R 14 - kocham Cię z 14 powodów
Zebieram się w sobie i dzwonię do drzwi. Muszę chwilę zaczekać, za nim się otworzyły. Jey, stoi i zdezorientowana patrzy na mnie. Wiem, że jest już późna godzina, a ja stoję w progu jej domu tak bez zapowiedzi.
- Lou, co tu robisz o tej porze? Jesteś sam, nie ma Harry'ego? - kręcę przecząco głową i czuję się dość dziwnie. Skoro moja rodzicielka nie wie z jakiego powodu tu jestem, to znaczy, że trafiłem pod zły adres.
Nie, to nie możliwe! Ona chyba sobie żartuje.
- Mamo przecież, wiesz...
- Aaaaaa.... Lou! -bnagle szczupłe ramiona oplatają moją szyję, blokując mi w ten sposób dopływ powietrza.
- Lottie, dusisz mnie - nie wiem jakim cudem udaje mi się wydobyć z siebie jakikolwiek dźwięk.
Oddycham z ulgą kiedy dziewczyna odsuwa się ode mnie, jednak nie ściąga ze mnie ramion. Wpatruje się we mnie dalej z uśmiechem. Pod jej bacznym wzrokiem zaczynam czuć się dość nie komfortowo.
- Mam coś dla ciebie - wreszcie ściąga ze mnie ręce i odchodzi na małą odległość. Wyciąga z kieszeni poskładaną w kosteczkę kopertę. Patrzę na nią i nie dowierzam. Jak to możliwe, że moja kochana siostrzyczka tak mocno zniszczyła list od Harry'ego?
- Lottie, poważnie? - pytam, kiedy odbieram zwitek papieru
- Ej, noszę go tyle czasu, że już nie wiedziałam co mam z tym zrobić! - mówi obrażona. Zakłada ręce na piersi i patrzy na mnie gniewnie. Wiem, że to tylko pozory, moja siostrzyczka nigdy nie potrafi się na mnie gniewać.
- Lou, wejdziesz? - mama wreszcie wychodzi z osłupienia. Poważnie, to chcę wejść na chwilę i przywitać się z dziewczynkami i Ernestem.
- Nie może. - jestem zdziwiony, kiedy Lottie odpowiada za mnie. Otwieram usta, aby zaprzeczyć jej słowom, ale przeszkadza mi zatrzymująca się tuż przy podjeździe taksówka. - Otwórz, otwórz.
Nie chcę otwierać listu od Harry'ego przy nich, ale wyglądało na to, że jeśli sam tego nie zrobię, to Lottie zabierze mi go i otworzy.
Rozrywam kopertę i wyciągam z niej kawałek papieru. Zapisane na nim jest dużo mniej niż na poprzednich.
Cześć LouLou
Pewnie zastanawiasz się dlaczego ten list wygląda jak wygląda, ale tu kończą się zagadki i moje wszystkie żale czy pochwały.
Wsiądź w taksówkę i się odpręż.
Widzimy się się za chwilę. Mam przynajmniej taką nadzieję.
Twój Hazz
Wpatruję się w kartkę i nie rozumiem nic z tego. Podnoszę wzrok na Lottie, która patrzy na mnie z uśmiechem, a mama rozgląda się jakby szukała jakiejś ukrytej kamery. Czuję się jak w jakimś kiepskim show.
Nie odzywam się nawet, gdy moja siostrzyczka ciągnie mnie w stronę taksówki i praktycznie mnie do niej wpycha. Mówi coś do kierowy, ale ja i tak nie słucham. Mój mózg przetwarza to wszystko co działo się przez cały dzień.
Kiedy już nigdzie nie muszę gonić, mogę na spokojnie odpowiedzieć sobie na trzy trudne dla mnie pytania.
*czy chcę zostawić Harry'm
*co dalej z nami będzie
*co do niego czuję
Nie wiem ile czasu jedziemy, ale jak tylko taksówka zatrzymuje się, rogladam się po okolicy. Płacę gościowi za kurs i ruszam na poszukiwanie mojego faceta. To było dużo prostsze niż na początku myślałem. Stoję i wpatruję się w plac, który ktoś chyba nazwał parkiem. Harry siedzi na jednej z czterech ławek. Po czym go rozpoznałem? Po tej jego kupie brązowego futra na głowie. Siedzi zwrócony do mnie tyłem. Jest zgarbiony i mogę z daleka zauważyć, że trzęsie się jak galaretka. No i cała złość na niego mi mija. Moje serce zmiękło i jedyne co chcę zrobić, to wtulić się w niego, zabrać go do domu.
Wolnym krokiem podchodzę do niego i klękam przed nim.
- Hazz, idioto - zaczynam i wiem, że to oni romantyczne, ani nie kreatywne..
- Lou... -wygląda jakby nie dowierzał, że jestem tuż przed nim. - Jesteś...
- Jesteś idiotą, wiesz? - uśmiech nie schodzi mi z ust. Mam ochotę powiedzieć mu tak wiele, ale na razie chcę się nacieszyć tą chwilą. Wiem jednak, że musimy znaleźć się jak najszybciej w cieplutkim domu.
Nagle Harry pada przede mną na kolana i wtula się we mnie. Nie czekam, odwzajemniam odrazu jego uścisk i zaciągam się jego zapachem. Brakowało mi go przez cały dzień i cieszę się, że wreszcie skończyła się ta cała zabawa, a ja jestem przy nim, a on przy mnie.
Podnoszę się, czym zmuszam Harry'ego do tego samego.
- Wracajmy do domu, Harry -odsuwam się od niego i chcę pociągnąć go w stronę postoju dla taksówek. Chłopak jednak siada znowu na ławce i ciągnie mnie za sobą.
- Za chwilę, chcę ci tylko powiedzieć, dlaczego tu jesteśmy.
Najlepiej znalazłbym się już w cieplutkim domku, a patrząc po nim, to on też. Trzęsie się tak, że zaczynam się obawiać, że wypadną mu wszystkie zęby.
- Za nim zaczniesz mówić, chcę cię o coś zapytać - widzę jak niepewnie kiwa głową - Ile tu siedzisz?
- Nie wiem. Godzinę, dwie, może trzy -mam ochotę trzasnąć go w głowę. Czy ten dzieciak myśli, że będzie tu siedział sobie parę godzin bez żadnych konsekwencji? Mogę się założyć, że jutro będzie kichał, kaszlał i w ogóle. Przecież ja nie mogę jutro wziąć sobie wolnego!
- Nie mogłeś zaczekać na mnie w jakimś barze? - rozglądam się dookoła. Jest tu ich sporo - Stoi tu jeden na drugim.
- Nie, nie mogłem. Chciałem poczekać tu na ciebie - mówi obrażony. Nie no, brakuje mi tu jeszcze obrażonego Styles'a.
Daję za wygraną. Nie chcę się kłócić, nie po tym co dziś przeszedłem. Dzień wolny na gigancie.
Gratulacje panie Tomlinson!
Nachylam się w stronę Harry'ego, widzę jak jego oczy otwierają się szeroko. Pewnie zastanawia się co chcę zrobić.
Złączam nasze usta pierwszy raz tego dnia. Poruszam powoli wargami czekając, aż MÓJ chłopak odwzajemni pocałunek. Kiedy czuję jego dłonie w swoich włosach, przysuwam się bliżej niego.
Ten pocałunek jest inny niż te, które przeżywaliśmy do tej pory. Jest przepełniony miłością?
Odrywam swoje usta od jego, choć mógłbym tak trwać wieczność. Niestety nie mogę powiedzieć tego o nim. Wygląda jakby miał zaraz zamarznąć.
Oplatam go ramionami i przyciągam do siebie. Może przynajmniej trochę go ogrzeję.
- Teraz mów - szepczę do jego ucha. Unoszę oczy do góry i uśmiecham się. Całe niebo usłane gwiazdami. Pięknie to wygląda.
- Spójrz na mnie - niechętnie odrywam oczy od ciemnego dywanu na niebie. Jednak piękne zielone oczy szybko mi to zastępują. Nie mogę ogarnąć, jak ktoś może mieć aż tak piękne oczy. Harry jest moim aniołem - Tego miejsca nie ma na liście historii, których przeżyliśmy przez cały rok. Chcę jednak by było - nie odrywamy od siebie wzroku. - Co by się nie stało, chcę abyśmy zapamiętali to miejsce. Bo to tu pierwszy raz powiem ci. - przerywa i na jedynym oddechu wyrzuca z siebie - Louis, kocham cię - moje serce zamiera na moment, aby po chwili zacząć szaleńczy bieg. Słyszę je w uszach, czuję jak bije w ustach. O mało nie wyskakuje mi z piersi. Chyba mam zawał! - Kocham cię, tak po prostu. Za to, że jesteś i niezależnie od tego co postanowiłeś, zawsze będę cię kochał.
Żadne słowo nie chce przejść mi przez gardło, dlatego mocno przytulam go do siebie.
Nie mogę uwierzyć, że jest mój. Nawet z tymi kretyńskimi pomysłami, dalej jest mój i tylko mój.
Harry kładzie dłoń na moim udzie. Czuję jak kreśli na nim różne wzorki.
Po krótkiej chwili milczenia kontynuuje.
-.Znalazłem to miejsce tego dnia, gdy nie przyjechałeś po mnie. Było ciemno - czuję, że się śmieje - Gwiazdy tutaj świecą chyba mocniej niż u nas z okna. Chciałem, abyś to zobaczył.
- Racja, pięknie tu. - wsadzam nos w jego włosy i zaciągam się jego zapachem. Jest dla mnie jak amfetamina, uzależniał. Mogę tak trwać do końca życia, ale ciało obok mnie, które trzęsło się jak kot bez sierści musi znaleźć się jak najszybciej w ciepłym miejscu.
Odsuwam się na kilkanaście centymetrów od niego. Zwrac twarz w stronę postoju taksówek i mnie zacina. Wstaję i z nie dowierzam. Patrzę się w pusty plac. Co to za miasto, że nie ma ani jednej taksówki?! Ale mieliśmy dziś dzień zakochanych i nie ma czemu się dziwić. Te wszystkie zakochane pary musiały jakoś wrócić.
Wyciągam telefon i dzwonię do centrali. Mam ochotę walić głową o chodnik, na którym stoję. Musimy jeszcze poczekać pół godziny. Patrzę na chłopaka, który teraz już nie ukrywa tego, że jest mu zimno. Głupi szczeniak. Nie, nie, nie głupi. MÓJ szczeniak.
Kucam przed nim.
- Jesteś na mnie zły? - pyta cicho.
- Tak Harry, jestem na ciebie cholernie zły - dotykam jego zimnego policzka. To jest cudowne uczucie. Jego gładka skóra... - Ale tylko i wyłącznie dlatego, że sterczałeś tu w takim zimnie.
Wstaję i wyciągam dłoń w jego kierunku i czekam, aż poda mi swoją. Widzę po jego twarzy, że się waha. Nawet nie chcę wiedzieć, co ten dupek Grimshaw mu powiedział. Mógłbym go po tym wszystkim zabić, a nie mam zamiary reszty życia spędzać za kratkami.
Odchrząkam głośno, kiedy już tak chwilę stoję z wyciągniętą dłonią, a Harry dalej wpatruje się w nią jak obrazek.
Na moje szczęście podaje mi wreszcie swoją. Jest lodowata, co jest dziwne w jego przypadku. W tym związku to ja jestem tym z zimnymi dłońmi i stopami.
Nie komentuję jednak tego i pociągam go w swoją stronę. Harry wstaje i wzdryga się lekko.
- Czyżby moja księżniczka lekko przymarzła do ławki? - próbuję być złośliwy, ale coś mi to nie wychodzi. Widzę na ustach Harrego lekki uśmiech i sam uśmiecham się szeroko. Ściskam jego dłoń mocno w swojej i wiem, że już nigdy go nie puszczę - Chodź kochanie...
Ciągnę go za sobą. Widzę, że jest trochę zdziwiony tym, że zwróciłem się do niego „kochanie". Żałuję, że nie robiłem tego zawsze. To było naprawdę przyjemne uczucie.
Dobrze jednak wiem dlaczego tak było. nie chciałem się przywiązywać, nie chciałem być ponowie zniszczony. Nie mogę teraz o tym myśleć, nie teraz.
Przeszliśmy przez ulicę i stanęliśmy przed drzwiami jakiejś kawiarni. Jest w niej tłum ludzi, ale odnajduję wzrokiem jakiś wolny stolik. Popycham drzwi i od samego wejścia uderza w nas ciepły podmuch powietrza, mieszany z cudownym zapachem ciast i kawy. Mogę to wdychać.
Usiedliśmy przy stoliku. Pomagam Harry'emu ściągnąć płaszcz. Chłopak wydaje się taki sztywny, jakby wszystkie kości mu się posklejały. Przyciągam go do siebie i rozcieram jego ramiona dłońmi. Czuję jak jest spięty, coś go martwi.
Chcę o to zapytać, ale przy naszym stoliku pojawia się młoda dziewczyna.
- Witam. Co podać? - mam wrażenie, że to pytanie jest tylko i wyłącznie zadanie do mnie. Wlepiła we mnie swoje wielkie brązowe oczy. Nie to, że dziewczyna nie jest ładna, ale nie oszukujmy się, nie kręcą mnie laski. Każda dziewczyna jest dla mnie nijaka.
- Coś gorącego i na szybko - wyrzucam z siebie. Odwracam wzrok od dziewczyny i wpatruję się w opuszczoną głowę Harry'ego - Muszę jakoś rozgrzać mojego chłopaka - uśmiecham się szeroko, kiedy głowa Loczka szybko podnosi się do góry. Jest trochę zdziwiony, a ja rozbawiony. Odwracam z satysfakcją zwrok od niego i teraz patrzę na kelnerkę - Macie może czekoladę? - dziewczyna kiwa głową - No to jedną czekoladę i herbatę. Jeszcze babeczkę...
- Zostały nam tylko czekoladowe
- To poproszę jedną czekoladową babeczkę.
Kiedy dziewczyna odchodzi ja znowu wpatruję się w swojego chłopaka. Chyba nie otrząsnął się jeszcze z tego, że nazwałem go publicznie swoim chłopakiem. Powoli zaczynam mieć ubaw z tej całej sytuacji.
- Wiesz, że jestem na ciebie zły? -ponownie opuszcza głowę i lekko nią kiwa.
Do jasnej cholery! Jak ja mam być na niego zły, gdy on tak się zachowuje?!
- Pewnie jutro cię rozłoży na części pierwsze, a ja nie mogę sobie odpuścić pracy. Mam ważny projekt do wykonania. Nie będę mógł się tobą zająć. Teraz pewnie spędzę pół nocy, aby kogoś znaleźć - rzucam z wyrzutem i naprawdę nie jestem już zły o tę zabawę, a na bezmyślność mojego chłopaka - Co by było gdybym się nie pojawił? - Harry spuszcza jeszcze bardziej głowę. Dobra, to sobie już to odpuszczę. Nigdy bym go nie zostawił kwitnącego w taką pogodę. - Nie będziesz mógł się do mnie teraz zbliżać - to już dodaję z uśmiechem - Jak mnie zarazisz... - podpieram palec wskazujący na jego brodzie i zmuszam go do spojrzenia na mnie.
- Zostajesz? - pyta tak cicho, że muszę nachylić się w jego stronę, aby to usłyszeć. Wiem o co pyta, ale mam ochotę go trochę pomęczyć.
- Ale gdzie?
- Nie odchodzisz? - widzę w jego oczach rozpacz. No i tu mnie ma.
- Nigdzie się nie wybieram, kochanie - nachylam się mocniej w jego kierunku i składam delikatny pocałunek na jego ustach. Nie interesuje mnie to, że wlepiło w nas swój wzrok kilkanaście par oczu. Jest przecież pieprzony dzień zakochanych!
- Naprawdę,zostajesz? - jest trochę zdziwiony. Widzę w jego oczach radość i ulgę. - Nick...
- ano właśnie Grimi... - zaczynam spokojnie - Uszkodziłem go trochę. - Czekam chwilę za nim Harry zatrybi o czym dokładnie mówię. Jego twarz w ekspresowym tempie zmienia wyraz. - Boli mnie to, że mnie okłamujesz. Myślałem, że mi mówisz o takich rzeczach, a nie spotykasz się z nim za moimi plecami. A do tego nie powiedziałeś do czego ten dupek cię namawia.
Harry przeczesuje włosy.
- Przepraszam.
- Nie przepraszaj, tylko mi obiecaj... - przykładam praktycznie swoje usta do jego ucha - Nie okłamuj mnie więcej, kochanie...
- Dlaczego to robisz? -Harry odsuwa się ode mnie i patrzy ze zmarszczonymi czołem, a ja patrzę na niego ze zdziwieniem, bo naprawdę nie wiem o co pyta.
- Nie rozumem...
- Dlaczego to wszystko robisz? - widzę, że jest trochę przerażony - Dlaczego tu jesteśmy, dlaczego jesteś dla mnie tak miły, dlaczego...
- Bo cię kocham - rzucam. Jestem trochę zdezorientowany. Pierwszy raz od długich lat wypowiedziałem te słowa na głos. Wyszły z moich ust tak naturalnie jakby to było coś normalnego. Tak jakbym mówił to mu codziennie.
To wszystko co przeżyliśmy i to czuję przy nim, to jest miłość.
Oparam łokcie na stoliku, a na pięściach lokuję moją brodę. W takiej pozycji obserwuję Harry'ego. Jego wyraz twarzy zmienia się szybko. Najpierw wygląda jakby miał zaraz zemdleć, a po chwili tak jakby miał zaraz zacząć krzyczeć.
Przerwała nam jednak kelnerka, która stawia przed nami nasze zamówienie. Nie przejmuje się jej spojrzeniem. Nie interesuje mnie to, że facet za ladą pożera Harry'ego wzrokiem, choć to powinno mnie interesować. Teraz jednak skupiam się na Loczku.
- Pij i wracajmy do domu - wkładam mu w dłonie kubek parującej czekolady. Harry zaciska palce na kubku, a ja swoje na jego dłoniach. Wiem, że to co powiedziałem musiało być dla niego szokiem. - Miejsce piętnaste. To tu powiedziałem ci, że cię kocham - szepczę, patrząc mu w oczy.
W dalszym ciągu trzymamy w dłoniach ten sam kubek.
*****
Zeszły tydzień był dla mnie dłuuuuuuugi...
jakoś się ogarnęłam z sytuacja... na moje szczęście :)
Padam na twarz, jest 2:30 i już wtorek.
*
a tak wyglądała moja sobota :)
trochę bólu, ale za to jaki szczytny cel...
tak na marginesie... boję się igieł, zawsze "wbijanie" ich boli mnie, że mam ochotę gryźć własne palce. Nie lubię widoku krwi :/
Ale w takich momentach, zawsze próbuję pokonać strach :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top