby przez przypadek rozsmarowałam krem na wypolerowanej na idealny połysk masce pojazdu. Chłopak był dość młody, wyglądał może na dwadzieścia sześć, może siedem lat, więc trochę ciekawiło mnie skąd ma pieniądze na takie auto, ale przecież nie mogłam zapytać, żeby nie wyjść na jakąś stukniętą blacharę.
- I mówisz, że ja jestem wredny? No nie wydaje mi się. - próbował zepchnąć moje rzeczy, ale mu na to nie pozwoliłam, stając tyłem do niego i zastawiając mu tym samym do nich dostęp. Niestety, nie bardzo go to jednak powstrzymało, bo już po chwili przysunął się blisko mnie i chwycił wielkimi łapami w pasie, przestawiając mnie bez żadnego trudu na drugą stronę pojazdu. Nigdy bym go nie podejrzewała o taką siłę, bo choć był dobrze zbudowany, nie miał jakichś ogromnych muskułów, które widocznie odznaczałyby się przez koszulkę. Przez jego niespodziewany ruch, z moich ust wydarł się zaskoczony pisk, który on jednak całkowicie zlekceważył, a jakby inaczej. To skała, a nie normalny mężczyzna.
- Nie pozwalaj sobie, co?!
- Przecież tylko o tym marzyłaś, słonko.
- Chciałbyś. Ostatnie o czym marzę to rozmowa z tobą, albo tym bardziej obmacywanie przez ciebie.
- Czyżby? - z widocznym rozbawieniem uniósł brew, a w jego oczach zatańczyły urocze iskierki. Boże, jaki on był cudowny... Musiałam mocno wbić sobie paznokcie w dłoń, żeby uspokoić hormony. Nie dam mu się tak łatwo, nie ma mowy! Poduszę wszystkie te motyle, które zalęgły się w ciągu ostatniej godziny w moim brzuchu.
- A masz inne wrażenie?
- Właściwie to tak. Mam wrażenie, że strasznie ci się podobam. - oparł ręce na masce, pochylając się bliżej w moją stronę i jednocześnie odcinając mi całkowicie drogę ucieczki. Chcąc się choć trochę od niego osunąć, aż usiadłam na nagrzanej od słońca masce, co wcale nie pomogło w studzeniu moich emocji. Matko, co on w sobie miał, że tak na mnie działał? Był tak arogancki, że powinnam go kopnąć w dupę i odejść, ale jednak coś mi na to nie pozwalało. Chyba to właśnie ta pewność siebie zmieszana z urokiem osobistym tak na mnie działała.
-Ja... - tylko tyle udało mi się wydukać.
- Hm? Podobam ci się? Chciałabyś, żebym się z tobą umówił?
- Ani trochę. - szepnęłam tak cicho i tak mało przekonująco, że sama miałam ochotę walnąć się w łeb. No na pewno w to uwierzy, jak nic. Tak jak myślałam, chytry uśmieszek na jego twarzy tylko się powiększył, a ja za cholerę nie potrafiłam mu go zetrzeć. Moje myślenie wyłączało się widocznie, gdy on był w pobliżu. Wychodziło na to, że jednak byłam tępą panienką, której miękły kolana, gdy obok pojawiał się przystojny facet. A przecież zazwyczaj byłam pewna siebie i bez problemu flirtowałam z facetami, bo otwarcie dawali mi do zrozumienia, że jestem ładna i są mną zainteresowani. Tak właśnie wyglądało moje życie. Całe liceum to właśnie mężczyźni się za mną oglądali, a nie ja za nimi. Ja myślałam tylko o nauce, żeby mieć dużo punktów i dostać się na studia, które sobie wybrałam.
- Skoro tak... Uciekaj do swojej piaskownicy maleńka i nie marnuj więcej mojego czasu, bo chyba nie jesteś tego warta. - jego ton w jednej chwili stał się chłodniejszy i jak gdyby nigdy nic, odsunął się ode mnie. Poczułam się jak kompletna idiotka, a policzki zaczęły tak mnie piec, że miałam wrażenie, jakby zaraz miał pojawić się na nich ogień.
- Dupek. - prychnęłam tylko i jak najszybciej zgarnęłam teczkę z maski.
- Do usług.
Pokręciłam z niedowierzaniem głową, po czym pewnym siebie krokiem, choć wcale pewna siebie się nie czułam, ruszyłam w stronę przejścia dla pieszych. Olać tego idiotę. Teraz to modliłam się tylko o to, żeby nie przewrócić się w swoich niewygodnych szpilkach i nie narobić sobie jeszcze więcej wstydu. Już zdecydowanie wystarczyło mi to, że wiedział, że mi się spodobał. Może przy odrobinie szczęścia uda mi się więcej na niego nie wpaść. Chociaż... Z moim szczęściem to różnie ostatnio bywało.
Odwróciłam się lekko przez ramię i zagryzłam wargę, widząc że nadal się na mnie patrzy. I zgadnijcie co? Oczywiście potknęłam się o odblask wystający w przejściu dla pieszych. Chyba tylko cud sprawił, że nie zaryłam nosem o asfalt. Och Boże! Niech ten dzień się w końcu skończy!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top