10.

Gdy odwiozłem dziewczynę do domu po naszej wspólnej kolacji, od razu wróciłem do siebie. Po spędzeniu z nią tych dwóch godzin, które swoją drogą zleciały zbyt szybko, zdecydowanie potrzebowałem zimnego prysznica, aby trochę uspokoić swojego przyjaciela, który już niestety powoli zaczynał myśleć za mnie. Ariana nie była jednak kobietą, którą mogłem zdobyć w ciągu chwili, tak jak większość. Nad nią musiałem trochę popracować, żeby później było nam obydwojgu cholernie dobrze. Na razie naprawdę miło mi się z nią rozmawiało i gdy już się odrobinę rozluźniła, okazała się być nie tylko ładna, ale także inteligentna i pełna pasji. Nie chciałem od razu wypytywać ją o wszystko, ale z tego, co zdążyłem zauważyć, twardo stąpała po ziemi i wiedziała czego od życia chce. Nie chodziła z głową w chmurach tak jak większość dziewczyn w jej wieku. 

Wszedłem powoli do naszej willi i rzuciłem kluczyki od auta na szafkę w korytarzu. Zazwyczaj miałem je zawsze przy sobie, żeby chłopaki nie zabierali mojego auta, ale teraz, gdy w domu był tylko Cody i Nathan, nie musiałem się o to obawiać. Nath prawie wcale nie jeździł samochodem, bo tego po prostu nie lubił, a Cody niedawno kupił sobie Lamborghini, z którego praktycznie nie wysiadał. Mój suv był bezpieczny. Nie zdążyłem dać nawet kroku przez korytarz, gdy usłyszałem jakieś krzyki. Byłem praktycznie pewien, że to kolejna afera pomiędzy młodym Bieberem i jego wstawioną ukochaną. Pewnie bym się w to nie mieszał, gdyby nie fakt, że obelgi były dość poważne. Zapaliłem światło w korytarzu i dopiero wtedy dostrzegłem, że na kremowych płytkach znajduje się pełno krwi. No dobra, może "pełno" to słabe określenie na te krople pokrywające gdzieniegdzie podłogę, ale jednak krew to krew i nie powinno jej tu być. Jeszcze tylko mi tu jakiejś bójki brakuje, albo co gorsza, śmierci któregoś z tej stukniętej parki... Oni są naprawdę psychiczni. Drudzy Pan i Pani Smith się znaleźli. Czym prędzej ruszyłem w stronę salonu, z którego owa awantura dobiegała. 

- Weź, pierdol się Cody! - Catherine rzuciła czerwoną szpilką tak mocno, że gdybym się w porę nie uchylił, przybiłaby mnie obcasem do ściany.

- Co tu się dzieje?! - ryknąłem, patrząc na tę dwójkę. Brunetka siedziała na kanapie, w rozsuniętej sukience, przez którą bez problemu mogłem zobaczyć jej piersi, a Cody akurat w ostatniej chwili zdążył podciągnąć bokserki, żebym nie musiał oglądać jego interesu. Najpierw się pieprzą, później się biją... Co za chora para. Obydwoje mieli przecięte wargi i jakieś drobne zadrapania i sińce, więc to prawdopodobnie z tego powodu na korytarzu znajdowała się krew. 

- Ta idiotka...

- Ten debil... 

Zaczęli dosłownie w tym samym momencie i znów się zaczęli przekrzykiwać, jednak żadnego z ich słów nie mogłem już zrozumieć. Darli się tak, że w ciągu pięciu minut od mojego przyjazdu, już rozbolała mnie głowa. Gdybym nie złapał Cody'ego za ramię, pewnie znów doszłoby do rękoczynów, a to prawdopodobnie znów skończyłoby się ich seksem. Nie daj Boże jeszcze mnie by w to wciągnęli. 

- Czemu ze sobą po prostu nie zerwiecie? - oparłem się zrezygnowany o futrynę. Naprawdę miałem już po dziurki w nosie ich wszystkich kłótni. Gdyby się rozstali, przynajmniej byłby spokój i cisza. Może znaleźliby sobie normalnych partnerów, takich, którzy w przeciwieństwie do nich są zrównoważeni psychicznie. 

- Zerwać? 

- Oszalałeś? - Cath w końcu poprawiła sukienkę, żebym nie musiał podziwiać jej okazałych wdzięków. 

- Ciągle się kłócicie. Jak tak dalej pójdzie to się pozabijacie. - wskazałem palcem krew na podłodze. - Nie lepiej byłoby się rozdzielić?

- Kocham ją. - młodszy z Bieberów rzucił na podłogę dzbanek, który z jakiegoś powodu trzymał. Miałem tylko nadzieję, że nie chciał nim przyłożyć brunetce.

- A ja jego. 

- Skoro tak wygląda miłość to chyba jednak nie chcę jej zaznać. - wzruszyłem ramionami i ruszyłem w stronę swojego azylu, żeby sprawdzić czy nie ma żadnego problemu w magazynach. Oczywiście, gdy tylko wyszedłem z salonu kłótnia, o sam nie wiem co, znów się zaczęła, ale tym razem wolałem już w to nie ingerować. Skoro aż tak bardzo się "kochają", to sobie ze wszystkim świetnie poradzą sami. Najwyżej później razem z Nathanem posprzątamy ciała. Nie tak wyobrażałem sobie miłość, ale tak naprawdę nigdy nie byłem zakochany, więc co ja tam mogłem wiedzieć? Może zrozumiem ich, gdy kiedyś tego uczucia doświadczę. Oczywiście, o ile tak się kiedykolwiek stanie. Nie zastanawiałem się nigdy nad tym jaka powinna być moja druga połówka, bo tak szczerze mówiąc to nigdy nie chciałem się zakochać. Miłość to ciągłe kompromisy i uwiązanie do jednej osoby, a ja, po tych wszystkich latach w złotej klatce, chciałem tylko wolności.

Zatrzasnąłem drzwi od małego pokoiku, żeby nie słyszeć ich kłótni i rzuciłem się od razu na fotel. Swoje dane z komputera ostatniej nocy zabezpieczyłem, ale i tak wolałem wszystko mieć na oku, na wypadek gdyby policjanci z tej nowo powstałej grupy jakoś przeszli przez moje zabezpieczenia. Wątpiłem, żeby to się stało, bo musieliby mieć jakiegoś naprawdę dobrego hakera, a przy ich budżecie, były to raczej mało prawdopodobne rozwiązanie. Przejrzałem dokładnie wszystkie zapory, jednak żadna z nich nie informowała mnie o próbie włamania. Może jeszcze się za to nie zabrali... Albo po prostu nie mieli pojęcia jak mnie znaleźć. Miałem nadzieję, że tak jeszcze trochę pozostanie, bo naprawdę nie miałem ochoty na użeranie się z przygłupimi policjantami. Żaden z nas nigdy jakoś bardzo się nie ukrywał, normalnie chodziliśmy po mieście, a od kilku lat jakoś nikt nas nie złapał, chociaż Justin swego czasu było poszukiwany chyba na całym świecie. Wystarczyło kilka zmyłek, żeby odpuścili wszelkie poszukiwania, a tu już świadczyło o ich braku inteligencji. Przejrzałem jeszcze monitory, które pokazywały mi, co dzieje się w strategicznych miejscach objętych moim nadzorem, jednak nic niepokojącego nie dostrzegałem. Spisałem więc Justinowi krótki raport, po czym udałem się prosto do swojej sypialni. To i tak był długi dzień. 


~~*~~


-Nic się nie dzieje. - powiedziałem do Justina, przekładając przy telefon od jednego ucha do drugiego. Dziś zdarzył się jakiś cud i chłopak wcale mnie nie obudził, bo pierwszy telefon od niego dostałem dopiero po południu, gdzieś koło drugiej. Widocznie Annie go czymś zajmowała i nie miał kiedy mnie dręczyć swoimi durnymi pytaniami. Podobnie zresztą sytuacja wyglądała z Liamem, więc cały poranek mogłem spędzić sobie w spokoju, z Nathanem, który nadal miał marny humor. Akurat wracaliśmy z obrzeży miasta, gdzie oglądaliśmy magazyn, który musieliśmy opróżnić zgodnie z radą daną nam przez Hailey. - Magazyn już jest pusty, więc nie masz się czym przejmować. Reszta chłopaków porozwoziła towar po sąsiednich miejscach. - skręciłem autem w kolejną ulicę. 

- Dobre i to. Mielibyśmy spore straty, gdyby to znaleźli. - chyba coś właśnie jadł, bo wyraźnie słyszałem chrupanie. 

- No raczej. Nie masz czym się na razie przejmować.

- A co z moim bratem? Daje sobie radę z Cath? 

- Wolałbym o nich nie rozmawiać. Musi ci wystarczyć informacja, że nadal żyją. - westchnąłem, wspominając mimowolnie wydarzenia jakie miały miejsce poprzedniego wieczoru. 

-Dobre i to. - zaśmiał się. - Dziś sobota, więc rozerwijcie się trochę, a od poniedziałku zajmiemy się dyskretnie sprzedażą zaległego towaru. Nie ma co popadać w paranoję przez te psy. 

- Zgoda. - odsunąłem telefon od ucha i przesunąłem palcem po 5,8-calowym ekranie dotykowym. 

- Hamuj! - krzyk Nathana tak mnie zaskoczył, że urządzenie wypadło mi z dłoni, gdy z całej siły wcisnąłem w podłogę pedał hamulca. 

- Pojebało cię?! - popatrzyłem najpierw na mojego kolegę, a później na drogę, na środku której stał... Pies! Mały, biszkoptowy labrador, widać, że jeszcze dość młody i głupi. Ciągnął za sobą po ziemi smycz, więc oczywiste było, że komuś uciekł, bo akurat mijaliśmy park, w którym dość często ludzie spacerowali ze swoimi pupilami. Pewnie normalnie bym odjechał, ale Sykes wyskoczył jak oparzony z auta i podbiegł do tego stworzenia. Westchnąłem tylko ciężko i zerknąłem w wsteczne lusterko czy czasem nic za nami nie jedzie i nie blokuję nikomu drogi. Było pusto, więc na wszelki wypadek włączyłem światła awaryjne i również opuściłem pojazd. Nienawidziłem psów i miałem na nie potworne uczulenie, więc nie miałem zamiaru go dotykać, ale byłem pewien, że Nath nie odpuści, dopóki nie znajdzie właściciela tego kundla. Miał fioła na punkcie wszystkich zwierząt i pewnie gdyby nie fakt, że przy futrzakach ciągle kichałem i oczy mi łzawiły jak cholera, mielibyśmy w domu małe ZOO. Mógł sobie pozwolić jedynie na rybki lub żółwia. 

- Prawie go rozjechałeś. - powiedział blondyn z wyrzutem. - Tak to jest jak się bawi komórką w trakcie jazdy samochodem. 

- Jednego kundla mniej. Wcale bym z tego powodu nie płakał. - wywróciłem oczami, gdy to bydle podeszło do mnie i wywaliło jęzor, jakby się cieszył, że mnie widzi. 

- Nie mów tak, bo usłyszy. 

- Na pewno zrozumie. - opadłem się o maskę samochodu. - Co już ci chodzi po głowie? 

- Trzeba znaleźć właściciela, a co? - wziął w dłoń smycz, a drugą głaskał lśniącą sierść psa. Naprawdę wyglądał na przyjacielsko nastawione spojrzenie. Cieszył się i sapał. I do czego tego typu psy się nadawały? Nawet obronić nie potrafiły, tylko dałyby się wszystkim zagłaskać. 

- Bajzel! - obydwaj się odwróciliśmy, słysząc jakiś kobiecy krzyk od strony parku. - Bajzel, ty łajzo! Tylko cię dorwę w swoje ręce... - uśmiechnąłem się mimowolnie i gwałtownie wyrwałem Nathanowi smycz tego brzydala. 

- Co robisz? 

- Cicho bądź. - mruknąłem do niego. - Ari! - krzyknąłem tak, żeby dziewczyna idąca chodnikiem i szukająca, zapewne psa, nas zauważyła. Blondynka oderwała wzrok od krzaków i przeniosła go na ulicę, a jej zmartwioną twarz od razu przyozdobił szeroki uśmiech. Chciałbym powiedzieć, że stało się tak na mój widok, jednak prawda była taka, że dużo bardziej ucieszył ją widok tego zwierzaka. Od razu ruszyła pędem w naszą stronę. Dziś wyglądała całkiem inaczej niż wtedy, gdy ją widziałem po pracy. Włosy luźno spadały jej na ramiona, jej twarzy nie zdobiła ani kropla makijażu, nie miała nawet błyszczyka, co naprawdę mi się spodobało, bo wyglądała równie pięknie. Ubrana była w zwykły T-shirt i spodenki, a na stopach miała białe trampki, które doskonale podkreślały opaleniznę jej szczupłych, długich nóg. Ideał. Musiałem naprawdę się pilnować, żeby nie palnąć czegoś głupiego. 

- Kto to? - spytał Nathan, ale całkowicie go zignorowałem, nie mogąc oderwać wzroku od pięknej blondynki, która właśnie stanęła obok nas. 

- Bajzel, ty podły psie. - chciała, żeby jej głos zabrzmiał srogo, jednak pies i tak zaczął skakać i cieszyć się na jej widok jakby nie widział jej z rok. - Goniłam go przez cały park. - dopiero teraz przeniosła swoje ciemnobrązowe spojrzenie na mnie. 

- No to masz szczęście, że akurat tędy przejeżdżałem. - wyciągnąłem w jej kierunku dłoń ze smyczą. Już czułem, że kręci mnie w nosie, ale starałem się jej nie pokazać jak działa na mnie ten pies. Wolałem, żeby myślała o mnie jak o wybawcy, a nie jak o chłopaku, który brzydzi się jej pupilem. 

- Dzięki. - zagryzła dolną wargę, żeby się zbyt szeroko nie uśmiechnąć. - To jeszcze szczeniak i czasami jest naprawdę niemożliwy. 

- Jest uroczy. - uśmiechnąłem się do niej, a Nath prychnął pod nosem, doskonale wiedząc, że kłamię. Posłałem mu groźne spojrzenie, a ten tylko wzruszył ramionami z miną niewiniątka. - Ari, to mój kumpel Nathan. Nathan, to Ariana. 

- Cześć. 

- Miło mi cię poznać. - blondyn uścisnął jej szczupłą dłoń, zakończoną długimi, różowymi paznokciami. 

- Mi również. - oderwała wzrok od Sykes'a i znów spojrzała na mnie. - No cóż, będę uciekać. Jeszcze raz dzięki, że go złapałeś. 

- Myślałem, że dostanę jakieś milsze podziękowanie. - posłałem jej najlepszy ze swoich uśmiechów, od którym kobietom zazwyczaj spadały majtki. Z Arianą jednak nie było tak łatwo jakbym tego oczekiwał. 

- Było niemiłe? - przechyliła na bok głowę, uśmiechając się przy tym uroczo. 

- Wolałbym milsze. - wskazałem palcem na swój policzek. Dziewczyna w pierwszym momencie wyglądała na odrobinę zaskoczoną, jednak szybko to minęło. Dała mały krok w moim kierunku, a ja momentalnie zagryzłem dolną wargę, gdy do moich nozdrzy dotarł jej słodki zapach. Oszaleję przez nią, naprawdę. Jedyne o czym teraz marzyłem to to, żeby przyciągnąć ją do siebie i wycałować całe jej słodkie ciało. Znów zaczynałem myśleć częścią ciała, która zdecydowanie nie powinna za to odpowiadać. Przy niej jednak, bardzo ciężko było mi się kontrolować. Już praktycznie czułem jej miękkie usta na swojej skórze, jednak ona miała inne plany. 

- Niedoczekanie twoje. - szepnęła mi do ucha i błyskawicznie się odsunęła, zanim zdążyłem objąć ją w pasie, żeby do siebie przycisnąć. Mała, wredna, zołza. - Dziękuję jeszcze raz. I miło było poznać, Nath. - uśmiechnęła się do mojego towarzysza i z gracją odwróciła się w stronę parku, ciągnąc za sobą psa. 

- Cudowna. - zaśmiałem się sam do siebie, co spotkało się z kolejnym prychnięciem Nathana.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top