R 7 - Pan w Lokach

Droga do baru zajęła mi trochę czasu. Czy ci wszyscy ludzie dziś się na mnie uparli?! Chyba doszedłbym szybciej na pieszo. No ale przecież jest dziś dzień zakochanych. Matko, rzygać mi się już tym chce. Stoję na światłach i wkładam rękę do kieszeni poszukując fajek. Nie palę dużo, ale w takich momentach to mnie uspakaja. Jednak zamiast papierosów z kieszeni wyciągam czerwony gładki materiał. Rozciągam go w dłoniach i uśmiecham się szeroko. Harry naprawdę ma dziwne pomysły. „Mały" niewyżyty gówniarz. Kiedy zapala się zielone światło rzucam stringi na fotel pasażera.

Cieszę się, gdy wreszcie docieram do celu mojej podróży.

Budynek w którym mieści się nieszczęsny bar, nie zmienił się nawet w żadnym najmniejszym ułamku. Nie byłem tu dawno, a dokładnie od ośmiu miesięcy i dwóch tygodni.

Harry nie chce tu zbytnio przychodzić, a ja bez niego nigdzie nie wychodzę (w sensie, że na imprezy).

Wchodzę do środka i uderza we mnie ciepło i zapach środków dezynfekcyjnych. Krzywię się.

- Louis! - podskakuje, gdy słyszę tuż obok siebie krzyk dziewczyny - Dawno cię tu nie było, kochanie - ramiona ciemnoskórej kobiety oplatają się wokół mnie. Moja twarz ląduje między jej piersiami. Jakby nie fakt, że jestem gejem byłabym w siódmym niebie.

- Lilen... - próbuję wyswobodzić się z jej ramion - Mnie też jest miło.

- Przyszedłeś sam? Nie ma za tobą Lauren? - rozgląda się za moją przyjaciółką.

Kręcę przecząco głową i rozkładam bezradnie ręce.

- A jak tam się ma, ten.... - przykłada dłoń do czoła - Ten w uroczych loczkach.

- Harry... - mówię cicho.

- Tak właśnie - dziewczyna otwiera usta, aby coś jeszcze dodać, ale przerywa jej Ash.

- Lou - ściska moją dłoń i przygląda mi się podejrzanie. - Choć, wyjdźmy.

Nie czeka na to co powiem, tyko wyciąga mnie z powrotem na zimne powietrze. Wkładam zmarznięte dłonie do kieszeni i wpatruję się w niego. Wygląda na dość rozluźnionego, co nie można było powiedzieć o mnie.

- To dla ciebie - wyciąga w moją stronę czerwoną kopertę. Za nim ją od niego odbieram, wpatruję się w nią jak głupi. Boję się tego co mogę w niej znaleźć. Boję się kolejnych wspomnień.

Biorę ją jednak od niego i otwieram ją szybko. Z lekkimi obawami zaczynam czytać.

Lou

Zaszedłeś tak daleko, cieszę się!

Myślałem, że to wszystko wyślesz w diabły i tyle będzie. Naprawdę cieszę się, że tu jesteś i podjąłeś się tej gry.

Chcę Ci jednak w tym miejscu coś „powiedzieć". Coś bardzo ważnego ważnego. Coś co czuję i coś co rozrywa mnie od środka. Wstydzę się Ci to powiedzieć w twarz, dlatego to piszę.

Boli mnie to, że do Lauren, Niall'a i nawet do Zayn'a potrafisz powiedzieć kochanie, skarbie, słońce. A do mnie? Dla Ciebie jestem tylko TYM głupim Harry'm, idiotą.

Ale chyba już powoli zaczynam się do tego przyzwyczajać, że nigdy nie będę dla Ciebie kimś więcej niż: idiotą, głupkiem, dupkiem itp...

Bo chyba wolę być idiotą dla Ciebie, niż nikim...

I wcale nie płaczę jak to piszę. Wcale. - muszę wziąć kilkanaście głębokich oddechów. Czuję jakby ktoś wbił mi nóż w serce. Nawet przez sekundę nie pomyślałem, że on może się przy mnie tak źle czuć. Miał rację, nigdy nie mówię do niego czule. Teraz czuje się przez to podle. Jestem najgorszym chłopakiem na świecie. Jak on może mnie kochać?! - Jest mi źle, Lou.

Ale wracajmy do do sedna sprawy. Uśmiechnij się i leć w kolejne miejsce.

Pamiętam ten dzień jakby był wczoraj. Bo tak naprawdę dla mnie to wszystkie wypomnienia związane z Tobą wydają się jakby wydarzyły się zaledwie kilka dni temu.

Matulu! Ja znowu się rozpisałem.

Czy pamiętasz to miejsce, gdy tak od niechcenia rzuciłeś „jestem gejem, idioto..."

Musiałem mieć niezłą minę, bo śmiałeś się długo.

Dobra, szukaj mnie.

Twój i tylko Twój

Harry

Śmieje się głośno. Harry naprawdę pamięta takie rzeczy?!

Retrospekcja:

Po raz piętnasty ląduję na tyłku. Chce mi się śmiać z mojego dzisiejszego braku równowagi. Podnoszę się z ziemi po raz wtóry i uśmiecham się do Zayn'a, który właśnie przejechał obok mnie rowerem. Rozglądam się w nadziei, że zlokalizuję gdzie wylądowała moja deska. Mój „Lucek" (to nie jest wcale śmieszne, że nadałem imię swojej desce!), gdzieś zginął. Patrzę w panice po całej rampie.

- Tego szukasz? - podskakuję kiedy słyszę za sobą zachrypnięty głos. Po moim ciele przeszedł przyjemny dreszcz.

Mam ochotę odwrócić się i dać mu w twarz. Nie widziałem go przez dwa tygodnie. Od tamtej imprezy w barze. Czuję się dziwnie urażony jego postawą.

Jednak zamiast przywalenia mu, wyrywam z jego dłoni mojego Lucka i odjeżdżam na nim. Jestem zły i to cholernie zły!

Wspinam się na rampę i za nim myślę nad tym, już po niej zjeżdżam.

Wszystko by było ok, jakby nie fakt, że Lucjusz miał inny plany niż ja i zamiast pozwolić mi z gracją wylądować na nim tuż po ewolucja w powietrzu, poleciał całkiem w inną stronę niż ja.

Skończyło się na tym, że ja Louis Tomlinson po raz szesnasty ląduję na tyłku, zjeżdżając uprzednio z rampy. Muszę sobie pogratulować. Takiego świetnego dnia dawno sobie nie zafundowałem.

Przybijam sobie mentalnie piątkę. Powinienem dostać nagrodę za najlepszego błazna na świecie. Czuje się dziwnie widząc jak Loczek wpatruje się we mnie i powstrzymuje śmiech.

Zaciskam mocno pięści, podnoszę się i idę na poszukiwanie mojej deski. Znajduje ją kilkanaście metrów od mojego upadku.

Gruntownie, to nie był mój dzień.

Stawiam deskę na ziemi i odpychając się podjechałem pod ławeczki. Postanawi na nich poczekać, aż chłopcy skończą swoje zabawy.

- Mogę?

Odwracam głowę i widzę lokowatego. Przewracam oczami. Mam go już dość. Sama jego obecność wzburzała we mnie gniew.

- To mogę? - posłała mi szeroki uśmiech. Wzruszam ramionami. Chłopakowi schodzi uśmiech z twarzy. Usiadł obok mnie, na tyle blisko że nasze ramiona stykały się ze sobą. Wiem, że powinienem się odsunąć i nie wchodzić w jakiekolwiek interakcje z tym dzieciuchem, ale miałem dziś zły dzień w pracy i już na nic nie mam ochoty.

Patrzę na zegarek i wzdycham głośno. Jestem tu od dwóch godzin.

- Powiedźcie mi tępaki - odwracam się w stronę Lauren, która nagle zabiera głos - Jest koniec marca. Co my tu robimy?!

Zayn zatrzymał się tuż przed nią na rowerze i z głupkowatym uśmieszkiem odpowiada jej.

- Rozgrzewamy się

Naprawdę musieliśmy dziwnie wyglądać. Zima co dopiero się skończyła, a my siedzimy w skate parku i używamy sobie jakby był środek lata.

- Lou - spinam wszystkie mięśnie kiedy słyszę głos Harry'ego. To wszystko jest trudne. To co powiedział mi dwa tygodnie temu roznosi mój każdy dzień. Najgorsze jest w tym, że po p postu zwiał.

- Czego chcesz, Harry? - widzę jak chłopak spina mięśnie, kiedy z moich ust pada to pytanie. Jestem może trochę za ostry, ale...

- Przeprosić - otwieram szeroko usta i patrzę na niego ze zdziwieniem - Przepraszam za to co powiedziałem tamtej nocy - przerywa i patrzy przed siebie. Jednak pamiętał co powiedział - Nie powinienem był tego mówić.

Odwracam wzrok od niego i uśmiecham się delikatnie.

Nagle ktoś zarzuca na mnie ramię i przyciska do siebie. Moja twarz ląduje w długich ciemnych włosach.

- No co tak gruchacie, gołąbeczki? -dziewczyna ma dość dziwny głos i słyszę go pierwszy raz. Próbuję wyrwać się z jej uścisku, ale niestety nie daje rady. W pewnym momencie nawet zaczyna brakować mi powietrza.

- Cam, dusisz go - dziewczyna puszcza moją szyję i muszę podziękować Harry'emu. Właśnie uratował mnie przed śmiercią przez uduszenie.

Masując rozbolałą szyją patrzę jak dziewczyna wolnym krokiem odchodzi i wiesza się Zayn'ie.

- Łóżko, prawda?

- Prawda - prawda była jednak taka, że się nie znam. Dziewczyny są dla mnie dziewczynami. Wszystkie wyglądały tak samo.

- Jest wolna. Jak chcesz to mogę cię z nią umówić...

- Jestem gejem, idioto... - Harry roztwiera usta, a oczy prawie wychodzą mu na wierzch. Jest cały czerwony. Wygląda zabawnie, więc zaczynam się śmiać.

Biorę Lucka do ręki i odjeżdżam, zostawiam biedulka z roztwartymi na maksa ustami.

-Lou. Wszystko, ok? - odwracam się w stronę Asha. Kiwam głową na tak.

Mój wzrok ląduje na samym dole kartki.

Powód 7

Kocham Cię, bo jesteś częścią mnie.

Nie mówiąc już nic do Ash'a, odchodzę. Muszę znaleźć się jak najszybciej w miejscu, gdzie moje życie zaczęło nabierać innego kształtu. Od tamtego dnia byłem wolny. Nie musiałem się pilnować, aby czasem nie wydać się przed Harry'm ze swoją orientacją.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top