R 16 - dzień singla

Coś o wibruje intensywnie pod moją poduszką. Wsuwam dłoń pod nią i wyciągam telefon. Jest szósta rano, pora wstawać do pracy.

Delikatnie wysuwam się z ramion Harry'ego. Nawet nie chcę wychodzić z łóżka. Tak dobrze mi jest w ramionach mojego chłopaka.

Jednak za coś trzeba zapłacić rachunki, a o pieniądzach od Harry'ego nie chcę słyszeć. Kiedyś może mu się przydadzą. Różnie w życiu bywa.

Nachylam się nad chłopakiem i pocałuję go w czoło. Harry wyszeptał coś przez sen. Prawdopodobnie jest to moje imię.

Zabieram czyste ubrania. Postanawiam umyć się na dole, nie chcę budzić swojego chłopaka. Może jak się wyśpi, to ominą go skutki wczorajszego wybryku. Naprawdę nie mam ochoty mieć w domu chorej księżniczki. Kiedy on choruje, życie zmienia się w koszmar.

Standardowo zjeżdżam z ostatniego schodka. Patrzę na niego i naprawdę nie wiem co z nim jest nie tak. Wygląda tak samo jak pozostałe jedenaście. Może należy go wymienić, bo kiedyś ktoś zrobi sobie krzywdę.

Masuję bolący tyłek i wchodzę pod prysznic. Woda jest letnia za co dziękuję. Nie mam dziś ochoty na jakieś ciepłe ani zimne kąpiele.

Jestem strasznie zmęczony. Nie mogłem w nocy usnąć i ciągle miałem przed oczami to co stało się  tego dnia. Wszystkie historie na nowo przeleciały mi przez głowę. Nie chciały mnie opuścić.

Jest jedno wspomnienie, które zostało w mojej głowie najdłużej. To, to kiedy Harry siedział na ławce i trząsł się jak galareta. Usypiając słyszałem jak wyznaje mi miłość. To chyba była trzecią lub czwartą rano. Nie wiem dokładnie, ale wystarczyło abym teraz miał problemy z zamykającymi się powiekami.

Muszę sobie intensywnie powtarzać w głowie, że muszę iść do pracy. Inaczej usnę z głową na blacie kuchennym pijąc kawę.

Dopiero po drugiej kawie zaczynam jako tako funkcjonować. Mój umysł powoli zaczyna się przyzwyczajać do myślenia.

O siódmej dzwonię do Lauren. Mam nadzieje, że nie śpi.

- Lou? - słyszę w jej głosie zdziwienie.

- Cześć Lu  -drapię się po karku - Masz może czas?

- O której?

- Teraz

- O nie, wiesz jestem na uczelni. Musiałam wziąć zastępstwo za koleżankę.

Świetnie.

- A co się stało?

- Harry jest chory. Wiesz, że nie można zostawiać go samego...

Kiedy Harry jest chory, bywa dwa razy bardziej niezdarny. Jest możliwość, że puści nasze mieszkanie z dymem, jeśli nikt go nie przypilnuje. Jakieś dwa miesiące temu zalał całą łazienkę, tylko dlatego ze zachciało mu się kąpać przy trzydziestu dziewięciu stopniach gorączki. Usnął w wannie, zapominając zakręcić wodę.

Nie mam ochoty na kolejny remont.

- Nick, chętnie by się nim zajął - słyszę w jej głosie nutkę rozbawienia. Wiem, że zrobiła to specjalnie. Mimo, że gotuję się w środku na samą myśl, że ten dupek mógłby zajmować się moim skarbem, nie mogę dać jej jednak tej satysfakcji.

- Poradzę sobie sam - próbuję ze wszystkich sił ustatkować mój głos.

Nienawidzę Nick'a Grimshaw'a z całego serca i jestem cholernie zazdrosny o to, że Harry się z nim przyjaźni. Mam ochotę oderwać mu głowę za każdym razem, gdy zbliża się do Loczka. Żałuję, że tylko lekko go wczoraj uderzyłem. Powinienem połamać mu wszytskie kości.

- Zadzwonię co Cam - słyszę jak moja przyjaciółka śmieje się głośno. Wie, że teraz wyklinam ją i tego pieprzonego Grimshaw'a.

- Dziękuję...

- Nie oznacza to jednak, że nie jestem na ciebie wkurzona! Jak mogłeś nam wczoraj to zrobić?! O mało zawału nie dostałam!

- Tak się dzieje kiedy mnie oszukujecie - teraz to ja się śmieję.

**

O ósmej dostaję wiadomość od Camillii, że Harry jeszcze śpi.

Cieszę się, że jednak ktoś się nim zajmował, a raczej próbował. Mam świadomość, że mój chłopak się wkurzy. Nie lubi jak ktoś go niańczy, jest przecież pełnoletni.

U Harry'ego pełnoletność z jego niezdarnością nie ma nic wspólnego. Boję się, że zrobi sobie krzywdę.

Nie pojmuję swojego chłopaka. Nie mogę zrozumieć jak człowiek, który tak doskonale gotuje i przy tym nawet nie uszkodzi sobie włosów na rękach, nie potrafi zalać sobie herbaty, czy kawy. Harry może spędzić cały dzień przy garach i wyjdzie z tego bez szwanku, a wystarczy że zaczyna robić herbatę.

Muszę jednak przystać myśleć o Harry'm. Mam tyle pracy, że chyba nie wyrobię się do jutra.

Moimi klientami jest dość starsze małżeństwo. Facet jest mega pantoflarzem. Co żona powie tak miało być.  Po pół godziny spędzonych z nią, w ogóle mu się nie dziwię. Przy tej kobiecie lepiej na wszystko się zgadzać i mieć święty spokój.

Baba łaziła za mną i ciągle jęczała.

Panie Louis'ie, przecież ta ściana miała mieć inny kolor...

Panie Tomlinson, przecież blat w kuchni miał być jaśniejszy...

Panie Louis'ie, czy ten obraz na pewno miał tu wisieć...

Panie Louis'ie, czy ta kanapa w salonie nie będzie trudna w czyszczeniu...

Nie pasowało jej chyba wszystko i jęczała mi tak przez praktycznie osiem godzin, aby ostatecznie na koniec powiedzieć, że jest zadowolona. Wychwalała, że mieszkanie zostało umeblowane i udekorowane trzy razy lepiej niż myślała.

Poważnie?!

Jestem zmęczony i padam na twarz. Mam nadzieję, że Cam przynajmniej zamówiła coś na obiad, bo jestem głodny.

**

- Louis? - stoję na środku sklepu jubilerskiego i mam ochotę zapaść się pod ziemię, albo uciec z krzykiem. Odwracam się w stronę, skąd dochodzi dobrze mi znany głos.

Stan stoi prę kroków ode mnie. Praktycznie się nie zmienił. Czas go nie oszczędził. Wygląda trochę starzej niż na dwadzieścia osiem lat. Bardzo dobrze.

Jeszcze jego mi tu brakowało. Cały dzień słuchałem biadolenia jakiejś baby (cieszę się, że jestem gejem), a teraz spotykam swojego ex, który potraktował mnie jak ostatniego śmiecia. Definitywnie, to nie jest mój dzień.

- Witaj, Sebastianie - mruczę, rozglądając się za kimś, kto mógłby mnie wyratować z tej sytuacji.

- Nic się nie zmieniłeś - mówi i podchodzi trochę bliżej mnie. - Może trochę urosłeś i zapuściłeś włosy - śmieje się i dotyka mojej grzywki. Automatycznie się odsuwam. Nie podoba mi się to, że mnie dotyka. Zauważyłem ostatnio, że tylko i wyłącznie toleruję dotyk Harry'ego. Muszę mocno zaciskać zęby u fryzjera, kiedy „buszuje" w moich włosach, a co dopiero jak dotyka mnie ten człowiek - Nie mogę uwierzyć, że zapuściłeś brodę - uśmiecha się, a ja zaciskam mocno pięści. Mam ochotę mu przyłożyć - Zawsze powtarzałeś, że nie będziesz się witał ze szczotką ryżową. I widzę, że się wyrobiłeś. Sylwetka sportowca. - patrzę na rozpiętą kurtkę, a później na swojego byłego.

- Pracujesz tu? - pytam. Mam ochotę stąd uciec, ale kiedyś trzeba stawić czoło swoim demonom. Od tego nie uciekniesz.

- Tak - uśmiecha się do mnie. Kiedyś jego uśmiech działał na mnie pobudzająco, ale teraz? Czy to dziwne, że nie czuję nic?

Nie czuję nienawiści, żalu ani miłości. Jest mi obojętny.

- A ty pracujesz gdzieś? - teraz to ja się uśmiecham. Z miłą chęcią wspomnę mu co robię. Kiedyś mnie wyśmiewał z tego powodu.

- Tak, jestem dekoratorem wnętrz. Od jakiegoś czasu prowadzę swoja firmę...

- Spełniłeś swoje marzenia - mówi cicho, a ja kiwam głową. - Mieszkasz, gdzieś tu? -odpowiadam kiwając głową - To może byśmy...

- Nie - rzucam stanowczo. Nie mam ochoty utrzymywać z nim jakichkolwiek kontaktów. Nawet jeśli kiedyś byliśmy najlepszymi przyjaciółmi. To minęło...

- Rozumiem... - spogląda na zegarek ja też to robię - Potrzebujesz czegoś?

- Tak szukam, czegoś dla mojego chłopaka - na samo wspomnienie Loczka na moich ustach pojawia się szeroki uśmiech Zamieram jednak, kiedy podnoszę wzrok do góry i widzę w oczach Stana zawód, a może to smutek?

Czy on myślał, że ja jestem sam?

Pewnie miał nadzieję, że zniszczył mnie tak, że nie będę w stanie związać się z kimś. Prawie mu się to udało. Harry mnie jednak uratował.

W ekspresowym tempie wybieram to co chcę i jak najszybciej uciekam od Stana i jego wzroku. Muszę zapamiętać, aby więcej tu już nie wchodzić. Rozdział ze nim zamknął się wraz z opowiedzeniem Harry'emu historii. Dla mnie ten człowiek już nie istnieje i nie chcem aby pojawił się kiedykolwiek jeszcze w moim życiu.

Wchodzę do domu i pierwsze co mnie wita to cicha muzyka. Rozglądam się po salonie. Nigdzie nie ma Camili, nawet w przedpokoju nie ma jej butów ani płaszczyku.

Podążam za muzyką i znajduję się w kuchni. Tuż obok lodówki klęczy Harry i zbiera szkło. Prawdopodobnie kolejny kubek stracił życie.

- Znowu coś zbiłeś, głupku? - pytam próbując się nie roześmiać. Mina Harry'ego, gdy na mnie patrzy -  bezcenna.

- Znowu awansowałem na głupka? - pyta nie przerywając zbierania odłamków ofiary stłuczenia.

Biorę miotłę, która stoi tuż przy wejściu i zmiatam małe kawałki, które rozsypały się po kuchni.

- Oczywiście, kochanie - uśmiecham się do niego, kiedy podnosi na mnie wzrok - Jak się czujesz? - pytam odstawiając miotłę i podsuwając pod jego dłonie kosz. Sama myśl, że może poranić sobie dłonie przyprawiała mnie o dreszcze.

- Dobrze.

- Gdzie Cam?

- Wyszła... - wzrusza ramionami.

Przyglądam mu się chwilę. Nie wygląda na chorego i bardzo dobrze. Przynajmniej mnie nie zarazi.

Podchodzę do szafki skąd zapewne spadł kubek, ścieram z niej wodę, a później biorę się za ścieranie plamy z podłogi.

- Nie musisz tego robić - unoszę wzrok do góry i widzę zielone tęczówki wpatrujące się we mnie. W stu procentach, Harry jest zdrowy a ja mam ochotę kochać się z nim tu na podłodze w kuchni - Uuuu, panie Tomlinson, co to za niecenzurowana propozycja - jego uśmiech jest szeroki.

Powiedziałem to na głos, kurde.

Harry kuca przede mną i niepostrzeżenie wbija się w moje usta, przez co ląduje na tyłku. Chwilę później leżę na zimnej podłodze bez koszulki, Harry nachyla się nade mną i uśmiecha się szeroko. Mam ochotę znaleźć się w nim głęboko, zatopić się i zapomnieć o Stanie. O wszystkim. Teraz to ja łączę nasze usta i przyciągam go mocno do mojego krocza.

- Ja pierdole. Macie ACE?! Muszę iść umyć oczy! - odrywam się od Harry'ego i wpatruję się w Zayn'a, który wygląda teraz jakby miał zaraz zwymiotować. - Musicie to robić w kuchni?! Już nigdy tu nie zjem.

Harry wstaje i pomaga mi się podnieść. Nakładam koszulkę, która wylądowała na stole i wpatruję się w swojego przyjaciela. Nie mam bladego pojęcia po co tu przyszedł, ale wolałbym aby już sobie poszedł.

- Co cię tu przywiało, Malik? -pytam

- Cam, kazała mi zobaczyć co z Harry'm, ale widzę, że wszystko dobrze. A poza tym nie bądź taki niemiły. Spędziłem wczoraj pół dnia na posprzątaniu tych chwastów z waszej chaty! Dostałem nawet w twarz od jakiejś staruszki kiedy chciałem podarować jej bukiet - krzywi się i gładzi po policzku.

- Właśnie. Chciałem się zapytać co zrobiłeś z tymi wszystkimi kwiatami - Harry patrzy na mnie. Zdaje mi się, że nie wygląda na złego. No chyba... - Cieszę się, że trafiły do kogoś, a nie na śmietnik. Dziękuję Zayn - Loczek podchodzi do Mulata i go przytula. Jakby to nie był Zayn, właśnie bym mu oklepał twarz. Podchodzę do tulącej się pary i odciągam mojego chłopaka. Piorunuję go wzrokiem, a Zayn'owi pokazuję palcem drzwi.

Nikt nie będzie przytulał mojego Harry'ego. Nawet jego najlepszy przyjaciel!

- Lou? - Harry klepie mnie po ramieniu - Jesteś zazdrosny?

- Nie... - odpowiadam z oburzeniem.

- Zazdrość do siebie nie pasuje, kochanie - przyciska mnie do ściany i bierze moją twarz w dłonie. Patrzy na mnie z uśmiechem.

- Nie jestem zazdrosny - odpowiadam, choć jestem zazdrosny.

- Pieprzysz! - mój chłopak doskonale się bawi. Nabija się ze mnie.

- Tylko ciebie - łapię za jego biodra i przyciągam mocno do siebie. Z jego ust wydobywa się jęk, kiedy nasze ciała uderzają o siebie. Harry próbuję mnie pocałować, ale mu na to nie pozwalam - Jestem głodny - rzucam w jego usta. Chłopak momentalnie otwiera oczy i patrzy na mnie ze zmarszczonym czołem.

- Zamówię pizze - odchodzi ode mnie obrażony.

Kiedy Harry zamawia jedzenie ja rozsiadam się wyglądnie w salonie. Jestem strasznie zmęczony, głodny i spragniony Loczka. Może najpierw powinniśmy zaliczyć szybki numerek, a później pomyśleć o jedzeniu. Wystarczyło jednak jedno spojrzenie na mojego ukochanego, żeby stwierdzić że szybki numerek to nie to czego dziś potrzebujemy. Najpierw jednak wypadałoby się najeść, aby wytrzymać ten maraton, który nas czeka.

Godzinę później najedzeni okupujemy kanapę. Moja głowa leży na kolanach Harry'ego. Chłopak bawi się moimi włosami. Uwielbiam to.

Nagle przypomniała mi się sytuacja ze Stanem, kiedy dotknął moich włosów. Muszę powiedzieć to Harry'emu, ale nie chcę psuć tej chwili. Nie chcę jednak go okłamywać. Nie mogę.

- Spotkałem dziś Stana - jego dłoń zamiera w moich włosach. Wiedziałem że tak będzie - Oprócz tego, że się postarzał praktycznie się nie zmienił. Chciał się ze mną umówić.

- Zgodziłeś się? - słyszę w jego głowie niepewność

- Dałem mu delikatnie do zrozumienie, że mam kogoś i nie mam zamiaru się z nim spotykać.. - moje słowa go ucieszyły, bo kiedy unoszę wzrok do góry widzę, że się uśmiecha. Po chwili znowu czuję jak gładzi moje włosy. - Mam coś dla ciebie - wstaję z kanapy i podchodzę do szafy na kurtki.

Trochę się stresuję. W moim organizmie podskakuje adrenalina.

Siadam obok ukochanego i podaję mu ładnie zapakowane pudełeczko. Stan akurat przy tym się postarał.

Harry delikatnie rozerwał papier i ze zdziwieniem wpatrywał się w ciemno zielone pudełko. Otwiera je delikatnie i muszę powiedzieć, że spodziewałem się wszystkiego. Zdziwienia, krzyków, płaczu, żalów, ale nie spodziewałem się, że zobaczę pustkę w jego oczach. Wpatruje się w zawartość pudełka z nieodgadniona miną.

Chcę aby na mnie krzyczał, albo nich rzuci tym pudełkiem!

Nagle Harry zamyka pudełko. Patrzy na mnie i dopiero wtedy widzę jak jego twarz zmienia wyraz. Czuję się jakbym oglądał jakiś film w przyspieszonym tempie.

- Powiedz coś - dotykam jego dłoni i czekam na jakąś reakcję

- Ja... ja... - teraz widzę jaki jest zagubiony.

- Myślałem, że mi tego oszczędzisz - mruczę pod nosem. Zabieram pudełko z jego rąk i je otwieram. Wyciągam z niego srebrny sygnet - Harry, czy uczynisz mi taki zaszczyt i kiedyś w niedalekiej przyszłości zechcesz zostać moim mężem. Czy zechcesz spędzić resztę życia z takim dupkiem jak ja?

- Nie wiem co powiedzieć - jego głos drży.

- Tak albo nie... - biorę jego prawą dłoń i kładę na niej sygnet. Czekam teraz na jakąś jego reakcję.

- Oczywiście, że tak... - zaciska dłoń na srebrze i rzuca się na mnie. Siedzi teraz okrakiem na mnie i wciska sygnet na swój palec. Pasuje idealnie.

Bierze pudełko z mojej dłoni i wyciąga srebrną obrączkę pasującą do sygnetu. Uśmiecha się do mnie szeroko i wsuwa mi ją na palec.

- Kocham cię, Harry - szepcze za nim łączę nasze usta.

- Jesteś dupkiem... - słyszę w odpowiedzi. Zaczynam się śmiać. Takiej to odpowiedzi się nie spodziewałem.

Przysuwam go bliżej siebie.

- A ty idiotą...

- Ale twoim idiotą - mruczy przy moim uchu i zaczyna ocierać się kroczem o moje krocze, co wywołuje u mnie głośny jęk.

- Tak, tylko mój...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top