rozdział dwudziesty pierwszy

(Leo)

- No po prostu podoba mi się. Rozumiesz? Cholera, to nie moja wina. Za każdym razem, gdy go widzę dostaje skrętu kiszek i uśmiecham się szeroko i to nie z głodu. Po prostu to przez jego charakter i kurewsko piękne włosy. Są takie puszyste. A jego oczy i tyłek są warte grzechu.

Opowiadała Pillow. Przestałem jej słuchać już dawno. Przed oczami miałem jego. Zagryzłem wargę. Szkoda, że nie wiedziała prawdy o swoim zauroczeniu.

- Masz rację, jest gorący - skinąłem głową.

- Prawda? - spytała z uśmiechem - Masz pomysł jak zawrócić mu w głowie?

- Nie - pokręciłem jedynie głową.

Nie chciałem jej jeszcze psuć nadziei i uświadomić, że Alex strzela do innej bramki.

>>>>

Wieczorem na spotkanie Kóbr przyszedł nie kto inny jak mój nowy nauczyciel historii, pan Adams. Oprócz niego pojawiła się Elizabeth. Nie wiedziałem kto zaskoczył mnie bardziej swoją obecnością. Oczywiście nie okazałem zaskoczenia jako potencjalny kandydat na następcę szefa gangu.

Jak się okazało obydwoje mnie nie rozpoznali albo bali się pokazać tego. Dziewczyna była po narkotyki, a mężczyzna spłacał dług wobec gangu. Oh, niegrzeczni.

Gdy dobiłem interesu z dziewczyną, odszedlismy na bok. Była zestresowana.

- To nie dla mnie, Leo. Proszę nie mów nikomu - powiedziała zdenerwowana i odeszła.

Wzruszyłem jedynie ramionami. Luz, czym się tak martwiła? Myślała, że jestem kablem? Jeszcze czego, wydałoby się, że jestem Kobrą. Jeszcze tego brakowało.

Nie mogli się dowiedzieć, bo straciliby zaufanie do mnie.

>>>>

- Hej, Leo - przybiłem z nim żółwika. Jak zawsze zrobiłem to delikatniej niż zwykle, a on uśmiechnięty spuścił głowę i zaczął masować kostki dłoni, myśląc że nie widzę. Był tak delikatny jak motyl. Bałem się, że po dwóch dniach umrze. Nie mogłem go dotykać, aby nie uszkodzić barwnych skrzydeł duszy. Pozostało jedynie przyglądanie się z daleka jak pije nektar przyjemności z kwiatów jakimi była sztuka.

- Hej, Alex - uśmiechnąłem się. - Co tam, bro?

Błąd, to że jest twoim przyjacielem, nie znaczy, że masz nazywać go bratem. W ten sposób nigdy go nie zdobędziesz.

- Hm, dobrze - uśmiechnął się - Masz jakieś plany po lekcjach? - spytał nieśmiało.

- Nie - wzruszyłem ramionami.

- To dobrze. Mam pomysł na świetną sesję zdjęciową. Będziesz moim modelem - od razu się ożywił. Mały promyczek szczęścia.

- Um... Jasne? - bardziej zapytałem niż powiedziałem, ale on się tym nie przejął i zaczął mi opowiadać o tym jak widzi mnie na motorze pod laskiem.

Jednak moje myśli skupiły się na Elizabeth rozmawiającej z panem Adamsem. Oni zdecydowanie mieli jakiś plan co do Kóbr. Musiałem się dowiedzieć jaki i ich powstrzymać.

To był gang mój i ojca. Nikt nie mógł mu nic zrobić.

(Claudia)

Zostałam wystawiona przez Davida. Zamiast niego zobaczyłam tylko tego idiotę, Finna. To chyba był jakiś żart.

- Co ty tu robisz? - spytałam twardo.

- Hm... Co ty tu robisz? - spytał zdezorientowany.

- Czekam na twojego rudego koleżkę, który obiecał mi pomóc z matematyką - powiedziałam oskarżająco. Jeszcze nic nie zrobił, a już mnie zdenerwował.

- To zabawne - zarechotał, a ja miałam ochotę udusić go gołymi rękami. Co go tak śmieszyło? - Bo ja miałem powtarzać do testu z historii z Kate.

Co?

- Czy to znaczy, że...

- Zostaliśmy wykiwani i nasłani na siebie? - dokończył i skinął głową.

- I co teraz? - spytałam niechętnie.

- Podobno jesteś dobra z historii, a ja ogarniam matmę... - zaproponował niepewnie.

- Cholera, dobra - przerwałam mu i pociągnęłam go za rękę do biblioteki. Wybrałam jakiś stół i usiadłam przy nim, wyjmując z torby potrzebne rzeczy i rozkładając je. - Zacznijmy od matematyki - powiedziałam.

Skinął jedynie głową i zaczął mi tłumaczyć ostatni temat. Zapisywałam wszystko dokładnie. Może nie był taki zły? Przynajmniej dobrze tłumaczył i opowiadał. Kiedyś się do niego przekonam.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top