rozdział dziewiąty
(Claudia)
- Powiedz mi o tym więcej, córeczko.
- Nie, mamo! Nie możesz opisywać w tej swojej głupiej gazecie śmierci mojej przyjaciółki, tylko po to żeby wzbudzić sensację! - podniosłam głos na kobietę.
Moja matka pracowała w sławnym na cały Portland czasopiśmie. Czasami denerwowała mnie swoją fałszywością i szukaniem sensacji na siłę. Prasa nie wiedziała co to prywatność i musiała opisać każdą wpadkę, czasem pomijając niektóre szczegóły. Po prostu niszczyli życie, aby inni mieli co czytać. Paskudztwo.
- Owszem, mogę. Jak mi nie powiesz teraz po dobroci to wydobędę szczegóły siłą - spojrzała na mnie z góry.
- Jak chcesz szczegółów to idź do policji - prychnęłam, zakładając ramiona na siebie w geście buntu.
Spojrzała na mnie. Była przez moment straszna. W jej oczach widać było ciemność. Usta zmieniły się w cienką kreskę. Po chwili jednak powróciła do normalnego wyrazu twarzy i skinęła głową.
- Jak chcesz. I tak już wszystko wiem - rzuciła z pogardą, a ja spojrzałam na nią pytająco. Zignorowała mnie i wyszła z pokoju.
Skąd ona mogła wiedzieć? Kto jej podał informacje?
>>>>
Siedzieliśmy w stołówce i patrzyliśmy się na natłok uczniów. Nie wiadomo co się działo. Moje oczy nie mogły się skupić na jednym. Wszyscy rzucali spojrzenia w stronę naszego stolika i myśleli, że nie zauważymy.
- Mam tego dosyć - spuściła głowę Gabrielle, ukrywając twarz w zasłonie z blond włosów. - Patrzą na nas jak na morderców. A tak nie jest.
- Spokojnie, Gab. Niedługo im przejdzie - poklepałam ją po plecach, uspokajająco. - Zresztą tylko się patrzą.
Po tym nastała cisza. Każdy skupił się na jedzeniu, bojąc się spojrzeć innym prosto w oczy. Obawialiśmy się chyba, że na jaw wyjdą nasze sekrety. Jakby to właśnie samo patrzenie mogłoby odczytać wszystko.
- Jeszcze - mruknęła pod nosem Suzie, ładując do buzi widelec z makaronem.
Spojrzałam na nią karcąco, a ona wzruszyła ramionami. Na szczęście nie zapowiadało się, aby jej słowa się spełniły.
- Porca puttana - jęknął David, patrząc na kogoś. Naprawdę nie mógł normalnie przekląć? Musiał po włosku? Przecież jasna cholera nie jest taka straszna.
Powędrowałam wzrokiem w tym samym kierunku i pobladłam. Jednak na twarz wstąpił rumieniec złości. Odsunęłam krzesło, nie przejmując się szuraniem. Poszłam tam, zaciskając pięści. Słyszałam nawoływanie i zdziwienie przyjaciół.
Moja ukochana matka rozmawiała z dyrektorem szkoły. Zdenerwowana podeszłam tam i po prostu na nią nakrzyczałam.
- Mamo! - w moim głosie słychać było pretensje.
- Nie teraz, dziecko. Rozmawiam - zbyła mnie, wskazując na dyrektora. Widziałam jak z kieszeni jej płaszcza wystaje firmowy dyktafon.
Ta jędza wszystko nagrywała.
- Nie! Co ty tu robisz?! - nie dawałam za wygraną, przerywając w połowie zdania starszemu mężczyźnie.
- Przepraszam za nią. Możemy wrócić do tego następnym razem? - kobieta udawała zażenowaną, posyłając przepraszający uśmiech swojemu rozmówcy. Po chwili stałyśmy same na korytarzu.
Wyłączyła przy mnie dyktafon. Bezczelna.
- Miałaś nie przychodzić do szkoły! A przede wszystkim nie nagrywać tutaj! - patrzyłam na nią wściekła. Jak mogła być teraz tak spokojna?
- To sprawy do gazety - wytłumaczyła, przewracając oczami.
- I o to, kurwa, chodzi - zacisnęłam zęby. Obiecywała mi tyle razy, a jak zwykle nie dotrzymywała słowa.
- Nie odzywaj się tak do matki - upomniała mnie, a ja odeszłam tylko do stolika. Pewnie wypytywała o Nathalie. Miałam jej dosyć.
- To twoja mama? - spytał ktoś z naszego stolika. Skinęłam głową i usiadłam na swoim miejscu. Niestety tak.
Od autora: Nareszcie udało się napisać!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top