rozdział pierwszy
(Mary)
Przechodziłam korytarzem naszego liceum razem z Pillow, która zapatrzona była w ekran swojej komórki. Westchnęłam wspominając dawne czasy. Przyjaźniłyśmy się praktycznie od urodzenia. Mieszkałyśmy po sąsiedzku. Przynajmniej nie było problemu z dotarciem czy nocowaniem.
Uśmiechnęłam się pod nosem na wizję dziesięcioletniej rudej dziewczynki z poduszką pod koszulką, głaszczącą dłonią brzuszek. Jej niebieskie oczy świeciły w rozbawieniu.
- Ronnie! - moja dziesięcioletnia wersja turlała się po podłodze i śmiała głośno. Pamiętam, że bolał mnie potem brzuch i prawie popuściłam w majtki.
- Mary! To moje dziecko! - zawołała, patrząc w sufit, a po chwili przybierając pozę modelki. Od tamtej pory nazywałam ją pieszczotliwie Pillow.
Dzisiaj, niemal siedem lat później nadal mieszkałyśmy w tej samej dzielnicy. Rodzice pracowali w tym samym miejscu. Wszystko było takie samo, a jednak inne. Portland jednak już takie było.
- Co się tak szczerzysz? - burknęła rudowłosa, nadal patrząc w telefon. Zawsze się zastanawiałam jak to robiła. Po prostu wyczuwała moje emocje bez spojrzenia.
- Wspominałam twoje dziecko - przyznałam, chcąc jej trochę dogryźć. Rzuciła mi mordercze spojrzenie i zakryła twarz dłońmi. Aww, wstydzioszek.
- Będziesz mi to wspominała do końca życia? - jęknęła w dłonie, na co uśmiechnęłam się triumfalnie.
- Dopóki nie zrobisz czegoś głupszego, Pillow - zachcichotałam cicho i szturchnęłam ją pod żebra. Była taka mięciusia. Jak poduszka.
- Pocieszyłaś mnie - odsłoniła twarz i wywróciła oczami specjalnie.
- I tak mnie kochasz - zaśmiałam się, przytulając ją lekko.
Byłyśmy już blisko stołówki, gdy zobaczyłyśmy szczupłego wysokiego chłopaka w obcisłych czarnych jeansach, kawowych botkach i białej koszuli. Jego kręcone ciemnoblond, prawie brązowe, włosy opadały na plecy i ramiona, gdy rozwieszał ogłoszenia.
Zauważyłam spojrzenie Veronici i już wiedziałam co chce zrobić. Pokręciłam głową, ale ona mnie nie posłuchała. Z wielkim uśmiechem na ustach podeszła do chłopaka od tyłu i po prostu klepnęła go w tyłek.
O mój Boże. Ona klepnęła go w tyłek. Nie wierzę.
- Co?! - chłopak podskoczył wystraszony i upuścił wszystkie kartki na podłogę. Brawo, Ronnie.
- Hej, maluchu. Jak się nazywasz? - spytała wesoło, gdy spojrzał na nią podejrzliwie.
- Twoja stara jest maluchem, pff - fuknął jedynie, zakładając ręce na piersi.
Patrzyłam na nich rozbawiona. Śmieszne było to, że ciemny blondyn był wyższy od niej przynajmniej o pięć centymetrów. Podeszłam do nich, chcąc ratować sytuację.
- Przepraszam, moja przyjaciółka jest po prostu głupia - uśmiechnęłam się do niego słodko, po czym nachyliłam do dziewczyny i warknęłam niezbyt cicho. - Co ty, do kurwy, robisz?
- Spokojnie, Mary. Ja tylko nawiązuję znajomość - uśmiechnęła się głupio. Ok, jednak rude jest wredne.
- Już was lubię - zaśmiał się w głos za moimi plecami, w jego zielonych oczach tańczyły iskierki rozbawienia. - Jestem Alex, miło poznać.
Może nie był taki zły. Ale na pewno Pillow nie powinna zaczynać z nim znajomości poprzez klepnięcie w tyłek. Nawet jeśli było to Rosemary Anderson High School.
- Jestem Mary, a to Veronica - ubiegłam przyjaciółkę, zanim zdążyła otworzyć usta. Jeszcze brakowało jej słabych tekstów, które miały być niby zabawne. - Co rozwieszasz? - spytałam, zbierając kartki z podłogi i podając je chłopakowi.
- Przeczytaj - uśmiechnął się, wskazując palcem na papier w moich dłoniach. Spojrzałam w dół na turkusowoniebieskie kartki i odczytałam napis.
Alberta Rose Theatr zaprasza nowych aktorów w nowym sezonie. Zajęcia, próby i występy za darmo od poniedziałku do piątku od godziny 14 do 20. Jeśli jesteś zainteresowany/a przyjdź na przesłuchanie w szkole 8 kwietnia podczas długiej przerwy (piwnica szkolna).
Spojrzałam na niego i uniosłam brew. - Aktor? - spytałam, na co skinął głową. Spojrzałam na przyjaciółkę, której oczy się świeciły. Zawsze była artystyczną duszą i marzyła o teatrze.
- Idziemy - powiedziała, patrząc na mnie stanowczo. Pokręciłam głową. Nienienie. Nie pójdę z nią za nic w świecie. - Proszę...
- Nie. Dziewczyny z drużyny będą się śmiały - powiedziałam, stojąc przy swoim. Nie odpuszczę tak łatwo.
- Z drużyny? - chłopak się zdziwił. Skinęłam głową.
- Koszykówka, a co?
- Nie widać po tobie - uśmiechnął się, na co prychnęłam. Może i nie należałam do tych najwyższych, ale nie było tak źle.
- Maryyy... No chodź. Wiesz, że to dla mnie ważne - westchnęła Veronica, a jej niebieskie oczy patrzyły na mnie smutno i błagalnie.
- Tylko raz i jesteś mi winna przysługę - westchnęłam, przecierając twarz dłonią.
Od autora: A więc odrodzenie ilyma! Nowy pomysł, nowi bohaterowie, nowa okładka, nowy opis, nowe tagi, nowe miejsce wydarzeń. Po prostu same nowości!
Mam nadzieję, że teraz będzie lepiej. Kocham x
icouldbemore_
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top